„Maryśka złamała mi serce i odeszła z moim bratem. Po latach los okrutnie się zemścił... na ich córce”
Gdy zobaczyłem Maryśkę i mojego brata tamtego dnia razem w aucie, mój świat runął. Nie chciałem ich nigdy więcej widzieć. Dlaczego miałbym teraz pomóc ich dziecku?!
- redakcja mamotoja.pl
Wyszedłem z kliniki kompletnie rozbity. Tak prawdę mówiąc, to bardziej uciekłem… Na podjeździe dogoniła mnie szwagierka.
– Nie pomożesz? – spytała. W jej głosie nie było gniewu ani żalu, tylko poczucie beznadziei. – Przemyśl to jeszcze, bardzo cię proszę.
Nie odpowiedziałem. Zwolniłem kroku, skierowałem się do przyszpitalnego parku. Maryśka szła obok mnie i mówiła przez cały czas.
– Wiem, że prosimy o wiele, że to nie takie proste, ale jeszcze się zastanów, dobrze? Przecież to dziecko niczemu nie zawiniło… Rysiek, błagam…
Dotarliśmy do parku, poszukałem wzrokiem ławki i poszedłem w jej stronę. A szwagierka trajkotała jak katarynka. Rozumiałem ją, bo na jej miejscu też bym pewnie się zachowywał podobnie, ale jednocześnie drażniła mnie ta gadanina. Zupełnie jakby chciała zagłuszyć moje myśli, wydobyć ode mnie odpowiednie słowa.
– Błagam cię, ona jest taka śliczna, taka cudowna… I podobna do ciebie.
– Jeśli już, to do ojca – odpowiedziałem poirytowany.
– Przecież to prawie na jedno wychodzi – wypaliła.
Stanąłem, wpatrzyłem się w jej wciąż ładną twarz. Była mi kiedyś taka bliska… Teraz wprawdzie przybrała na wadze, lecz nie przestała być atrakcyjna. Kto wie, może nawet jej to służyło? Nie potrafiłem tego ocenić obiektywnie. Z tym że nie miało to w istocie rzeczy najmniejszego znaczenia. Nie spotkaliśmy się, żeby wspominać stare, niedobre czasy.
– Przepraszam – szepnęła. – Bardzo cię przepraszam. Ale już sama nie wiem, co mówię. Oszaleję z rozpaczy!
Znów ruszyłem w stronę ławki, a Maryśka za mną. Na szczęście trochę przycichła. Usiadłem, a ona stanęła trochę z lewej, żeby nie zasłaniać mi widoku.
– Nie pomożesz? – powtórzyła.
– Usiądź! – klepnąłem deseczki obok siebie. – Daj mi ochłonąć.
Przysiadła ostrożnie, zupełnie jakby solidna ławka mogła się złamać pod jej ciężarem.
– Rysiek, proszę cię na wszystko… – zaczęła swoje. – Oczywiście nie musisz…
– Bez ciebie wiem, że nie muszę! – przerwałem jej. – Ale możesz chociaż przez parę minut być cicho?
– Mogę – pisnęła cichutko. – Wiem, że trudno podjąć taką decyzję ale…
– Więc mi nie przeszkadzaj, do cholery! – strzepnąłem niecierpliwie ręką.
Spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Bo wiesz, jakby co, możemy zap…
– Nie kończ! – ostrzegłem. – To nie jest kwestia pieniędzy, nie obrażaj mnie.
– To powiedz, czy coś postanowiłeś?
Potrząsnąłem głową i westchnąłem ciężko.
– Możesz się na trochę przymknąć? – powiedziałem mało uprzejmie. – Muszę sobie to poukładać, odetchnąć, a ty wciąż nadajesz!
Zamilkła.
Wszystko mi ich przypominało
Nie wiem, jakim sposobem Maryśka znalazła mnie na drugim końcu Polski, podejrzewam, że wynajęła jakiegoś detektywa. W każdym razie pewnego dnia zapukała do drzwi, żeby zburzyć mój względny spokój.
Na jej widok w pierwszej chwili oniemiałem.
– Maryśka? – wytrzeszczyłem oczy.
– Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłaś?
– Najważniejsze, że znalazłam. Wpuścisz mnie do środka czy mamy rozmawiać w progu?
– Zawsze jeszcze mogę zatrzasnąć ci drzwi przed nosem, prawda? – zadrwiłem. – Po co przyjechałaś? Między nami wszystko jest jasne od lat.
– Nie wyganiaj mnie – poprosiła pokornie. To mnie uderzyło. Maryśka, którą znałem, częściej bywała zuchwała niż uprzejma. – Nie chodzi o mnie ani o ciebie, tylko o Justynkę. Jest bardzo chora.
Justynkę? Musiałem przez sekundę się zastanowić. Ach, tak przecież miała na imię córka jej i mojego brata bliźniaka! Urodziła się, kiedy jeszcze mieszkałem w Olsztynie, próbowali mnie nawet zaprosić na chrzciny, ale odmówiłem. Rok później, po śmierci Michała, wyjechałem do Bielska-Białej. Na starych śmieciach wszystko przypominało o mojej krzywdzie i o tym, że już niczego sobie z bratem nie wyjaśnimy. Nikt nie potrafi tak mocno zranić człowieka jak jego najbliżsi.
– Wejdź – odsunąłem się, robiąc jej miejsce.
– Jesteś sam? – spytała.
– W domu czy w życiu? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
– I jedno, i drugie – odparła.
– Nie twoja sprawa – uciąłem. – W każdym razie teraz jesteśmy sami.
Nie chciałem jej opowiadać, że od naszego rozstania nikogo nie znalazłem, nie poznałem na dłużej żadnej kobiety.
Zaprowadziłem ją do pokoju. Rozglądała się z ciekawością.
– Czyli jesteś wciąż sam – orzekła. – Czy to przeze mnie?
– Po co przyjechałaś? – nie miałem ochoty na rozmowę o moich osobistych sprawach. – Co się stało dziecku?
Od razu oklapła, znikło całe jej zainteresowanie otoczeniem.
– Jest chora… – powiedziała. – Potrzebuje przeszczepu nerki.
Zmarszczyłem brwi.
– Bardzo współczuję, ale teraz to nie jest chyba jakiś wielki problem? Dawcą może być prawie każdy.
– Skąd! – Maryśka pokręciła głową.
– Masz rację, że łatwiej teraz o dostęp do organów niż kiedyś, ale nie w tym przypadku…
Ze łzami w oczach opowiedziała mi, że sama nie może być dawcą, bo ma kłopoty z nerkami, a w dodatku ma cukrzycę, co ją dyskwalifikuje. A jej obecny mąż wprawdzie byłby chętny do pomocy, jednak Justynka ma grupę krwi zero minus, a to bardzo komplikuje sprawę.
– Wiesz, jak trudno znaleźć odpowiedniego dawcę? To może być tylko człowiek z identyczną grupą krwi. Że też musiała ją odziedziczyć po mnie i Michale…
– Nie byłoby teraz problemu, gdybyś go nie zabiła – zauważyłem, celowo wymierzając jej cios w samo serce.
– Ja go nie zabiłam! – zaprotestowała. – To był wypadek, dobrze wiesz!
– Ale to ty prowadziłaś na podwójnym gazie.
– Bo Michał był tak wstawiony, że w ogóle nie mógł wsiąść za kółko.
– No to trzeba było wezwać taksówkę albo przespać się u znajomych – powiedziałem.
Zacisnęła usta. Domyślałem się już, o co jej chodzi.
– Jesteś bliźniakiem z Michałem… To znaczy byłeś – odezwała się po chwili. – Justynka powinna dostać nerkę jak najszybciej, zostało jej niewiele życia, jeśli nie znajdzie się dawca. Zrozum!
Wzruszyłem ramionami.
– Pomyśl, kobieto, co to mnie może obchodzić? – spytałem. – Najpierw razem z Michałem wyrwaliście mi serce, on mi zabrał ukochaną, a ukochana zabrała mi brata, a teraz oczekujesz ode mnie poświęceń? W imię czego?
Milczała długo, zbierając myśli i obmyślając argumenty.
– Przecież to córka twojego brata – powiedziała w końcu.
Nic rozsądniejszego nie udało jej się wymyślić.
– I co z tego? – wzruszyłem ramionami. – Nie moja, tylko mojego brata, sama powiedziałaś.
– A może jednak twoja, co? – przymrużyła oczy, wpatrując się we mnie.
Roześmiałem się i machnąłem ręką.
– Daj spokój, umiem liczyć, przecież skończyłem polibudę. Dziecko przyszło na świat jedenaście miesięcy po naszym ostatnim spotkaniu.
– No tak – sapnęła. – Wybacz. Musiałam spróbować. Odmawiasz?
– Gdzie się zatrzymałaś? – spytałem zamiast odpowiedzieć.
– Nigdzie. Zaraz wracam do Olsztyna.
– Oszalałaś?! – oburzyłem się. – Wiesz, że śpiący kierowca jest jeszcze bardziej niebezpieczny od lekko wstawionego?
Rozłożyła ręce. Nie pomyślała o noclegu, a o tej porze trudno będzie znaleźć wolny pokój w hotelu.
– Tu się prześpisz, a ja pójdę do kumpla. Wychodząc, zatrzaśnij tylko drzwi, to wystarczy.
Widziałem, że jest zmęczona. Pokonała ogromną trasę, a ja nie chciałem jej mieć na sumieniu.
– Słuchaj, masz przecież sypialnię – powiedziała.
– Tam się połóż, a ja skorzystam z tej kanapy…
– To nie jest dobry pomysł – odparłem. – Twój mąż nie byłby chyba szczęśliwy, gdyby wiedział, że spędzasz noc w jednym mieszkaniu z dawnym narzeczonym. Chyba że jego też lubisz okłamywać.
– Och, daj spokój – poprosiła. – Przecież ciebie też nie chciałam… Zresztą, nieważne. Ale będę miała wyrzuty sumienia, że robię ci kłopot.
Już miałem odpowiedzieć, że to żaden kłopot w porównaniu z tym, co uczyniła mi osiem lat temu, ale sobie darowałem. Zebrałem rzeczy i pojechałem do kolegi.
Nie bronił się przed ciosami
To był chyba najgorszy dzień w moim życiu, kiedy przyłapałem moją narzeczoną i brata migdalących się w samochodzie. Już wcześniej coś czułem, może dlatego, że bliźniaków łączy wyjątkowa więź. Ale też Michał zachowywał się dziwnie, zaczął mnie unikać, a kiedy się spotykaliśmy, jakoś nie patrzył mi w oczy. Nie zwracałem na to początkowo uwagi, bo miałem sporo na głowie. Właśnie skończyłem studia, zacząłem pracę, planowałem założenie rodziny z Maryśką.
Maryśką… Wtedy nazywałem ją wyłącznie Marią i uważałem, że to najpiękniejsze imię na świecie. Kochałem tę dziewczynę do szaleństwa, nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Nie wiedziałem tylko, że nie jestem w tym uczuciu sam…
Dosłownie jedna sekunda zdecydowała o wszystkim. Ta sekunda, w której zobaczyłem ich razem w aucie mojego brata. Zaraz odwróciłem wzrok, ale nie mogłem niczego cofnąć. W tamtej chwili poszedłem sobie, oszołomiony, a oni mnie nie widzieli.
Dopiero następnego dnia posłałem Michała na ziemię potężnym sierpowym. Od razu domyślił się, o co chodzi, nie próbował się zrewanżować ani głupio tłumaczyć.
– Kocham ją – oświadczył, wstając. – Kocham ją bardziej niż ty.
– A skąd to wiesz? – zapytałem i znów go uderzyłem. Nie bronił się zupełnie.
– Za mnie miała wyjść…
– Ale wyjdzie za mnie – rzekł stanowczo. – Już to ustaliliśmy.
Znów się zamierzyłem, a on ponownie nie uczynił nic, aby uniknąć ciosu. Krwawił z ust i nosa, patrzył na mnie twardo. Ręce mi opadły.
Następne dni były szarym pasmem beznadziei i cierpienia. Spotkałem się z Maryśką i to było nowe upokorzenie. Powiedziała mi prosto w oczy, że zakochała się w moim bracie.
– Przecież jesteśmy bliźniakami! – odparłem. – Identycznymi!
– Ale to on ma w sobie coś, co mnie niesamowicie przyciąga – padła okrutna odpowiedź.
Potem było zaproszenie na chrzest, które odebrałem jak obelgę, a następnie wiadomość, że Michał zginął w wypadku…
Trudno sobie wyobrazić ogrom cierpienia, jakie stało się moim udziałem. Nieszczęście goniło nieszczęście, aż wreszcie postanowiłem uciec jak najdalej. Straciłem brata, straciłem ukochaną kobietę, zacząłem zaglądać do kieliszka, przez co wyrzucono mnie z pracy…
Pewnego razu, kiedy odwiedziłem rodziców w Olsztynie, dowiedziałem się, że Maryśka ponownie wyszła za mąż. Aż się zdziwiłem, jak mało mnie to obeszło, z jaką obojętnością przyjąłem tę wiadomość. Tylko że później nie mogłem spokojnie spać przez parę tygodni, kiedy dotarło do mnie, że wszystko jest już na pewno i ostatecznie skończone.
Zostawiła mi kartkę z numerem
Gdy wróciłem po pracy do domu, Maryśki nie było. Trochę się obawiałem, że nie zechce odpuścić i będzie czekać, ale chyba zrozumiała, że nie powinna ode mnie niczego oczekiwać.
Chociaż nie do końca zrezygnowała. Na ławie w dużym pokoju znalazłem kartkę.
„Gdybyś zechciał przyjechać i chociaż poznać swoją bratanicę, zanim odejdzie, będziemy Ci wdzięczni. Za kilka dni przenosimy ją do kliniki w Katowicach, więc nie będziesz musiał daleko jeździć”.
Zmiąłem kartkę w ręku. Przez wszystkie te lata czułem żal, zdawało mi się, że ich zdołałem znienawidzić. A jednak w obliczu nieszczęścia, które dotknęło córkę mojego brata, nie umiałem pozostać obojętny.
Rozprostowałem papier, wklepałem numer szwagierki do komórki.
– Jeśli to aktualne, chcę poznać Justynkę – powiedziałem. – Tylko nic sobie nie obiecuj!
– Nic sobie nie obiecuję – zapewniła, a ja wiedziałem, że to kłamstwo. Nie miałem o to pretensji. – Będziemy w Katowicach za dwa dni.
– Czyli w piątek. Dobrze, zjawię się w sobotę rano.
Justynka okazała się śliczną dziewczynką. Nie wyglądała wprawdzie na siedem lat, bo choroba zrobiła swoje, ale urodę odziedziczyła po matce, chociaż rzeczywiście rozpoznawałem w niej także rysy brata. A zatem i swoje…
– Jesteś moim wujkiem? – spytała Justynka. – Bratem tego tatusia, co nie żyje?
– Tak – odpowiedziałem przez zaciśnięte gardło. – Jestem Rysiek.
Mała miała w rączki powbijane wenflony, otaczały ją kroplówki. Kiedy wszedłem, siedziała oparta na poduszkach i tuliła sporego pluszaka.
– Cześć, wujku – powiedziała i wyciągnęła ku mnie maskotkę. – On też ma na imię Rysiek, tak jak ty, bo to jest ryś, widzisz, jaki ma krótki ogonek i pędzelki w uszach? A ja jestem Justynka.
Niech to diabli, mało się nie rozkleiłem!
– Bo wiesz – mówiła dalej. – Mój drugi tatuś – skłonności do gadulstwa najwyraźniej też odziedziczyła po Maryśce – jest teraz w Olsztynie, ale przyjedzie jutro z moim braciszkiem, żeby mnie odwiedzić. Bo ja chyba niedługo umrę i bardzo bym jeszcze chciała zobaczyć braciszka – dodała po chwili smutno, ale zaraz się ożywiła. – A gdzie ty mieszkasz?
– Niedaleko, w Bielsku-Białej. Jedzie się stamtąd trochę ponad godzinkę.
– O! – ucieszyła się. – To może mnie jeszcze odwiedzisz? Bo ja się strasznie nudzę, a mama ciągle płacze. Nie płacz, mamo – zwróciła się do Maryśki, której łzy płynęły po policzkach. – Niedługo zobaczę się z tatusiem w niebie, to go wreszcie poznam. I opowiem mu, jak zachorowałam i jak się o mnie z drugim tatusiem troszczycie. I o małym Antosiu mu opowiem…
Poczułem, że i mnie łzy napływają do oczu. Odetchnąłem głęboko. Chciałem coś powiedzieć, ale zwyczajnie nie byłem w stanie. Do tej pory wiedziałem, że moja bratanica jest ciężko chora, ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć. I ta jej paradoksalna pogoda ducha… Cholera jasna!
– To co, przyjedziesz jeszcze do mnie? – dopytywała Justynka.
– Przyjadę – wykrztusiłem. – Na pewno przyjadę. Ale na razie muszę iść. Do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedziała i pomachała mi łapką maskotki.
No, cholera jasna!
Niech ustalą termin…
Maryśka wstała, odetchnęła głęboko. Przez ostatnie kilka minut siedzieliśmy pogrążeni w milczeniu.
– Rozumiem – powiedziała zrezygnowana. – Będziemy szukać dalej.
Nie spojrzała już na mnie, odeszła kilka kroków.
– Stój! – zawołałem. – Co ty, kobieto, myślisz, że nie mam serca?!
Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na mnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała.
– Zgadnij! – odrzekłem i również wstałem. – Idź do lekarza prowadzącego, niech skierują mnie na badania i ustalą termin operacji.
– Jezu! – krzyknęła.
– Dziękuję!
Rzuciła mi się na szyję i pocałowała mnie prosto w usta. Przez chwilę poczułem się jak kiedyś, zanim się wszystko zmieniło… Nieważne, to już nigdy nie wróci.
– Nie dziękuj – odparłem i odsunąłem ją delikatnie. – Nie mógłbym żyć ze świadomością, że to wspaniałe dziecko nie ma przed sobą przyszłości.
Wyszło to trochę patetycznie, ale Maryśka i tak nie słuchała. Biegła w stronę kliniki, a ja ruszyłem za nią, choć bez takiego pośpiechu. Powinienem teraz bardzo uważać na swoje zdrowie.
Ryszard
Zobacz też:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”