Reklama

Kiedy dowiedziałam się, że moja niezamężna córka jest w ciąży, w pierwszym momencie zareagowałam złością. Iwona bowiem akurat nie miała pracy, a chłopak, z którym wtedy się związała, był kompletnie nieodpowiedzialny. Na wieść o dziecku zwyczajnie zwiał i córka tyle go widziała.

Reklama

– Z czego teraz utrzymasz siebie i maleństwo? – pytałam Iwonę, chcąc jej uświadomić, że powinna zażądać alimentów od tego drania.

Szybko jednak się opanowałam. Przypomniałam sobie bowiem, że przecież przeszło dwadzieścia lat temu byłam w podobnej sytuacji. Ojciec Iwonki, mimo że pobraliśmy się po bożemu, nie zamierzał wypełniać swoich obowiązków. Nadal chciał się bawić, używać życia i w nosie miał to, że został tatą. Kiedy pewnego dnia po powrocie z pracy zastałam córkę leżącą w brudnej pieluszce i płaczącą w niebogłosy w łóżeczku, podczas gdy pijany Jacek chrapał w najlepsze obok niej na tapczanie, zrozumiałam, że pora się rozwieść, aby ratować małą i siebie.

Wychowywałam swoje dziecko całkiem sama. I chociaż czasami było mi naprawdę trudno, to gdyby dzisiaj ktoś mnie spytał, czy chciałabym zmienić swoje życie, gdybym miała taką możliwość, wybrałabym jeszcze raz macierzyństwo. Nawet samotne. Dlatego kiedy Iwonka zaczęła coś przebąkiwać o usunięciu ciąży, natychmiast powiedziałam jej twardo, żeby tego nie robiła.

– Nigdy byś sobie tego nie wybaczyła! – przekonywałam, dodając, że pomogę jej we wszystkim. I mocno ją przytuliłam.

Iwonka doskonale czuła się w ciąży, jakby wstąpiły w nią nowe siły. Z przyjemnością patrzyłam na to, jak moja ukochana córka zmienia się i dorośleje, a także bierze odpowiedzialność za swoje życie. Mimo że spodziewała się dziecka, udało jej się znaleźć pracę i to na tyle dobrze płatną, że całkiem spokojnie utrzymywała się sama. Mieszkała w kawalerce, którą odziedziczyła po mojej mamie. Wprawdzie uważałam, że najlepiej zrobi, jeśli wynajmie to mieszkanie, i wprowadzi się do mnie, przynajmniej na dwa pierwsze lata życia maleństwa (pomagałabym jej przecież przy dziecku), ale ona twierdziła, że musi sobie sama radzić.

– Nie możesz ciągle mnie niańczyć, przecież wkrótce zostanę mamą i powinnam być samodzielna – powtarzała.

Trochę bałam się, co się stanie, kiedy córka nagle zacznie rodzić, a mnie wtedy przy niej nie będzie. Była przecież całkiem sama.

– Pamiętaj, zadzwoń do mnie od razu, kiedy tylko poczujesz pierwsze skurcze – mówiłam jej.

Niestety, chyba sobie wykrakałam, że mój wnuk przyjdzie na świat, kiedy mnie nie będzie.... Do porodu były jeszcze trzy tygodnie, a ja musiałam wyjechać służbowo na kilka dni. Już drugiego dnia w delegacji odebrałam telefon od Iwonki.

– Cześć, babciu ! – przywitała mnie.

Popłakałam się ze wzruszenia i nie mogłam się wprost doczekać, kiedy zobaczę mojego wnuka – Jaśka. Niestety, pod groźbą utraty pracy, nie mogłam wrócić wcześniej z delegacji. Te trzy dni były chyba najdłuższymi w moim życiu. Wnuczek stał się moim oczkiem w głowie i spędzałam z nim każdą wolną chwilę. Czasami żałowałam tylko, że tak wcześnie zostałam babcią, bo brakowało mi jeszcze dwa lata do wcześniejszej emerytury. Mogłabym wtedy zająć się małym „na cały etat”.

– Kiedy w końcu pójdę na emeryturę, nie będziesz się musiała martwić o nianię. Zaopiekuję się Jaśkiem – obiecywałam jednak Iwonce.

I słowa dotrzymałam

Gdy mój wnuk skończył dwa lata, jego mama poszła do pracy, a ja zaczęłam się nim zajmować. Uwielbiałam chodzić z małym na spacery, patrzeć z jaką ciekawością poznaje świat, uczy się mówić.

– Mogłabym mieć z tuzin wnuków, nie tylko jednego! – powtarzałam każdemu, także córce.

Ubolewałam nad tym, że Iwonka nie może sobie jakoś znaleźć żadnego fajnego chłopaka.

– Jasiek powinien mieć rodzeństwo – mówiłam jej. – Ja bardzo żałuję, że nie miałam co najmniej dwójki dzieci. Miałabyś przynajmniej teraz siostrę albo brata i wsparcie, kiedy mnie zabraknie. Poza tym, jeśli chodzi o Jaśka, to przydałby mu się jakiś towarzysz zabaw. Nie masz pojęcia, jak on bardzo garnie się do dzieci – mówiłam Iwonce.

Widziałam jednak, że córkę ten temat denerwuje. Sądziłam, że to z powodu braku odpowiedniego partnera. Co poznała jakiegoś miłego faceta, to albo okazywał się żonaty, albo był tak samo nieodpowiedzialny jak ojciec jej dziecka. Nie miałam pojęcia, że tak naprawdę moją Iwonę gryzie coś zupełnie coś innego…

O tym, że mój mały wnuczek prawdopodobnie ma brata dowiedziałam się zupełnie przypadkiem… Pewnego dnia Jasiek złapał katar i musiałam pójść z nim do przychodni. Podczas wizyty lekarka chciała zobaczyć, czy mały ma wszystkie szczepienia i poprosiła o jego kartę. Przyniosła ją starsza pielęgniarka. Uśmiechnęła się życzliwie, zagadała do czteroletniego już Jaśka, a potem, kiedy już go ubrałam do wyjścia, zagadnęła mnie o to, czy z jego bratem wszystko w porządku.

– Bo wie pani, rodzeństwo często zaraża się jedno od drugiego, a jeśli chodzi o bliźniaki, to jest prawie pewne, że kiedy jedno choruje, to za chwilę także drugie łapie to samo – powiedziała.

– Jasiek jest jedynakiem – uspokoiłam ją, a wtedy spojrzała na mnie zdziwiona.

– Pani córka ma na imię Iwona i rodziła na… – wymieniła nazwę ulicy, na której znajduje się szpital. Przytaknęłam.

– No to głowę bym sobie dała uciąć, że urodziła bliźniaki! Zapamiętałam ją, bo ma tak samo na imię i na nazwisko jak moja siostra. Ona także jest Iwona, Blet po mężu.

– A jednak musiała ją pani z kimś pomylić, Jasiek jest jedynakiem, czego bardzo żałuję – uśmiechnęłam się uprzejmie i wyszłam z przychodni, ale…

Ziarno niepokoju zostało zasiane

Nie mogłam zapomnieć o słowach pielęgniarki. „Iwona faktycznie miała w ciąży spory brzuch… Mogła nosić pod sercem dwoje dzieci, ale… Przecież by mi o nich powiedziała!” – gryzłam się. Może powinnam była spytać córkę o wszystko, ale jakoś nie śmiałam. No bo niby jak miałam to ująć: „czy urodziłaś dwoje moich wnucząt?” Tak po prostu? W głowie mi się nie mieściło, że mogłaby przede mną ukrywać coś takiego! No i co się stało z drugim dzieckiem, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniało?

Ta historia o bracie bliźniaku była tak nieprawdopodobna, że zastanawiam się nad nią przez wiele miesięcy, szukałam w pamięci jakichkolwiek szczegółów, które mogłyby wskazywać, że dzieci faktycznie mogło być dwoje. Pojechałam nawet do tego szpitala, w którym rodziła Iwonka i poprosiłam o udostępnienie mi dokumentów z jej porodu. Ale mimo że jestem jej matką, odmówiono mi okazania tych papierów, tłumacząc się przepisami i ustawą o ochronie danych osobowych. Odeszłam więc z niczym…

Czas mijał, a ja patrząc na rosnącego Jaśka, cały czas zastanawiałam się, jak by to było miło, gdybym takich Jaśków miała dwóch. Ale przecież nie miałam żadnego dowodu na to, że to byłoby możliwe… Prawdę poznałam przez przypadek. Pewnego dnia moja córka dostała krwotoku. Początkowo myślała, że to zwyczajna miesiączka, ale kiedy krwawienie przedłużało się i stawało coraz obfitsze, pojechała do szpitala. Tak wykryto u niej torbiel na jajniku.

– Zanim podejmiemy jakiekolwiek leczenie, musimy się upewnić co do charakteru zmian – usłyszała od lekarza.

Kiedy Iwonka poszła do szpitala na biopsję, podpisała papiery, że mogę mieć wgląd w dokumentację. Wtedy wydawało się nam to zupełnie naturalne. Poza tym, zanim się dowiedziałam, że zmiany na jajniku są całkowicie niegroźne i łagodne, nie myślałam o niczym innym, jak tylko o tym, aby moja córka była zdrowa. Gdy jednak lekarz przekazał nam dobrą nowinę i przepisał Iwonce leki hormonalne mające na celu zmniejszenie torbieli, przyszła mi do głowy myśl, że wreszcie los dał mi do ręki narzędzie, dzięki któremu będę się mogła czegoś dowiedzieć.

Zwlekałam jednak jeszcze prawie miesiąc. To ze strachu, co zobaczę w tej szpitalnej dokumentacji. Sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcę w niej odnaleźć ślad drugiego wnuka, czy lepiej, aby widniało tam tylko jedno dziecko urodzone przez moją córkę. Chyba wolałabym, aby Jasiek nie miał rodzeństwa. Wtedy nie utraciłabym zaufania i serca do mojej córki. Nie przekonałabym się o tym, jakim potrafi być potworem.

Niestety w karcie porodowej Iwonki widniało dwoje dzieci… Dwóch chłopców. Dowiedziałam się z niej także, że poród został wywołany sztucznie, środkami farmakologicznymi, co mogło oznaczać tylko jedno: Iwona chciała urodzić właśnie wtedy, kiedy byłam na wyjeździe. Wiedziała o nim wiele tygodni wcześniej i tak wycyrklowała, aby dokładnie wtedy wydać na świat moje wnuki. Obaj chłopcy urodzili się całkiem zdrowi, tak wynikało z karty.

Co się więc stało z jednym z nich?

– Został oddany do adopcji – dowiedziałam się w szpitalu. Tylko tyle, więcej nikt mi nie mógł nic powiedzieć, bo papiery adopcyjne są tajne…

Wróciłam do domu zdruzgotana swoim odkryciem. „Dlaczego moja córka to zrobiła? Przecież to było nieludzkie!” – czułam wręcz fizyczny ból , kiedy o tym myślałam. W końcu nie wytrzymałam i zapytałam o to otwarcie Iwonę. Była zaskoczona tym, że wiem o wszystkim.

– Ale… szpitalowi nie wolno... – zaczęła.

– Nie było wolno, dopóki nie dałaś mi upoważnienia – przerwałam jej. – Co się stało z drugim chłopcem?

– Wzięła go bardzo miła rodzina. Poznałam ich na wiele tygodni przed porodem, bardzo mnie wspierali… – stwierdziła Iwona.

Nagle jakby otworzyła się w moim umyśle pewna klapka.

– Ty wcale nie dostałaś pracy w czwartym miesiącu ciąży! To oni ci płacili, dlatego stać cię było na osobne mieszkanie! – wykrzyknęłam. – Nie chciałaś mieszkać ze mną, bo bałaś się, że wszystko się wyda! Że się kiedyś wygadasz, albo trafię na ślad tego małżeństwa, które czatowało na mojego wnuka!

– Nikt tutaj na nikogo nie czatował, nie przesadzaj! – Iwona wzruszyła ramionami, jakby ta sprawa była błacha, czym zupełnie wyprowadziła mnie z równowagi.

– Nie miałaś prawa oddać im mojego wnuka! – krzyczałam. – Dlaczego to zrobiłaś?

– Bo się bałam, że nie dam sobie rady! Już jedno dziecko było dla mnie prawdziwym wyzwaniem, a co dopiero dwoje! Wyobrażasz sobie te tony pampersów, odżywek dla niemowląt, podwójny wózek, ubranka… – zaczęła wyliczać.

– Jakoś byśmy sobie poradziły! – przerwałam jej wściekła.

– Akurat! Przecież ty pracowałaś i miałaś problem, żeby zająć się nawet jednym dzieckiem!

– Ale w końcu ci powiedziałam, że ci pomogę! – walnęłam pięścią w stół.

– A skąd mogłam mieć wtedy taką pewność, że nie zmienisz zdania? – Iwona nie pozostała mi dłużna. – Sama przecież mówiłaś, że macierzyństwo to poważna, odpowiedzialna sprawa. Uważam, że zachowałam się bardzo odpowiedzialnie: stać mnie było tylko na wychowywanie jednego dziecka, więc drugie oddałam bardzo porządnym ludziom. Poznałam ich, byłam u nich w domu…

– Gdzie mieszkają? – spytałam od razu.

– Naprawdę sądzisz, że ci powiem? – Iwona spojrzała na mnie z politowaniem. – Słuchaj, mamo, oni adoptowali mojego synka z zastrzeżeniem, że przysposobienie będzie tajne. Nigdy ci nie powiem, kim są ci ludzie, bo się do tego zobowiązałam na piśmie!

„I tak ich znajdę!” – pomyślałam. Przysięgłam sobie, że odnajdę brata mojego wnuka, choćby miało mi to zająć resztę życia. Nie pozwolę na to, aby Jasiek nie wiedział o swoim bliźniaku. I szczerze wierzę w to, że jego adopcyjni rodzice okażą się ludźmi z sercem i uznają, że ci dwaj chłopcy powinni się poznać. W końcu wyszli z jednego łona i czy chcą, czy nie, łączy ich więź.

Wreszcie także zrozumiałam, dlaczego czasami wydawało mi się, że chociaż mój mały wnuk ma wielu kolegów, bo jest towarzyskim dzieckiem, to jednak nie ma nadal prawdziwego przyjaciela, takiego od serca. I czasami zachowuje się tak, jakby mu kogoś takiego brakowało. Teraz wiem kogo: brata bliźniaka, z którym by się rozumiał bez słów. Jeśli prawdą jest, że bliźniaki połączone są silną więzią, to jestem pewna, iż Jasiek czuje, że gdzieś tam żyje jego lustrzane odbicie...

Beata, 62 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Tak bardzo chciałam być idealną mamą, że mąż i rodzina przestali dla mnie istnieć. Przypłaciłam za to najwyższą cenę”
  • „Rodzice zginęli w wypadku, a ja mając 19 lat, zostałam matką mojego 2-letniego brata. Mam żal do losu, że tak mnie pokarał”
  • „Dla zdrowia dziecka, chciałam przenieść się na wieś. Mąż musiał wybrać, co jest dla niego ważniejsze – syn, czy kariera”
Reklama
Reklama
Reklama