Reklama

Anka wyłoniła się z mroków naszej wspólnej przeszłości dzięki błogosławionemu internetowi. Koleżanka z liceum, przez długie lata nieobecna, zagubiona gdzieś w świecie, nagle odnalazła mnie i się odezwała. Oto stanęłyśmy na wprost siebie w parku tuż obok szkoły, do której chodziłyśmy. Sprane dżinsy z dziurami na kolanach, pastelowy płaszczyk, błękitne włosy, a na nich włóczkowa kolorowa czapeczka. Przy niej nawet sama sobie zdałam się matroną, chociaż noszę się młodzieżowo.

Reklama

– Alicja, ślicznie wyglądasz, jak zawsze! Nic się nie zmieniasz.

– Ty też, Aniu. Tylko spodnie ci się okropnie zestarzały. I jakoś tak dziwnie posiwiałaś!

Zachichotała. W szkole Anka była klasową śmieszką, z wszystkiego się nabijała – nadętych „profesorów”, klasówek, nawet z matury. Miała nieprawdopodobny luz i potrafiła rozładować najbardziej napiętą sytuację, obśmiewała wszystko równo. Ludzie ją za to uwielbiali i należała do najbardziej popularnych dziewczyn w klasie. Ja trzymałam się od niej z daleka, bo byłam typem depresyjnym, a trochę też pozerskim. Wydawałam się sobie, w przeciwieństwie do niej, niezwykle „głęboka”. Ubierałam się na czarno i cierpiałam na egzystencjalne boleści. Życie jest pozbawione sensu i wartości, a świat to miejsce wyjątkowo ponure. Szczególnie szkoła – opresyjna instytucja gnębiąca wrażliwe istoty. Snułam się po korytarzach z tomikami poezji w ręku i udręczoną miną.

– To może podsumowanko na początek? Jeśli o mnie chodzi: nieskończona psychologia ani żadne inne studia, dwóch mężów, zero dzieci, zero kariery. Kilkanaście lat w Norwegii. Wszystko to już przeszłość. Obecnie wdowa z mieszkaniem po rodzicach – tak, tak, zaraz obok. Jeśli chcesz, wejdziemy na herbatę. Czy ty kiedyś u mnie byłaś?

– Nigdy. Specjalnie cię unikałam, bo mogłaś śmiechem rozbić bańkę rozpaczy, w której żyłam – odpowiedziałam.

– I co z tą bańką? Mocna była?

– Na szczęście nie. Jakoś z tego wyrosłam. Im jestem starsza, tym bardziej radosna. Życie mnie cieszy. Piękna pogoda, liście na drzewach, biegające psy.

– To zupełnie odwrotnie niż ja – Ania zrobiła tragiczną, czy raczej tragikomiczną minę – bo ja poszłam w totalną ponurość. Świat to jednak parszywe miejsce, jak się okazało. Miałaś rację w młodości. Skąd wiedziałaś?

– Nie wiem, chyba przeczuwałam.

– Cudowne dziecko!

Przekomarzałyśmy się całkiem wesoło. Postanowiłam opowiedzieć jej o swoim skomplikowanym życiu uczuciowym, trochę ryzykowne, ale niech tam. Nigdy nikomu o tym nie mówię, bo małe szanse, by ktoś zrozumiał. Ale poczułam nagłą potrzebę zwierzeń. Najwyżej o mnie źle pomyśli i więcej się nie spotkamy. Trudno. Co gorszego może mnie spotkać?

– Słuchaj, na orbicie jest trzech facetów. Jeden to były mąż, Piotrek. Drugi – były kochanek, ale ostatnio zrobił się znowu aktualny, Artur. Trzeci, czyli Janusz, to facet, który występuje w funkcji drugiego męża, chociaż nim nie jest. Tylko prawie jest. Żyjemy razem od lat, ale bez ślubu.

– O kurczę!

– Wiesz, ten kochanek, Artur, to przede wszystkim jednak mój najlepszy przyjaciel. Nie jestem jakoś tam seksualnie rozbuchana, nie myśl sobie. Wręcz przeciwnie, trochę mi przeszło, rozumiesz? Więc kiedyś szaleliśmy, ale to było ćwierć wieku temu, teraz, w tej drugiej odsłonie naszej znajomości, głównie gadamy, choć oczywiście nie tylko, ha, ha. Czytamy te same książki i oglądamy razem filmy. Tak wyglądają nasze randki, wyobraź sobie. Po prostu dobrze nam ze sobą.

– A ten drugi mąż-nie-mąż nie ma nic przeciwko temu?

– Janusz? Ma jak cholera. Więc się musimy z Arturem kryć. To jest sekretny romans!

– To nie możesz po prostu rzucić tego Janusza? I być z Arturem oficjalnie?

– Och wiesz, to jest dość skomplikowane. Kocham Artura, ale Janusza też kocham. Nie mogę, po tylu latach, tak po prostu go rzucić. Czegoś by mi bardzo brakowało.

– No dobrze, a co w tym wszystkim robi pierwszy mąż?

– Jest, po prostu jest. Lubimy się, mamy ze sobą dwóch synów, już dorosłych, czy wiesz, że jestem babcią? No więc synów, wnuka i dobrą przyjacielską relację. Ciągle jeszcze występujemy razem na rodzinnych uroczystościach. Wiesz, żeby chłopakom nie robić przykrości i w ogóle sobie nawzajem. I ci dwaj pozostali są o to zazdrośni.

– Nie dziwię się. Wygląda mi na to, że wszyscy są tu o wszystkich zazdrośni.

– Chyba tak, bo ja też. Na myśl o tym, że Artur może sobie kogoś znaleźć, cierpnie mi skóra. Ale jak Janusz do kogoś dzwoni, to też sprawdzam, do kogo…

– I po co ty to wszystko robisz? Z sadyzmu, masochizmu?

– Samo wychodzi. A ja nie panuję nad tym, nie ogarniam. Czasem mam dość.

– Domyślam się. Może wreszcie pora dorosnąć, Alicjo. Nie sądzisz, że to trochę dziecinne?

– Bo ja wiem? Może i dziecinne, ale ja wcale nie chcę dorosnąć. Przecież nikogo nie krzywdzę. Wręcz przeciwnie – staram się być dobra dla wszystkich.

– Idiotka, skończona idiotka!

Zimny wiatr stawał się nie do zniesienia, więc Anka ponowiła zaproszenie na herbatę. Wspięłyśmy się na trzecie piętro. Niewielkie mieszkanko, prosto, wręcz surowo urządzone, ale przytulne.

Przysiadłyśmy na niewielkiej kanapce i wolniutko sączyłyśmy herbatę. Bezlistne, czarne gałęzie dębu uderzały o szyby. Atmosfera stała się bardziej konfesyjna o tej „szarej godzinie”. Anka opowiedziała mi o swoim drugim małżeństwie.

– Byliśmy dojrzałymi ludźmi, po czterdziestce, kiedy zakochaliśmy się w sobie. Jak szczeniaki, od pierwszego wejrzenia. Boguś już wtedy chorował na serce i wiadomo było, że jest z nim nie za dobrze. A jednak skoczyłam w ten związek jak w przepaść. Nic mnie nie obchodziło. Zresztą nie było specjalnie czego żałować, mój pierwszy mąż chyba mnie nie kochał, czułam to, był taki zimny. Zupełne przeciwieństwo Bogdana. Dla niego wyprowadziłam się do Norwegii, bo tam pracował. Zrobiliśmy od razu na początku takie założenie, że będziemy żyć, jak najintensywniej się da. Wszystko robić na maksa, nawet jeśli wiązać się to będzie z niebezpieczeństwem. On tak chciał i mnie namówił. Na początku nie chciałam słyszeć, ale później go zrozumiałam. I dzisiaj nie żałuję. Nie oszczędzał się ani trochę. Jeździliśmy na nartach, chodziliśmy po górach. Objechaliśmy wszystkie fiordy, dotarliśmy do najdzikszych miejsc. Każdy urlop, wszystkie wolne dni spędzaliśmy w drodze. To były najpiękniejsze chwile mojego życia.

– Kiedy umarł?

– Rok temu, ale o tym nie chcę mówić. Nie pytaj, proszę!

Otarła dyskretnie łzy. Na jej twarz wrócił normalny, lekko łobuzerski uśmiech.

– Może coś zjemy? Mam pyszną potrawkę, same warzywa i egzotyczne przyprawy.

– Pewnie!

Moje życie tak bardzo obracało się w męskim kręgu, że fajnie było znaleźć się wreszcie w towarzystwie kobiety. Tego popołudnia jeszcze wielokrotnie wracała do przeszłości. Pokazała mi zdjęcia z wypraw, wyglądali na nich tak pięknie, szczęśliwi, wpatrzeni w siebie. Cudowna para. Cudowne życie.

– To była taka udręka… Nie masz pojęcia! Ciągły strach przed tym, co może się zdarzyć. Za każdym razem, gdy budziłam się w nocy, sprawdzałam, czy aby na pewno żyje, czy oddycha. W ciągu dnia, gdy był w pracy, każdy obcy telefon budził we mnie lęk. Cierpiałam na telefoniczną fobię! A gdy podjeżdżał samochodem, za każdym razem oddychałam z ulgą. Jeszcze jeden dzień.

– Na zdjęciach w ogóle tego nie widać. Jesteś na nich taka pogodna.

– Bo byłam. Przerażona i szczęśliwa. Poza tym nie mogłam pokazać, jak bardzo się boję. Musiałam ciągle zgrywać trzpiotkę.

– Przecież ty byłaś trzpiotką od zawsze.

– Alicja! Daj spokój…

Przesiedziałyśmy razem kilka godzin, a żegnając się, obiecałyśmy sobie rychłą powtórkę. Co za cud! Nagle stałyśmy się takie bliskie. Kto by pomyślał?

Perspektywa posiadania przyjaciółki nadała mojemu życiu nowego sensu. Może pod wpływem Anki jakoś inaczej spojrzę na moje relacje z facetami? No bo przecież to nie jest normalne, żeby tak żyć. Paradoksalnie pozazdrościłam Ance – braku kompromisów, zdecydowania w obliczu miłości, która na nią spadła i okazała się trudna. A przecież warto było. Rzucić wszystko, zrezygnować z wygodnego życia, jakie miała przy pierwszym mężu. O tym też opowiadała.

Pomyślałam też, aż mi wstyd, ale jednak, że będę miała w niej alibi na moje tajne spotkania. Zanim jeszcze podejmę jakieś decyzje. Zawsze mogę powiedzieć, że idę do Anki, a w tym czasie robić, co chcę. Chyba jestem niereformowalna!

Tymczasem nie mogłyśmy jakoś umówić się na następne spotkanie. A to byłam przeziębiona, a to jej coś wypadło. I nie zobaczyłyśmy się nigdy więcej. Dowiedziałam się po kilku tygodniach od pierwszego męża Anki. Połknęła trochę za dużo proszków nasennych. Popiła wódką. Cierpiała na depresję i bezsenność. Za bardzo pragnęła zasnąć.

Alicja

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama