Reklama

Moja mama nie mówiła mi, że mnie kocha. A ja to i tak wiedziałam, mimo że robiła dużo gorsze rzeczy niż zostawianie mnie samej w łóżeczku. Wyobraźcie sobie, że – wbrew wszelkim teoriom rodzicielstwa bliskości itp. – żyję i daję radę. Wyobraźcie też sobie, że nasi rodzice i dziadkowie nie raz i nie dwa leżeli nieprzewinięci w kupie po uszy. Nikt nie ocierał ich łez i nie spełniał ich życzeń, zanim zdążyli pomyśleć, na co by tu mieć ochotę… Śmiem twierdzić, że mimo to wielu z nich wyrosło na całkiem porządnych ludzi. Odważnych, zaradnych, może nawet na godnych podziwu bohaterów? Gotowych stawić czoło problemom i kryzysom?

Reklama

Moja mama na pewno nie rozkminiała, czy zrobiła dobrze, czy źle…

Ok, nie miałam w szkole samych szóstek. Może z powodu „traumy”, polegającej na tym, że gdy miałam 3 miesiące i zaczęłam siadać, mama uznała, że najwyższy czas uczyć mnie korzystania z nocnika?

Jedno jest pewne: moja mama na pewno nie rozkminiała tygodniami, czy to dobrze, czy to źle – po prostu uznała, że tak będzie wygodniej, nie piorąc i wygotowując tetrowych pieluch i moich ubranek.

Kiedy urodziłam córkę, mama przyznała, że to były zupełnie inne czasy, że teraz takiej „kruszynie” trzeba nieba przychylać… A mnie się wydaje, że niekoniecznie.

Żeby moja córka dała sobie radę w życiu – nie chcę i nie mam prawa przekonywać ją, że świat będzie nosił ją na rękach i traktował jak pępek świata. Doszłam do tego wniosku, będąc w ciąży, obserwując zadufane w sobie i przerażone wszystkim dzieci znajomych… Ich rodzice, w tych 5-6-letnich zadufańcach widzieli gwiazdy („och, on jest, wiesz, taki celebrycki”). A w płaczących z byle powodu pierdołach — wrażliwców („ona nie jest jeszcze gotowa, by wejść na zjeżdżalnię/jeść pomidory/pić coś innego niż jej ulubiony soczek”). Co jeszcze łączyło tych rodziców? To, że jęczeli, jak bardzo wykańczające są ich bąbelki.

Ołtarze macierzyństwa

Moje córka właściwie nie budziła się w nocy. Nie wiem więc, co to znaczy, nie spać normalnie od tygodni czy miesięcy (czy wręcz lat). Wyobrażam sobie jednak, że człowiek czuje się wtedy koszmarnie… Ale też trochę na własne życzenie.

Kiedy zorientowałam się, że w wieku 4-miesięcy moja córeczka chce sobie zrobić ze mnie smoczek (żądając piersi nie do jedzenia, a żeby sobie zasnąć), powiedziałam na głos (pół żartem pół serio): „O nie, kochanie, szanujmy się” i karmiłam ją tylko wtedy, kiedy była głodna. Tak, płakała. Bo co miała robić? Nie umiała mówić, żeby mi wygarnąć, co sądzi o matce, która woli spać niż składać nieprzespane noce na ołtarzu macierzyństwa :)

Odkąd pamiętam, dużo ją przytulałam. Bardzo dużo „rozmawiałyśmy”, bawiłyśmy, spacerowałyśmy. Tak, miałam siłę na dużo więcej niż trzymanie dziecka przy cycku z telefonem w ręku…

O dziwo, potem okazało się, że moje dziecko ma swoje ulubione potrawy, ale ogólnie je wszystko, co podam. Pewnie dlatego dzisiaj, jako 6-letnia dziewczynka jako jedyna ze swojej grupy w przedszkolu nie wybucha płaczem na widok szynki/chleba/masła/marchewki/itd.

A także — choć nie zawsze zgadza się ze wszystkimi — nikogo nie bije ani nie dręczy.

W ogóle nie mam większych problemów z córką. Nie czułam i nie czuję, że macierzyństwo to pasmo wyrzeczeń, poświęceń, zamartwiań się...

Każdy czasem płacze

Pewnie, że zdarza się jej płakać.

Z bólu (ostatnio przy zapaleniu ucha).

Ze smutku (ostatnio jak wyjeżdżaliśmy znad jeziora, gdzie poznała koleżankę i w ogóle cudownie się bawiła).

Ze złości (ostatnio na zakaz skakania na skakance w domu).

Z bezradności (bo wiązanie sznurowadeł jest trudne…).

Ale z dumą stwierdzam, że nie jest pierdółką, która wyje jak syrena alarmowa tylko dlatego, że ktoś nie spełnił jej 107 potrzebo-życzeń w trybie natychmiastowym.

To nie jest łatwe, ale wykonalne: dać dziecku szansę poznać, że życie „to nie bajka”. A ono to nie zepsute jajko, z którym wszyscy zawsze będą się cackać. Pomyślcie o tym, gdy następnym razem będziecie lecieć do dziecka udowadniać mu, że uratujecie go przed najmniejszym rozczarowaniem.

Ja też czasem płaczę. Ale – mimo że moją mamę wielu z was uznałoby za „wyrodną” – skończyłam szkołę, studia, nigdy nie próbowałam popełnić samobójstwa ani zabójstwa, założyłam rodzinę, mam przyjaciół i znajomych, zarabiam, płacę podatki i mandaty, czytam książki, chodzę do kina, umiem się cieszyć drobiazgami i doceniać, jak wiele mam szczęścia jako mama zdrowego, kochanego dziecka i żona bardzo fajnego chłopaka.

Lidka

Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama