Reklama

Marysia, moja żona, rozchorowała się zaraz po świętach.

Reklama

– Umarł w butach. Muszę zalec w łóżku na co najmniej dwa tygodnie. Rozkaz lekarzaaa... apsik!

Tak oto nasze plany sylwestrowe wzięły w łeb. Skoro już musiałem lecieć w interesach do Austrii, postanowiłem połączyć przyjemne z pożytecznym i zabrać ze sobą Marysię. Cieszyła się na tę podróż, wśród znajomych krążyły legendy o sylwestrze w Wiedniu – a tu taki pech!

– Weź ze sobą Anitę – zaproponowała małżonka. – Szkoda, żeby się zmarnowała rezerwacja w hotelu i bilet na samolot.

– No, nie wiem... – miałem wątpliwości.

Nie dogadywałem się z córką. W wieku 17 lat uważała się za osobę dorosłą, ale jej dojrzałość przejawiała się w lekceważeniu obowiązków i pyskowaniu. Wszelkie moje uwagi odbierała jak ataki na swoją niezależność. Marysia robiła za rodzaj bufora między nami i obawiałem się, co będzie, gdy zostaniemy sam na sam.

Ona też się do tego nie paliła.

– Ja i ojciec? Razem, na sylwestra? Mamo, chyba żartujesz! Zagryziemy się. Już wolę siedzieć w domu. W końcu mam szlaban. Czyżby coś się zmieniło? – spytała z nadzieją. – Bo jeśli tak, to zaraz dzwonię do Oli i...

– Nigdzie nie będziesz dzwonić! – przerwałem jej poirytowany. – Z ostatniej imprezy u Oli wróciłaś pijana. Na półrocze grożą ci trzy pały. Już zapomniałaś?

– Nie dajesz mi zapomnieć – burknęła.

– Zaraz szlag mnie trafi! Za półtora roku matura, a ty zachowujesz się tak, jakby ciebie nie dotyczyła!

– A kto powiedział, że muszę zdać maturę? Może zamiast o studiach marzę o karierze krawcowej? Żadne praca nie hańbi!

Krew mnie zalała! Ciśnienie skoczyło!

– Kochanie, spokojnie – mitygowała Marysia. – Napij się ziółek. Anita, nie denerwuj ojca, bo faktycznie zaraz dostanie apopleksji. I nie wymądrzaj się, gdy nie masz racji. Szyć też trzeba umieć, a ty z byle guzikiem przychodzisz do mnie.

Raz-dwa usadziła pyskatą smarkulę, która zachowała tyle wstydu, by się zarumienić. Zazdrościłem żonie; umiała znaleźć właściwe słowa i nie dawała się łatwo sprowokować. W przeciwieństwie do mnie, niestety. Podziwiałem ją także za inny talent. Z natury łagodna i pogodna, potrafiła postawić na swoim. Skoro uznała, że przyda nam się wspólny wyjazd, by ocieplić relacje między ojcem a córką, mogliśmy zapomnieć o protestach. Tekst: „jestem zbyt chora, żeby was niańczyć i godzić” – załatwił nas na amen.

Czułem, że nie będzie łatwo. I nie było…

Zawarliśmy więc coś w rodzaju rozejmu; Anita obiecała mnie nie denerwować, ja nie wspominać przez tych parę dni o nauce i przyszłości. Najgorsze, że nie miałem pojęcia, o czym w takim razie będziemy rozmawiać. A kiedyś bez trudu znajdowaliśmy wspólne tematy i rozrywki. Razem pływaliśmy, jeździliśmy na nartach, snowboardzie, graliśmy w tenisa. Jednak czasy, gdy byłem jej idolem, a ona moim dzielnym Anitkiem, minęły bezpowrotnie. Marysia twierdziła, że dlatego tak trudno nam się porozumieć, bo jesteśmy bardzo do siebie podobni. Oboje uparci, wybuchowi, przewrażliwieni na swoim punkcie. No, nie wiem...

W samolocie Anita odseparowała się ode mnie muzyką. Założyła słuchawki i przymknęła oczy; tyle w kwestii nawiązywania kontaktów. Nie obiecywała, że ułatwi mi zadanie. Kochałem ją jak nikogo na świecie. Ona oczywiście widziała to po swojemu. Zarzucała mi, że za dużo od niej wymagam, że moja miłość jest warunkowa. „Ojcowie kochają dzieci za osiągnięcia, matki za sam fakt ich istnienia na świecie. Ty jesteś typowym ojcem”. Pokrętna logika. Cóż w tym złego, że chciałem być z niej dumny? Wkurzało mnie, że się marnuje. Była zdolna, inteligentna, tylko potwornie leniwa. A może jedynie zagubiona...?

Spojrzałem na nią. Chyba zasnęła. Policzki jej się zaróżowiły, długie rzęsy drgały leciutko. Była taka śliczna, taka bezbronna! I taka tajemnicza. Kiedy dorosła? Kiedy z zadziornego urwisa przeistoczyła się w młodą pannę, której myśli stanowiły dla mnie teren nieznany. I zakazany. Z Marysią miały swoje sprawy, sekrety. Ja byłem ten obcy. Nagły przypływ uczucia i żalu aż zabolał. Okryłem córkę kurtką i sięgnąłem po słuchawkę, która się wysunęła.

– Szpiegujesz? – Anita ocknęła się i patrzyła na mnie czujnie.

– Nie, zwyczajnie jestem ciekawy, co lubisz. Sądziłem, że hip-hop.

– Czy ja wyglądam na ziomalkę? – uśmiechnęła się krzywo.

– Nie mam pojęcia. Czy ziomalki są śliczne i urocze, kiedy śpią? A podejrzliwe zaraz po obudzeniu?

– Tata, przestań! Nie bierz mnie na lewe sanki – obruszyła się, ale po chwili spytała niby od niechcenia: – Naprawdę interesuje cię, czego słucham?

– Naprawdę – odparłem. – Może mamy podobne gusta.

– Bez obrazy, tata, ale nie znoszę ani opery, ani jazzu.

– Bez obrazy, córcia, ale do tego trzeba dojrzeć.

Nie nazwałbym naszej rozmowy porozumieniem międzypokoleniowym, ale po pół godzinie ustaliśmy, że rock jest okej, soul super, a blues ponadczasowy. I że po powrocie wypożyczymy sobie nawzajem swoje płyty.

Miłą atmosferę diabli wzięli, gdy przyszło do instalowania się w hotelu. Na widok podwójnego małżeńskiego łoża Anita się naburmuszyła. Zapomniała, że rezerwacji dokonywałem parę tygodni temu, zamierzając nocować tu z żoną, nie z córką. O zamianie pokoi trzy dni przed sylwestrem nie było mowy.

– Wolisz lewą czy prawą stronę? – spytałem.

– Wolę kanapę. Albo powrót do domu. Nie rozumiem, czemu mama się uparła...

– Czy ty zawsze jesteś taka marudna, czy tylko wtedy, kiedy ojciec funduje ci wypad do Wiednia?

Wzruszyła ramionami, rozpakowała się i poszła do łazienki. Jak zwykle okupowała ją stanowczo za długo.

– Anita, do licha! – zapukałem w drzwi. – Też muszę wziąć prysznic. Za godzinę mam spotkanie. Streszczaj się!

Wyszła. Czarny golf, czarny sweter, czarne spodnie. Wyglądała jak wdowa. Mocny ciemny makijaż dodawał jej lat. Skrzywiłem się.

– Jakieś ale? – rzuciła wyzywającym tonem. – Nie podoba ci się?

– Wcale, skoro chcesz wiedzieć – odparłem. – Jesteś młoda, ładna, zgrabna. Nie masz się czego wstydzić. Nie rozumiem, czemu oszpecasz się i postarzasz na siłę. Czy to taki rodzaj buntu, manifestacji?

– Miałeś nie truć – westchnęła, zerkając w lustro. Pokazała sobie język, czy mi się przewidziało? – Głodna jestem – zmieniła temat. – Daj mi jakąś kasę. Przejdę się po okolicy, pozwiedzam i coś przekąszę.

Bez słowa sięgnąłem po portfel. Wręczyłem jej kilka banknotów. Uniosła brwi.

– I już? Żadnych pouczeń w stylu „uważaj, nie oddalaj się za bardzo, unikaj podejrzanych miejsc i osób ”? – ironizowała.

– Ponoć jesteś dorosła. Chyba umiesz zadbać o siebie. Wrócę za dwie, trzy godziny. W razie czego dzwoń. Nie wyłączam komórki.

Co jeszcze mógłbym dla niej zrobić?

Spotkanie przebiegło po mojej myśl, wieńcząc paromiesięczne negocjacje. Podpisaliśmy umowę, co jutro mieliśmy uczcić niewielkim bankietem. Przestąpiłem próg pokoju w doskonałym nastroju. Anita siedziała po ciemku, oglądając telewizję. Zapaliłem światło.

– Zgaś! Głowa mnie boli – burknęła.

Sądząc po tonie głosu, nie udał jej się wypad na miasto. Wyłączyłem górne światło, zapaliłem lampkę. Nawet w tak słabym oświetleniu zauważyłem, że płakała.

– Co się stało? – zaniepokoiłem się.

– Oprócz tego, że od przekąski w samolocie nic nie jadłam, to nic.

– Zgubiłaś pieniądze, okradli cię...? – mój niepokój wzrósł.

– Nie, po prostu nie umiałam się z nikim porozumieć. Moja znajomość angielskiego na tróję i niemieckiego na dwóję to widać za mało dla wiedeńczyków. Proszę, możesz triumfować. Przecież w kółko powtarzasz, że znajomość języków to podstawa w dzisiejszym świecie. Wyszło na twoje!

Faktycznie, ale taktownie nie komentowałem, żeby bardziej jej nie pogrążać. Zadzwoniłem do hotelowej restauracji i zamówiłem coś do pokoju. Domyśliłem się, że Anita nie ma już dzisiaj ochoty na wędrówki. Na rozmowy też, jak się okazało. Po dwóch próbach podjęcia luźnej konwersacji, zrezygnowałem. Zjedliśmy kolację w milczeniu.

Nazajutrz nadal była naburmuszona. Gdy dowiedziała się o bankiecie, niemal wpadła w histerię.

– Wykluczone! Nigdzie z tobą nie pójdę! Wolę umierać z nudów tutaj, niż ośmieszać się wśród bandy nadętych biznesmenów. Poza tym nie przewidziałam żadnych bankietów i nie mam w co się ubrać.

No, jasne! Że też wcześniej na to nie wpadłem. Najlepsze prezenty kupowałem Marysi właśnie tutaj, w Wiedniu.

– Zbieraj się, córcia. Zjemy śniadanie, a potem ruszamy na zakupy!

– To jakiś podstęp? – nie dowierzała. – Przecież nie cierpisz robić z nami zakupów.

– Więc korzystaj z okazji, nim zmienię zdanie. Raz, dwa...

Jeszcze nie widziałem, żeby moja córka tak szybko była gotowa do wyjścia. Nawet wliczając czas na ten okropny makijaż.

Odwiedziliśmy kilka sklepów i jeden ogromny dom handlowy. Anita promieniała, buszując wśród półek i wieszaków. Ja siadłem sobie wygodnie w fotelu; piłem kawę, czytałem gazetę i oceniałem kolejne wcielenia mojej córki. Kciukiem uniesionym w górę akceptowałem wybór; skierowanym w dół – odrzucałem. Surowym byłem krytykiem, bo też moja żona posiadła niebywałe wyczucie koloru i fasonów. Anita przypominała ją z figury i urody, tylko gust miała fatalny. Skoro jednak płaciłem, nie patrząc na metki, uznałem, że mogę też wymagać. Żadnych burych, bezkształtnych worków. Zgodziłem się na jedną rzecz w czerni, bo w garderobie młodej damy nie może zabraknąć klasyki gatunku, czyli małej czarnej, idealnej na wiele okazji. W tym na przykład na bankiet. Kłopot pojawił się przy butach. Anita szpilek nawet nie chciała przymierzyć, twierdząc, że nogi sobie w nich połamie. Ja odmówiłem zakupu kolejnych ciężkich glanów. Pogodził nas dopiero miły sprzedawca – zamszowymi botkami na niewielkim obcasie. Na koniec mrugnął do mnie i pogratulował „pięknej dziewczyny”. To akurat Anita doskonale zrozumiała.

– Słyszałeś? Wziął cię za amatora małolat! – zaśmiała się.

– Skąd! – zapewniłem z przekornym uśmiechem. – W tym makijażu wyglądasz na całkiem letnią.

Obraziła się. W czasie obiadu znowu zachowywała się tak, jakbym zrobił jej krzywdę wyjazdem do Wiednia. A potem stanowczo odmówiła uczestnictwa w „durnym bankiecie”. Spojrzałem wymownie na stosy toreb i pudełek, zajmujących pół pokoju. Czy naprawdę byłem naiwny, oczekując choć odrobiny wdzięczności? Widać tak. Trudno, nie zamierzałem jej do niczego zmuszać. Może zwyczajnie wstydziła się tam pójść?

Ale co ją opętało w samego sylwestra? Godziny upływały, a Anita ciągle nie podjęła decyzji, czy zamierza go świętować, bawiąc się pilotem od telewizora, czy jednak raczy spędzić czas ze mną, wędrując sławnym szlakiem sylwestrowym, który rozpoczynał się na placu przed ratuszem, a kończył przed katedrą świętego Szczepana.

– To tu, w Wiedniu, mieście wykreowanym przez Habsburgów na światową stolicę muzyki, odbywa się najbardziej romantyczny sylwester świata – przekonywałem. – Z bezpłatnymi wstępami, z otwartymi dla wszystkich kawiarniami, muzeami, z działającym całą dobę metrem i specjalną ofertą kulturalną...

– Dobra, pójdę! – poderwała się z kanapy. – Nawet ciepło się ubiorę, tylko już przestań z tą gadką rodem z przewodnika.

Myślałem, że się nudzi, a ona dobrze się bawiła!

Kiedy później opowiadaliśmy Marysi o wrażeniach z wyprawy, Anita prawie nie dawała mi dojść do słowa, chyba żebym podrzucił jakąś nazwę. Mówiła chaotycznie, bo też wiele się działo.

– W centrum ustawiono kilkanaście namiotów, w których były tańce i występy zespołów. Zabytkowa część miasta zamieniała się w wielką salę balową. Mama, istne szaleństwo! Obok nostalgicznej dyskoteki, kapela rockowa, a w lokalu za rogiem kameralny koncert smyczkowy. I tańczyłam walca. I jadłam pieczone kasztany. Szampana oferowali na każdym kroku. Na telebimach transmitowali jakąś operę...

– „Zemstę nietoperza” – wyjaśniłem.

– Plac przed katedrą był pełen ludzi. Pełniuśki! Kiedy o północy ten dzwon...

– Pummerin.

– Właśnie! Kiedy obwieścił nadejście północy, wszyscy się ściskali i całowali. Nawet ja z tatą. Potem wybraliśmy się na bal myśliwych do pobliskiego pubu. Co prawda obowiązywały tradycyjne, zielone stroje, więc wyglądaliśmy jak z innej bajki, ale i tak bawiłam się zarąbiście! W Nowy Rok popłynęliśmy statkiem po Dunaju. Dla wyciszenia. To tyle. Lecę do Oli, żeby jej wszystko opowiedzieć. Pa!

Zniknęła za drzwiami, a ja wciąż nie mogłem ochłonąć ze zdziwienia. W ciągu kwadransa wyrzuciła z siebie więcej słów niż ze mną przez pięć dni. Entuzjazmem mogłaby obdzielić pułk wojska. Gdzie się podziała nadąsana, obrażona pannica?

– Sądziłem, że się nudziła – mruknąłem.

– Bynajmniej, kochanie. Do końca życia zapamięta ten wyjazd z tobą. Może jeszcze tego nie wie, ale zmieniła się, a raczej odnalazła siebie. I nie mówię o strojach ani makijażu. Przemyślała kilka spraw. Wspaniale się spisałeś, tatusiu.

– Hm, jakoś tak samo wyszło... – krygowałem się, choć puchłem z dumy.

I darowałem sobie wyrażenie na głos obaw, czy płyty, które Anita zabrała do Oli, na pewno do mnie wrócą.

Norbert, lat 44

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama