„Monika skrzywdziła naszego syna, z dnia na dzień zostałem z nim sam. Nie wiedziałem, że czeka mnie coś dużo gorszego”
Zamykałem się w łazience i bezgłośnie płakałem. Jak ja sobie poradzę sam z dzieckiem, bez pomocy, za to z wielkimi długami?!
- redakcja mamotoja.pl
Wychowałem się w domu dziecka. To nie był łatwy start. Podobno matka oddała mnie, gdy ojciec ją zostawił. Miałem trzy lata. Nie pamiętam tego. Pamiętam za to życie w domu dziecka. Nie było źle, mieliśmy dach nad głową, ładne ubrania i nikt nie chodził głodny. Może nie była to rodzina, ale z drugiej strony… Nie pamiętałem, co to rodzina. Dzięki temu paradoksalnie było mi łatwiej niż dzieciakom, które trafiły do bidula z ciepłych domów po jakiejś tragedii.
Ja za nikim nie płakałem, za nikim nie tęskniłem. Miałem tylko jakieś wyobrażenia, ale nic konkretnego nie wiedziałem. Tyle co obejrzałem w telewizji albo wyczytałem w książkach. No i dzieciaki opowiadały. O alkoholu, przemocy, znikających na dwa dni rodzicach… Nie ma co zazdrościć takich domów. Trzeba żyć tu i teraz, a kiedy dorosnę, starać się być dobrym człowiekiem. Tego uczyła mnie wychowawczyni: bycia dobrym człowiekiem. Po prostu. Nie sięgać za wysoko, choć korzystać z okazji. Nie marzyć o niemożliwym, ale starać się spełniać te marzenia, które są realne.
Kiedy opuściłem dom dziecka po osiągnięciu pełnoletności, z miejsca poszedłem do pośredniaka. Miałem w kieszeni maturę, co na razie musiało wystarczyć. Kiedyś może skończę studia, teraz jednak potrzebowałem pracy, żeby zarobić na jedzenie i dach nad głową. Praca szybko się znalazła. W magazynie marketu budowlanego, więc żadna rewelacja, ale też nie oczekiwałam Bóg wie czego na początek. Grunt, że płacili uczciwie. Połowę wypłaty wydawałem na wynajem małej kawalerki. Mogłem zaoszczędzić, gdybym wynajął pokój w mieszkaniu, zwłaszcza gdyby ten pokój był na spółkę z drugim współlokatorem, ale…
Całe życie marzyłem o odrobinie prywatności. W domu dziecka nie mieliśmy jej niemal wcale. Po minucie było wiadomo, kto puścił bąka na drugim końcu sali. Własne szafki były ułudą, każdy tak naprawdę miał do nich dostęp i często-gęsto zabierał to, czego mu było trzeba, bez pytania i proszenia.
Kawalerka była spełnieniem pragnienia, po które mogłem sięgnąć, nawet kosztem innych rzeczy.
Poczułem, czym jest rodzina
Monika była wesoła, ładna, pracowała w tej samej firmie co ja, tyle że na kasie. Mijaliśmy się dość często, podobała mi się, ale długo wstydziłem się zagadać. Co ja jej mogłem zaoferować? Chłopak z bidula. No ale w końcu zebrałem się na odwagę i zaprosiłem ją na randkę. Poszliśmy do kina i na spacer. Taki banał, a mnie rosły skrzydła u ramion, gdy odprowadzałam ją do domu i szliśmy, trzymając się za ręce.
Szybko staliśmy się parą. Monika też nie miała łatwego startu w życie. Jej ojciec był alkoholikiem i za dzieciaka swoje przeżyła. Chyba to nas do siebie zbliżyło. Dwoje rozbitków wreszcie mogło zaznać trochę miłości, spokoju i coś razem budować, nawet jeśli nie bardzo potrafili. Musieli się tego dopiero nauczyć.
Zamieszkaliśmy w mojej kawalerce. Znowu nie miałem prywatności, ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo zyskałem bliskość drugiej osoby i poznawałem, czym jest szczęście we dwoje. Byłem dla kogoś ważny i wytęskniony. Byłem pożądany i kochany. Z radością wracałam do domu, w którym czekała na mnie Monika. To było dla mnie coś zupełnie nowego. Zaczynałem rozumieć, czym jest prawdziwy dom, rodzina, co to znaczy mieć kogoś, z kim rozmawia się o poważnych rzeczach i planuje się przyszłość…
Coś nam nie wyszło w planowaniu i los zadecydował za nas. Monika zaszła w ciążę. Mieliśmy ledwie po dwadzieścia dwa lata i… mieliśmy zostać rodzicami. Trochę strach. Wzięliśmy szybki ślub, bo chciałem, by dziecko urodziło się w legalnej rodzinie. Tylko my i świadkowie, bo kogo mieliśmy zaprosić?
Bałem się jak cholera. Czy dam sobie radę w roli ojciec? Nie miałem żadnego przykładu, żadnego wzoru, nawet złego, żeby wiedzieć, czego unikać. Co ja mogłem zaoferować temu dziecku? A jak sobie nie poradzę i złamię mojemu synowi albo córce życie? Nigdy sobie tego nie wybaczę. Monika też się bała, ale mniej to okazywała. Myślałem, że matki tak mają. Od początku są bardziej związane z dzieckiem, dzięki czemu mają większą pewność siebie. Tak mi się przynajmniej wydawało…
Ponieważ Monika źle się czuła, często wymiotowała, dostała od ginekologa zwolnienie, siedziała więc całymi dniami w domu. Wracałem po pracy do posprzątanego domku i ciepłego obiadku na stole. Podobało mi się. Podobało na tyle, że dałem się zwieść pozorom. Bo wcale nie było dobrze, a Monika wcale nie czuła się pewnie. To, jak się „leczyła”, odkryłem przypadkiem.
Tamtego dnia dostałem gorączki w pracy. Zwolniłem się, pojechałem do lekarza, a potem prosto do domu.
Zastałem moją żonę siedzącą nad dwiema pustymi butelkami wina.
– Monika, zwariowałaś? Jesteś w ciąży! Nie wolno ci pić! – zawołałem.
Nie wiem, czy coś do niej dotarło. Była zamroczona alkoholem. Poczekałem, aż wytrzeźwieje, i wtedy z nią porozmawiałem. Mówiłem, że przecież ja solidarnie nie tknąłem alkoholu, od kiedy dowiedzieliśmy się o dziecku, że gdybym mógł, to przejąłbym tę ciążę na siebie, ale nie mogę, więc to ona musi dbać o nasze dziecko, przynajmniej teraz. Płakała, szlochała rozpaczliwie.
– Już nigdy więcej – obiecywała. – Przysięgam, już nigdy, to było takie załamanie, przepraszam…
Adaś urodził się chory
Miałem nadzieję, że tak właśnie było, że to jednorazowy wyskok, ale kiedy urodził się Adaś… Miał objawy FAS. Lekarka, która z nami rozmawiała, nie miała wątpliwości, że Monika regularnie piła w ciąży. Konsekwencje były druzgoczące. Już w tej chwili wykryto wadę serca i problem ze słuchem, Adaś miał też zbyt mały obwód główki w porównaniu z innymi dziećmi. Lekarka prognozowała kłopoty ze stawami, a diagnostyka nadal trwała… Boże drogi, nasze dziecko mogło być trwale niepełnosprawne, i to przez własną matkę!
Adaś musiał zostać w szpitalu dłużej. Przygotowywano go do pierwszego zabiegu na sercu, pierwszego z kilku potrzebnych, by mógł żyć. Byłem przerażony i wściekły. Gdy Monikę wypisano do domu, pierwszy raz się kłóciliśmy. Zarzucałem jej brak odpowiedzialności i kłamstwo. Ona mnie, że siedziała w domu samotna, bezradna, wystraszona i… odezwały się w niej złe geny.
Na szczęście zabieg się udał. Pojechałem odebrać syna ze szpitala, Monika miała czekać na nas w domu. Nie czekała. Spakowała się i wyprowadziła, zostawiając kartkę, że przeprasza, ale nie da rady. Patrzyłem na maluszka, który spał w foteliku samochodowym, i nie wiedziałem, co mam zrobić. Jak mam się nim sam zająć, nie wiedząc niczego na temat opieki nad dziećmi?
Jedyne, co przyszło mi do głowy, to telefon do mojej dawnej wychowawczyni. Była już na emeryturze, ale ja nadal byłem jej wychowankiem, za którego czuła się odpowiedzialna. Podpowiedziała, co muszę kupić, żeby móc nakarmić i przewinąć dziecko. Kazała mi zadzwonić do przychodni i poprosić o wizyty położnej środowiskowej, która na bieżąco podpowie, jak zajmować się niemowlakiem. Ona chętnie by mi sama pomogła, gdyby z powodu kłopotów z biodrem nie zamieszkała u córki, dwieście kilometrów stąd.
Patrzyłem na syna, w głowie kołatały mi te wszystkie informacje, plącząc się i ulatując, ale wiedziałem jedno. Cokolwiek by się działo, nie zostawię go. Nie porzucę mojego dziecka, tak jak moja matka porzuciła mnie, a Monika porzuciła Adasia, bo sytuacja je przerosła. Ja chciałem się z tą sytuacją zmierzyć. Chciałem wygrać. Dla niego. Dla siebie. Dla naszej małej rodziny.
Musiałem zrezygnować z pracy. Nie dałbym rady pogodzić opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem i pełnoetatowego zatrudnienia. Przyznano mi świadczenie pielęgnacyjne, które pokrywało koszt wynajmu mieszkania, pieluch i mleka dla małego. Na jedzenie, ubrania, leki, rehabilitację, wszystkie inne potrzeby już nie wystarczało. Musiałem kombinować.
Ratowałem się pożyczkami. Najpierw takimi, które spokojnie mogłem drobnymi kwotami spłacać. Potem tak samo robiłem z pieniędzmi na jedzenie, ubrania i rachunki. Tyle że jedną pożyczkę trzeba było spłacać, a ja już potrzebowałem następnej. I kolejnej. Potem kredyt konsolidacyjny, żeby łatwiej było spłacić poprzednie długi. I następne pożyczki, a później kolejny kredyt konsolidacyjny. Spirala zadłużenia się nakręcała, pętla na szyję się plotła. Jakoś trwaliśmy, młody rósł, a lekarze wynajdywali wciąż nowe problemy, nad którymi trzeba było popracować.
Znów poczułem nadzieję
Basię poznałem na korytarzu szpitala, gdy ja przyjechałem z Adasiem, a ona z Julką. Czekaliśmy na przyjęcie kilka godzin, które przegadaliśmy. Potem poszliśmy z dziećmi do szpitalnego baru na obiad. Zresztą nie tylko dzieci były głodne, my też. Może nie była to idealna pierwsza randka, ale wymieniliśmy się numerami telefonów. Oboje mieliśmy wiele obowiązków, więc głównie dzwoniliśmy do siebie. Opowiadaliśmy, jak nam minął dzień.
Uważałem Basię za bohaterkę. Stała się rodziną zastępczą dla dzieci swojego brata, który zginął z żoną i rodzicami w wypadku. To było coś przerażającego, niewyobrażalnego. Jednego dnia ta kobieta straciła rodziców, brata i bratową, ale zamiast załamać się, podjęła decyzję, że dzieci, którymi się tego dnia opiekowała, zostaną z nią na zawsze. To musiało być dla niej bardzo trudne – mimo żałoby zajmować się dwójką dzieci, które stały się częścią jej życia z dnia na dzień. Musiała zmniejszyć wymiar pracy do połowy etatu, na szczęście jako rodzina zastępcza dostawała za to pieniądze, bo nie miałaby z czego utrzymać dzieci.
Spotykaliśmy się rzadko, ale wiele rozmawialiśmy. Wytwarzała się między nami więź. I jakoś tak… od słowa do słowa… Postanowiliśmy skoczyć na głęboką wodę. Zamieszkaliśmy razem. Wynajęliśmy większe lokum, żebyśmy wszyscy się pomieścili, i przemeblowaliśmy nasze życia. Basia zrezygnowała z pracy i zajęła się dziećmi, a ja wróciłem do pracy magazyniera, bo dawała większe dochody niż jej pół etatu i moje świadczenie.
Basia była niczym anioł zesłany mi z nieba. Zajmowała się całym domem, dzieciaki były otoczone czułą opieką, a ja… znowu chciałam budzić się co rano. Rzeczywistość nie wiązała się wyłącznie ze zmęczeniem i lękiem. Było w niej też miejsce na prywatne szczęście.
Pokochałem Basię całym sercem i po raz pierwszy od narodzin Adasia z nadzieją patrzyłem w przyszłość. Julka i Dawid to były kochane dzieciaki, bardzo żywe, ale grzeczne. I zaakceptowały Adasia takiego, jakim był. Nieważne, że miał problemy z sercem, że musiał używać aparatu słuchowego, że płakał, bo go wszystko bolało, że nie kojarzył tak szybko jak oni… Traktowali się jak rodzeństwo i to było naprawdę wspaniałe.
Myślałem też, by wreszcie oficjalnie rozwieść się z Moniką i wystąpić o alimenty na Adasia. No bo niestety, ciągle wisiały nade mną długi. Stare spłacałem nowymi. Brałem chwilówki, by zapłacić to, co najpilniejsze, gdy wierzyciele straszyli mnie sprzedażą zadłużenia do firm windykacyjnych albo już to zrobili. Chwilówki spłacałem innymi chwilówkami, choć koszty uzyskania takich kredytów były koszmarnie wysokie. Odsetki, prowizje… Gdy patrzyłem na te liczby, robiło mi się słabo, ale co miałem zrobić? Musiałem je brać, żeby komornik nie wszedł mi na konto.
Było coraz gorzej
Planowałem spłacać zaległości co miesiąc, ale zapominałem o czymś, tyle tego było, i znowu grożono mi przekazaniem sprawy do komornika, więc ponownie pojawiałem się w biurze firmy oferującej pożyczki od ręki, za niemal lichwiarskie procenty, i zamykałem oczy, gdy składałem podpis pod nową umową.
Wstydziłem się tego i o niczym nie mówiłem Basi. Wróciło przerażenie oraz poczucie totalnego zagubienia. To już nie była spirala, ale śmiertelnie niebezpieczny wir, który wciągał mnie coraz głębiej i głębiej, pochłaniał, dusił, odbierał wszelki sens…
Szedłem do pracy ze świadomością, że nieważne, ile będę harował, nie uda mi się spłacić tego, co przejadłem, wydałem na leki i rehabilitację. Nie żałowałem, bo wiedziałem, że dzięki temu Adaś ma większe szanse, dzięki rehabilitacji robił fantastyczne postępy, ale… Nie miałam pojęcia, jak wydobyć się z tej matni.
Nie pamiętam, kiedy przestałem myśleć o studiach, chyba jeszcze zanim urodził się Adaś; już wtedy wiedziałem, że przy dziecku będzie to bardzo trudne. A gdy zostałem sam z kilkudniowym chorym noworodkiem, całkiem porzuciłem tę myśl. Starałem się przetrwać, tylko tyle, ale nawet takie minimum mnie przerastało.
Wydawałem pieniądze, których nie miałem. Nie na zbytki! Nigdy nie byliśmy na wakacjach, choć Adaś miał już prawie sześć lat. Nie mieliśmy samochodu, mieszkania, drogich sprzętów. Mieliśmy jedynie stary telewizor, który zapewniał trochę rozrywki dzieciom i Basi, gdy siedziała z nimi w domu. To było jej okno na świat.
Bałem się przyznać mojej ukochanej… Boże, jak miałem jej powiedzieć, że ze wszystkimi kosztami mój dług przekracza dwieście tysięcy?
Mogłem spłacać jakieś drobne sumy, które były tylko kroplą w morzu potrzeb. Procenty rosły z każdym dniem, a dług się powiększał, zamiast maleć. To było przerażające do szpiku kości.
Szedłem do łazienki i płakałem bezgłośnie. Co teraz? Boże, co teraz?! Powinienem być dla naszej naszej rodziny oparciem, a byłem tylko kamieniem u szyi.
Już zaczynałem myśleć o tym, że lepiej skończyć ze sobą, niż żyć jak zaszczute zwierzę, wiecznie przerażone, wiecznie w pułapce, wiecznie w biedzie…
Spadło na mnie za dużo. Za szybko, za wcześnie. Począwszy od Moniki, Adasia, którego kochałem nad życie, ale który nie był łatwym dzieckiem, a potem te ciągłe koszty, kredyty, ta piekielna pętla na szyi, i paraliżująca odpowiedzialność za naszą patchworkową rodzinę.
Za dużo. Za ciężko mi było. Przestawałem chcieć żyć i zaczynałem ciut lepiej rozumieć Monikę. Ona uciekła od obowiązków, które ją przerastały, i rzeczywistości, która była jak pułapka. A ja chciałem po prostu… zniknąć, rozpłynąć się we mgle albo wodzie… Im wszystkim byłoby beze mnie lepiej, łatwiej…
Doprowadziłem się do takiego stanu, że zemdlałem w pracy. Tętno szalało, spociłem się, bolało mnie serce, pękała głowa i miałem nudności. Wezwano karetkę. Gdy lekarz wypytywał mnie o stresy, coś we mnie pękło i… zwyczajnie się rozpłakałem. Przysłał do mnie psychiatrę, który przepisał leki, bym mógł w ogóle funkcjonować, a potem zalecił wizytę u prawnika, nawet takiego w punkcie bezpłatnych porad, który coś mi doradzi.
– Proszę pamiętać, panie Dawidzie, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Tylko trzeba poprosić o pomoc – poklepał mnie po ramieniu. – Wzmocnimy pana ciało, trochę zadbamy o umysł, ale resztą musi się pan zająć sam, z pomocą profesjonalistów. Od tego są. Mówię serio. Inaczej za jakiś czas pan do nas wróci nie z napadem paniki, ale regularnym atakiem serca albo poważną depresją.
Nastraszył mnie, nie powiem, ale jakoś tak pozytywnie. Jakby mi dał motywacyjnego kopa. Wróciłem do domu, do stęsknionej i przejętej Basi, do Adasia, który nie do końca rozumiał, co się ze mną stało. Wiedziałem, że czeka mnie poważna rozmowa z Basią, ale wreszcie musiałem to zrobić. Nie mogłem ukrywać dłużej tego, co mnie zabijało od środka. Nawet jeśli kolejny raz ukochana kobieta spakuje się i zniknie z mojego życia.
Wizytówki z numerami telefonów radcy prawnego i doradcy finansowego miałem już w kieszeni. Dostałem je od lekarza. Ode mnie zależało, czy z nich skorzystam. Zamierzałem to zrobić. Bo gdy się bałem, że umieram, zrozumiałem, jak bardzo chcę żyć.
Nie chciałem znikać. Miałem rodzinę, którą kochałem i za którą byłem odpowiedzialny. I zdejmę tę pętlę, zanim całkiem się zaciśnie.
Dawid
Zobacz też:
- „Niedoszła teściowa rozpowiada w miasteczku, że się sprzedaję. Mści się, bo nie dopuszczam jej do wnuka”
- „Znajomi żartowali, że znalazłam sobie utrzymanka. Śmiałam się z tego, dopóki mój wybranek nie wyczyścił mi konta”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”