„Musisz kopać pod jabłonką – w końcu spełniłem ostatnie życzenie babci. I pojąłem, że ona cały czas nad nami czuwała”
Kiedy umierała moja babcia, nikt mnie do niej nie dopuszczał. Jakby dorośli się bali, że… No właśnie, sam nie wiem czego. Że umrę razem z nią czy jak?
- redakcja mamotoja.pl
Miałem raptem siedem lat i trochę już rozumiałem, co się dzieje, choć nie do końca do mnie docierało, że tak jak wszyscy mówią, babci już za chwilę nie będzie. Wiedziałem, co znaczy śmierć; rok wcześniej pochowałem mojego ukochanego Apsika, kundelka, który kręcił się w pobliżu mnie, odkąd się urodziłem. A do babci nie chcieli mnie wpuścić. Ciągle ktoś tam u niej siedział w pokoju i pilnował. Kogo? Czego? Skoro tylko leżała i „czekała na umarcie”, to czemu jej tak pilnowali, jakby mogła uciec? Nie rozumiałem tego.
Kiedyś trafiła się okazja, bo ciotka wyszła do toalety, skorzystałem. Wślizgnąłem się do pokoju babci, wlazłem na łóżko i przytuliłem się do niej. Tęskniłem za nią, za jej uśmiechem, za dobrymi, ciepłymi słowami.
– Artuś… kochanie moje… – babcia uśmiechnęła się lekko. – Pamiętaj, że pod jabłonką jest skrzynka. Musisz zapamiętać… To twoje zadanie. Dziadek tam… Pamiętaj…
Babcia próbowała podnieść dłoń, żeby jak zwykle pogłaskać mnie po głowie, ale już chyba nie miała siły. Rozpłakałem się, bo to była zupełnie inna babcia niż ta, która do tej pory z nami mieszkała. Choroba mi ją zabrała.
Tamta babcia kręciła się jak bączek, wszędzie jej było pełno, śmiała się i sprawiała, że w domu było miło i pachniało ciastem.
– Nie płacz. Nie trzeba.
– Ty umrzesz, babciu? – spytałem.
– Każdy umrze, smyku. Ale kiedyś się jeszcze zobaczymy. Tylko pamiętaj: jabłonka i skrzynka. I zawsze pamiętaj, że bardzo cię kochałam.
Przyszła ciotka i bezceremonialnie wyrzuciła mnie z pokoju babci, tłumacząc, że powinienem już iść spać.
Czas zacierał pamięć
Na pogrzebie babci wszyscy płakali. Ja też płakałem i przypominałem sobie, jak ostatni raz się do mnie uśmiechnęła. Jabłonka? Skrzynka? Jakoś nie bardzo mnie ciągnęło do szukania skarbu w ogródku, który okaże się pewnie jakąś nudną, dorosłą rzeczą, dla mnie nieciekawą, o ile w ogóle coś tam będzie. Zresztą nawet jak będzie, dorośli mi to zaraz zabiorą.
A potem poszedłem do pierwszej klasy, zająłem się nauką, kolegami, zabawą. Pamiętałem o babci, zwłaszcza w Dzień Babci i Dzień Dziadka, których już nie miałem, i było mi smutno. Ale po paru dniach smutek znikał.
W dzień Wszystkich Świętych, gdy chodziło się na groby, znów było mi szkoda, że babcia zmarła, ale raz-dwa wracałem do normalnego życia dzieciaka, nastolatka, młodego faceta.
Niewiele myślałem o ostatnich słowach babci, które do mnie skierowała. Czasem mi się śniły. Rzadko, ale rano zawsze pamiętałem ten sen. Raz nawet poszedłem do ogrodu, poszukać jabłonki, o której mówiła babcia. Bo może to nie były majaczenia umierającej staruszki? Wziąłem łopatę i zacząłem kopać, ale był styczeń, ziemia zmarznięta na kość, więc po kilku próbach zrezygnowałem.
Chcecie sprzedać dom?
Zdałem maturę, poszedłem na studia, wybrałem kierunek… Turystyka? Co ty będziesz po tym robił, pytały ciotki. A ja chciałem mieć pracę związaną z podróżami, chciałem fruwać po świecie, poznawać nowe miejsca i nowych ludzi. Miałem dość mieszkania w małym miasteczku, by nie rzec, wsi, dość domu z wielkim sadem i oborą, w której nikt nie hodował już zwierząt. Miałem nadzieję, że studia umożliwią mi spełnienie marzenia. Będę przewodnikiem albo założę własne biuro podróży. Będę wysyłał innych w różne krańce świata, które wcześniej sam, osobiście, sprawdzę.
I nagle dowiedziałem się, że rodzice chcą sprzedać dom po babci. Mama miała problemy z nerkami, musiała często jeździć do specjalisty i szpitala. Wygodniej by jej było, gdyby na stałe przeniosła się do miasta. Dodatkowo, mieszkanie w bloku zawsze oznacza mniej pracy, mniej troski i zachodu, a rodzice nie robili się młodsi. Ja zaś pragnąłem zwiedzać świat, wyrwać się z rodzinnej miejscowości, zamiast osiąść w niej na amen.
Poza tym rodzicom szkoda było kasy na utrzymywanie dużego domu, w którym teraz mieszkały tylko dwie osoby. A dom był naprawdę spory, bo dziadkowie mieli sześcioro dzieci. Wszystkie dawno temu opuściły rodzinne gniazdo i nie zamierzały wrócić. Bez wahania zrzekły się praw do zachowku, niszczejący dom z przyległościami w całości przypadł mojej mamie. Teraz i ona chciała zrezygnować…
– A może… by to przekształcić w agroturystykę? – spytałem pod wpływem impulsu.
Szczerze mówiąc, mimo rozsądnych argumentów przemawiających za sprzedażą, żal mi się robiło na myśl, że nasz dom przejdzie w cudze ręce. Chciałem znaleźć jakiś sposób na to, by jednak został w rodzinie.
– Hej, co wy na to?
Rodzicom jednak nie przypadła do gustu ta koncepcja. Mnie zaś wizja agroturystyki nie chciała wyjść z głowy. Dom był na tyle duży, że spokojnie dałoby się wygospodarować pięć pokoi dla wczasowiczów. W oborze można by stworzyć niewielką, klimatyczną restaurację. Mieszkaliśmy w takim miejscu, do jakiego zabiegane mieszczuchy uciekają w poszukiwaniu ciszy, spokoju, lasów i jezior, sielskiej nudy.
A gdyby tak jeszcze zapewnić im jakąś atrakcję, gdyby tej nudy było za dużo albo gdyby pogoda nie dopisała… Rodzice nie chcieli się zgodzić. Starzeli się, potrzebowali odpoczynku, nie kolejnych obowiązków. No i nie mieli pieniędzy na „moje fanaberie”, a co tu kryć, fundusze by się przydały. Może więc kredyt bym wziął? Ale studentowi nie dadzą wiele…
Kiedy ogłoszenie o sprzedaży już wisiało w biurze nieruchomości oraz internecie, znowu przyśnił mi się sen, w którym babcia prosi mnie o znalezienie skrzynki pod jabłonką. Ten sen różnił się jednak od poprzednich. Wcześniej moja podświadomość odtwarzała sytuację sprzed lat, kiedy babcia umierała i słabym głosem starała się przekazać mi ważną dla siebie informację.
Tym razem babcia stała w kuchni, jak zawsze przepasana fartuszkiem w białe kropki, który sama sobie uszyła. Mieszała coś chochlą w garnku.
– Jeszcze nie znalazłeś tej skrzyneczki? Ile cię, chłopaku, trzeba prosić? – pokręciła z niezadowoleniem głową. – Zobaczysz, jak sprzedadzą dom, to już nic się nie da zrobić! Rusz tyłek, Artek, i do roboty!
Obudziłem się zlany potem. To wszystko było takie… prawdziwe. Czułem ciepło bijące od kuchni, czułem zapach gotowanej zupy. Babcia była taka, jaką uwielbiałem i chciałem pamiętać, sprzed dni, kiedy nie ruszała się już z pokoju, tylko leżała i gasła.
A w tym śnie znów była zdrowa i… jak żywa. I czegoś chciała.
Wziąłem kilka dni urlopu w biurze podróży, w którym sobie dorabiałem do stypendium. Przyjechałem do domu i zacząłem szukać. Może babcia majaczyła przed śmiercią, żegnając się ze światem i ze mną, a jej słowa wracały do mnie w snach, bo były ostatnim, co mi powiedziała. Ale tym samym stały się ostatnim życzeniem babci. Powinienem więc je spełnić, byłem jej to winny. Najwyższa pora, prawda?
Moi rodzice pukali się w czoło, kiedy przyjechałem na urlop i zamiast zalec na kanapie, wziąłem szpadel i zacząłem przekopywać sad. Stare jabłonie pamiętały jeszcze moich pradziadków i było ich sporo, więc miałem kupę roboty. Metodycznie przekopywałem ziemię wokół jabłonek, nie mając pojęcia, ani czego szukam, ani jak głęboko powinienem kopać…
A jednak to prawda
Poza tym, że wypociłem chyba z pięć litrów potu, niczego nie znalazłem. Ani pierwszego dnia, ani kolejnego, ani trzeciego. Przekopałem cały sad i wreszcie się poddałem. Najwyraźniej babunia już bredziła przed śmiercią…Czy na pewno? Nie dawało mi to spokoju. Przecież to niemożliwe, wbrew wszelkim zasadom, by tyle lat męczyło mnie coś, co było tylko ułudą.
Miałem już wyjeżdżać, kiedy uświadomiłem sobie, że przecież przed samym domem rośnie jeszcze jedna jabłoń. Nie w sadzie, więc jakoś ją pominąłem. Ale jabłoń to jabłoń. Nie miałem pojęcia, o którą dokładnie babci chodziło. Może taką, której już nie było, bo została wykarczowana. Wiedziałem tylko, że nie zaznam spokoju, póki nie sprawdzę tej jednej. Musiałem.
Ziemia wokół pnia była twarda, kopało się ciężko. Mama stała obok i powtarzała, że jestem szalony, a babcia miała demencję. Kopałem dalej. I w końcu… Kiedy wykopałem wokół drzewa potężną dziurę i miałem odpuścić, łopata o coś stuknęła.
– Brawo, zuch, dokopałeś się do jakiegoś kamienia. Daj to… – mama chciała zabrać mi łopatę. – Już my to z ojcem zasypiemy.
– Poczekaj – uderzyłem raz jeszcze i odgłos przypominał mi bardziej metal niż kamień.
Zacząłem odgarniać kolejne warstwy ziemi i… jest, bingo! Skrzynka. Metalowa skrzynka. Całkiem spora. Wyciągnąłem ją na powierzchnię. Mimo korozji tu i ówdzie, całkiem nieźle się prezentowała. I była ciężka jak cholera.
– Czyli babcia jednak nie majaczyła… – wyszeptałem.
– Może i nie, ale ty się tam kamieni szlachetnych, synek, nie spodziewaj
– mama pozostała sceptyczna, choć wiedziałem, że sama jest ciekawa skarbu, jaki wykopałem.
Otworzyłem powoli skrzynkę… W środku była kolejna, nieco lepiej zachowana. Podniosłem wieko…
– Boże drogi! – mama krzyknęła i zaraz zasłoniła usta.
Kamieni szlachetnych rzeczywiście tam nie było, choć widziałem ze dwa pierścionki. Za to były monety. Cały stosik monet, wyglądających jak złote… Wziąłem jedną do ręki.
– Artur, dziecko, przecież to chyba jeszcze po moich dziadkach, bo to carskie! Spójrz!
Rzeczywiście, daty na monetach były z początku dwudziestego wieku, sprzed pierwszej wojny światowej!
Wiedziałem, że babcia po coś wyjawiła mi swój sekret. To było jej ostatnie życzenie i postanowiła powierzyć je mnie. Na mnie spoczął obowiązek zachowania w rodzinie domu dziadków. Mogłem mieć wtedy siedem lat, nieważne, skarb czekał na mnie, aż dorosnę, i na odpowiednią chwilę.
– Dzięki, babuniu! – spojrzałem w niebo i puściłem oko.
Złote monety spieniężyłem. Zostawiłem jedną na pamiątkę, a resztę wystawiłem na aukcjach.
Babcia nad nami czuwa
Dostaliśmy za nie całą górę kasy. Przynajmniej jak na polskie warunki. Za tę górę mogłem wyremontować dom i przygotować go do prowadzenia agroturystyki. Sad jabłoni wreszcie się przydał. Zacząłem organizować dni cydru, co przyciągało ludzi.
W kolejnym roku stwierdziłem, że potrzebuję czegoś ekstra i kupiłem kilka alpak. Obora nadal stała pusta, a dziś nie opłacało się trzymać jednej krowy czy świni. Za to alpakariów nie było w Polsce wiele i cieszyły się dużą popularnością.
To moje okazało się hitem hitów. Ludzie przyjeżdżali, by spędzić trochę czasu na łonie natury w towarzystwie zwierzaków, które były łagodne jak baranki i urocze jak króliczki. Nie mogłem dopiąć rezerwacji i w pewnym momencie musiałem zacząć odmawiać kolejnym chętnym.
Za to wreszcie cała rodzina przyznała, że studia wybrałem mądrze, bo wiedza pomaga mi prowadzić pensjonat, i że to było przeznaczenie, które na mnie czekało. A babcia, choć zza grobu, nad wszystkim czuwała.
Rodzice wynajęli mieszkanie w mieście, a mama intensywnie leczy nerki, żeby żyć jak najdłużej. Ma wspaniałą motywację: niedługo zostanie babcią. No cóż. Jedna z turystek tak często wpadała w odwiedziny do alpak, że w końcu wpadliśmy sobie w oko. Potem w ręce i objęcia, i ostatecznie zgodziła się zostać moją żoną.
Babcia zawsze opiekowała się naszą rodziną. Trzymała w ryzach szóstkę swoich dzieci i fascynowała gromadkę wnucząt, choć mieszkała na wsi i była prostą kobietą. Trzymała też rękę na pulsie i póki żyła, nie pozwalała, by rodzina rozeszła się w szwach, straciła ze sobą kontakt. Nie chciała też, by jej dom, który wybudowała razem z mężem na miejscu drewnianej chaty swoich rodziców, został sprzedany. Trzymała taki skarb tuż pod nosem nas wszystkich. Zachowała go na czasy, kiedy naprawdę się przydał. Prawdopodobnie przeleżał w ukryciu dwie wojny. Może w międzyczasie zmieniano kryjówki? Faktem jest, że nawet zza grobu babunia dbała o nas. Byśmy mieli dach nad głową i chleb. Cieszę się, że nie odpuściłem i spełniłem ostatnie życzenie babci. Bo przy okazji był to prezent dla mnie i świetny pomysł na życie.
Artur, 34 lata
Zobacz też:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”