Reklama

Długo jeszcze będziesz rozpaczała po tym zdrajcy? – pyta moja koleżanka. – Myślałby kto, że naprawdę warto się tak zamartwiać! Ocknij się, dziewczyno, i zacznij normalnie żyć!

Reklama

„Normalnie żyć” to według niej jeść, spać, pracować, umawiać się na randki, a nawet od czasu do czasu zaprosić do siebie kogoś na kolację ze śniadaniem.

Od kiedy nakryłam mojego męża w sytuacji jednoznacznej z młodą sąsiadką mieszkającą naprzeciwko, świat mi się zawalił. To było ponad rok temu, ale romans między nimi trwał o wiele dłużej, czyli od czasu, gdy do pustego mieszkania wprowadziła się wnuczka zmarłej lokatorki.

Była bardzo ładna. Aż mnie zakłuło pod sercem, gdy pierwszy raz zobaczyłam jej długie nogi i zgrabną pupę w obcisłych szortach, a mój Patryk podejrzanie długo zamykał nasze drzwi wejściowe, zerkając na schody, po których zgrabna blondynka schodziła w dół.

– Podoba ci się? – zapytałam, a on udał, że nie wie, o kogo chodzi.

Cały czas grał, że na sąsiadkę nie zwraca uwagi, a ja dawałam się uśpić jego „O kim mówisz? Nie przyglądałem się, nie mam czasu na głupstwa, nie marudź, czyżbyś była zazdrosna?”.

Kiedy się okazało, że blond piękność pracuje jako laborantka w naszej przychodni, mój Patryk nagle postanowił zrobić ogólne badania, niby w trosce o zdrowie i kondycję. Nie przeszkadzało mu to, że covid nie odpuszczał i że jak dotąd na sam widok igły w strzykawce robił się biały jak płótno. Do badań podstawowych dołączył płatne rozszerzone i w ten sposób kilkakrotnie widział się z sąsiadką na obcym gruncie.

Najwidoczniej to mu nie wystarczyło, więc spotkania przeniosły się na teren prywatny, o czym nie miałam pojęcia.

Patryk ma nienormowane godziny pracy, często wyjeżdża, dlatego mógł nawet kilka dni pomieszkiwać za ścianą, a mnie nie przyszłoby do głowy, że tam jest.

Raz czy dwa wydawało mi się, że zza drzwi sąsiadki słyszę jego głos, ale to były sekundy. Wracałam do domu bardzo zmęczona, bolała mnie głowa, z poszczególnych mieszkań dobiegały różne odgłosy, więc nawet się nie zatrzymałam, uznając, że to omamy po proszkach przeciwbólowych, i że mi szumi w uszach.

Byliśmy z Patrykiem małżeństwem z trzyletnim stażem, ale do tej pory nigdy nie miałam powodu martwić się o jego wierność. Wręcz przeciwnie! Mój mąż zapewniał, że jestem kobietą jego życia, że odpowiadam mu pod każdym względem, i że byłby idiotą, szukając poza domem tego, co ma w domu, i to w najlepszym wydaniu i gatunku.

Wprawdzie po jednym z towarzyskich spotkań nasza wspólna znajoma powiedziała: „Ten twój Patryk to niezły czaruś”, ale wiadomo było, że ona się czepia wszystkiego i wszystkich, i że po swoich dwóch rozwodach nie ufa mężczyznom, więc machnęłam na to ręką. Dla porządku i spokoju sumienia zapytałam męża, czym się jej tak naraził, że go nie lubi, ale tylko się roześmiał i powiedział: „Lepiej żeby mnie nie lubiła, wierz mi, tak będzie lepiej dla ciebie. To modliszka. Jak faceta złapie, to już nie wypuści!”.

Dopiero gdy wyszła na jaw prawda o moim mężu, okazało się, że z tą „modliszką” też mnie zdradzał, tak jak z wieloma innymi, a ja, żyjąc w błogiej nieświadomości, wierzyłam w każde jego słowo.

Dlatego romans Patryka z sąsiadką kwitł w najlepsze pod moim bokiem. Jak się wszystko wydało? Oczywiście przypadkiem, i oczywiście głupim. Zwykle tak bywa…

Zdradziły go róże

Dwa kroki od naszego bloku jest kwiaciarnia. Bardzo lubię jej właścicielkę, często do niej zaglądam, bo kocham kwiaty, a pani Ewa to kopalnia wiedzy o roślinach i ich pielęgnacji.

Tego popołudnia też tam zajrzałam, chyba pooglądać kaktusy, i na dzień dobry usłyszałam, że mój mąż musi mnie bardzo kochać, skoro nadal obdarowuje mnie cudownymi różami, i to w takiej ilości.

– Piętnaście, i to najpiękniejszych, w kolorze jasnej czerwieni – mówiła pani Ewa. – Wyobrażam sobie, jaką pani przyjemność sprawił! Taki bukiet to nie byle co. Jakąś rocznicę państwo świętujecie?

– Nie, to bez okazji – powiedziałam. – Tylko ja jeszcze nie widziałam tych róż. Pewnie na mnie czekają w domu. Dziś wracam z pracy trochę później. Mamy huk roboty, więc mąż już czeka i się niecierpliwi.

– To nie zatrzymuję. Miłego popołudnia życzę – usłyszałam i już byłam przed naszym blokiem.

Szłam jak na skrzydłach, ucieszona czekającą na mnie niespodzianką. Rzuciłam torebkę na stolik w przedpokoju i weszłam do saloniku, a później do sypialni, do kuchni i znowu do salonu. Bukietu czerwonych róż nigdzie nie było!

Nie było też mojego męża, co wydawało mi się dziwne, bo na schodach czułam zapach jego wody kolońskiej, nie do pomylenia, znak, że niedawno tędy przechodził…

Wtedy po raz pierwszy otworzyła mi się w głowie jakaś klapka. Jakby ktoś zdjął mi z oczu opaskę i pozwolił zobaczyć świat do tej pory zasłonięty i za mgłą.

Otworzyłam drzwi i od razu na wycieraczce leżącej na progu mieszkania sąsiadki dostrzegłam nieduży, zielony listek. Pewnie bym go nie zauważyła w normalnych okolicznościach, ale teraz miałam wzrok jak polujący jastrząb…

Zadzwoniłam do tych drzwi ostro, raz, drugi, trzeci… potem mocno walnęłam pięścią i wreszcie wrzasnęłam: „Otwieraj, małpo jedna, bo i tak nie odejdę i będzie jeszcze większy skandal!”. Dopiero wtedy usłyszałam ruch po drugiej stronie i zgrzyt zamka. Stanęła w drzwiach w kusej bawełnianej koszulce, bosa i rozczochrana.

– Coś się stało? – zapytała, jakby nigdy nic, i zrobiła niewinną minę. – Spałam, obudziła mnie pani tymi hałasami. Jak można się tak zachowywać?

Odsunęłam ją i wtargnęłam do mieszkania. Dodam, że na co dzień jestem raczej nieśmiała i nigdy nie zachowuję się agresywnie lub niegrzecznie, ale nagle wstąpił we mnie jakiś diabeł. Otworzyłam drzwi do sypialni, potem do kuchni, wreszcie wparowałam do łazienki.

Mój mąż stał między toaletą i umywalką. Miał na sobie tylko bokserki, nawiasem mówiąc, kupione przeze mnie.

– Udajesz prysznic? – zapytałam, ale nie zdobył się na żadną odpowiedź.

Uśmiechał się głupio i żałośnie. Wyglądał jak pies, który napaskudził na dywan i boi się kary. Tak mnie rozwścieczył, że chciałam się na niego rzucić i wydrapać mu te wredne ślepia, ale nagle zrobiło mi się słabo i opierając się o ściany, ledwo się dowlokłam do własnego domu.

Nie zamknęłam drzwi, nie zostawiłam klucza w zamku, zupełnie tak, jakbym chciała, żeby wszedł i się tłumaczył, oszukiwał mnie, przepraszał, żebym mogła mu wybaczyć, uwierzyć, zapomnieć.

Wtedy nie przyszedł, choć drzwi były otwarte także w nocy. Nie myślałam o włamywaczach, tylko o tym, że Patryk nawet nie próbuje się ze mną zobaczyć, a to znaczy – koniec naszego związku!

Popełniłam błąd wielu kobiet, które na własne oczy zobaczyły zdradę swojego faceta, ale nie przyjęły do wiadomości, że są zdradzane, jakby się bały, że tego nie udźwigną. Przeszłam drogę od rozpaczy, poprzez wściekłość, nienawiść, znowu rozpacz i żal, aż do strachu, że jeśli teraz zostanę sama, to taka samotność może mi towarzyszyć już do końca życia.

Zaczęłam go usprawiedliwiać

Mijały dni i tygodnie, a ja się topiłam jak lód w słońcu. Moje postanowienia, że mu nigdy nie przebaczę, stawały się coraz cieńsze i bardziej przeźroczyste, aż wreszcie znikły, a na ich miejsce wskoczyła decyzja, że zanim złożę pozew o rozwód, dowiem się, dlaczego Patryk mnie zdradził. Co było we mnie nie takie, jakby chciał, i w czym ta siksa okazała się lepsza ode nie?

Stąd był już tylko krok do tego, aby winę rozłożyć na dwoje. Do tej pory Patryk był zdrajcą, teraz ja dołączyłam do niego, bo skoro zdradził, to musiał mieć powody. Jakie? W czym się nie sprawdzałam? Czego szukał poza domem i dlaczego ja nie mogłam albo nie umiałam mu tego dać?

Podczas gdy moja koleżanka namawiała mnie, abym zaczęła żyć normalnie i przestała rozpaczać, ja pogrążałam się w wyrzutach sumienia i przekonaniu, że oboje z Patrykiem jesteśmy winni temu, co się stało, i że muszę spróbować jeszcze raz…

Kiedy Patryk się wreszcie pojawił, od razu zaczął się kajać, błagać o przebaczenie, tłumacząc, że to był nic nieznaczący epizod, że jestem jedyną, którą kocha i na której mu zależy, że każdy ma prawo do drugiej szansy.

Najpierw stawiałam się i płakałam, strasząc go rozwodem, a potem uległam i pozwoliłam się udobruchać, tym bardziej że Patryk był dla mnie taki słodki, a całą winę za zdradę zrzucił na sąsiadkę, oskarżając ją, że to ona była inicjatorką romansu, że go podrywała i czekała w otwartych drzwiach, gdy wracał z różami dla mnie. I prawie go wciągnęła do środka.

– Jak to wciągnęła? – pytałam. – Przecież jesteś silny jak byk i nie dałbyś się słabej dziewczynie, gdybyś tego nie chciał.

– Nie chciałem, uwierz mi – prosił – ale jestem słaby jak dziecko. Masz rację, że zachowałem się jak ostatni dupek. Masz rację we wszystkim. Jesteś mądra i lepsza niż ja, nie zasługuję na taką kobietę, należy mi się wszystko, co najgorsze. Nie zasługuję na ciebie. Jestem podłym debilem i jeśli mnie teraz wyrzucisz, postąpisz słusznie, bo nic innego mi się nie należy, tylko żałować, że zmarnowałem życie… Wiedz, że nigdy nie przestanę cię kochać. Mam sobie iść?

Zdecydowałam, że może zostać i że zaczynamy wszystko od początku.

Czułam słodką ulgę, nadzieję i dumę, że okazałam się silniejsza niż moja urażona ambicja, i że uczucie, które mam dla Patryka, zwycięży wszystko.

Było jak w niebie! Do czasu…

Znowu fruwałam nad ziemią, planowałam przyszłość, chciało mi się żyć. Patryk był czuły i namiętny jak nigdy dotąd. Rozpieszczał mnie drobnymi upominkami, zabierał na kolacje do restauracji, organizował czas, bym się nie nudziła i była zadowolona.

To trwało ponad rok. Przetrwaliśmy najgorsze obostrzenia covidowe, a kiedy sytuacja się trochę unormowała, postanowiliśmy zaprosić znajomych, aby wszystkim udowodnić, że pokonaliśmy kryzys i jest między nami lepiej, niż było kiedykolwiek.

W mieszkaniu naprzeciwko mieszkało teraz starsze małżeństwo, ale nie utrzymywaliśmy z nimi bliższych kontaktów, wiedzieliśmy tylko, że to daleka rodzina dawnej sąsiadki, i że ona wyjechała z kraju. Nie ukrywam, że byłam z tego zadowolona.

Po wakacjach urządziliśmy przyjęcie. Było bardzo sympatycznie. Postaraliśmy się o dobre jedzenie i trunki, pogoda dopisywała, więc po jakimś czasie część biesiadników przeniosła się na dużą loggię, z dwóch stron porośniętą pnącymi roślinami.

Patryk był wspaniałym gospodarzem, wprost przechodził samego siebie. Zawsze się podobał kobietom, bo jest przystojny i ma w sobie coś z uwodziciela, ale tego wieczoru wyglądał szczególnie atrakcyjnie.

Po moich niedawnych doświadczeniach powinnam być ostrożna i wyjątkowo uważna, ale nie byłam. Uznałam, że skoro oboje odkreśliliśmy grubą kreską to, co było, od tego, co jest i będzie, nie ma potrzeby, żebym się bawiła w policjanta.

W samym środku dobrej zabawy przyszedł czas na toast za zdrowie naszych gości. Szampan i kieliszki czekały w kuchni, potrzebny był Patryk, żeby czynić honory pana domu. Rozejrzałam się, ale nigdzie go nie było, więc wyszłam na balkon i tam zobaczyłam go w ciemnawym miejscu, pod zwisającą winoroślą.

– Już idę, kochanie – zawołał jakby nigdy nic, wesolutkim tonem.

Nie patrzyłam na niego ani na jego towarzyszkę, którą była żona szefa Patryka, od którego wiele zależało. Wiadomo było, że jest chorobliwie zazdrosny o młodziutką żonę i że mógłby zabić ewentualnego rywala.

Ja patrzyłam na odbicie w szybie balkonowego okna, pokazujące rękę Patryka błądzącą po damskiej pupie odzianej w obcisłą i króciutką sukienkę.

Ta ręka miętosiła wypukłe krągłości, podciągała materiał spódniczki i zsuwała koronkowe stringi tak, żeby się dostać tam, gdzie się dostać chciała, w bardzo śmiałej i namiętnej pieszczocie.

Wydawało mi się, że widzę awers grzecznej fotografii, na której pan i pani stoją wprawdzie blisko siebie, ale nie ma w tym niczego zdrożnego, i widziałam rewers – zdjęcie porno, okropne i wyuzdane.

– Patryk, pozwól do kuchni! – powiedziałam głośno i bardzo wyraźnie, a kiedy przyszedł, nadal głośno i wyraźnie kazałam mu się natychmiast wynosić i już nie wracać nigdy więcej. – Chyba że chcesz mieć prawdziwe kłopoty. Obiecuję, że jeśli zaraz nie znikniesz, postaram się, żebyś poznał, czym może być gniew zdradzanych małżonków. Ja i twój szef damy ci próbkę takich doświadczeń. To jak?

Prawie nikt nie zauważył braku mojego męża, który nie pojawił się już do końca przyjęcia. Jego rzeczy spakowałam i przy pierwszej okazji oddałam do PCK. Nasza sprawa rozwodowa jest w toku, o porozumieniu stron nie ma mowy. Interesuje mnie tylko rozwód z orzeczeniem jego winy.

Czy rozpaczam, że dwa razy dałam się nabrać? Nie. Jak się człowiek za słabo sparzy, nadal nie uważa i łapie gołą ręką za rozpalony garnek. Wtedy robią się bąble, schodzi skóra i zostają blizny.

Ja jestem w procesie gojenia. To potrwa, ale trudno. W końcu przestanie boleć.

Karolina

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama