„Nareszcie byłam w ciąży, a potem zadzwonili z kliniki. Miałam wybrać między dzieckiem a sobą, mój świat runął”
Tydzień po tym, jak zaszłam w ciążę, dowiedziałam się, że mam... raka piersi. Świat runął mi na głowę! Jakimś cudem podjęłam walkę...
- redakcja mamotoja.pl
Ależ denerwowałam się przed tą kolacją. Pięknie nakryłam stół, wyjęłam kieliszki do wina, które dostaliśmy
z Maćkiem w prezencie ślubnym od mojej babci. Miały ponad sto lat! Były przechowywane jak talizman.
– O, to musi być szczególna okazja! Ostatni raz wyjęłaś kieliszki, kiedy twoja siostra zdradziła nam, że jest
w ciąży! – mój mąż spojrzał na mnie i… nie wytrzymałam. Zalałam się łzami. Pobiegłam do kuchni i chwyciłam ze stołu przygotowaną ozdobną, srebrną tacę, na której leżały maleńkie buciki.
– Będziemy mieli dzidziusia – powiedziałam przez łzy. Maciek stał jak wryty i patrzył z niedowierzaniem.
A potem porwał mnie na ręce.
– Będę tatą, będą tatą! – cieszył się.
Potem usiedliśmy do stołu i przez całą kolację wymyślaliśmy imiona dla dziecka. Wreszcie po kilku godzinach ustaliliśmy! Dla dziewczynki – Kasia, dla chłopca – Mateusz.
Lekarz wyraźnie sugerował aborcję
Tydzień przed cudowną wiadomością o ciąży zrobiłam badania kontrolne, w tym mammografię.
– Pani Alicja Zielewska? Czy mogłaby pani przyjść do naszej kliniki? Jak najszybciej – odebrałam w poniedziałek w pracy dziwny telefon.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem klęczałam zrozpaczona w kościele i pytałam Boga: dlaczego ja? Podszedł do mnie proboszcz. Chciał pocieszyć.
– Ma ksiądz swojego kochającego ludzi Boga… Jestem w ciąży. I mam raka! Guz w lewej piersi! Co teraz mam zrobić?! Niech mi ksiądz powie, co?! – aż trzęsłam się cała.
– Nie ma pani wyboru. Aborcja jest jedynym rozwiązaniem – ginekolog nie dawał mi nadziei.
– Ala, możesz urodzić zdrowe dziecko! Przeczytałam kilka historii kobiet. Też miały nowotwór. I go pokonały! – moja siostra Beata wpadła do mnie jak bomba już o 7.00 w niedzielę.
Nie tylko na Beatę mogłam liczyć. Mój mąż, rodzice i teściowie nigdy nie zwątpili, że urodzę zdrowe dziecko i wygram z rakiem. To właśnie teściowa odnalazła i skontaktowała się z Moniką, mamą 2-letniego Jasia, która w ciąży dowiedziała się, że ma raka sutka.
Wisiałyśmy na telefonie prawie 2 godziny. A 3 dni później Maciek zawiózł mnie do Warszawy, gdzie mieszkała Monika. Jej lekarz pomógł mi znaleźć specjalistę z naszego województwa.
I wtedy po raz pierwszy, z ust tego doktora, usłyszałam: „Uratujemy i panią, i dziecko. Jedna na trzy tysiące kobiet w ciąży nagle dowiaduje się, że ma nowotwór. I jeśli walczy, wygrywa”. Tak bardzo chciałam mu wierzyć... Jednak każde gorsze samopoczucie, podwyższoną temperaturę czy brak apetytu odbierałam jako… czytelny znak tego, że śmierć z kosą właśnie po mnie się zbliża. I szalałam jeszcze bardziej.
Pod koniec ciąży przeszłam chemioterapię
Tak było do czasu, aż usłyszałam bicie serca mojego maleństwa.
– Nie widzę powodów do niepokoju. Ciąża przebiega podręcznikowo – moja ginekolog (którą polecił onkolog) musiała powtórzyć mi te słowa kilka razy.
– Wiem, że żyję jak na tykającej bombie. Ale muszę się wziąć w garść. Nie leki czy chemioterapia mogą zabić nasze dziecko, ale mój własny… stres – powiedziałam do Maćka.
Rzeczywiście, wzięłam się za siebie. Poszłam na zwolnienie lekarskie, dużo czasu spędzałam w ogrodzie: sadziłam kwiaty, uwielbiałam wsłuchiwać się w śpiew ptaków.
– Córcia to docenia i rośnie jak na drożdżach – zażartowała ginekolog i… ugryzła się w język. Miałam urodzić dziewczynkę! Kasię... Maciek aż popłakał się ze wzruszenia.
Cały czas stosowałam się do zaleceń onkologa. Z przerażeniem podchodziłam do chemioterapii, którą rozpoczęłam w trzecim trymestrze ciąży. Uspokajająco działała na mnie joga. Moi rodzice zapłacili nawet za indywidualne zajęcia z joginem, u mnie w domu.
– Córeczko, choć tak możemy ci pomóc… – mama mnie przytuliła.
Rak walczył równie mocno jak i ja. „Mastektomia”, czyli usunięcie piersi – usłyszałam pewnego dnia od lekarza. Maciek siedział przy moim szpitalnym łóżku i powtarzał, że dla niego nawet jako 90-letnia staruszka i tak będę najpiękniejszą kobietą. Brak piersi w niczym jego zdania nie zmieni.
Mimo wszystko miałam w życiu dużo szczęścia
Po operacji usunięcia piersi moje wyniki badań zaczęły się poprawiać.
– Są zadowalające! Dziecko też świetnie się rozwija – oznajmił doktor.
Rzuciłam mu się na szyję. Mój mąż patrzył zaskoczony, a potem zrobił to samo. Chyba wtedy po raz pierwszy, tak całym sercem uwierzyliśmy w to, że wygraliśmy! I wreszcie mogliśmy przestać myśleć o raku, a skupić się wyłącznie na córeczce.
Kasia urodziła się 25 maja, czyli tuż przed Dniem Matki. Czy mogłabym wymarzyć sobie cudowniejszy prezent? Córeczka dziś ma 3 latka. Jest niezwykłą dziewczynką. Bardzo bystrą, inteligentną. Kiedy patrzę, jak śpi, zastanawiam się, ile miałam szczęścia, że spotkałam na swojej drodze wspaniałych ludzi. Pomogli mi uwierzyć, że rak dla ciężarnej kobiety to nie koniec świata. Przeciwnie. To początek… Nie tylko niepokoju, strachu, przerażenia. Przede wszystkim nowego życia, którego serduszko bije pod sercem matki i które dodaje sił do walki.
Alicja
Zobacz też:
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Karolinka odeszła, a lekarz powiedział, że więcej dzieci mieć nie będę. Byłam zrozpaczona, ale wtedy zdarzył się cud. Nie, nie zaszłam w ciążę…”