„Nie mogłam mieć dzieci, a siostra urodziła trójkę! Nie wybaczę sobie tego, co jej zrobiłam z zazdrości”
Cierpiałam i zazdrościłam, patrząc na moją siostrę. Ona urodziła aż troje dzieci, ja nigdy nie doświadczę takiego szczęścia. Ile bym dała, by choć przez chwilę tego zakosztować…
- redakcja mamotoja.pl
Nie urodzę dziecka. Takiego wyroku ze strony własnego organizmu nigdy bym się nie spodziewała. Moja mama miała pięcioro rodzeństwa, nas było czworo, a moja siostra już urodziła dwójkę i była w trzeciej ciąży. Więc czemu ze mną miałoby być inaczej?
Tymczasem wyniki nie pozostawiały złudzeń. Nie było szans, bym urodziła własne dziecko.
Całymi nocami płakałam z bólu, który niszczył mi duszę. Bez końca przeklinałam swoje ciało, które okazało się bezużyteczne, jałowe, ze skazą. Miałam dobrą pracę, wybudowaliśmy domek pod miastem, chcieliśmy, by zamieszkały w nim dzieci… I nic z tego. Przeze mnie! Mogliśmy próbować z in vitro, ale lekarz i tu nie dawał większych nadziei. Szprycowanie się hormonami, leżenie w szpitalu przez całą ciążę dla efektu, którego może nie być… Ja może bym się zdecydowała, ale mój mąż stanowczo zaprotestował.
– Są inne sposoby, by wychowywać dzieci, niż rosyjska ruletka z twoim zdrowiem. Na to się nigdy nie zgodzę.
Płakałam więc dalej, cierpiałam, nienawidząc samej siebie, tymczasem brzuch Karoliny rósł i niebawem powitała na świecie drugą córeczkę. To takie niesprawiedliwe – myślałam, patrząc, jak karmi maleństwo piersią, a obok siedzą niespełna trzyletni Antoś i czteroletnia Hania.
Ona ma trójkę, a ja nawet jednego nie mogę urodzić! Nigdy nie doświadczę, co to znaczy nosić w sobie życie, karmić dziecko piersią, patrzeć, jak rośnie, śpi…
Los nie rozdawał po równo. Ja cierpiałam, czując się oszukana, ograbiona ze szczęścia, a moja siostra miała go aż nadto.
Tyle że Karolina wcale nie była tak szczęśliwa, tak jak sądziłam. Szwagier wyprowadził się z domu. Stwierdził, że zmęczyło go utrzymywanie trójki dzieci i niepracującej żony, która albo jest w ciąży, albo na macierzyńskim. Znudziło mu się takie życie, więc chce je sobie ułożyć inaczej, na nowo.
Karolina została sama, załamana i zrozpaczona, z niemowlakiem u piersi, dwójką przedszkolaków po bokach, bez pracy, pieniędzy i perspektyw.
Oczywiście zaoferowałam pomoc. Chodziłam do niej niemal codziennie, by odciążyć ją w opiece nad maluchami, żeby mogła w tym czasie zrobić coś w domu albo odpocząć. Widziałam, że Karolina coraz częściej płacze i ma wszystkiego dość.
Radziłam, by umówiła się do psychologa, bo to mi wyglądało na objawy depresji, ale stwierdziła, że na razie jakoś się trzyma, zresztą nie ma pieniędzy na takie fanaberie. Fanaberie? Przecież to niebezpieczne, i dla niej, i… dla dzieci.
To wtedy w mojej głowie zrodził się plan. Plan idealny, który pozwoliłby Karolinie doprowadzić się do ładu, a mnie dałby szansę posmakować macierzyństwa, nacieszyć się nim.
Kiedy następnym razem odwiedziłam siostrę, dodałam do jej herbaty sproszkowane tabletki na sen. A kiedy odpłynęła, wyczerpana i powalona lekiem, zmoczyłam jej usta alkoholem. Odrobinę wódki wpuściłam zakraplaczem do jej ust. Następny punkt: wezwałam karetkę, bo „nie mogę dobudzić siostry”. Dalej wszystko potoczyło się szybko.
Ratownik poczuł alkohol i wezwał policję. Tu już nie było żartów. Trójka małych dzieci i samotna matka, odurzona lekami oraz alkoholem…
Dzieci trafiły pod moją opiekę. Bez problemu przyznano nam status tymczasowej rodziny zastępczej, a mojej siostrze postawiono oficjalne zarzut narażenia zdrowia i życia swoich dzieci. Karolina przysięgała, że nie piła alkoholu i że nie bierze żadnych tabletek, nawet na ból głowy, jeśli naprawdę nie musi, bo karmi piersią. Nie była wiarygodna, bo fakty przemawiały przeciw niej. Alkoholu w jej krwi nie wykryto, ale lekki nasenne już tak. A jej trudna sytuacja życiowa i zachowanie sprzyjały podejrzeniom o załamanie, szprycowanie się prochami, pocieszanie alkoholem. Nasi rodzice załamywali ręce nad tym, co się działo w życiu ich młodszej córki, a ja… Ja miałam w domu trójkę dzieci.
Spełniało się moje marzenie. W naszym domu w końcu było tak, jak powinno: panował uroczy rozgardiasz, cudowny rodzinny zamęt.
Dzieciaki zasnęły, choć wiedziałam, że w przypadku maleńkiej Zuzi pewnie długo to nie potrwa.
– Boże, to straszne… – Jacek oparł łokcie na stole i wsparł głowę na dłoniach. – Co jej strzeliło do łba, żeby tak rozwiązywać problemy? Przecież ma nas, tyle razy mówiliśmy, że jej pomożemy, w każdej sytuacji.
– Tak, to straszne – mruknęłam nieuważnie, zastanawiając się, co zrobić starszym maluchom jutro na obiad, żeby im smakowało.
Trzeba będzie pójść na zakupy…
– Niczego nie zauważyłaś wcześniej? – dopytywał Jacek.
– Gdybym zauważyła, to zareagowałabym wcześniej. To w końcu moja siostra. Mała płacze! – usłyszałam kwilenie i pobiegłam do pokoju, żeby sprawdzić powód łez.
Przewinęłam Zuzię i uśpiłam ją ponownie, nosząc na rękach. Była cudowna, taka drobniutka i delikatna. Wyobrażałam sobie, że to naprawdę moje dziecko. Moje wyczekane maleństwo, noszone pod sercem przez tyle miesięcy.
W moich wyobrażeniach Karolina znikała gdzieś na terapii, a my żyliśmy sobie w piątkę, wychowując dzieci mojej siostry jak własne, pilnując, by były szczęśliwe i wyrosły na dobrych ludzi. Słyszałam, jak mówią do mnie „mamo”, nie „ciociu”, i zrozumiałam, że właśnie tego pragnę i że jestem gotowa na wiele, by to marzenie się ziściło…
A potem zadzwoniła moja matka, zapłakana, z nowiną, że u Karoliny był właśnie adwokat i że sprawa wygląda źle, bo prokurator chce z tego zrobić pokazówkę. Moja siostra mogła wylądować w więzieniu nawet na osiem lat, pewnie tyle jej nie dadzą, ale raczej nie wywinie się bez jakiejkolwiek kary. Kurator i skierowanie na odwyk to byłby drobiazg w sytuacji, gdy groziła jej odsiadka!
– Ale jak to więzienie? – dopytywałam pobladłymi ustami.
Mało nie zemdlałam, z szoku, ze strachu, z potwornego poczucia winy.
– No tak! Naćpana, niekontaktująca, a w domu trójka małych dzieci, w tym niemowlak! Boże, nie mogę pojąć, jak mogła być tak głupia, tak nieodpowiedzialna… Ja rozumiem, że czuje się źle, że jest jej ciężko, nawet to, że rani jej dumę proszenie o pomoc, ale… Na Boga! Jesteśmy rodziną! Przecież każdy z nas nieba by jej przychylił, poleciał jak na skrzydłach, gdyby tylko powiedziała, że nas potrzebuje, że jest jej za trudno… Dobrze, kochanie, że ty tam byłaś. Dzięki tobie dzieci są bezpieczne…
Rozłączyłam się, nie będąc w stanie kontynuować tej rozmowy. W moich marzeniach, w moim niby idealnym planie Karolina przebywała w jakimś przyjemnym ośrodku i leczyła depresję psychoterapią, za którą nawet mogłabym płacić, w końcu było nas stać. Sądziłam, że jestem gotowa na wszystko, byle spełnić moje największe pragnienie, ale nie chciałam wsadzić siostry za kratki, nawet na jeden dzień, a co dopiero mówić o miesiącach czy latach! I za co?
Bo zazdrościłam jej dzieci. Bo żółć i gorycz zatruwały mi obraz sytuacji. Bo zamiast cieszyć się jej szczęściem i pomagać w kłopotach, ja chciałam jej to szczęście ukraść. Skupiona wyłącznie na sobie, na swoim bólu, nie zastanawiałam się nad konsekwencjami mojego planu.
Przeze mnie mogła stracić dzieci, a na pewno dobrą opinię. Jak znajdzie pracę, gdy się wyda, że miała problemy z prawem, że „pije i ćpa”? Nawet jak Karoliny nie wsadzą, mogą jej ograniczyć prawa rodzicielskie. A jeśli ich ojciec się upomni o swoje prawa?
Nie mogłam tak tego zostawić. Nie byłam aż tak podła ani zdesperowana. Odłożyłam niemowlę do łóżeczka i zeszłam do kuchni, żeby porozmawiać z mężem.
Jacek w pierwszej chwili mi nie uwierzył. Nie mieściło mu się w głowie, że mogłam zrobić coś tak potwornego, na dodatek własnej siostrze. Natychmiast kazał mi zadzwonić do adwokata, którego rodzice wynajęli do prowadzenia sprawy Karoliny, i wyprostować tę sytuację. O ile się da. Trzęsłam się, kiedy wybierałam numer i kiedy opowiadałam całą historię. Uspokoiłam się, gdy skończyłam. Najlepszy znak, że wreszcie postąpiłam właściwie.
Kiedy złożyłam zeznania, Karolinę zwolniono z aresztu. Przydzielono jej jednak kuratora, który miał sprawdzać, czy rzeczywiście właściwie sprawuje opiekę nad dziećmi, a moje zeznanie nie miało na celu jedynie wyciągnięcia jej z opałów.
Karolina kochała swoje dzieci nad życie i nigdy świadomie by ich nie skrzywdziła, nie zaniedbała. Starała się zapewnić im jak najlepszą opiekę, nawet wtedy, gdy została z nimi sama, gdy jej świat się zawalił. Być może potrzebowała pomocy psychologa, ale to nie grzech. Każdemu zdarzają się gorsze chwile. Niejeden wymaga wsparcia specjalisty, gdy ten gorszy czas się przeciąga. W przypadku Karoliny może wystarczyłaby pomoc z naszej strony, by znów stanęła pewnie na nogach? Ale taka prawdziwa pomoc…
A ja co? Dobiłam ją i o mało nie zniszczyłam jej życia. Teraz to mnie grożą konsekwencje w postaci grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Zawiadomiłam organy ścigania o przestępstwie, którego nie było, co samo w sobie jest przestępstwem. Adwokat obiecuje powalczyć o jak najmniejszą karę, ale jakakolwiek by była, nigdy nie naprawię krzywdy, jaką wyrządziłam siostrze. Zresztą tę najdotkliwszą karę już poniosłam i nadal ponoszę.
Karolina do dziś ze mną nie rozmawia. Kiedy odzyskała dzieci, przekazała mi przez matkę, że nie chce mnie nigdy więcej widzieć na oczy, a jeśli zbliżę się do jej dzieci… Lepiej, żebym nie sprawdzała.
To, że w ostatniej chwilki zmądrzałam, nie zmienia faktu, że zawiodłam wszystkich dookoła, moją rodzinę, mojego męża, siebie samą. Nie wiem, czy kiedyś mi wybaczą. Nie wiem, czy ja będę w stanie wybaczyć sobie kiedykolwiek tę lekkomyślną, okrutną bezmyślność, mój egoistyczny plan, który miał tak fatalne skutki. Może los wiedział, co robi, kiedy nie pozwolił mi zostać matką? Jaką matką bym była, skoro potrafiłam zachować się w ten sposób?
Daria
Zobacz też:
- "Mąż osiwiał w jedną noc, od tamtej pory nie mógł sobie wybaczyć. Aż Jaśminka przyniosła mu tę dziwną muszlę"
- „Bez mrugnięcia okiem zostawił mnie i dzieci dla Beaty. Dlatego zdziwiłam się, gdy po latach poprosił o wybaczenie. Miał jednak swoje powody…”
- „Mama obroniła mnie przed napastliwym wujkiem. A kiedy przyszedł kolejny raz, zaatakowała. Musiałyśmy uciekać”