„Nie pierwszy raz obserwowałem w autobusie tę matkę z wózkiem. I byłem pewien, że w wózku… nie ma dziecka”
Otaczał mnie rozeźlony tłum. No, może nie tłum, tylko tłumek, bo to było kilkanaście osób. Niemniej czułem się zagrożony, bo ci ludzie nie mieli przyjaznych zamiarów.
- redakcja mamotoja.pl
Oddaj pan to! – rzekł groźnie mężczyzna koło sześćdziesiątki.
– Cham i chuligan! Gnojek! Jak tak można?
– Można, można – mruknąłem, nie puszczając ramy wózka.
– Co za człowiek! – pisnęła jakaś kobieta. – Przecież tam jest dziecko!
Musiałem wyglądać dziwnie – duży mężczyzna siłujący się z dziecięcym wózkiem, który próbowała wyrwać młoda kobieta.
– Proszę państwa, to złodziejka! – spróbowałem apelować.
Na próżno. Większość z otaczających mnie osób nie chciała tego słuchać.
– Jaka niby złodziejka? Młoda matka z dzieckiem. Może to pan jesteś złodziej?
– Ja?! – zirytowałem się nie na żarty.
– I dlatego zatrzymywałbym tę kobietę?
– Bo zawsze złodziej najgłośniej krzyczy, że kradną – padła z boku błyskotliwa riposta.
Młoda kobieta próbowała wyrwać wózek w zaciętym milczeniu. Szarpała nim, jakby w środku były kartofle, a nie dziecko.
– Puść to wreszcie, chamie zbuntowany! – zażądał po raz kolejny sześćdziesięciolatek.
Miałem ochotę odpowiedzieć, żeby szedł w cholerę, ale nie chciałem rozwścieczać pozostałych. I tak już wyszedłem na jakiegoś chama, a pewnie nawet przestępcę.
– Bo zadzwonię na policję! – zagroził inny mężczyzna.
– Dzwoń, chłopie. Im szybciej, tym lepiej!
– Oddaj mi dziecko! – krzyknęła wreszcie dziewucha, z którą się siłowałem.
– Dziecko? – wychrypiałem. – Bierz sobie, ale bez wózka!
Tą linią autobusową jeździłem od niedawna
Znów spróbowała wyrwać mi przedmiot sporu. Nie puszczałem.
– Dzwoń wreszcie! – fuknąłem na tego, który groził mi policją. – Zanim się zjawią jej koleżkowie!
Facet sięgnął po telefon, ale zwlekał. Moja determinacja chyba zaczęła go zastanawiać.
– No dzwoń! – huknąłem.
– Oddaj mi dziecko! – powtórzyła dziewczyna. Oczywiście nie zwróciłem na to uwagi.
Tą linią autobusową zacząłem dojeżdżać do pracy od niedawna, po przeniesieniu mnie do nowego oddziału biura. Miałem trochę dalej, ale nie narzekałem, bo wiązało się to z awansem i zauważalnie wyższą pensją.
Mogłem oczywiście szpanersko przemieszczać się samochodem, jak wielu innych, tylko że trwałoby to znacznie dłużej. W wielkim mieście lepiej korzystać ze środków komunikacji, wybrałem więc autobus.
Wszystko w życiu ma swoje plusy i minusy. Wprawdzie do pracy docierałem szybciej i nie musiałem się obawiać krzywych spojrzeń przełożonych czy kadrowej, ale też nieraz przyszło mi jechać w ogromnym ścisku.
Młodą kobietę z wózkiem zauważyłem jakiś czas po przenosinach w nowe miejsce. Trudno ją było przeoczyć, bo wtłoczyła się na przystanku, na którym autobus robił się mocno wypełniony. Ktoś pomógł jej wnieść wózek, ludzie zrobili miejsce przy rampie pod oknem, przeznaczonej właśnie dla takich pasażerów. Stanęła, trzymając mocno wózek, i zapatrzyła się w okno. Za to na następnym przystanku dookoła wszczął się większy ruch, ktoś się przeciskał, przepraszając, ktoś inny go ochrzaniał, że się pcha. W ogóle uczynił się wyjątkowy tłok. Na szczęście potem jakoś się rozluźniło, gdy kilku mężczyzn wysiadło. Mnie było niby wszystko jedno, bo siedziałem pod oknem, ale i tak drażnił mnie taki tumult.
A potem się zaczęło.
– Marek, nie mam portfela!
– Ja też! Ktoś mi rąbnął razem z dokumentami i komórą!
Takich skarg rozlegało się coraz więcej. Spojrzałem na kobietę z wózkiem. Stała nieporuszona, zapatrzona w okno. Nie widziałem, żeby sprawdzała, czy jej też czegoś nie skradziono, ale przecież nie gapiłem się na nią cały czas.
– Zatrzymać autobus! – krzyknął ktoś, ale mu zaraz wytłumaczono, że złodziei i tak nie znajdzie. Na pewno już wysiedli i byli to ci, co robili tyle zamieszana.
Kilka tygodni później znów zobaczyłem tę kobietę
Młoda kobieta z wózkiem przejechała jeszcze dwa przystanki, a potem wysiadła. Widziałem, jak poprawia coś w wózku, a potem spokojnie rusza dalej.
Ponieważ nie ucierpiałem, szybko zapomniałem o zdarzeniu. Tyle tylko że wziąłem sobie do serca nieszczęście innych i zacząłem nosić portfel w miejscach, z których trudno by go było wyciągnąć sprytnym złodziejom.
I pewnie by się to zupełnie zatarło w mojej pamięci, ale kilka tygodni później znów zobaczyłem tę samą kobietę wsiadającą do zatłoczonego autobusu. Poznałem nie tyle ją samą, co wielobarwny wózek z budką. Znów stanęła na przeznaczonym do tego miejscu i zapatrzyła się w okno.
A na następnym przystanku wszczął się ruch tak jak poprzednio. Gdyby ktoś pytał, to tak, jestem z natury dość podejrzliwy. Raz taką sytuację mogłem uznać za przypadek, ale powtórka wzmogła moją czujność. Nie spuszczałem wzroku z młodej matki.
Gromadka pasażerów przepchnęła się w stronę drzwi. Zauważyłem, że kilku, mijając wózek, otarło się o niego, mignęła mi nawet rozmazana w błyskawicznym ruchu dłoń.
Potem zaczęło się to samo co przedtem. Ludzie zauważali brak portfeli i innych rzeczy. Teraz jednak stało się to szybciej, ale mężczyźni robiący sztuczny tłok zdołali wysiąść. Wyskoczyło za nimi kilku tych, którzy zauważyli stratę, ale widziałem, że tamci zatrzymali się spokojnie i podjęli rozmowę z pasażerami. Wyglądali na zbyt pewnych siebie, pomyślałem, że przy nich fantów raczej nikt nie znajdzie. Gdzie są w takim razie?
Skierowałem wzrok na kobietę z wózkiem. Cały czas stała obojętnie, nikt nie zwracał na nią uwagi.
Postanowiłem działać
Podobnie jak poprzednio, kobieta przejechała jeszcze dwa przystanki, zanim zaczęła kierować się do drzwi. Wstałem, chociaż powinienem jechać jeszcze dziesięć minut, przepchnąłem się tak, żeby znaleźć się obok kobiety.
– Pomogę pani – powiedziałem.
– Dziękuję – uśmiechnęła się bez wyrazu.
Gdy autobus stanął, wziąłem wózek za przednią oś. Wprawdzie pojazd komunikacji miejskiej był niskopodłogowy, ale i tak trzeba było pokonać uskok między progiem a chodnikiem.
– Bardzo panu dziękuję – powiedziała kobieta, a potem spojrzała na mnie zaskoczona. – Niech pan puści wózek! O co panu chodzi?
– Już pani dobrze wie – odparłem, trzymając mocno ramę przy zamkniętej budce. – Co tam jest w środku? Bo nie dziecko!
Zacięła wargi i za wszelką cenę próbowała wyrwać wózek. Jeśli miałem do tej pory jakieś wątpliwości, powinienem je w tej chwili porzucić. Wózek był zbyt lekki, chyba że dziecko ważyło kilogram albo nawet mniej. Jako doświadczony ojciec doskonale wiedziałem, ile waży dziecięcy wehikuł z zawartością. A poza tym, mimo że szarpaliśmy nim mocno, z wewnątrz nie dobył się najmniejszy dźwięk, nic się nie poruszyło.
Wózek przewrócił się,kiedy go puściłem
Tak właśnie znalazłem się w dziwnej sytuacji, otoczony nieprzyjaźnie nastawionymi ludźmi. Jedni wysiedli wraz ze mną, inni czekali na przystanku. Wszystkich oburzyło moje postępowanie.
– A może niech ci, co wysiedli, sprawdzą, czy mają portfele i dokumenty?! – krzyknąłem w rozpaczy, czując, że za chwilę zostanę odepchnięty i obezwładniony. Gość, który odgrażał się telefonem na policję wciąż zwlekał.
– Ja nie mam! – zawołała nagle jedna z kobiet. – Boże, całą torebkę mi ukradli, tylko pasek został…
– Ja nie mam portfela – sapnął ktoś inny.
– Ale jaki to ma związek z tą panią? – zaprotestował jakiś mężczyzna, który czekał na przystanku.
– Ona współpracuje z kieszonkowcami, którzy państwa okradli – próbowałem wyjaśnić, ale mnie zagłuszyli.
Gdybym był bardziej mikrej postury, pewnie już bym został zaatakowany. Ale prawie metr dziewięćdziesiąt masy i mięśni budzi respekt. Zacisnąłem jeszcze mocniej palce, aż zatrzeszczał materiał.
– Dość tego! – poczułem rękę na ramieniu.
Odwróciłem się i zobaczyłem policjanta w granatowym uniformie i furażerce. Dwa kroki za nim stała mundurowa. Para na rutynowym patrolu.
– O co cho… – zaczął funkcjonariusz, ale nie dokończył.
Zaskoczony widokiem policji, puściłem wózek. I stało się coś nieoczekiwanego. Rzekoma młoda matka w tym momencie szarpnęła tak mocno w bok, że lekki pojazd przechylił się i przewrócił.
– Jezu, to moja torebka! – zawołała kobieta, która została tylko z uciętym paskiem.
Z wnętrza wysypała się całkiem pokaźna zawartość. Kilkanaście portfeli, parę niedużych torebek, smartfony i jakieś inne drobiazgi. To musiał być urobek z kilku akcji. Brakowało tylko jednego – dziecka. Zamiast niego oczom widzów ukazała się plastikowa lalka.
Korzystając z okazji, młoda kobieta rzuciła się do ucieczki. Była ubrana na sportowo, nic nie ograniczało jej ruchów, więc gnała w imponującym tempie. Policjantka popędziła za nią, a funkcjonariusz spojrzał na mnie.
– Skąd pan wiedział? – zapytał. – Kiedy biegliśmy z interwencją, to pana miałem za przestępcę…
– Boże, przepraszam – powiedział facet, który mnie przedtem zwyzywał. – Właśnie, skąd pan wiedział?
– Umiem patrzeć – odparłem i wyjaśniłem, jak to było. – A oni wykonali swój numer o jeden raz za dużo w dość krótkim czasie.
– Tacy głupi? – zdziwił się ktoś.
– Gdyby przestępcy byli mądrzy, to by nie łamali prawa – powiedział sentencjonalnie policjant.
– A już na pewno nie popełnialiby takich kardynalnych błędów – dorzuciłem.
Tego dnia spóźniłem się mocno do pracy, na szczęście miałem solidne usprawiedliwienie. Do dyrektora zadzwonił osobiście komendant posterunku, na którym składałem wyjaśnienia, więc nikt się nie czepiał. Przeciwnie, patrzono na mnie z pewnym podziwem.
Aleksander
Zobacz także:
- „Jak ja współczułam tej kobiecie. Zdradził ją mąż, przyjaciółka, a teraz ta dwójka usiłowała odebrać jej dziecko”
- „Mama Martusi miała wypadek. Wtedy okazało się, że jej ojciec nie chce się nią zaopiekować, bo… ma żonę, która o Marcie nic nie wie”
- „Nie umiałam kochać synka, bo cały czas myślałam o córeczce, która żyła tylko jeden dzień. Pewnego dnia jednak zdarzyła się dziwna historia…”