„Nikt nie wie, że jako nastolatka oddałam córkę do adopcji. Spotkałam ją po latach i boję się, że zniszczy mi życie”
Miałam wtedy tylko szesnaście lat. On był moim pierwszym chłopakiem. Bardzo tego nie chciałam. Mówiłam mu, że nie jestem gotowa, że mogę zajść w ciążę… Nie słuchał. Był jak w amoku, chyba coś wziął, i chciał wziąć mnie. I to zrobił, nie zważając na moje prośby, protesty i łzy.
- redakcja mamotoja.pl
Dość szybko zorientowałam się, że jestem w ciąży. Trudno przeoczyć brak okresu, powiększone piersi, wymioty z samego rana. Wybuchł skandal, o jaki łatwo w małym mieście. Uczennica w ciąży! Latawica, słyszałam, puszczalska. Nikt nie stanął po mojej stronie. Nikt nie szukał drugiego odpowiedzialnego, choć przecież nie zaszłam w ciążę przez pączkowanie. Nikt nie wierzył, nawet nie chciał słuchać, że to był po prostu gwałt. Gwałt? Jaki gwałt?! Wypluj to słowo i wyszoruj buzię, mała cwaniaro. Chciałaś złapać siostrzeńca burmistrza na dziecko, ale na mądrzejszych od siebie trafiłaś.
Moja rodzina miała dość plotek, hejtu i mojego rosnącego brzucha. Zostałam wysłana do ciotki, gdzie nikt mnie nie znał i nikomu nie mogłam narobić wstydu. Miałam siedzieć w domu, grzecznie czekać na poród i nie być uciążliwa. Że stracę rok szkolny? No to co? Urodzę, oddam do adopcji i wrócę z płaskim brzuchem, jakby nic się nie wydarzyło. Taki był plan.
I częściowo się udał. Kuzynka ojca, bezdzietna stara panna, przyjęła mnie pod swój dach i zapewniła opiekę. Szczerze mówiąc, dbała o mnie bardziej niż rodzona matka, która po prostu się mnie pozbyła. Rozmawiała ze mną długie godziny, tłumaczyła mi mnóstwo rzeczy i pocieszała. Nie obiecywała, że kiedy urodzę dziecko i zostawię je w szpitalu, będzie jak dawniej. Przeciwnie. Będzie mi jeszcze trudniej. Robię to jednak dla swojej przyszłości i dla dobra tego dziecka, bo ono zasługuje na pełną rodzinę, bez obciążeń. Powiedziała też, że nie muszę wracać do domu, jeśli nie chcę.
Czy chciałam wracać…?
Do ludzi, którzy mnie odepchnęli, gdy najbardziej ich potrzebowałam? Do miasta, które mnie odrzuciło i naznaczyło, stając po stronie tego, który mnie skrzywdził?
Czy może wolę zostać z ciotką, uczyć się tutaj, potem iść na studia…?
Byłam rozdarta. Tęskniłam za domem, za koleżankami, choć odwróciły się ode mnie, nawet za rodzicami, choć nie dali mi wsparcia.
Gdy zaczął się poród, mama z tatą przyjechali tylko po to, by w imieniu niepełnoletniej córki zrzec się swojej wnuczki… Poświęcili mi raptem minutę swojego czasu, nawet nie zapytali, jak się czuję po porodzie, i czy na pewno chcę oddać dziecko… Wtedy podjęłam decyzję.
Nie wróciłam do rodzinnego miasta. Okupiłam to kłótniami, dąsami i obwinianiem o całe zło tego świata, ale już mi nie zależało. Dorosłam i zgorzkniałam w parę godzin. Zostałam z ciotką, zapisałam się do liceum, zdałam maturę, dostałam się na studia. Nikomu nigdy nie powiedziałam o moim sekrecie.
Nie powiedziałam też o tym mojemu przyszłemu mężowi, choć powinnam. Jemu akurat powinnam się zwierzyć, bez względu na wszystko, zanim sobie przysięgliśmy. Ale…
Jako dwudziestopięciolatka żałowałam, że nie walczyłam bardziej o moją córkę, o to, by ją zatrzymać, wychowywać. Poddałam się woli rodziny, uwierzyłam, że tak będzie lepiej dla mnie i dla tego dziecka. Zatrzymując córkę, obnosiłabym się ze swoim grzechem i wstydem. Żaden porządny facet by mnie nie zechciał z bachorem. Tym bardziej, gdybym dalej bredziła coś o gwałcie. Tak mówili.
Jesteśmy podobne jak dwie krople wody…
Teraz rozumowałam inaczej i wstydziłam się nie ciąży, nie gwałtu, a tego, że porzuciłam moją córeczkę. Byłam przerażoną nastolatką, nie dano mi wyboru, nie mogłam sama o niczym zadecydować ani niczego zapewnić mojemu dziecku, ale może powinnam była choć spróbować, porozmawiać z ciotką, przekonać ją…? Nie wiem. To nie jest proste.
Czy skończyłabym studia, mając dziecko?
Czy Tobiasz by mnie zechciał, gdyby od początku znał prawdę?
Czy chciałby mieć ośmioletnią pasierbicę, gdy jeszcze w ogóle nie myślał o dzieciach?
Był taki młody, idealistyczny i kategoryczny w poglądach…
– Nigdy w życiu nie zostawiłbym swojego dziecka. Choćby nie wiem co. Nigdy! – zaperzał się za każdym razem, gdy wypływał temat „okien życia”, ojców biorących rozwód z dziećmi czy dobrowolnego zrzeczenia się praw rodzicielskich. – Tacy wyrodni rodzice są u mnie skreśleni. Nie istnieją dla mnie jako ludzie. Nawet zwierzęta lepiej dbają o swoje młode!
Kiedy to słyszałam, ściskało mnie w dołku. Sama miałam do siebie żal, więc jak on by na mnie spojrzał, gdyby wiedział? Zostawiłby mnie? A może umiałby wybaczyć, zrozumieć?
Bo co innego deklaracje, co innego osądzanie zupełnie obcych ludzi, a co innego gdy na ławie oskarżonych siada ukochana kobieta, nie? Czy dalej by mnie kochał, potrafiłby? A nawet gdyby, czy byłoby tak samo jak wcześniej, czy na naszej miłości nie położyłby się cień?
Nie chciałam testować naszego związku. Tworzyliśmy dobrą parę. Wiedziałam, że będziemy razem szczęśliwi, jeśli nic nie powiem. Jak się zwierzę, niekoniecznie. Kiedyś nie miałam wyboru, a teraz wybrałam milczenie. Wzięliśmy ślub, urodziłam córkę, potem drugą… I jako matka zastanawiałam się, jak się miewa moja pierworodna, czy wszystko u niej dobrze. Czytałam, że noworodki oddawane do adopcji w szpitalu szybko znajdują rodziny, bo mają jasną sytuację prawną. Miałam nadzieję, że tak się stało i moja córka trafiła do dobrych ludzi, którzy zadbali o nią lepiej, niż ja bym mogła. Rozdrapywanie ran nic nie da. Niech będzie szczęśliwa, ja też się postaram. I nie będę tęsknić za kimś, komu dałam życie, a nawet nie wiem, jak wygląda…
Nie sądziłam, że przyjęcie na staż kilku osób zburzy mój wypracowany spokój.
– Boże, jaka jedna z tych dziewczyn jest do ciebie podobna! Już miałam pytać, co ty za maseczki stosujesz, że tak młodo wyglądasz – opowiadała ze śmiechem Beata. – Przyznaj się, machnęłaś sobie klona czy dziecko w podstawówce?
Nie rozbawił mnie ten żarcik. Zwłaszcza że nowa stażystka była do mnie podobna jak dwie krople wody. Sądząc po zdjęciu w kwestionariuszu. Wiek też się zgadzał. Mogła być moją córką, choć nie wyglądałam na czterdziestkę, więc stażystka bardziej pasowała na moją siostrę niż córkę. Nazywała się oczywiście zupełnie inaczej niż ja, ale… geny nie kłamią.
Uciekłam tego dnia z biura, wymawiając się złym samopoczuciem. Nie miałam pojęcia, co zrobię kolejnego dnia.
Nazajutrz już ruszyły plotki i porównania.
– Lucynka, masz sobowtóra! Tylko młodszego! – Radek mrugnął do mnie na korytarzu.
Sobowtór? Niezły pomysł. Ponoć każdy ma gdzieś swojego. Mój trafił mi się w biurze przy ekspresie do kawy. Najlepszą obroną jest atak, więc podeszłam do dziewczyny.
– Hej, wszyscy mówią, że mam tu sobowtóra, więc chciałam się przekonać na własne oczy. Fakt, naprawdę jesteś do mnie podobna. Albo ja do ciebie! – zaśmiałam się, mając nadzieję, że nie wypadło to sztucznie, a potem zaszarżowałam: – No, chyba że jesteśmy jakoś spokrewnione.
Dziewczyna spojrzała na mnie uważnie.
– Tego się nie dowiemy. Jestem adoptowana, nie mam żadnych informacji o moich biologicznych rodzicach, a tym samym o rodzinie.
Boję się, że ten sekret zniszczy mi życie
Miałam już pewność. To ona! Natalia, która przyszła do nas na staż, była moją córką, a ja musiałam spędzać z nią osiem godzin dziennie. Widziałam, jaka jest miła, inteligentna, zabawna – i nic z tego nie było moją zasługą. Wychowali ją obcy mi ludzie, którym byłam bardzo wdzięczna, a zarazem piekielnie im zazdrościłam. Mając dwie dziewczynki w domu, wiedziałam, ile straciłam, ile mnie ominęło…
Ale już nie mogłam tego odzyskać, więc przynajmniej nie chciałam stracić tego, co miałam. To przykre, że córka, którą oddałam, teraz stanowiła dla mnie zagrożenie. Jakby się mściła. No nic. Będzie dobrze. Po jej stażu nasze drogi się rozejdą, co z oczu to z serca…
Niestety, Natalia wypadła wspaniale i dostała propozycję pracy, z której skorzystała. Stałam się kłębkiem nerwów. To kwestia czasu, gdy Tobiasz wpadnie do mnie do biura z obiadem albo odbierze mnie z pracy. Spotkają się, a on doda dwa do dwóch i zacznie drążyć. Taki już był. A gdy wyciągnie ze mnie prawdę, moje rodzinne szczęście zawiśnie na włosku.
Nie ma szans, by odebrał mi dziewczynki w razie rozwodu. Prawdę mówiąc, straciłabym do niego szacunek i sporo uczucia, gdyby to zrobił. Ale tak jak kiedyś nie chciałam testować naszej relacji, poddawać jej takiej drakońskiej próbie. Bez względu na wynik, już nigdy nie byłoby tak jak wcześniej. Miałby prawo czuć żal, że mu nie powiedziałam, nie zaufałam. A ja miałabym prawo do rozczarowania, gdyby nie wykazał się współczuciem dla mnie, dla tamtej nastolatki… A praca? Jak mam pracować z porzuconą w szpitalu córką? Ludzie wciąż będą do tego wracać. Ona będzie się wciąż zastanawiać. Na jej miejscu zrobiłabym badania DNA. Może już zrobiła? A teraz czeka. Na co? By zburzyć mi życie? Zechce spotkać się z siostrami? Może zacznie mnie szantażować? Nie wiem, jaka jest, jak duży ma do mnie żal. Tyle pytań, żadnej odpowiedzi…
Lucyna
Zobacz także:
- „Niedoszła teściowa rozpowiada w miasteczku, że się sprzedaję. Mści się, bo nie dopuszczam jej do wnuka”
- „Znajomi żartowali, że znalazłam sobie utrzymanka. Śmiałam się z tego, dopóki mój wybranek nie wyczyścił mi konta”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”