„Nikt nie wiedział, dlaczego Monika została karnie przeniesiona do innej szkoły. I ten brak wiedzy nieomal doprowadził do tragedii”
Bardzo chciałam do niej dotrzeć, ale dziewczyna była zamknięta w sobie. Czułam, że ma jakąś bolesną tajemnicę. Pewnego dnia po prostu zniknęła.
- redakcja mamotoja.pl
Wszyscy mi mówią, że jestem nauczycielką z powołania i na Wikipedii pod hasłem „nauczyciel” powinno być moje zdjęcie. Janek wuefista ochrzcił mnie kiedyś żartobliwie Bozowską. Tak się nazywała bohaterka „Siłaczki” Żeromskiego.
Przezwisko nadane mi w pokoju nauczycielskim jakoś przeciekło na korytarze i przyjęło się także wśród uczniów. Niektórzy sądzili, że naprawdę się tak nazywam. Na przykład rodzice przychodzący na konsultacje…
Cóż, są o wiele gorsze przezwiska, a to właściwie mogłam uznać za komplement, choć oczywiście nie zamierzałam umrzeć na tyfus. Niemniej nauczycielstwo było moim powołaniem, chciałam być pedagogiem z prawdziwego zdarzenia, lubiłam edukować innych i sama się uczyć, poszerzać swoją wiedzę.
Tu mała poprawka. Mogłam uchodzić za idealistkę, ale nie byłam naiwniaczką, którą da się zmanipulować, wpuścić w maliny czy zastraszyć. Owszem, zawsze stałam po stronie ucznia i nie pozwalałam na żadną niesprawiedliwość. Nauczyciele do tej pory wspominają, jak na posiedzeniu rady pedagogicznej walczyłam o oceny z przedmiotów i z zachowania dla moich uczniów. Dyrektor nazwał mnie wtedy lwicą i zagroził, że już więcej nie da mi wychowawstwa, bo przez mój upór siedzimy tu już czwartą godzinę. Ale postawiłam na swoim i nie dałam bezpodstawnie skrzywdzić żadnego z moich wychowanków.
Monika potrzebowała pomocy, wiedziałam to
Z drugiej strony nie byłam typem miękkiej, dającej się ugniatać jak wosk mamuśki. Chuligani i obiboki szybko odkrywali, że u Bozowskiej obok nagród istnieje też cały system kar.
Co do Moniki, to nie była łatwym przypadkiem. Została przeniesiona do mojej klasy już w trakcie trwania roku szkolnego. Podobno karnie. W grę wchodziły ponoć narkotyki i alkohol, ale chyba nic jej nie udowodniono, bo sprawa nie skończyłaby się jedynie na karnym przeniesieniu. Oczywiście to były tylko moje przypuszczenia, wysnute na podstawie plotek, których nasłuchałam się od Alicji – mojej koleżanki z innej szkoły, która w tej sprawie była ponoć dobrze poinformowana.
– Uważaj na nią – ostrzegała. – Słyszałam, że to naprawdę niezłe ziółko. Narkotyki z handlem włącznie, alkohol i kradzieże. Niby nic jej nie udowodniono, ale naprawdę uważaj. Miej na nią oko, nie wdawaj się w żadne dyskusje i pod żadnym pozorem nie wpuszczaj jej do swego prywatnego życia, bo potem możesz tego pożałować. Wiesz, jaka ty jesteś, święta Bozowska, szkolna siłaczka, wyzwolicielka uciśnionych uczniów…
Mnie zaintrygowała nowa uczennica. Nie wyglądała na kryminalistkę. Na lekcjach siedziała grzecznie, notowała i jak na ósmoklasistkę była bardzo cicha i spokojna. Próbowałam do niej zagadać na przerwie, ale spojrzała na mnie zdziwiona i odeszła bez słowa.
Kiedy pytałam ją na lekcjach – czy to na ocenę, czy w związku z tematem lekcji – odpowiadała bardzo zwięźle i rzeczowo, jakby obawiała się, że czeka ją kara za użycie zbyt dużej ilości słów. Nie widziałam, aby na przerwach z kimś rozmawiała, z reguły stała sama przy ścianie tuż obok klasy. Próbowałam się dowiedzieć o Monice czegoś więcej, ale udało mi się jedynie zdobyć informację, że jej matka jest wdową, ojciec podobno nie miał lekkiej ręki i nadużywał alkoholu, a ojczym jest jeszcze gorszy.
Chciałam jej pomóc, ale ona była niewzruszona
Krew się we mnie burzyła i postanowiłam działać. Najpierw delikatnie zagadywałam, rzucałam jakieś uwagi, komentarze, niby mimochodem, i czekałam na jakąkolwiek reakcję. Na początku nie było żadnego odzewu, tylko spojrzenie w moją stronę i… cisza.
Czułam jednak, że przy odpowiednim podejściu i olbrzymiej cierpliwości Monika się przede mną otworzy, a wtedy będę mogła jej jakoś pomóc albo nią pokierować. Potrzebowała tego. Nie potrafię wytłumaczyć, skąd ta pewność, ale wiedziałam i już.
Pewnego dnia, kiedy wracałam samochodem z pracy, zatrzymałam się jak zwykle przed marketem. Wyjęłam telefon i spojrzałam na listę zakupów. Kątem oka dostrzegłam znajomą sylwetkę. Niedaleko, na jednej z ławek przed marketem, siedziała Monika. Jej klasa skończyła zajęcia przed 14, a teraz dochodziła już 16. Może przyszła tu z domu po lekcjach i na kogoś czeka? Ale nie… Obok niej na ławce leżał szkolny plecak, więc nie była jeszcze w domu. Tylko co z tego? To nie zbrodnia.
Zajęłam się zakupami, ale wciąż myślałam o Monice. Większość znanych mi nauczycieli stara się nie przynosić pracy do domu. Poza murami szkoły odcinają się od szkolnej rzeczywistości, ale według mnie tak się nie da być dobrym pedagogiem. Może właśnie dlatego nie założyłam jeszcze rodziny? Bo cały czas żyłam czyimś życiem…
Kiedy po godzinie wychodziłam z marketu, pchając przed sobą wózek pełen zakupów, zobaczyłam, że Monika dalej siedzi na ławce. Teraz mnie zauważyła. Pomachałam ręką, a ona po chwili wahania odmachała nieśmiało. Podeszłam do samochodu, wypakowałam zakupy, odstawiłam wózek pod wiatę i zbliżyłam się do Moniki.
– Hej, co tam słychać? – zagadnęłam. – Jeszcze nie w domu?
– Ano nie – odpowiedziała.
Usiadłam obok.
– Stało się coś? Wybacz, że pytam – uśmiechnęłam się.
– Wiesz, takie skrzywienie zawodowe – starałam się mówić swobodnie, choć jednocześnie czułam, że to ważna chwila. Wreszcie mogę się czegoś dowiedzieć. – Czekasz na kogoś?
– Nie – wzruszyła ramionami. – Po prostu tu jest tak spokojnie. Lubię tu być.
Duży market spożywczy. Parking pełen samochodów, ludzi, nieopodal ruchliwa ulica.
– Hm… Spokojnie?
– Tak – potwierdziła i utkwiła spojrzenie gdzieś, gdzie nie umiałam dotrzeć.
Próbowałam jeszcze raz zagadać, ale Monika mnie zignorowała. Nie chciałam się narzucać. Wróciłam do samochodu i pojechałam do domu.
– Mówię ci – wzięłam łyk kawy i spojrzałam na przyjaciółkę – siedziała tam, przed marketem, kupę czasu, zupełnie sama. Chyba faktycznie u niej w domu źle się dzieje.
– Przestań – Danka poświęcała swojej kanapce z kiełkami większość uwagi. – Znów włączyła ci się Bozowska. Daj sobie z tym spokój. Nie możesz po prostu przyjść do pracy, odbębnić zajęć i wrócić potem do domu? Zajmij się swoim życiem, zamiast interesować się cudzym.
Karciła mnie, jakbym była wścibska, ale ja wiedziałam swoje. Mogłam się założyć, że ojczym stanowi główny problem Moniki i to przez niego wpakowała się w kłopoty. Dziewczyna nie chce wracać do domu. Na bank z jego powodu. Kto normalny powiedziałby, że przed marketem jest spokojnie?
Próbowałam zagadywać do Moniki przy różnych okazjach, jednak zawsze mnie zbywała. Grzecznie, ale nie dawała mi żadnego punktu zaczepienia. Podjeżdżałam także pod tamten market w nadziei, że może ją tam spotkam. Niestety.
Postanowiłam działać
Zwróciłam się ponownie do Alicji, ale powtórzyła to samo co wcześniej: złodziejka i narkomanka, lepiej dać sobie z nią spokój.
Nie dałam sobie spokoju. Czułam, że coś tu się nie klei. Moja wewnętrzna Bozowska była pewna, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się z pozoru wydaje. Próby oswojenia Moniki wciąż trafiały na mur, ale jednocześnie widziałam w jej oczach, patrzących zza tego muru, coś, co nie pozwalało mi odpuścić. Jakby chciała porozmawiać ze mną o swoich problemach, ale strach ją powstrzymywał. Bała się. Czego? Co zamykało jej usta?
Postanowiłam, że jutro po lekcjach pojadę do niej do domu, poznam matkę i ojczyma. Dotąd kontakt z matką Moniki był tylko przez wiadomości w dzienniku elektronicznym. W dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy są zabiegani, to najwygodniejsza forma kontaktu między wychowawcą a rodzicami.
Monika nie miała większych problemów z nauką i zachowaniem w szkole, więc nie było powodu, aby dzwonić do matki czy wzywać ją do szkoły. Ale coś dręczyło tę dziewczynę, z jakiegoś powodu zamykała się w sobie, stawiała mury i unikała ludzi. Musiałam jakoś zareagować.
Po pracy pojechałam prosto pod dom Moniki. Nie dzwoniłam wcześniej, nie chciałam uprzedzać matki, żeby nie wykręciła się jakąś wymówką, odprawiając mnie z kwitkiem. Wielki, stary budynek, w nim pewnie kilkadziesiąt mieszkań.
Wjechałam odrapaną windą na siódme piętro. Zadzwoniłam do drzwi. Cisza. Tylko serce głośno mi waliło. Po chwili usłyszałam, że ktoś podchodzi do drzwi.
– Tak…? – potężny mężczyzna około czterdziestki otworzył drzwi, blokując je swoją masywną sylwetką.
– Dzień dobry. Nazywam się Patrycja Czekalska. Jestem wychowawczynią Moniki…
– Coś się stało? – przerwał mi i zmarszczył brwi, mierząc mnie niemal wrogim wzrokiem. – Boże, czego wy wszyscy chcecie od tej biednej dziewczyny? Zmieniła szkołę, środowisko, dobrze się uczy, a ta przeklęta opinia dalej się za nią wlecze. Co znowu?
– Nic, nic – zaprzeczyłam szybko. – Chciałam tylko chwilkę porozmawiać. Dla dobra Moniki.
– Ach tak – złagodniał. – W takim razie proszę wejść. Kawy?
Gospodarz zrobił na mnie dobre wrażenie. Na dokładkę parzył pyszną kawę. Dowiedziałam się, że pracuje w firmie budowlanej i dorabia prywatnie po godzinach. Matka Moniki pracuje w sklepie z odzieżą i będzie dopiero wieczorem. Rozejrzałam się. Typowy domowy nieład, a nie jakaś melina.
Podobnie ojczym Moniki. Owszem, duży, łysy facet, ale roztaczał wokół siebie aurę łagodnej siły, nie przemocy. Spotykam wielu ludzi, również agresywnych, jestem wyczulona na takie rzeczy. Więc skąd te plotki? Czyżby Monikę też tak krzywdziły? Czy ta zwykła rodzina miała jakichś wrogów? Sprawa robiła się coraz dziwniejsza.
– Pani mu nie wierzy – odezwał się jakiś głos, gdy czekałam przy windzie.
Drgnęłam zaskoczona, gdy obok mnie pojawił się starszy mężczyzna. Mógł mieć koło sześćdziesiątki, ale ponura mina dodawała mu lat. Miał dziwaczne oczy, czarne kulki jak u rekinów, którymi świdrował na wylot. Aż robiło się nieprzyjemnie.
– Czemu?
– Bije żonę. I Monikę. Tak. Słyszałem płacz i krzyki, a mieszkam sam, o tu, przy końcu korytarza. Spać nie można, tak się po domu tłucze, pijak jeden…
– Naprawdę? Sąsiedzi wzywali policję?
– Każdy pilnuje własnych spraw. Ja ich raz wezwałem, ale co mogli zrobić? Nic. Siniaków nie ma. Żona i córka zaprzeczają. Nie ma sprawy i tyle.
– No tak… Pan wybaczy, ale muszę już iść.
Po wizycie w domu Moniki byłam jeszcze bardziej zdeterminowana, by odkryć prawdę. Tylko jak?
Pewnego dnia Monika nie przyszła do szkoły. Dotąd się jej to nie zdarzyło, ale każdy może zachorować. Nazajutrz do szkoły przybyła policja. Monika zniknęła.
Boże! Nauczyciele byli pytani, czy nie zauważyli ostatnio w zachowaniu dziewczyny czegoś dziwnego, czy nie nasuwają im się jakieś podejrzenia związane z tym zniknięciem. I co im miałam powiedzieć? Że wszystko jest dziwne w tej sprawie? Albo że zawiodłam jako nauczyciel i wychowawca?
Jeżeli Monika uciekła z domu, to moja wina. Inni powiedzą, że znów odezwała się we mnie Bozowska, ale ja czułam, że zawiodłam. Wycofanie, smutek, małomówność, brak chęci powrotu do domu – to były znaki, powinnam bardziej naciskać na Monikę. Albo znaleźć jakiś inny sposób, by do niej dotrzeć.
Nikt nie potrafił jej odnaleźć
Mijały kolejne dni, a po Monice ślad zaginął. Jej matka szalała podobno z rozpaczy, ojczym to samo. Takie wieści przynosiła Alicja. Skąd je brała? Od sąsiadów? Wydawali się przejęci całą sytuacją… Dziwne.
W tej sprawie naprawdę wszystko było dziwne. Czemu tak się przejmowali Moniką i jej rodziną, skoro to ponoć patologia? Tak łatwo uznano ją za ćpunkę i złodziejkę, mimo braku konkretnych dowodów. Karne przeniesienie to też nieprawda, sprawdziłam. Matka pewnie podjęła taką decyzję, żeby gadania uniknąć. Ale zła opinia przykleiła się do Moniki i wlokła się za nią za sprawą takich plotkarek jak Alicja. Weźmie za to odpowiedzialność, jeśli dziewczyna coś sobie zrobi?
W sobotę od samego rana jeździłam po mieście, czekałam pod marketem, kręciłam się pod blokiem Moniki i wszędzie jej wypatrywałam, pytałam ludzi, czy jej nie widzieli, pokazywałam zdjęcia z Facebooka. Nic. Wieczorem zdecydowałam się, że pora wracać do domu. Jeszcze tylko jeden przejazd pod blokiem Moniki. Może coś zobaczę, coś skojarzę… Niestety.
Po rundce wokół bloku Moniki pojechałam na pobliską stację benzynową. Organizm domagał się paliwa, a ja nie miałam głowy do gotowania. Chciałam kupić hot doga albo jakąś kanapkę. No i dużą kawę. Stanęłam w małym ogonku do kasy. Przede mną była jakaś kobieta, a przed nią… skąd ja go znam…? Ach, sąsiad Moniki. Może on coś wie? E, pewnie policja już go wypytywała, rozmyślałam, patrząc, jak wykłada na ladę rzeczy, które chciał kupić: kanapki, woda butelkowana, papierowe ręczniki, podpaski.
Zapłaciłam, poczekałam chwilę na kawę i hot doga. Wyszłam. Oparłam się o swój samochód. Jadłam, piłam i patrzyłam na sąsiada Moniki. Człapał niespiesznie w stronę bloku. Minął ulicę. Nieprzyjemny gość. Było w nim coś odstręczającego. Nie chciałabym mieć takiego sąsiada. Coś mi w nim nie pasowało, coś mi się nie zgadzało, jego zakupy też były jakieś…
Podpaski?
Kupił podpaski! Po co? Chyba że… Mówił, że mieszka sam. Może ktoś do niego przyjechał? Siostra? Córka? I wysłałaby go po podpaski?!
Było o krok od tragedii
Śledząc go, czułam się jak bohaterka kryminału. Widziałam, jak wchodzi do bloku. Odczekałam chwilę i ruszyłam za nim. Wieczór był już późny, zapadły ciemności. Wjechałam na siódme piętro i podeszłam do jego drzwi. Wahałam się chwilę, nim zapukałam. Otworzył i widać było, że jest zaskoczony.
– Coś się stało? – zapytał.
– Ja… eee… rozmawialiśmy, pamięta pan? O Monice.
– Ach tak, oczywiście, pamiętam. Znaleźli ją, już wróciła?
– Nie, nic się nie zmieniło. Czy… mogę wejść?
Teraz on się wahał. Patrząc, jak coś waży w głowie, jak świdruje mnie tym swoim rybim wzrokiem, bałam się. Trzeba było zadzwonić na policję. Tylko co bym powiedziała? Sąsiad Moniki kupił podpaski, musicie to sprawdzić? Wyśmialiby mnie.
– Chciałam jeszcze porozmawiać o Monice…
– No, dobrze…
Przepuścił mnie, a ja weszłam do mrocznego wnętrza mieszkania.
– Czy mógłby pan… – zaczęłam i odwróciłam się do niego.
W tej samej chwili mężczyzna z szybkością kobry wyciągnął drewnianą laskę ze stojaka i zamachnął się. Instynktownie zasłoniłam głowę ręką. Laska z trzaskiem spadła na przedramię. Jęknęłam z bólu i przewróciłam się. Napastnik szybko zamknął drzwi na klucz, który schował do kieszeni.
Potem odwrócił się w moją stronę i znowu uniósł laskę do ciosu. Sama nie wiem, skąd wzięłam siłę, żeby wstać. Chyba instynkt samozachowawczy mnie poderwał w górę.
Co robić? Zaraz rozwali mi głowę!
Skądś spłynęła zasłyszana gdzieś informacja – może od wuefistów – że kość pod kolanem to jedno z najbardziej wrażliwych na ból miejsc. To mocno unerwiona kość, ból przy urazie jest niesamowity. Na stopach miałam solidne traperki.
Raz jeszcze zasłoniłam się przedramieniem. Laska gruchnęła mnie tak mocno, że chyba cudem nie zemdlałam z bólu. Jednocześnie wyprowadziłam zamaszystego kopniaka prosto pod kolano napastnika. Auć!
Bałam się, że złamałam sobie nogę, ale agresora zabolało bardziej. Mężczyzna zawył i schylił się gwałtownie, trafiając nosem prosto w moje wystawione kolano. Głowa odskoczyła mu w tył i upadł na podłogę. Nie podnosił się, leżał tylko i pojękiwał. Skatowana laską prawa ręka była zupełnie bezużyteczna, sięgnęłam więc lewą po telefon i zadzwoniłam na policję.
Monika była w mieszkaniu tego typa. Związana, przerażona, ale cała i zdrowa.
Po prawie tygodniu okoliczności sprawy przybliżył mi policjant, który prowadził dochodzenie.
– Zatrzymany jest najprawdopodobniej schizofrenikiem, który zaprzestał leczenia. Ustalamy to. Wiemy już, że to on rozpowszechniał plotki o rzekomych pobiciach i atakach pana Kowalskiego na Monikę i jej mamę. On też podrzucił narkotyki do plecaka Moniki, przez co miała tyle nieprzyjemności. Badamy, skąd je wziął. On ją w końcu porwał i trzymał w swoim mieszkaniu.
– Ale… po co to wszystko?
– Trudno znaleźć logikę w działaniach osoby chorej psychicznie, która na dokładkę nie chce się leczyć. Może Monika czymś mu podpadła i chciał ją ukarać, stąd akcja z narkotykami? Może nie sądził, że aż tak jej to zaszkodzi. A potem, by z winnej zrobić ofiarę, wymyślił ojczyma przemocowca i uwierzył w swoje własne historie. Zaprosił ją do swego mieszkania. Mówił, że będzie się nią opiekował, że nie musi wracać do tyrana. Gdy Monika chciała wyjść, związał ją i trzymał pod kluczem. Dla jej własnego dobra, jak powtarzał, bo już jedną córkę stracił.
– Co? Miał córkę?
– Tak. Po rozwodzie córka zamieszkała z jego byłą żoną. Kolejny partner matki molestował pasierbicę i dziewczynka popełniła samobójstwo. Smutna i przykra sprawa.
Racja. Wszyscy nosimy w sobie traumy.
Wszystko powoli wraca do normy. Moja złamana ręka się zrasta, Monika wróciła do szkoły i nadal trzyma się na uboczu. Znowu, choć zupełnie nie z własnej winy, stała się bohaterką kryminalnej afery, więc dzieciaki o tym gadają. Tyle że teraz mówią o nas obu, więc jest jej raźniej. No i nauczyciele przestali w niej widzieć przestępczynię, a dostrzegli skrzywdzone dziecko. Alicji solidnie nagadałam za roznoszenie plotek. W czym jest lepsza od sąsiada schizofrenika? On przynajmniej ma chorobę i traumę na swoje usprawiedliwienie. A ona?
Patrycja
Zobacz także:
- „Mama przestała mnie kochać, gdy miałam 10 lat. Długo trwało, nim zrozumiałam, że to nie ja zawiniłam. Pomogła mi ciąża, która najpierw wydała się przekleństwem”
- „Synek powiedział mi, że nocą krzyczy chłopiec z ziemi. Wydawało mi się, że to tylko dziecięca wyobraźnia. A jednak Damian miał rację…”
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”