„Odprowadziłam córkę do jej nowej przyjaciółki i wtedy zobaczyłam jej mamę. Znałam ją! Nieomal zniszczyła moje życie”
Cieszyłam się, że w końcu poznam mamę Zuzi. Moja córka uwielbiała tę dziewczynkę! No i przeżyłam szok, bo okazało się, że ja tę kobietę znam… z bardzo złej strony.
- redakcja mamotoja.pl
Drzwi wejściowe otworzyły się z impetem i do przedpokoju wbiegła w podskokach moja pięcioletnia córka.
– Mamo, mamo, Zuzia robi przyjęcie na urodziny, z balonami! – wykrzyknęła. – Będzie Kasia, Julka, Natka i Ania i… wszyscy, wszyscy będziemy. I będą balony, tort i różne zabawy!
Popędziła do łazienki, a wtedy ja mogłam dowiedzieć się więcej od mamy, która właśnie wchodziła do mieszkania.
– I jak? Nie pękła? – spytała, śmiejąc się.
– Prawie – parsknęłam. – No to kiedy te urodziny? Bo tego jeszcze nie wiem.
– W następną sobotę. Ciężkie czasy przed wami – mrugnęła.
Wiedziała równie dobrze jak ja, że aż do urodzin Zuzi moja córcia nie będzie mogła myśleć o niczym innym.
Anielka była przedszkolakiem już drugi rok. Radziła sobie dobrze i lubiła tam chodzić. Miała koleżanki i kolegów, ale to dopiero w ostatnim półroczu poznała dziewczynkę, która stała się jej najlepszą przyjaciółką.
O Zuzi wiedziałam wszystko, o jej rodzicach zupełnie nic, nie miałam nawet okazji ich poznać. Anielkę – zazwyczaj wczesnym popołudniem – odbierała moja mama, Zuzia zawsze zostawała dłużej. Trwająca długo zima i różne ograniczenia w życiu społecznym spowodowały, że dzieci nie odwiedzały się w domach, a większe imprezy w przedszkolu nie były urządzane. Teraz ja też się ucieszyłam, że wreszcie poznam rodziców Zuzi.
Następne dni, zgodnie z przewidywaniami mojej mamy, faktycznie kręciły się tylko wokół zbliżających się urodzin. Głównie prezentu, jaki chce przyjaciółce dać moja córka („sukienkę dla Elzy, mamo!”). Zabawa miała się zacząć o 15, a skończyć, kiedy padną najtwardsze osobniki – czytałyśmy obie w uroczym zaproszeniu, które ostatnio dostały dzieci w przedszkolu.
W końcu nadszedł wielki dzień. Dotarłyśmy z Anielką do domu Zuzi. Przed drzwiami stała akurat dwójka maluchów z rodzicami, prędko więc dołączyłyśmy do tej gromadki.
Nie pamięta mnie czy tylko udaje?
Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanęła… Helena. Na twarzy miała szeroki uśmiech, a przed nią wciskała się Zuzia, która zaraz rzuciła się mojej córce na szyję z okrzykiem: „Mamo, mamo, to jest właśnie Anielka!”.
Helena zmieniła się, nie pasowała też kompletnie do tego miejsca i okoliczności, ale nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to ona. Kobieta, przez którą całe moje życie się zmieniło.
Stałam jak słup, na szczęście jednak był taki gwar i tyle ludzi, że nikt nie zwrócił na to uwagi. Helena też zachowywała się, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu.
– No to co, dzieciaki? Rodziców żegnamy i biegiem do pokoju! Zaraz będą niespodzianki! – rzuciła, po czym, zagarniając dzieci jedno po drugim, skierowała ruch do wnętrza domu.
Odwróciłam się powoli i ruszyłam do auta. Adrenalina szumiała mi we krwi, przed oczami przewijały się obrazy z przeszłości. Wracało też pytanie: czy to możliwe? Ona tutaj? Jest mamą małej dziewczynki? Ta harpia, ten robot, ta suka, która de facto pozbyła się mnie z pracy?
To było nie tak dawno temu, a jednak w zupełnie innym życiu.
Pracowałam wtedy w korporacji i szybko pięłam się po szczeblach kariery. Zaczynałam od odbierania telefonów i parzenia kawy, a doszłam do bycia szefem małego zespołu, odpowiedzialnego za PR. To był zgrany zespół, dobrze się nam pracowało, a to przekładało się na efekty. Szefostwo było zadowolone, my także, firma kwitła. Do czasu.
W pewnym momencie na samej górze struktury powiał gwałtowny wiatr zmian. Któregoś dnia okazało się, że w toku reorganizacji firmy mój bezpośredni szef zmienia placówkę, a na jego miejsce przychodzi nowy. Przyszedł… i się zaczęło.
Szybko stało się jasne, że mamy do czynienia z bezwzględnym karierowiczem i choć wszyscy byliśmy świadomi, że rynek rządzi się twardymi prawami, to rządy wprowadzone przez niego szybko zaczęły przypominać dyktaturę.
Wydawało się, że na celownik wziął mój dział. Chciał wiedzieć wszystko i o wszystkim, żądał szczegółowych raportów, choć wiadomo było, że ich nie czyta.
Jakby nie zwracając uwagi na to, że wcześniej nasz zespół miał świetne efekty, ciągle widział u nas zastój i problemy. Ewidentnie szukał dziury w całym.
W końcu nadszedł dzień, kiedy powiedział:
– Potrzebujecie jeszcze jednej tęgiej głowy, pani Anno. Właśnie dopinamy kontrakt z potężnym graczem, za chwilę będzie masa roboty. Od przyszłego miesiąca macie nową pracowniczkę. Świeżo po stażu w Anglii, a wcześniej – znakomita uczelnia. Sukces gwarantowany.
W naszym małym zespole zawrzało, ale staraliśmy się nawzajem uspokajać. Nie będzie tak źle, nie wszystkie podobne historie mają przecież zły koniec.
Niestety, ta była stereotypowa.
Kobieta, która niedługo zjawiła się w firmie, okazała się jeszcze bardziej żądna sukcesu niż nasz szef. Helena była kwintesencją młodej i ambitnej wilczycy (czy też szczurzycy) korporacyjnej, której credo życiowe brzmiało „po trupach do celu”.
Miała jasno wytyczoną ścieżkę kariery i żadnych skrupułów przed pokonywaniem przeszkód. A przeszkody widziała wszędzie. Największą zaś – we mnie. Wojny podjazdowe, podkładanie świń, czarny PR – oręż miała szeroki.
Może powinniśmy pomyśleć o dziecku?
Teraz już wiem, że od początku było jasne, że zajmie moje stanowisko, jednak wtedy nie zorientowałam się od razu. W zasadzie pierwszy zorientował się mój mąż. Do niedawna przecież był przekonany, że lubię swoją pracę, a teraz obserwował, jak w szybkim tempie staję się kłębkiem nerwów i frustracji. Faktycznie – wygadywałam mu się w nieskończoność, psiocząc na różne przykrości i niesprawiedliwości, które mnie zaczęły spotykać. Było tego tyle, że w końcu Darek ujął sprawę krótko:
– Czy nie widzisz, kochanie, że twoje miejsce jest już prawie zajęte? Ona po to przyszła do waszej firmy i wygląda na to, że dopnie swego. Nie wydaje mi się, żebyś mogła temu zapobiec, a jeśli nawet – jakie mogą być potencjalne koszty? Będziesz pracować z wrogiem aż do emerytury? Będziesz walczyć do upadłego i z każdym projektem stawać na głowie, żeby udowodnić swoją słuszność? Dasz się zdegradować? Kotku, jakoś tego nie widzę. A może to jest dobry moment, żeby trochę przyśpieszyć nasze plany? Pomyśl o tym wszystkim na spokojnie, proszę.
Nasze plany… Snuliśmy je od dawna. Dawaliśmy sobie jeszcze rok, dwa, zanim zaczniemy starać się o dziecko. Teraz? Czy to jest faktycznie dobry moment?
Bardzo długo biłam się z myślami. Nie było mi łatwo się poddać, tak to postrzegałam. Wycofanie się z pracy, która stała się męczarnią, widziałam początkowo jako porażkę. Dopiero kiedy z powodu stresu zaczęłam mieć kłopoty ze spaniem i jedzeniem, spojrzałam na wszystko inaczej i przyznałam rację Darkowi.
Dzień, w którym składałam wymówienie, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu. Do śmierci nie zapomnę zdziwienia na twarzy szefa i uczucia ulgi i lekkości, które ogarnęły mnie zaraz po tym, jak zamknęły się za mną drzwi biurowca.
Darek dobrze zarabiał, ja miałam trochę oszczędności, więc w nowe życie wkroczyłam z uśmiechem i poczuciem bezpieczeństwa.
W sumie to sporo jej zawdzięczam
Choć początkowo brakowało mi wyzwań i rozgardiaszu dnia codziennego, szybko zaczęłam odkrywać przyjemność płynącą z innych, bardziej zwyczajnych rzeczy.
Przypomniałam sobie na nowo, ile radości może dać zwykły spacer po lesie w ciepłe wiosenne popołudnie albo plotki przez telefon z dawno niesłyszaną kumpelą. Odkurzyłam dawne pasje, miałam wreszcie czas na odpoczynek.
Kiedy moje nerwy całkiem doszły do siebie, zakwitło we mnie nowe życie.
Anielka urodziła się zdrowa, a ja czułam się całkowicie szczęśliwa. Szybko postanowiłam, że na etat już nigdy nie pójdę. Mogłam przyzwoicie zarabiać, wykonując prace zlecone – a to dla agencji PR-owych, a to dla dawnych kontrahentów. Zresztą Darek mógł utrzymać naszą rodzinę i bez mojej pomocy, gdyby zaszła taka potrzeba. Czułam się bezpiecznie, a życie było piękne.
Doszłam w rozważaniach do tego momentu, a stąd niedaleko było do jakże przewrotnej konkluzji – zawdzięczam to wszystko… Helenie. Gdyby nie ona, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Być może nie byłoby jeszcze Anielki, a ja, pracując wciąż w takim tempie i stresie, byłabym dziś pewnie kłębkiem nerwów, zestresowanym korpoludkiem, który cały dzień tyra na potrzeby wielkiej firmy.
W dzień urodzin Zuzi, kiedy wróciłam do domu, do Darka, mnóstwo czasu spędziliśmy na rozmowie o tym wszystkim. Też się śmiał z przewrotności losu, który związuje serdeczną przyjaźnią córki dawnych wrogów. Na szczęście jesteśmy dorośli, a stare emocje już dawno wywietrzały, choć w pierwszej chwili zaskoczenia wydawało mi się, że jest inaczej.
Nie zaprzyjaźniłam się z Heleną, ale nasze córki są najlepszymi przyjaciółkami, więc czasem się widujemy. I za każdym razem mam wtedy w głowie jedną myśl: życie jest takie przewrotne!
Anna
Zobacz także:
- „Zosia była naszą rodzinną maskotką. Tak bardzo nie traktowaliśmy jej poważnie, że nie zauważyliśmy, gdy zachorowała. To był dla nas cios”
- „Mama powiedziała mi, że się rozwodzą. To było straszne. Ale potem miałam wypadek i wszystko się zmieniło”
- „Czułam się beznadziejną matką. Zwłaszcza po porannych wywodach syna stwierdziłam, że to wszystko traci już sens”