Reklama

Nikt mnie do tego nie zmusi – powiedział mój brat. – Nie ma takiego prawa i takiego sądu, nie ma przepisów i argumentów, które wziąłbym pod uwagę. Rozumiesz? Nie ma!

Reklama

– Ale jest sumienie – odparłam.

– Jego nie zakrzyczysz.

– Sumienie?! Ja mam go słuchać? Po pierwsze, nie bardzo mogę, bo jak wiesz, przez naszego kochanego tatusia mam znaczny niedosłuch i głos sumienia może do mnie w ogóle nie dotrzeć, a po drugie – moje sumienie milczy. Od kiedy w pijackim szale tatuś o mało mnie nie zatłukł, głos wewnętrzny każe mi go unikać za wszelką cenę. Przez prawie dwadzieścia lat mi się to udawało, więc mam nadzieję, że uda się i teraz. Zresztą lepiej dla niego, żeby mi się nie pokazywał. Mogę nie wytrzymać i tym razem on dostanie. Chcesz tego?

Mój brat jest nerwowy i trudny w kontaktach. Jak typowe dorosłe dziecko alkoholików nie panuje nad emocjami. Ja też jestem DDA, jednak u mnie to poszło w inną stronę: nie założyłam rodziny, boję się stałych związków, nikomu nie ufam…

Wychowywaliśmy się w strasznym domu. Nasz ojciec pił i znęcał się nad rodziną, od kiedy pamiętam. Jeśli w tygodniu zdarzyła się jedna spokojna noc bez uciekania z domu i szukania schronienia, to było prawdziwe święto. Krzyki, awantury, tłuczenie talerzy i łamanie mebli – to był stały repertuar występów ojca wracającego po kielichu. Potem brał się za nas. Na początku obrywała tylko mama, ale kiedy z bratem dorośliśmy, i nas nie oszczędzał, a że był silny i bardzo agresywny, jego pięści biły jak młoty. Mój brat ma rację, mówiąc, że kiedy spróbował się ojcu postawić, dostał takie lanie, że leżał w szpitalu.

Ojca wprawdzie wtedy zamknęli, ale na krótko. Był milicjantem, miał wszędzie chody i nikogo się nie bał, a potem, już po odejściu z milicji, zatrudnił się jako ochroniarz na budowie i chlał jeszcze więcej niż normalnie. To było już po transformacji i ogólnie wiodło się nam kiepsko, więc kiedy od czasu do czasu rzucił mamie jakieś pieniądze na życie i dom, kazała nam ustępować mu we wszystkim, bojąc się, że bez niego nie przeżyjemy.

Tylko że ona nie przeżyła.

Pewnej nocy ojciec, trzeźwiejszy niż zwykle, ale bardziej wściekły, bo niedopity, wziął mamę pod pachę i udawał, że za chwilę zrzuci ją z balkonu. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze, mama od dawna narzekała na serce, więc tak się przestraszyła, że to serce nie wytrzymało. Nawet nie pisnęła, kiedy ojciec tak nią potrząsał nad ciemną ulicą. Znudził się, rzucił mamę na podłogę i wyszedł do kumpli. Kiedy z bratem do niej dobiegliśmy, już nie oddychała…

W ogóle się nami nie interesował

Ojciec dostał trzy lata, wyszedł z więzienia po roku i czterech miesiącach. Nas zabrała do siebie daleka ciotka mieszkająca na Śląsku. Mieszkaliśmy u niej do pełnoletności. Z ojcem nie mieliśmy kontaktu. Nie płacił na nas ani grosza, choć sprzedał mieszkanie i wszystko stracił na wódę. Nie ma co opowiadać, jak nam było trudno, w każdym razie jakoś przetrwaliśmy. Oboje skończyliśmy szkoły zawodowe, zaczęliśmy pracować i zarabiać, powoli stawaliśmy na nogi. Mój brat nawet znalazł dziewczynę i myślał o założeniu rodziny. Wychodziliśmy na prostą…

I wtedy kochany tatuś nas odnalazł. Nie po to, aby nawiązać z nami kontakt, nie po to, aby przeprosić lub pomóc w czymkolwiek. On nam założył sprawę o alimenty, motywując to złym stanem zdrowia i tym, że oboje z bratem zarabiamy i stać nas, żeby go utrzymywać. Miał niską rentę, poruszał się na wózku inwalidzkim, bo z powodu cukrzycy amputowano mu obie stopy. Twierdził, że nie ma na leki i środki opatrunkowe, że mieszkając kątem u kolegi, musi się dokładać do czynszu, a to przekracza jego możliwości. Przede wszystkim zaś twierdził, że dzięki jego pracy i wysiłkowi oboje z bratem wyszliśmy na ludzi, więc teraz powinniśmy mu się odwdzięczyć.

Adwokat, do którego natychmiast poszliśmy po poradę, uświadomił nam, że jest obowiązek alimentacyjny i że raczej nam się nie uda go obejść. Zwracał też uwagę na bardzo zły stan zdrowia naszego ojca, na to, że od jakiegoś czasu w ogóle nie pije. Na mnie to podziałało, ale brat się wściekł i kategorycznie zapowiedział, że nie da ojcu ani grosza.

Oboje z bratem jesteśmy praktykującymi katolikami, więc zaproponowałam, żebyśmy poprosili o radę także kapłana, do którego mamy zaufanie, ale brat odmówił. Powiedział, że wie, co usłyszy: czcij ojca swego, przebacz winowajcom nawet siedemdziesiąt siedem razy, jeśli chcesz, żeby i tobie wybaczono, zło dobrem zwyciężaj.

– Co w tym dziwnego? – zapytałam.

– Taka jest nasza wiara.

– Jestem zwykłym człowiekiem, nie jakimś świętym – odpowiedział. – Nie przebaczę, bo nie ma we mnie gotowości przebaczenia. Żeby przebaczyć, musiałbym ujrzeć skruchę i zadośćuczynienie, a nadal widzę tylko pazerny egoizm i okrucieństwo. Ty rób, jak uważasz.

Tak się to skończy, że na mnie spadną obowiązki utrzymywania ojca. Mam żal nie tylko do niego, ale i do brata, że mi nie chce pomóc, choć rozumiem, dlaczego tak postępuje.

Jak to jest, że i prawo, i Dekalog każą dzieciom dbać o rodziców, choćby nawet na to nie zasługiwali? Nie mogę tego pojąć!

Wioletta, 33 lata

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama