„Pamiętam jedno lato u babci, gdy miałam koleżankę Krysię. Nigdy więcej jej nie widziałam, a potem trafiłam na ten stary cmentarz”
W domku babci Ali byłam szczęśliwa, ale samotna… A nie! Jednego lata miałam przyjaciółkę – Krysię.
- redakcja mamotoja.pl
Jedziemy do prababci Ali! – oznajmiłam mojej córeczce, która właśnie nalewała niewidzialną herbatkę swojemu niewidzialnemu przyjacielowi – niedźwiedziowi o imieniu Kuba.
– Ooo! – ucieszyła się. – A Kuba może jechać z nami?
– Oczywiście – przytaknęłam z całkowitą powagą. – Może jechać obok ciebie w aucie, ale musi zapiąć pasy.
– Mamo, przecież on się nie zmieści w samochodzie. Jest za duży – córka spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Musi jechać na dachu.
Pokiwałam głową, nie zadając pytania, dlaczego w takim razie taki ogromny niedźwiedź pije herbatę z filiżanki niewiele większej od naparstka. Z dziecięcą wyobraźnią nie ma dyskusji. Ja, na przykład, kiedy byłam w wieku Laury, miałam swoje trzy magiczne jamniki. Jeden był cały biały, drugi cały niebieski, a trzeci różowy, tylko głowę miał zieloną. Cóż, dobrze, że kiedy podrosłam, mój gust w zakresie łączenia kolorów nieco się poprawił.
Prababcia Ala, czyli moja ukochana babcia Alicja, żyła na zupełnym odludziu i mimo swoich osiemdziesięciu pięciu lat była zupełnie sprawna i pełna życia. Od jakiegoś czasu mieszkała z babcią Ukrainka w średnim wieku, pani Daryna, która pomagała staruszce w cięższych pracach domowych i opiece nad zwierzętami.
U babci była zawsze cała masa kotów, kozy, kury i króliki. Tylko psów nie miała z powodu alergii. Może dlatego musiałam sobie wymyślić moje kolorowe jamniki, tym bardziej że chociaż kochałam babcię z całego serca, to wakacje u niej kojarzyły mi się z samotnością.
Nie deptać misia!
Mimo przepysznych pierogów z jagodami, wspólnego gotowania i pieczenia, głaskania kotów i królików oraz ganiania po sadzie i zjadania wiśni prosto z drzewa, na wakacjach nie byłam do końca szczęśliwa, bo brakowało mi towarzystwa innych dzieci. Tylko jednego lata miałam tam koleżankę, Krysię. Nie pamiętam już, czy też przyjechała do swojej babci, która musiała mieszkać gdzieś niedaleko, czy może była córką jakichś pracowników sezonowych, którzy najmowali się do pracy na gospodarskich polach.
Pamiętam, że spotkałam ją na ścieżce tuż za płotem naszego sadu i bawiłyśmy się przez cały dzień. Zaprosiłam ją nawet na obiad, akurat babcia zrobiła naleśniki z konfiturami. Potem Krysia przychodziła do mnie codziennie przez całe lato.
Babcia lubiła moją koleżankę, zawsze kiedy przybiegałyśmy z sadu, czekały na nas dwa talerze. Nawet wtedy, kiedy Krysia się nie pojawiła, a ja jadłam sama w milczeniu.
Następnego dnia babcia również postawiła dodatkowy talerz na stole, a ja pomyślałam, że to wcale nie pomaga uciszyć tęsknoty za przyjaciółką. Zniknęła bez pożegnania, a ja znowu zostałam małą, samotną dziewczynką w domu na krańcu świata…
W domu babci przez to niemal ćwierćwiecze, od kiedy spędzałam tam wakacje, nic się nie zmieniło. Jedynie telewizor nie miał już wyłupiastego ekranu i nie był na noc nakrywany koronkową serwetą. Osobiście kupiłam i przywiozłam babci taki z płaskim ekranem i kazałam zamontować go na ścianie. Kiedy zapytałam babcię, czy jej się podoba, pokręciła tylko głową, jakby nie do końca zadowolona.
– Wiesz, słonko, nowy telewizor mi się przyda, ale jak koty będą na nim spać, kiedy on taki cienki?
Z telewizora za to ucieszyła się Laura, która miała hopla na punkcie rysunkowych kucyków pony. Po pierogach z jagodami, które już na nas czekały, oraz opowiedzeniu prababci o przedszkolu, zjeżdżalni na basenie oraz nowym smaku lodów koło naszego domu, córka usadowiła się na kanapie i zażądała włączenia wieczorynki kucykami.
Babcia spełniła jej prośbę i chciała usiąść obok, ale Laura wydarła się nagle, jakby ją prąd poraził.
– Nieeee! Babciu, siadasz na łapie Kuby!!! Jego to boli!
– Ojej, przepraszam najmocniej!
Kochana staruszka natychmiast się cofnęła, patrząc na połowę sporej kanapy, gdzie niby spoczywała łapa Kuby.
– A myślisz, że może Kuba by mógł usiąść na fotelu, żebym ja usiadła sobie obok ciebie? Zapytamy go?
Kwiatowe bransoletki
Po krótkich negocjacjach z niewidzialnym i najwyraźniej gigantycznym niedźwiedziem, babcia Ala mogła usiąść obok prawnuczki, która po chwili położyła się jej na kolanach. Wstała, dopiero gdy mała zasnęła na dobre.
– Kto to jest Kuba? – zapytała mnie babcia szeptem w kuchni. – I dlaczego ma łapy, a nie ręce?
– Bo to niedźwiedź – odpowiedziałam z uśmiechem.
Babcia pokiwała ze zrozumieniem głową, a potem przypomniały jej się moje kolorowe jamniki. Przez chwilę żartowałyśmy o straszliwym doborze kolorów owych piesków, a potem babcia powiedziała coś, czego w pierwszej chwili nie zrozumiałam.
– No i była jeszcze Krysia. Całe lato jadła z nami obiady.
– No tak, ale Kuba i jamniki to niewidzialni przyjaciele. To co innego – rzuciłam, nieco zdezorientowana tą jej uwagą.
– No tak jak Krysia, twoja niewidzialna przyjaciółka – odpowiedziała, zabierając się do karmienia kotów. – Momentami aż się martwiłam, czy nie przesadzasz – ciągnęła. – Całymi dniami z nią rozmawiałaś, śmiałaś się, a potem czekałaś, że jej też nałożę porcję jedzenia.
Nadal nie rozumiałam. Przecież Krysia była prawdziwą osobą, przychodziła się ze mną bawić. Powiedziałam to babci, a ona się roześmiała.
– Co ty mówisz, słonko! Wymyśliłaś sobie przyjaciółkę, bo tutaj nigdy nie było żadnych innych dzieci. A potem nagle mi powiedziałaś, żebym nie stawiała talerza dla Krysi, bo przecież ona już nie przychodzi. I nigdy więcej o niej nie mówiłaś. Zniknęła tak samo jak twoje jamniki i jak pewnie któregoś dnia zniknie niedźwiedź Kuba. Dzieci po prostu wyrastają z niewidzialnych przyjaciół, większość ich nawet potem nie pamięta.
Byłam w kompletnym szoku. Przez trzydzieści lat żyłam w przekonaniu, że miałam koleżankę o imieniu Krysia, która spędziła ze mną jedno lato u babci. Pamiętałam dokładnie jej jasne, kręcone włosy i opaloną skórę. Miała taką buro-brązową spódniczkę, a na szyi dyndał jej miedziany medalik z wizerunkiem Anioła Stróża. Zawsze też miała na rękach bransoletki zaplecione z kwiatów. Już w nich do mnie przychodziła, a potem jeszcze razem plotłyśmy wianki i w nich paradowałyśmy. Tyle że nasze wianki zawsze więdły pod koniec dnia, a bransoletki na nadgarstkach Krysi nie. Może dlatego, że były zaplecione z dziwnych, różowych kwiatów o okrągłych listkach, jakich nie dało się znaleźć w naszym sadzie.
Tu mieszka Krysia…
Kilka dni później wyszłam na rower, zostawiając Laurę z prababcią. Nie wiem, jak to się stało, że zajechałam pod stary, nieużywany już od dawna cmentarz. Z opowieści prababci wiem, że ostatnie pochówki na nim miały miejsce jeszcze przed moim urodzeniem. Znajdował się też daleko od kościoła, do którego co niedziela chodziłam z prababcią, więc właściwie nigdy na nim nie byłam.
Postawiłam rower przy murku, po czym przeszłam przez rozwalającą się bramkę i zupełnie automatycznie skierowałam się w lewo.
Szłam bez zastanawiania się, co i dlaczego tam robię, aż stanęłam przed rzędem małych grobów tuż przy zmurszałym murze.
To był „Zakątek Aniołków”, czyli miejsce wieczystego spoczynku dzieci. Szłam, z trudem odczytując imiona, nazwiska i wiek dzieci śpiących wiecznym snem pod wiekowymi drzewami i grubą warstwą ziemi, i myślałam o tragediach, jaką była śmierć każdego z nich.
Nagle znalazłam się przed grobowcem, w którym było coś znajomego. Dopiero po chwili skojarzyłam, że to figura Anioła Stróża skojarzyła mi się z wizerunkiem na medaliku mojej przyjaciółki Krysi. Ta sama poza, te same rozłożone skrzydła. Odruchowo skierowałam wzrok na napis na nagrobku: „Krystyna Czechówna, ur. 5 listopada 1910, zm. 3 września 1916. Powiększyła grono aniołków”.
Na grobie i dookoła niego rosły kwiaty, wiele kwiatów… Rozpoznałam je: to były TE kwiaty – niespotykane nigdzie indziej, różowe, o okrągłych listkach...
Anna, 32 lata
Zobacz też:
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”
- „Miałam umowę z mężem, że nie będę wychowywać córki w wierze. Nie dotrzymałam obietnicy, a potem wydarzyło się najgorsze…”
- „Mama obroniła mnie przed napastliwym wujkiem. A kiedy przyszedł kolejny raz, zaatakowała. Musiałyśmy uciekać”