Reklama

Piotruś był jego jedynym wnukiem, pewnie dlatego tata darzył go szczególnie silną miłością. I wzajemnie.

Reklama

Mój ojciec był gawędziarzem, bajarzem nawet. Gdy byliśmy mali, często razem z rodzeństwem i kolegami siadaliśmy na dywanie koło wysłużonego skórzanego fotela, który ojciec uwielbiał, podobnie jak palenie fajki, i w aromatycznych oparach tytoniowego dymu przy małej lampce lub tylko przy zapalonych świecach, dla lepszego efektu i nastroju, słuchaliśmy jego niesamowitych opowieści.

Potrafił opowiadać jak nikt inny. Dziś wiem, że miał dar. Woleliśmy słuchać jego bajek, niż oglądać kreskówki, co samo w sobie było ewenementem, nawet w tamtych czasach. Mama też czasami odrywała się od zajęć i przychodziła posłuchać.

Zmarł w swoim fotelu

Rośliśmy, dojrzewaliśmy, wchodziliśmy w okres buntu i coraz mniejsze znaczenie miały dla nas ojcowskie opowieści. Inne rzeczy stawały się ważniejsze, aż w końcu, niepostrzeżenie niemal, pochłonęło nas codzienne, zwyczajne życie, w którym dla bajek brakowało miejsca. Aż nadszedł dzień, kiedy raz na zawsze straciliśmy szansę, by je kiedykolwiek jeszcze usłyszeć z ust ojca…

Odszedł tak, jak żył. Cicho i spokojnie, ćmiąc fajkę w ulubionym fotelu. Na stypie wspominaliśmy jego talent do opowieści.
– A pamiętacie tę bajkę o krasnalach żyjących w ogrodzie, które musiały walczyć z czerwonymi mrówkami i innymi paskudztwami? – spytała Kaja, moja młodsza siostra.
– Pamiętamy. Szukałaś tych krasnali przez całe lato! – zaśmiał się Mateusz, najstarszy z naszej trójki.
– Całą sagę z tego zrobił – przypomniałem rodzeństwu. – Szkoda, że nikt tego nie spisał.
– Ano szkoda… – przyznała Kaja.

Talent taty do snucia baśniowych opowieści stał w jawnej sprzeczności z jego stylem życia.

Na co dzień był pragmatycznym, rzeczowym człowiekiem, stąpającym twardo po ziemi. Pracował jako kierownik zmiany w fabryce i zdawał się zupełnie niezainteresowany uwiecznianiem dla potomnych swoich bajań. Tak jak nie dokumentuje się ploteczek czy nuconych do snu kołysanek. Pozostają w uczuciowej pamięci, bez słów, bo atmosfera wspólnoty i bliskości liczyła się bardziej.

Interesował się za to żywo historią naszej rodziny. To była jego prawdziwa pasja. Odtworzył nasze dzieje, sięgając daleko, daleko wstecz.

Kiedyś widziałem, jak pracował w pokoju nad notatkami. Zawołał mnie do siebie i zaczął opowiadać, kto był kim, gdzie i kiedy żył, i co się z nim stało. Zasnąłem wtedy na jego kolanach. Po śmierci taty szukałem tych notatek, gdy pomagałem mamie porządkować jego rzeczy, ale niczego nie znalazłem. Mama też nie wiedziała, gdzie się mogły podziać.

Serce nam się krajało, gdy robiliśmy te porządki. Całe życie zawarte raptem w kilku kartonach… Trafiły potem na poddasze domu, który ojciec zbudował praktycznie własnymi rękami. Oczywiście z naszą małą pomocą. Nie zliczę, ile sobót spędziliśmy na budowie, nosząc cegły, zamiast spotykać się ze znajomymi. Nie cierpiałem tego, swoją złość i nienawiść przenosząc także na ów dom, który ograbiał mnie z życia towarzyskiego.

Ale ostatecznie jako jedyny z rodzeństwa zostałem w tym domu. Mieszkałem z żoną i synem na piętrze, mieliśmy osobne wejście i jeśli nie chcieliśmy, nie wchodziliśmy sobie z rodzicami w drogę.

To normalne, on tęskni

Piotruś, mój siedmioletni syn, przeżył śmierć dziadka wyjątkowo mocno. Płakał po nocach długo po pogrzebie. Bardzo kochał dziadka, a on go wręcz uwielbiał. Był jedynym wnuczęciem mojego ojca i czasem miałem wrażenie, że tata kocha Piotrusia bardziej niż kochał nas, swoje dzieci.

Miłość między dziadkami i wnukami, jeśli jest szczera i głęboka, to coś wymykającego się definicjom. Specjalnie dla Piotrusia dziadziuś kupił kajak i wspólnie wybierali się na wycieczki rzeczką płynącą za domem. No i opowiadał mu bajki, jak kiedyś mnie, Kai i Mateuszowi.

Pewnej nocy obudziły mnie dziwne hałasy. Wstałem, włączyłem latarkę w komórce i starając się nie obudzić żony, wyszedłem na korytarz.

Podejrzane chroboty dobiegały z komórki na końcu korytarza. Złodzieje? Kot rozrabiaka? Myszy? Zakradłem się po cichu i nagłym szarpnięciem otworzyłem na oścież lekko uchylone drzwi. W komórce, całkowicie po ciemku, stał Piotruś i próbował za pomocą haka ściągnąć schody prowadzące na strych.
– Co ty tu robisz, synku? – spytałam zaskoczony. – Jest środek nocy.
– Szukam skarbu – odparł sennie.

Pokręciłem z rozbawieniem głową, zaprowadziłem małego do łóżka i sam poszedłem spać. Gdy rano zapytałem go o tę nocną wyprawę, niczego już nie pamiętał.

Sytuacja powtórzyła się jakiś tydzień później. Ponownie znalazłem Piotrka w komórce. Znów w środku nocy, znów mówił, że szukał skarbu, a rano niczego nie pamiętał.
– Śnił mi się dziadek – dodał tylko.
Widząc, jak zaczyna mu drżeć warga – nieomylny znak, że zaraz pojawi się płacz – Magda przypadła do Piotrusia i mocno go przytuliła.
– Och, kochanie… Wszyscy tęsknimy za dziadkiem.
Wtedy rozpłakał się na dobre.

Przez jakiś czas był spokój, choć Piotrek często mówił o dziadku. Myślałem, że jego tęsknota za nim stopniowo osłabnie i z czasem przejdzie zupełnie, ale trzymała się go wyjątkowo mocno. Gdy widziałem, jak siadał na łóżku, trzymając w dłoni kartkę, którą dostał od dziadka z okazji urodzin, i żałośnie pociągał nosem, nie miałam pojęcia, co zrobić, jak zareagować, jak mu pomóc.

Na szczęście żona nie miała z tym problemu. Zawsze potrafiła go pocieszyć i po kilku chwilach Piotrek ocierał łzy, uśmiechał się i zaczynał bawić się czy biegać po domu i ogrodzie, jakby nic się nie stało.

Nadeszła wiosna, dni zrobiły się dłuższe i cieplejsze. Którejś soboty wyszedłem rano na taras. Popijałem gorącą kawę i obserwowałem syna huśtającego się na oponie.

Nagle roześmiał się głośno, jakby usłyszał jakiś dowcip. Coś powiedział, nie słyszałem co. Zszedł z opony i pobiegł w głąb ogrodu, wciąż mówiąc do siebie. Poszedłem za nim. Piotrek spacerował między drzewami, cały czas o czymś rozprawiając.
– Z kim rozmawiasz, synu? – zażartowałem.
– Z dziadkiem – odparł, a mnie mina zrzedła.
– Piotruś, nie możesz rozmawiać z dziadkiem, bo dziadka już nie ma.
– No, niby tak…, ale on do mnie często przychodzi.

Mówił całkiem poważnie. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy zrozumiałem, że naprawdę w to wierzy.
– Teraz też tu jest? – zapytałem.
Rozejrzał się, jakby sprawdzał.
– Nie. Poszedł już, ale wróci.
– Aha… A skąd wiesz?
– No jak skąd. Powiedział mi.

Wzruszył ramionami, jakby to było coś całkiem naturalnego, że duchy informują o swoich planach.
Gdy opowiedziałem o tym Magdzie, nie była tak poruszona jak ja.
– Tęskni biedaczek – stwierdziła.
– To normalne.
– Normalne jest to, że tęskni. Ale nie nazwałbym normą tego, że nasz syn rozmawia z dziadkiem, który nie żyje już od pół roku!

Podobno jest zdrowy

Przekonałem ją, abyśmy skorzystali z pomocy specjalisty. Nie na wiele się to jednak zdało. Pan doktor po kilku nierefundowanych przez NFZ wizytach stwierdził, że naszemu dziecku nic nie dolega.

– Każdy przepracowuje żałobę i traumę po śmierci bliskiej osoby na swój własny sposób i we własnym tempie. Może Piotruś potrzebuje po prostu więcej czasu – podsumował pan doktor swoje obserwacje.

Magda popatrzyła na mnie znacząco. Nic nie powiedziała, ale i tak usłyszałem: „A nie mówiłam?”.

Okej, może byłem panikarzem, lecz nie potrafiłem przejść nad sprawą do porządku dziennego. Na własne oczy widziałem, jak mój syn rozmawia z „duchem”, i wszystko we mnie przeciwko temu protestowało. No sorry, ale to nie jest normalne. Moja żona się myli, lekarz bagatelizuje problem, a Piotrek… Boże! Może traci zmysły? Nie chciałem, nie mogłem tego zaakceptować.
– Wyrośnie z tego, zobaczysz – uspokajała mnie Magda, gdy patrzyliśmy, jak nasz syn rozmawia z powietrzem.

Nie pojmowałem jej beztroski. Może mu przejdzie, może wyrośnie, a może zacznie udawać, bo zorientuje się, że ludzie się na niego dziwnie gapią.

Miarka się przebrała, gdy Piotrek przyszedł do nas którejś nocy.
– Tata – szeptał, szarpiąc mnie za ramię. – Tata, obudź się.
Mruknąłem coś niewyraźnie, co zrozumiał jako zachętę.
– Dziadek mówi, że w naszym domu jest skarb. Tata, no…
Ocknąłem się w jednej chwili.
– Co?!
– Dziadek mówi, że w domu jest skarb – powtórzył głośniej.
– Jaki skarb? Synku, przestań. To nie jest zabawne.
– Nie żartuję. Dziadek…

Nawet nie wiedziałem, że podniosłem głos.
– Dziadek nie żyje! – krzyknąłem.
– Umarł! A ty z nim nie rozmawiasz, bo duchów nie ma!

Magda zapaliła lampkę nocną. W jej słabym świetle zobaczyłem, jak twarz mojego syna wykrzywia się w grymasie. Rozpłakał się, a właściwie rozryczał. Wył, jak tylko potrafi wyć rozżalone i rozzłoszczone dziecko.

Magda wyskoczyła z łóżka, wzięła Piotrka w ramiona i zaczęła tulić, szepcząc, że wszystko jest w porządku. Po chwili wyniosła go z sypialni do jego pokoju i została z nim już do rana. Następnego dnia była niedziela i powinno być miło, rodzinnie, tymczasem żona patrzyła na mnie jak na zbrodniarza wojennego, a syn mnie unikał. Wytrzymałem do południa. Potem poszedłem do młodego, żeby pogadać jak facet z facetem.
– Słuchaj, Piotruś… – zacząłem, ale nie pozwolił mi dokończyć.
– Nie masz racji! – krzyknął, momentalnie na powrót zły i pełen żalu. – Nie masz i już! Dziadek cały czas tu jest. Chociaż umarł, rozmawia ze mną. I mówi, że w domu jest skarb!

Po policzkach mojego syna znów płynęły łzy. Westchnąłem ciężko.
– Gdzie?
– Co?
– Ten skarb. Gdzie jest?

Przez chwilę się zastanawiał, jakby mi nie dowierzał albo… – cholera!
– jakby słuchał wskazówek nie z tego świata. Wreszcie kiwnął głową i powiedział:
– Na strychu.
– Chcesz poszukać? – spytałem.
Ponownie kiwnął głową, ale bardziej energicznie i zdecydowanie.
– No to chodź.

Idziemy na strych

Pora z tym skończyć raz na zawsze. Jak Piotrek zobaczy, że na strychu nie ma nic oprócz rupieci, kurzu i pajęczyn, to może „duch dziadka” też odejdzie do lamusa. Zniknie w pomrokach, gdzie jego miejsce.

Ściągnęliśmy schody i weszliśmy na poddasze. Było duszno i gorąco jak w piekarniku. Słońce wpadało do środka przez niewielki świetlik w dachu. Drobinki kurzu tańczyły w jego promieniach.
– No i gdzie jest ten skarb? – rzuciłem do syna, starając się, by nie zabrzmiało to ironicznie.

Piotruś przez chwilę stał na środku strychu zdezorientowany. Rozglądał się wokół z niepewną miną i już zaczynałem się cieszyć, że mój plan zadziałał, gdy nagle oczy mu rozbłysły i z szerokim uśmiechem zawołał:
– Tam! Na końcu!

Zaczął się przedzierać między różnymi gratami zalegającymi tam od lat. Kurz drażnił moje gardło. Przemknęło mi przez myśl, że trzeba tu wreszcie zrobić porządek, zanim coś się zalęgnie. Gdy dotarliśmy w odległy kąt strychu, Piotruś się zatrzymał i wskazał na stertę starych pudeł.
– To tu! – powiedział triumfalnie.
– Niczego nie widzę.
– Musisz odsunąć te kartony, tato.

Spojrzałem na syna, a potem na pudła. Darowałem sobie ciężkie wzdychanie, by nie wzniecać kurzu.
No nic, jeśli ma to pomóc pozbyć się duchów… Odstawiałem kartony na bok z myślą, że je także trzeba będzie w końcu przejrzeć. Kiedyś.

Gdy podniosłem ostatnie pudło, moim oczom ukazała się drewniana skrzynka. Pierwszy raz w życiu ją widziałem. Już choćby z tego powodu to był skarb: coś, czego się nie spodziewasz, a znajdujesz.

Była wykonana z ciemnego drewna, pięknie ozdobiona. Nie wiem, czy wzory na ściankach i wieku były wyrzeźbione, czy wypalone, nie znam się na tym, ale robiły wrażenie. Hm, mogła być nawet coś warta.

Czyli skarb podwójnie. Nie była duża, jakiś metr na pół w podstawie i pół metra wysokości. Pod wiekiem zauważyłem dziurkę od klucza, ale samego klucza brakowało.
– Możesz ją otworzyć, tato – głos Piotrka drżał z ekscytacji. – Dziadek mówi, że nie jest zamknięta.

Zignorowałem wzmiankę o dziadku. Byłem w tym momencie tak samo przejęty jak mój syn. Delikatnie uniosłem wieko skrzyni…

To są jego bajki…

W środku znajdowało się mnóstwo papierów. Stare dokumenty, zeszyty. Wyciągnąłem jeden z nich i otworzyłem. Od razu rozpoznałem pismo mojego ojca. Rozpoznałem też historię, którą zapisał na kartach tego zeszytu.

Była to bajka o krasnoludkach i ich zmaganiach z mrówkami.

Poczułem łzy pod powiekami. Przejrzałem kilka innych zeszytów. Każdy z nich zawierał odrębną historię. Jedną z tych, które opowiadał nam tata, gdy byliśmy dziećmi. Dokumenty zaś dotyczyły historii naszej rodziny. Akty urodzin, małżeństw, zgonów. Tłumaczenia z innych języków. Wszystko, co zdołał odnaleźć.
– I co, tato, znalazłeś skarb?
– Znalazłem, synku. Znalazłem skarb dziadka Kazia.
– Dziadek mówi, że wiedział, że się ucieszysz – powiedział Piotruś.

Odwróciłem się gwałtownie. Chciałbym powiedzieć, że w rozjaśnionych słonecznym światłem drobinkach kurzu dostrzegłem ludzką sylwetkę. Że owa postać uniosła dłoń, jakby w geście pożegnania, ale duchy przecież nie istnieją. Gdy mrugnąłem, kurz się rozwiał, a ja kichnąłem.

Syn podszedł do mnie i objął mnie mocno w pasie. Poczułem, że jego ramiona wstrząsa szloch.
– Tak bardzo mi go brakuje!
– Wiem – odparłem. – Mnie też.

Przez dłuższą chwilę trwaliśmy w bezruchu. To Piotrek pierwszy się odsunął i otarł twarz, rozmazując sobie smugę brudu na policzku.

Pociągnął nosem.
– Chcesz, żebym przeczytał ci jedną z bajek dziadka? – spytałem.
Pokiwał głową i uśmiechnął się.

Wziąłem zeszyt z historią o walecznych krasnoludkach i razem z synkiem zszedłem na dół…

Marek

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama