„Po 2 latach starań o dziecko mój brat usłyszał wyrok... Był bezpłodny. Żona go zostawiła, bo uznała, że jest bezużyteczny”
„Ta wiadomość go podłamała, ale powtarzał ukochanej kobiecie, że jakoś sobie z tym poradzą, że jest jeszcze adopcja… Tyle że jego żona nie chciała o tym słyszeć. Zaczęła go traktować, jakby ją oszukał. Zupełnie jakby to on ponosił winę za to, że nie może dać jej dziecka”.
- redakcja mamotoja.pl
Mój brat marzył o rodzinie. Razem z żoną planowali co najmniej dwoje dzieci i duży dom z wielkim ogrodem. Oboje bardzo tego pragnęli. Niestety, po dwóch latach starań trafili do kliniki leczenia bezpłodności, gdzie Marcin usłyszał okrutną prawdę. Był bezpłodny.
Ta wiadomość go podłamała, ale powtarzał ukochanej kobiecie, że jakoś sobie z tym poradzą, że jest jeszcze adopcja… Tyle że jego żona nie chciała o tym słyszeć. Zaczęła go traktować, jakby ją oszukał. Zupełnie jakby to on ponosił winę za to, że nie może dać jej dziecka. Wyzywała go od najgorszych, twierdziła, że z nim nie może osiągnąć tego, czego pragnie, a on sam jest do niczego. Atmosfera w ich domu gęstniała, aż w końcu oboje stwierdzili, że nie mogą tak dłużej żyć. Ona – rozczarowana, on – z żalem i poczuciem winy. Rozwiedli się trzy lata po ślubie.
– Ona jest w ciąży – oznajmił Marcin, zaledwie siedem miesięcy po rozwodzie. – W ciąży, słyszysz?
Tak, słyszałam. Słyszałam też, jak pociągał nosem, starając się ukryć fakt, że płacze. Nie wiem, czy bardziej bolało go, że ktoś dał jej to, czego on nie mógł, czy fakt, że to stało się tak szybko. Przecież on jeszcze nawet nie pogodził się z rozwodem. Nie znalazłam słów, żeby go pocieszyć.
– Będzie miała rodzinę, a ja zostałem sam. Myślałem, że mnie kochała…
– Jeszcze będziesz miał szansę – mówiłam łagodnie. – Wszystko się ułoży.
Ale mijały lata, a Marcin nie ułożył sobie życia. Całą energię skupił na pracy, której poświęcał się bez reszty. Czasem spotykał się z kumplami albo wpadł do nas na kolację. Wiedziałam jednak, że w głębi duszy marzy tylko o jednym. Mieć rodzinę. Wychowywać dzieci. Kochać i być kochanym. Pewnego dnia odwiedziła mnie koleżanka z pracy. Gdy wyszła, mój mąż, powiedział coś, co mnie zaskoczyło.
– Ładna ta Kamila. I zgrabna, bystra.
– Jak ci się tak podoba, to się z nią, umów – oznajmiłam urażona.
– Zazdrosna! – roześmiał się. – Nie wygłupiaj się, myślałem o Marcinie.
– Chcesz go wyswatać? – zdumiałam się. – Ona jest samotną matką…
– No właśnie. A teraz pomyśl jeszcze raz nad tym, co powiedziałaś i daj znać, jak dotrze – uśmiechnął się.
Uwielbiałam jego złośliwe poczucie humoru… Ale miał rację. Dotarło. Kamila była świetną dziewczyną, która samotnie wychowywała córkę. Była po rozwodzie, bo jej mąż zapomniał się na jakimś służbowym wyjeździe i zmajstrował dziecko koleżance z pracy. Sprawa szybko wyszła na jaw, a zdrajca wyprowadził się do kochanki. Kama rzadko mówiła o facetach, a jeśli już, to zawsze podkreślała, że i tak nikt nie zechce samotnej matki.
Jednak my znaliśmy kogoś, kto za taki pakiet oddałby duszę. I był to nie kto inny, jak mój własny brat. Nie było na co czekać. Zaczęłam delikatnie. Przy spotkaniach z Kamilą wspominałam o Marcinie, przytaczałam anegdoty i robiłam mu reklamę. Marcina miał urabiać Kacper. Po kilku tygodniach okazało się, że żadne z nas nie odniosło sukcesu.
– Fajny ten twój brat. Straszne, że tak go życie doświadczyło. Trzymam za niego kciuki – oznajmiła koleżanka.
– Ma dziewczyna odwagę i siłę, samotne wychowywanie dziecka to wyzwanie. Moja kumpela z pracy ma podobno świetną nianię, gdyby potrzebowała – zaproponował Marcin.
Postanowiliśmy zaprosić oboje w piątkowy wieczór
Udawaliśmy, że na kolacje mają jeszcze wpaść dwie osoby i z niecierpliwością czekaliśmy na ich wizytę. Najpierw przyszedł Marcin. Postawił na stole dwie butelki wina oraz kupne ciasto. Po chwili dotarła spóźniona Kamila.
– Błagam, nie gniewaj się, ale niania się pochorowała i dała mi znać w ostatniej chwili, więc wzięłam Tosię ze sobą… – tłumaczyła się.
W przeciwieństwie do brata nie jestem wielką miłośniczką dzieci, ale zapewniłam, że to żaden problem i zaprosiłam obie do salonu. Przedstawiłam sobie wszystkich i podałam kolację. Mała Tosia wsuwała aż jej się uszy trzęsły i szybko udowodniła, że jest uroczym i zabawnym dzieciakiem.
– Masz apetyt! Mamusia cię w domu nie karmi? – zażartował Kacper.
– No, jak ostatnio zrobiła tort, to powiedziała, że jeśli zjem kawałek bez jej zgody, to mi łapki pourywa.
Kamila zrobiła się purpurowa.
– Ale posłuchałaś i nie zjadłaś? – kontynuował niezrażony Kacper.
– A ty byś chciał, żeby ci mamusia łapki urwała? – odparła mała, ignorując piorunujący wzrok matki.
Wszyscy pałaszowali posiłek i świetnie się bawili. My rozmawialiśmy z Kamilą, która zapomniała o oskarżeniach wyrodnego dziecka i wyglądała na zadowoloną. Marcin dyskutował w najlepsze z jasnowłosą pięciolatką. Byłam trochę zaskoczona rozwojem wypadków, bo poza kilkoma niezobowiązującymi zdaniami Kamila i Marcin w ogóle ze sobą nie rozmawiali.
Serce mojego brata skradła mała Tosia
– W niedzielę mam urodziny, przyjdź, to pokażę ci mój pokój – zwróciła się do Marcina. – I może mama cię nakarmi, bo wcześniej żartowałam. Ona mi daje jeść, tylko słodyczy nie pozwala.
– Przepraszam. Jeszcze się nie nauczyła, że nie do wszystkich można mówić jak do koleżanek – ponownie tłumaczyła się Kamila. – A pan Marcin ma już na pewno inne plany.
– Chętnie się pojawię, jeśli nie masz nic przeciwko – odparł mój brat.
Zdziwiona Kamila podała mu swój telefon i pospiesznie wyszła. Marcin na odchodne powiedział:
– Wiem, że próbowaliście nas wyswatać i przykro mi, że między nami nie zaiskrzyło – stwierdził. – Ale to świetna dziewczyna, a jej córka jest po prostu urocza. Dzięki za miły wieczór.
Znów się nie udało. Byliśmy w tym swataniu beznadziejni. Marcin pojechał na urodziny małej, a kiedy dzieci szalały w najlepsze, on miał czas, żeby porozmawiać na spokojnie Kamilą. Okazało się, że mają wiele wspólnych pasji, jak wspinaczka górska czy żeglarstwo. Ona zarzuciła hobby, bo czas wypełniały jej praca i opieka nad dzieckiem. On zapomniał o swoich pasjach, bo rzucił się w wir pracy. W ten sposób chciał sobie poradzić z odejściem żony.
Kamili i Marcina nie połączyła miłość. Połączyła ich Tosia. Jakimś cudem mała uznała Marcina za swojego najlepszego kumpla i pilnowała, żeby przypadkiem nie zniknął jej z horyzontu. Na urodzinach zaprosiła go na obiad następnego dnia, a podczas kolejnego spotkania opowiedziała, że niedługo jadą z mamą w góry. Marcin pochwalił pomysł, a Kamila zaproponowała, żeby pojechał z nimi…
Tak zaczęła się przyjaźń, która trwa do dziś. Spędzają ze sobą czas, świetnie się przy tym bawiąc. Czasem, kiedy Kamila potrzebuje oddechu, Marcin zabiera małą na spacer albo do kina. Pomaga w drobnych naprawach w domu i korzysta z porad przyjaciółki w kwestii zakupu ubrań czy dodatków do domu. Kamila też uwielbia towarzystwo Marcina, a mój brat ma namiastkę rodziny i dziecko, które pała do niego ogromną miłością.
Cieszę się, że mają siebie, nawet jeśli nie są parą. Chociaż… Ostatnio odnieśliśmy z mężem wrażenie, że Marcin i Kama inaczej na siebie patrzą, jakby łączyło ich już coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. Ale co ja tam wiem. W końcu fatalna ze mnie swatka.
Joanna, 34 lata
Czytaj także:
- „Harowałam jak wół, a 11-letni syn zastąpił mnie w domu. Nie chodził do szkoły, bo zajmował się siostrą i gotował obiady”
- „Rodzice zajmowali się mną z obowiązku, nie z serca. Nawet mojego syna matka traktowała jak niechcianego wnuka”
- „W domu czułam się jak w cyrku. Miałam ochotę uciec od płaczących dzieci, zamknąć się w łazience i przeczekać najgorsze”