„Wparowałam do przebieralni Kasi i wrzasnęłam z przerażenia! Dlaczego wcześniej nic nie zauważyłam?”
Wydawało mi się, że wszystko jest w najlepszym porządku, przecież dawaliśmy naszej córce dosłownie wszystko! A jednak pojawił się problem… Może to moja wina? Może za mało się starałam, aby przebić mur, jakim otoczyło się moje nadwrażliwe dziecko?
- redakcja mamotoja.pl
Zawsze dużo pracowaliśmy, i ja i mąż, wyznawaliśmy bowiem zasadę, że kto pracuje, ten ma. Nie wierzę w bajki opowiadane przez nierobów, że dobrą pracę można w Polsce dostać tylko po znajomości, a pierwszy milion trzeba ukraść. Ja, dzięki Bogu, nigdy nic nikomu nie ukradłam, a powodzi się nam całkiem nieźle. Mamy spory dom z ogrodem i dobrze prosperującą firmę.
Stać nas na wakacje zimą w górach i latem w jakimś zagranicznym kurorcie, a nasza córka może chodzić do najlepszej prywatnej szkoły w mieście.
Powiecie – tylko pozazdrościć. Też do niedawna tak myślałam. Kasia wprawdzie miała taki okres w życiu, że narzekała na to, iż jest jedynaczką, ale ja nie chciałam mieć więcej dzieci. Tak mnie zmęczyły pieluchy i uwijanie się przy niemowlaku, że potem nigdy nie starczyło mi odwagi, by całą historię powtórzyć. Staraliśmy się za to oboje z mężem maksimum czasu i pieniędzy dać naszej jedynaczce. Spełnialiśmy każde jej marzenie.
Mieliśmy jednak z córką jeden problem – Kasia jakoś nigdy nie potrafiła się odnaleźć wśród rówieśników. W grupie była lękliwa, płaczliwa, niechętnie brała udział w zajęciach. Raz zmieniliśmy jej nawet z tego powodu szkołę, aby mogła chodzić do mniej licznej klasy, lecz i to niewiele dało. Jak powiedziała psycholog, do której zdesperowani zaprowadziliśmy Kasię: „Ten typ tak ma”. Mała po prostu wolała trzymać się na uboczu, nie interesowała się tym samym, co jej rówieśnicy i jakoś nie potrafiła nawiązać z nimi kontaktu. A widać było, że bardzo tego kontaktu pragnęła.
Od lat ubolewała, chociażby nad tym, że nie ma prawdziwej przyjaciółki. Czy dlatego, że mieszkamy poza miastem i córka nie za bardzo mogła liczyć na „życie pozaszkolne”?
Skaleczyła się. Nic takiego, zdarza się
Ostatnio jednak Kasia przestała się zwierzać nawet mnie. Częściej niż dawniej zamykała się w pokoju, gdzie słuchała mrocznej muzyki albo coś czytała. Nie przejmowałam się tym specjalnie – uznając, że to naturalny etap dojrzewania. Jednak później wydarzyło się coś dziwnego…
Któregoś dnia po powrocie z pracy zauważyłam, że córka ma zakrwawiony rękaw swetra.
– A to co, kochanie? – zagadnęłam ją. – Skaleczyłaś się?
Zaskoczyła mnie jej reakcja. Kasia odskoczyła ode mnie, nerwowym ruchem schowała ręce za siebie i czerwieniąc się gwałtownie, wyjąkała:
– Ojej, nie zauważyłam… Pójdę się szybko przebrać!
– Ależ to nic takiego – próbowałam zbagatelizować sprawę. – Przecież prawie tego nie widać. Usiądź, zjedz z nami kolację.
Kaśki jednak już nie było. Mąż spojrzał nawet na mnie wymownie i zrobił kółko na czole.
Skarciłam go wprawdzie wzrokiem, lecz w duchu westchnęłam z rozbawieniem: „Ach, te nadwrażliwe nastolatki! Nawet ich dotknąć nie można!”.
Gdyby taka sytuacja zdarzyła się raz, pewnie zapomniałabym i w ogóle nie zawracała sobie tym głowy. Niestety – zachowanie córki zaczynało mnie coraz bardziej niepokoić.
W sobotę wybrałyśmy się we dwie na basen. Nic nie zapowiadało, że coś będzie nie tak. Kasia podobnie jak ja zawsze lubiła pływać, a w samochodzie, o dziwo, rozmawiałyśmy jak za dawnych, dobrych czasów.
Weszłyśmy do szatni. Potem córka, ukryta za niewielkim parawanem, zaczęła się przebierać. Trwało to jakoś dłużej niż zwykle, postanowiłam wejść do wody bez niej. Ale w mojej torbie zaplątał się jej czepek… Niewiele myśląc, wparowałam za parawan. Nie widziałam w tym nic niestosownego, w końcu obie jesteśmy kobietami.
Czy moja córka ma chłopaka sadystę?!
Najpierw wrzasnęła przestraszona Kasia, potem ja. Na biodrach córki zobaczyłam dwie wielkie szramy! Były na tyle wysoko, że dało się je ukryć pod jednoczęściowym kostiumem.
Wyglądało to naprawdę nieciekawie! Zastanawiałam się, jakim cudem Kasia mogła się zranić w tym miejscu?
Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, była taka, że moja 14-letnia córka jest w toksycznym związku, o którym nie mam pojęcia, i że bije ją chłopak. Co innego mogłoby spowodować takie obrażenia u nastolatki?
Kasia oczywiście usiłowała ukryć zadrapania, zasłaniając się ręcznikiem, ale było za późno.
– Co to ma być? – spytałam groźnie. – Kto ci to zrobił? Kasiu, możesz mi wszystko powiedzieć… – zmieniłam ton, bo dotarło do mnie, że krzykiem i groźbami niewiele wskóram.
Moja córka postanowiła jednak zbagatelizować sprawę:
– Ach, to – powiedziała, jakby dopiero teraz dostrzegła zadrapania. – To kot Dominiki. Okropnie agresywny kocur.
– Ale jesteś pewna, że to nic groźnego? Może te ślady powinien zobaczyć lekarz…
Dalej nie byłam przekonana, bo rany wyglądały na dość głębokie. Za głębokie jak na ślady po kocich pazurach!
– Oj, to na pewno nic takiego. Kot jest regularnie szczepiony, nic mi nie będzie. Idziemy pływać, mamo? – najwyraźniej chciała uciąć temat.
Postanowiłam jeszcze raz zaufać córce, choć ziarno wątpliwości zostało zasiane.
Od tej pory zaczęłam się przyglądać Kasi pod kątem ewentualnych ran czy zadrapań. I jak to mówią, kiedy człowiek wystarczająco długo patrzy, na pewno coś znajdzie. Widziałam coraz więcej niepokojących śladów – a to ranki na rękach, które wyglądały jak oparzenia, a to jakieś dziwne zadrapania na nogach. Kilka razy zdarzyło mi się nawet wejść do pokoju córki w nocy. Wtedy, ostrożnie unosząc kołdrę, oglądałam jej ciało w świetle małej latarki. Bardzo starałam się nie wzbudzać podejrzeń, wyczuwając, że z jakiegoś powodu to temat dla Kasi drażliwy.
Nie przychodziło mi do głowy żadne sensowne wytłumaczenie tajemniczych zadrapań poza teorią, którą powzięłam na samym początku – że Katarzyna ma chłopaka, który w taki sposób ją traktuje.
Ponieważ ona sama ignorowała lub wręcz wyśmiewała pytania o swoje życie uczuciowe, zdesperowana postanowiłam poprosić o pomoc prywatnego detektywa. Do spotkania jednak nie doszło. Sama rozwiązałam tajemnicę, a właściwie przy pomocy jednej z moich pracownic.
Jeszcze nie jest za późno na ratunek
Zatrudniam w firmie sporą grupę osób, między innymi kilka młodych dziewcząt na stanowiskach sprzedawczyń. I kiedyś niechcący, w czasie przerwy obiadowej, usłyszałam rozmowę Marty i Ali, najwyraźniej dotyczącą bardzo intymnych wspomnień.
W pewnym momencie doleciały do mnie słowa, które dosłownie zmroziły mi krew w żyłach:
– …miałam te rany wszędzie, na nogach, na ramionach. Dobrze, że rodzice zaprowadzili mnie do psychologa, bo nie wiem, jak by się to skończyło…
Nadstawiłam uszu, jednak dziewczyna spojrzała na mnie i, wyraźnie przestraszona, urwała opowieść. Nie miałam innego wyjścia, jak zapytać wprost:
– Alu, przepraszam, wiem, że mówisz o osobistych sprawach, ale… o co chodzi?
– Opowiadam Marcie, jak cięłam się w szkole średniej – przyznała, spuszczając głowę, moja pracownica. – Jednak to dawno zamknięty etap w moim życiu, pani prezes – zastrzegła się szybko. – Na pewno nie będzie miał wpływu na moją pracę – dodała z przestrachem.
Machnęłam ręką.
– Kochanie, to nie ma nic do rzeczy. Po prostu zaciekawiła mnie wasza rozmowa… A co to znaczy „ciąć się”?
Usłyszałam, że czasem młode dziewczyny, które mają problemy emocjonalne, zadają sobie ból; na przykład tną ciało ostrymi narzędziami. Widok krwi w jakiś sposób rozładowuje psychiczne napięcie. Ala twierdziła, że w jej wypadku chodziło o rozpacz po śmierci mamy, lecz powodów jest tyle, ile konkretnych osób.
✱ ✱ ✱
Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Już wiedziałam, o czym powinnam porozmawiać z córką po powrocie do domu!
Od tego czasu minęło kilka tygodni. W szczerej rozmowie Kasia przyznała wreszcie, że ma problem z samookaleczeniami. Chodzimy na terapię rodzinną.
Nie wiem, dlaczego nie zareagowałam wcześniej. Jak mogłam bagatelizować tak oczywiste sygnały! Jestem przerażona, bo od pani psycholog dowiedzieliśmy się, że osoby dokonujące samookaleczeń często w następnej kolejności podejmują próby samobójcze. Gdyby nie przypadek, nasza Kasia też mogłaby to zrobić!
Wierzę jednak, że nie jest za późno, że uda nam się uratować zdrowie i szczęście naszej córki.
TERESA
Zobacz także:
- „Kiedy policjanci przeszukiwali szafy pełne śpioszków, coś ścisnęło mnie w gardle. Na widok smoczka leżącego obok łóżeczka, poczułam, że muszę wyjść”
- Historia nieśmiałej Joasi. „Psycholog powiedział mi, że gdyby rodzinne relacje były poprawne, dziewczyna na pewno zwierzyłaby się matce”
- Do dziś zdarzają się noce, kiedy śni mi się, że szukam Ali, a jej nigdzie nie ma