Reklama

Poddałam się już po pierwszych paru miesiącach w przedszkolu. Na początku jeszcze prałam, szorowałam, cerowałam. Potem przestałam, bo i po co? To na nic, syzyfowa praca. A czy dzieci naprawdę muszą się do tego przedszkola stroić jak na pokaz mody? Bez przesady.

Reklama

Jak widzę dzieci w ciuchach z Guessa, to mi słabo

Syn regularnie przychodzi z dziurami na kolanach, łaty nie pomagają. Plamy z obiadu, soku, flamastrów czy czego tam jeszcze to już normalka. Przestałam w ogóle zwracać na to uwagę. Córka to samo, plama na plamie. Wrzucam do pralki, nie zejdą, to trudno. Marcel idzie na drugi dzień do przedszkola z wielką plamą na brzuchu, a Julka z poszarzałymi rękawkami. Czy to takie straszne? Komu to przeszkadza? Przecież nieskazitelnie białe koszulki i tak by zaraz umazali.

Nie oszczędzam na jedzeniu, basenie czy wakacjach, ale akurat ubrania dla dzieci kupuję najtańsze. Szkoda mi pieniędzy i tyle. Nie stać mnie, żeby co tydzień kupować synowi nowe spodnie, i to jeszcze markowe, a córce nowe sukienki. Mamy komplet na sezon i to ma wystarczyć. Jak się dziura zrobi na kolanie, to jeszcze da się trochę ponosić. Nie przesadzajmy, przedszkole to nie Wersal.

Na widok dzieci w bluzeczkach od Guessa i spodenkach z Benettona naprawdę robi mi się słabo. Ładne to, owszem, ale przecież tylko przez chwilę, do pierwszej dziury. No chyba że rodziców faktycznie stać na takie wydatki co tydzień, to czemu nie?

Tylko proszę, nie hejtujcie mnie za to, że mam inny pogląd. I nie wymagajmy od dzieci, aby paradowały po przedszkolnym placyku w śnieżnobiałych koszulkach i spodniach w kancik. To tylko dzieci, nie modele.

Wera

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama