Reklama

Czym byłam zmęczona? Według mojej przyjaciółki, która jest psychologiem – byłam zmęczona swoim perfekcjonizmem. Tym, że u mnie wszystko musi być dobre na 120 procent, podczas gdy – jej zdaniem – wystarczy 80 procent. I głupotą jest, że np. o 2 w nocy prasuję, a nawet to, że mam w domu nieskazitelny porządek… Właśnie ta koleżanka poradziła mi, żeby po raz pierwszy odkąd mam dzieci wyjechać na weekend i zająć się tylko sobą.

Reklama

Warsztaty dla kobiet: joga i rozmowy

Marta od kilku miesięcy namawiała mnie na wyjazd na warsztaty, które dla kobiet organizuje nasza wspólna znajoma. Domek pod lasem, joga, rozmowy, pyszne jedzenie… Postanowiłam, że zrobię sobie ten prezent i pojadę. Chociaż ta decyzja kosztowała mnie naprawdę dużo.

O ile ja taktuje rolę matki bardzo poważnie, mój mąż nazywa to nadopiekuńczością i sam jest dość niefrasobliwym tatą. Według niego ja tylko mnożę sobie powody do zmartwień. A ja uważam, że on wręcz przeciwnie – nie ma świadomości, jak ważne są pewne sprawy. Nasza najstarsza córeczka jest bardzo wrażliwa, średnia wymaga naprawdę dużo uwagi i wyrozumiałości – wiedzieliśmy o tym jeszcze przed diagnozą.

Mąż podchodzi do rodzicielstwa bardzo na luzie

Tomek przez większość dni w tygodniu jest poza domem. Pewnie to też miało wpływ na to, że jest tatą niedzielnym, takim od przyjemności i zabawy, a nie od szarej codzienności.

Wciąż miałam w pamięci, jak pod koniec września zawiózł dzieci do przedszkola bez kurtek. Ponieważ „było ciepło” i on sam nie zakładał kurtki. Tylko że to „ciepło” to było 10 stopni…

W ogóle jest tak, że on zawsze myśli tylko o sobie, dopiero potem o innych. Nadrzędne są zawsze jego potrzeby: np. potrafi zasnąć, opiekując się dziećmi.

Dałam się przekonać, że świat się nie zwali, a zafundowałam dzieciom traumę

Jedyne, do czego Tomek podchodzi na serio to przygotowanie posiłków. Moja przyjaciółka stwierdziła więc, że „nikt z głodu nie umrze” i w ogóle świat się nie zawali, gdy nie będzie mnie przez jedną noc. Tomek też namawiał mnie, żebym pojechała i odpoczęła, złapała dystans, że wszystko będzie dobrze.

Uwierzyłam. Porozmawiałam z dziewczynkami, spakowałam się i pojechałam. Oczywiście, że było fajnie. Tzn. byłoby, gdyby nie targały mną cały czas obawy o to, co dzieje się w domu… Dziewczyny okazały się bardzo fajne, joga zrelaksowała mnie (i pomyśleć, że jestem z wykształcenia instruktorką fitness, a zapomniałam, jak ważne dla kręgosłupa są ćwiczenia, kiedyś tak uwielbiałam pilates!), wspólnie zrobiłyśmy kolację, rozmawiałyśmy… Do domu wyjechałam zaraz po śniadaniu na drugi dzień. I tak za późno. Pięć minut po przekroczeniu progu wiedziałam, że zafundowałam dzieciom traumę.

Urządził dzieciom poligon

To, co zastałam, było przerażające. Róża, najstarsza córka, zamknięta w pokoju płakała i nie chciała powiedzieć, co się stało. Z Marysią nie było kontaktu, bo totalnie odjechała w swój świat, wciąż powtarzała tylko: „Nie wolno denerwować taty, nie wolno denerwować taty, nie wolno denerwować taty”. O tym, co się działo, opowiedziała mi Amelka, najmłodsza (i jednocześnie najmniej wrażliwa) córka.

Okazało się, że tata: wrzeszczał i wciąż kazał im wszystko robić. Mówił, że mamy nie ma i on nie pozwoli się wykorzystywać. W efekcie Marysia nic nie jadła. Bo mąż postanowił, że koniec z wygłupami i ma jeść to, co wszyscy (a ona nie je mięsa ani żadnych twardych rzeczy).

Od Tomka dowiedziałam się, że wygarnął Róży, że jest na tyle duża, że może się ogarnąć i przestać ze sobą cackać na każdy kroku. Doprowadził tym, że dziecko non stop płakało, a jak próbowałam z nią rozmawiać, rzuciła się na podłogę, krzycząc: „Jestem do niczego”. Cała się trzęsła.

On urządził dziewczynkom poligon, a sam wcielił się w rolę dowódcy, który krzyczy, upokarza i straszy, że jak się nie ogarną, to mnie wykończą. Przesadził, ale oczywiście uważa, że taka „terapia szokowa” dobrze im zrobiła… Jakby nie widział, co się z nimi dzieje!

Dlaczego nie zawiozłam ich do babci?

W poniedziałek do przedszkola poszła tylko najmłodsza. Starsze były w totalnej rozsypce. Marysia nie chciała nic jeść jeszcze przez kolejne trzy dni… Jak próbowałam ją karmić, to nie połykała, tylko trzymała wszystko w buzi. Najgorzej jednak jest z Różą – wczoraj dzwoniła do mnie wychowawczyni, że córka dostała tego ataku histerii w klasie, kiedy nie znała odpowiedzi na jakieś pytanie…

Gdybym wiedziała, co się stanie i jakie to będzie miało skutki, nigdy nigdzie bym nie pojechała. Nie mogę sobie darować, że nie zawiozłam dziewczynek do babci.

Dałabym wiele, by po powrocie zastać: brud, bałagan, pomazane ściany, plamy na suficie, potłuczone talerze, zalaną łazienkę, spalone firanki, dziury w dywanie, zniszczone meble… Niechby to wszystko na raz, zamiast dziewczynek w takim stanie! Dziś już wiem, że zostawiłam dzieci na pastwę idioty bez serca. Od dwóch tygodni nie odezwałam się do niego ani słowem. Nie potrafię mu wybaczyć tej bezmyślności i okrucieństwa. Nie interesuje mnie, że chciał dobrze.

Justyna

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama