Kamilek z Częstochowy nie żyje już rok. Dlaczego nikt mu nie pomógł, kiedy była jeszcze na to szansa?

Reklama

Śmierć Kamilka z Częstochowy: tata zgłaszał ślady po biciu

Artur Topól wciąż nie może pogodzić się ze stratą syna. Jego śmierć boli tym bardziej, że jak się okazuje – istniała szansa na ratunek. Po prostu chłopczyk nie trafił w ręce lekarzy na czas.

Lekarze z Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach walczyli o życie Kamilka przez 35 dni. Pan Artur usłyszał od nich wówczas, że jeszcze nigdy nie widzieli dziecka w tak złym stanie.

„Gdy zamykam oczy, widzę, jak on leży na tym łóżku przy piecu, bez sił, cały w ranach, poparzony i błaga o pomoc. Załatwiał się pod siebie. Nie myli go, leżał tak kilka dni (...). Zgłaszałem, że miał ślady po biciu i przypalaniu papierosem, ale nikt nie chciał mnie słuchać” – opowiada ojciec 8-latka w rozmowie z Wirtualną Polską.

Tuż po odejściu Kamilka jego ojciec dowiedział się od lekarzy, że zabrakło dosłownie 24 godzin. Gdyby chłopiec trafił do szpitala wcześniej, prawdopodobnie by przeżył.

Zobacz także

Potwierdza to Przemysław Koziński ze Stowarzyszenia „Szczęśliwe dziecko”, który zajmuje się sprawą na prośbę biologicznego ojca Kamila. Uważa on, że instytucje zawiodły.

„Ojciec Kamila, pan Artur, wysyłał alarmujące wiadomości, kontaktował się z kuratorami z Olkusza i Częstochowy. Informował, że dziecko jest przypalane papierosami, że nosi ślady przemocy. Jego telefony były sprawdzane przez policję na zlecenie prokuratury dopiero w lutym tego roku, po dziesięciu miesiącach od tragedii. To pokazuje, w jaki sposób to śledztwo jest prowadzone” – mówił w rozmowie z Wirtualną Polską.

Źródło: gazeta.pl, Facebook/Szczyty.AR

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama