Reklama

Zbiegli się i stali nade mną wszyscy, wstrzymując oddech. Wyglądali jak postacie z któregoś flamandzkiego obrazu, zaraz, jakże się to nazywało? Lekcja anatomii jakiegoś doktora chyba… Anatomii?!
– Hej, ja żyję– powiedziałam.

Reklama

Marta odetchnęła z wyraźną ulgą, mąż zapytał, czy mogę poruszać rękami i nogami.
– Ale mama leciała, co nie? – także Benio zdecydował się przemówić. – Jak F18!
– Zamknij się, kretynie – zgasiła go siostra. – Mogła się zabić, te schody są cholernie strome.
– A co ty myślisz, że pilot nie może zginąć?! Latanie jest niebezpieczne! Był taki chłopiec, któremu tata zrobił skrzydła z wosku i on poleciał za blisko słońca i…
– Mówiłem, że masz nie wyciągać książek babci?– zdenerwował się mąż. – I to „Mitologię”! Ruja, porubstwo i krwawe zabójstwa – złapał się za głowę. – Czy ja muszę przed wami wszystko zamykać na klucz?
– Nie chciałabym przerywać – weszłam mu w słowo – ale właśnie spadłam ze schodów. Mam tu leżeć, aż skończycie, czy ktoś pomoże mi się przedostać na łóżko?

Będę spać na kanapie

Jacek złapał mnie z jednej strony, Marta z drugiej, Benio pociągnął z przodu za bluzkę, gdy okazało się, że ciężko mi złapać pion.

W końcu uznali, że nic z tego i przyciągnęli pod schody kanapę, na którą przerzucili mnie w końcu jak wór ziemniaków.
– Na pewno nie potrzebujesz lekarza? – upewniał się mąż.
– Chyba że będzie przystojnym brunetem – uśmiechnęłam się.
– Daj spokój, Jacek. Nic sobie nie złamałam, po prostu jestem trochę potłuczona. Patrz – demonstracyjnie ruszyłam każdą z kończyn po kolei.

Trochę posiedzieli przy mnie, potem każde chyłkiem się zmyło.

Nigdy nie przypuszczałam, że wakacje w domu teściów będą dla mojej rodzinki taką frajdą. Miałam nadzieję, że teściom podoba się u nas w mieście, mieli świetny pomysł z tą zamianą. Tanio i swojsko. Do tego pozwolili nam splądrować spiżarnię!
– Mamo, znalazłem wisienki!
– anonsował Benio, gdy już tam dotarł w swoich eksploracjach.
– I miód, jak u Puchatka… Zjemy?
Wisienki… Może to właśnie odpowiednia pora?

Niech ta noc się skończy

Chciałam już zawezwać kogoś, żeby mi przyniósł słoiczek, ale przypomniałam sobie, że miałam wieczorami nie jeść słodkiego. Zrobiłam więc to, co zawsze – zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że odkręcam wieczko i patrzę pod światło na purpurowe kulki pływające w rubinowej galaretce. Zanurzam łyżeczkę, podnoszę do ust pachnącą słodycz…

Hej, co jest?

Słoik był pusty, na jego dnie coś się poruszało, lecz było za ciemno, bym mogła dojrzeć. Pająk? I co się stało ze światłem? Próbowałam zawołać, ale gardło miałam wysuszone na wiór, jak zasypane piaskiem. I tak strasznie bolała mnie głowa…

Zamknęłam oczy i znów je otworzyłam, ale teraz ciemność była jeszcze głębsza. Wszechogarniająca. Może zasnęłam i przegapiłam chwilę, gdy wszyscy położyli się spać? – pomyślałam. Sięgnęłam ręką – jeśli to już noc, powinnam mieć po prawej plecy Jacka.

Nic. Trochę dalej, też nic, za to mokro… Coś rozlałam?

Przez chwilę spanikowałam, ale przypomniałam sobie, że zasnęłam na sofie, a ta jest za wąska na dwoje. Musiałam naprawdę mocno walnąć się w głowę przy upadku i teraz tak ciężko mi się myślało.

– Agatko…
Ktoś mnie woła?
– Agatko, przyniosłem ci herbatę, chcesz się napić?
– Jacuś – złapałam męża za rękę. – Ale miałam sen… Która godzina?
Spojrzał ze zdziwieniem.
– Koło piątej, chwilkę leżysz dopiero… Strasznie jesteś blada.
– To po tym koszmarze – uśmiechnęłam się z trudem.
– Bardzo sugestywny, skurczybyk.

Mąż zapytał, czy na pewno nie trzeba dzwonić po lekarza. Nie, no po co. Wszystko w porządku, nawet ból głowy ustąpił.
– Tylko posiedź przy mnie chwilkę – poprosiłam. – Dopiero teraz do mnie dociera, że to mogło się tragicznie skończyć.
– Moja mama nienawidzi tych schodów, wiesz? – wyznał. – Ale ojciec je zrobił, więc są nietykalne. Jak byliśmy mali, kładliśmy na nich z Gośką kartony i zjeżdżaliśmy.
– Niewykluczone, że to najbezpieczniejszy sposób przemieszczania się z góry na dół w tym domu – skrzywiłam się.

Pogadaliśmy trochę, potem mąż poszedł zrobić kolację. Zdecydowałam, że będę spać na sofie, na jawie wydawała się dużo wygodniejsza.
– To do jutra…

Jacek pocałował mnie w policzek.
– A ja, ja też mogę? – Benio przylepił mi się do twarzy umazanymi dżemem ustami.
– Umyłbyś najpierw paszczę – zdjęła go ze mnie Marta. – To jak, mamuś, nie chcesz, żebym się tu przy tobie ułożyła?

Duża dziewczyna, ale z chęci do wspólnego spania jakoś nie może wyrosnąć…
– Raczej nie, córuś – mrugnęłam okiem. – Innym razem.

Czułam się nawet dobrze, zasypiając, planowałam już obiad na następny dzień. Może grill, jeśli pogoda się utrzyma?

A potem nagle znów znalazłam się w przejmująco zimnej i wilgotnej pustce. Tym razem w głębi duszy wiedziałam, że to sen, i nie bałam się już tak bardzo.

Jakoś przetrwam – obiecałam sobie, ale ciemność była przytłaczająca, wręcz materialna. Próbowałam w tym śnie mówić do siebie, lecz pogłos zniekształcał słowa, co robiło upiorne wrażenie. I znów bolała mnie głowa, jakby ściskana metalową obręczą.

Ta noc była męczarnią, budziłam się i z powrotem zapadałam w koszmar. Niech już nadejdzie ranek – błagałam w krótkich chwilach przytomności. Pojadę do lekarza, do szpitala, gdziekolwiek, tylko niech ta noc się wreszcie skończy.

Gdzie jest mój mąż?

Kiedy następnym razem się ocknęłam, wszystko tonęło w jasności. Najwyraźniej dobre moce wysłuchały moich modlitw… Chyba że umarłam i właśnie wkraczam w światło?

– Jacek! – rozdarłam się.– Marta! Benio! Gdzie jesteście?

Gdzieś trzasnęły drzwi, coś zaszurało i po chwili poczułam na głowie czyjąś rękę poprawiającą bandaże. Bandaże?!

– Jesteś pod opieką, Agatko – usłyszałam głos. – Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
„Nie bój się”? Obca baba w domu, w którym spędzam wakacje z bliskimi, i mam się nie martwić? No, zaraz, kochana… Kim ty, u diabła, jesteś?
– Doktor Korzycka – wyjaśnił głos.
Aaa, chyba że lekarka, to okej.
– Gdzie moja rodzina?– zapytałam niecierpliwie.
– Już tu jadą, kochanie.

Najwyższy czas, dziwne, że w ogóle mnie zostawili. I dlaczego mam głowę w opatrunkach, skoro nie miałam zranień?

Jak młodo wygląda

Nie było jednak już kogo zapytać, bo doktor Korzycka wyszła.
– Agatko!
Mama?! A ta co tutaj robi?

Nie powinni być z ojcem u mojego brata w Czechach? I jaka wylaszczona, no, no. W końcu posłuchała dobrej rady i przestała farbować włosy na ten tandetny blond – od razu młodziej wygląda.

– Tak się cieszę, że się obudziłaś, córeczko! – siedziała już przy łóżku i gładziła mnie po ręce. – Boże, kochanie, odchodziliśmy z tatusiem od zmysłów, żeby tak po prostu zniknąć! Od razu wiedziałam, że ten pomysł z Karkonoszami jest poroniony… Przecież ty nigdy nie lubiłaś gór!

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – przerwałam ten słowotok.
– Jakie znów góry?

To musi być dalszy ciąg koszmarów, tym razem w scenerii szpitala – zdecydowałam.
Chyłkiem uszczypnęłam się pod kołdrą – zabolało jak diabli. Jakim cudem to może być realny świat?!
– Dobra, mamo. Powiedz lepiej, gdzie Jacek i dzieci? – zapytałam.
Spojrzała z osłupieniem.
– Kto?
– Twój zięć i wnuki – wyjaśniłam. – Chryste panie, tak źle z twoją pamięcią?
– Znowu bredzisz – położyła mi dłoń na czole. – Pójdę po lekarkę.

Odsunęłam się od niej.
– Mamo, to wcale nie jest śmieszne – syknęłam ze złością. – Możesz nie lubić mojego męża, spoko, zdarza się, ale zachowuj się jak dorosła, dobrze? Pojawiasz się nagle jak diabeł z pudełka z jakimiś opowieściami z dupy...
– Co proszę? – aż ją zatchnęło.
– Tylko mi nie mów, że zdążyłaś wyjść za mąż w tych zasranych Karkonoszach! Jedziesz sobie wbrew naszej woli, masz wypadek… Żeby choć normalny, ale skąd, jaśnie pani raczyła zaginąć! Koszty, poszukiwania, jasnowidz… Ojciec zawał miał przez ciebie, myślisz, że czemu nie przyjechał?!

O czym ta kobieta gada?

Jak Boga kocham, zawsze miała nierówno pod sufitem, ale teraz już przegięła na dobre.
Z nas dwóch ona bardziej potrzebuje leczenia, to pewne.
– I gdzie niby się w końcu znalazłam? – przerwałam.
– W jakiejś opuszczonej sztolni podobno – burknęła. – Czy ja wiem? Czy ja jeżdżę po Karkonoszach? Czy jeżdżę gdziekolwiek? – wyprostowała się na krześle.

– Odkąd się z Bartkiem urodziliście, co roku zwiedzam tylko pipidówy nad polskim morzem, bo blisko i po taniości! Coś ci powiem, Agata, ty faktycznie wyjdź już za mąż i niech mam cię z głowy, dziewczyno – ukryła twarz w dłoniach.

Trochę zrobiło mi się jej żal. Zawsze tak było – nawywija, histeryzuje, a potem ma się za ofiarę. Nie ma sensu z nią gadać.

Spróbuję potem wypytać tę doktorkę – postanowiłam – o to, kto mnie przywiózł, i przede wszystkim, jak długo jeszcze muszę tu zostać. W końcu są wakacje!

Mama posiedziała jeszcze z pół godziny, opowiadając pierdoły o sąsiadach, których już zupełnie nie kojarzyłam. Dopytałam o ojca, nie było z nim źle. Z tego, co zrozumiałam, po prostu zasłabł, to nie był żaden zawał, nawet nikt go nie badał. Teraz ma szlaban na wyjścia, żeby się nie denerwował.

Poszła w końcu, a ja się zastanawiałam, czy nie powinniśmy taty częściej zapraszać do nas. Przecież ta wariatka go wykończy jak nic. Jacek go lubi, dzieciaki też.

Trzeba to będzie jakoś sprytnie zorganizować. Oczywiście, gdy moja rodzinka wreszcie raczy się zjawić.

– Rozmawiałam z twoją matką, Agatko – po południu przyszła doktor Korzycka. – Mówi, że nie mogłyście się dogadać. To normalne, po takim urazie przejściowo występują zaniki pamięci. Ale to minie.
– Nie mam żadnych zaników – wyjaśniłam z godnością. – Raczej mamie się coś ubzdurało. Traktuje mnie jak dziecko!
– No, do dorosłości brakuje ci jeszcze… – zajrzała do karty – prawie roku, dziewczyno.

Zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu, potem do dwudziestu, trzydziestu… Korzycka nie chciała zniknąć. Już wolałabym zamiast niej oglądać znów pająka w słoiku!

Zamiast pająka lekarka podsunęła mi pod nos jakieś papiery i swój smartfon.
– Patrz tutaj – mamy 2020 rok, a ty urodziłaś się szesnastego listopada 2003. Zgadza się?

Próbowałam sobie przypomnieć datę naszego wyjazdu do domu teściów, ale bez powodzenia, kompletna pustka.

Pamiętałam dokładnie tylko wieczór, kiedy spadłam ze schodów. W jakiej szkole uczyła się Marta? Gdzie pracował mąż? Czy Benio chodził do przedszkola?

Teraz rozumiem

– Niech mnie pani zostawi samą…
Kiedy kobieta wyszła, uniosłam kołdrę i przyjrzałam się swojemu ciału. No cóż, rzeczywiście nie wyglądałam jak matka dwójki dzieci, nawet gdybym biegała codziennie maratony, nie miałabym takich nóg! Pomyślałam o powrocie do domu rodziców, szkole, potem studiach… To już lepiej od razu się zabić.

Tak strasznie tęskniłam.
– Jedna chwila, żeby znów być z nimi – poprosiłam i zacisnęłam powieki, ale nic się nie wydarzyło.

Czy to możliwe, że jedyne, co kochałam w życiu, było tylko majakiem i z biegiem czasu rozwieje się jak inne sny?

Zapomnę o Jacku, Marcie i Beniu, odnajdę się w życiu nastolatki, może nawet matka przestanie doprowadzać mnie do szału…

Miałam się już nakryć kołdrą, gdy zauważyłam na brzuchu jakieś ciemne znamię. Potarłam palcem i nagle rozbłysk – czy nie tam właśnie Benio nakleił mi przed snem zmywalny tatuaż? Ależ tak, jak się przypatrzeć, to Kai z Lego Ninjago!

Zaczęłam się głośno śmiać, aż do sali wpadła pielęgniarka i zapytała, czy wszystko w porządku.
– Jasne, po prostu byłam w przyszłości – wyjaśniłam. – W przyszłości, która na mnie czeka…

Agata, 17 lat

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama