Reklama

Tamtego poranka moja wnuczka Iwonka za nic w świecie nie chciała iść do szkoły. Krążyła po kuchni i prosiła, bym pozwoliła jej zostać w domu. Mówiła, że kręci się jej w głowie, że boli ją brzuch. Byłam zdziwiona, bo zawsze chętnie biegła na lekcje.

Reklama

Boże drogi, może gdyby wyznała prawdę, że coś przeczuwa, tobym jej pozwoliła zostać. Skojarzyłabym ten groch i złe przeczucia. Ale te wymówki od razu mi się nie spodobały. Uczyć się przecież trzeba! Zapakowałam jej więc do plecaka drugie śniadanie i wysłałam do szkoły.

Do pokonania miała półtora kilometra na piechotę. W mieście to może nie do pomyślenia, ale w naszej wsi, normalne. Dzieciaki od najmłodszych lat chodzą same do szkoły. I nigdy żadnemu nic się nie stało. Okolica u nas cicha i spokojna. Daleko od wielkich miast i ruchliwych dróg. Żadnych obcych, sami swoi. Nawet posterunek policji zlikwidowali, bo uznali, że przestępstw u nas nie ma.

Nagle przybiegł syn sąsiadów

Gdy Iwonka wyszła, zajęłam się codziennymi obowiązkami. Syn i synowa byli już od świtu daleko w polu, więc wszystko spadło na moją głowę. Nakarmiłam kury i świnie, posprzątałam obejście, dom i zabrałam się za gotowanie obiadu.

Wnuczka miała przyjść ze szkoły tuż przed pierwszą. Chciałam, żeby sama zjadła coś gorącego, a potem zaniosła jedzenie rodzicom. Syn i synowa nie lubili schodzić z pola, gdy było mnóstwo roboty. A wiosną jej nie brakuje. Dnia czasem nie starcza, żeby się ze wszystkim obrobić.

Tuż przed pierwszą usłyszałam trzaśnięcie furtki i tupot dziecięcych nóżek. Byłam pewna, że to wnuczka. Podkręciłam więc gaz na kuchence, żeby ziemniaki doszły. W progu stał jednak Maciek, siedmioletni syn sąsiadów. Był zdyszany i bardzo przestraszony.
– Proszę pani, proszę pani, Iwonkę porwali – krzyknął.
– Co ty mówisz? Gdzie? Kiedy? – wykrztusiłam.
– Przed chwilą. Tam, przy tej starej topoli. Szła do domu, gdy nagle zatrzymał się przy niej biały samochód. Taki większy… Wyskoczył z niego jakiś facet. Złapał Iwonkę i wciągnął do środka… – ciągnął z trudem.
– Jesteś pewien? A może to był ktoś znajomy? Kto chciał ją podwieźć? – nie chciałam uwierzyć w to, co słyszę.
– Nie… Obcy… Iwonka krzyknęła… Chciałem jej pomóc… Ale byłem za daleko – rozpłakał się nagle.

Zamarłam. Byłam tak przerażona, że na chwilę zupełnie straciłam głowę. Nie wiedziałam, co robić – stać, gonić, dzwonić gdzieś czy płakać. W końcu jakoś się ocknęłam.
– Jest twój ojciec w domu? – zapytałam Maćka.
– Jest, i wujek Karol też – odparł.
– To leć do nich i powiedz, co się stało. Niech wyprowadzają samochód. Trzeba złapać tego diabła – popchnęłam go w stronę drzwi.

Popędził jak szalony, a ja za nim. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: że muszę ratować wnuczkę. Gdy wpadłam na podwórko sąsiadów, Karol właśnie odpalał auto, a Maciek coś tłumaczył ojcu, wskazując ręką na drogę.
– Poczekajcie, jadę z wami.
– Mowy nie ma. W niczym nam się nie przydasz – rzucił Wojtek.
– Ale ja muszę…
– Wracaj, Gienia, do domu. I nie bój się, dorwiemy tego sukinsyna… Choćbyśmy do samego piekła mieli za nim jechać – krzyknął, a Karol ruszył z piskiem opon. Po chwili zniknęli w obłokach kurzu…

Modliłam się, by Bóg zabrał mnie, a nie ją

Nie mam pojęcia, jakim cudem wróciłam do siebie. Pamiętam tylko, że gdy już dotarłam na swoje podwórko, usiadłam na ławeczce przed domem i nie byłam w stanie się ruszyć, nic zrobić. Nie zadzwoniłam do syna, na policję. Czułam tylko potworny strach.

Przecież moja ukochana wnuczka znajdowała się w rękach szaleńca albo zboczeńca! Zastanawiałam się, po co ją porwał. Co zamierza jej zrobić? A może już zrobił? Ze wszystkich sił próbowałam odgonić czarne myśli, ale wracały niczym bumerang.

Do tego doszły wyrzuty sumienia. Wyrzucałam sobie, że mimo próśb wnuczki kazałam jej iść do szkoły. Przecież gdyby została w domu, nic złego by się jej nie przytrafiło. A tak…

Czy jeszcze zobaczę ją całą i zdrową? Co powiem synowi? Jak spojrzę w oczy synowej? Im więcej pytań rodziło się w mojej głowie, tym bardziej paraliżował mnie strach. Serce waliło mi jak szalone, nie mogłam nawet oddychać. W pewnym momencie myślałam nawet, że przyszedł na mnie koniec.

Zaczęłam się modlić. Prosiłam Boga, żeby zabrał mnie do siebie, ale ocalił wnuczkę. I wtedy…
– Proszę pani – poczułam szarpnięcie za ramię.
– Co? Co? – ocknęłam się. Przede mną stał Maciek.
– Tata idzie przez pole. Niesie Iwonkę! – krzyknął.
– Żyje? – wyrwało mi się.
– Żyje, bo trzyma tatę za szyję – uśmiechnął się.

Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam im naprzeciw. Z każdym krokiem odzyskiwałam siły. Chwilę później trzymałam wnuczkę w ramionach. Była zapłakana i przestraszona, ale na pierwszy rzut oka cała i zdrowa. Spojrzałam pytająco na Wojtka.
– Nic jej nie zrobił. Nie zdążył – szepnął ojciec Maćka. – Wujek pilnuje tego bydlaka, żeby nie uciekł do przyjazdu policji. I karetki pogotowia. Pogadamy później, jak już uspokoisz małą – uśmiechnął się.

Gdy niosłam Iwonkę do domu, odruchowo zerknęłam na zegarek. Była za pięć druga. Horror trwał godzinę, a ja miałam wrażenie, że to była wieczność.

Dorwali go

Tamten dzień był najstraszniejszym w moim życiu. I najdłuższym, bo wiele się potem działo.

Najpierw ściągnęłam do domu syna i synową. Zjawili się błyskawicznie, choć pole jest oddalone o pięć kilometrów.

Oj, dostało mi się od nich, dostało… Zaraz potem przyjechała policja, składałam zeznania. Psycholog rozmawiał z Iwonką. Mała, mimo przeżyć, była bardzo dzielna. W tym czasie odwiedziło nas chyba z pół wsi, a może nawet i cała. Wszyscy byli przerażeni tym, co się stało, ale cieszyli się, że wszystko dobrze się skończyło.

Dopiero późnym wieczorem mogłam wreszcie porozmawiać z sąsiadem i jego bratem. Chciałam wiedzieć, jak udało im się dopaść tego zboczeńca.

– To dzięki tej nocnej ulewie – opowiadał Wojtek. – Jak ruszyliśmy w pogoń, to uznaliśmy, że drań nie uciekał przez wieś, bo tam jest za dużo zabudowań, tylko postanowił skręcić do lasu. Zaryzykowaliśmy i po dziesięciu minutach już go mieliśmy. Zakopał się w błocie… Gdyby było sucho, pewnie zniknąłby gdzieś w bocznej dróżce.
– Szczęście w nieszczęściu!
– A żebyś wiedziała – wtrącił się Karol – Ale nawet to nie zniechęciło tego bydlaka. Gdy wyskoczyliśmy z auta, siedział z tyłu przy Iwonce i rozpinał jej bluzkę. Mała siedziała jak skamieniała. Złapałem go i wyciągnąłem na zewnątrz. Przywaliłem raz i drugi, bo mnie jasna krew zalała, i zadzwoniłem po policję. A Wojtek złapał Iwonkę i pobiegł przez pola do ciebie… – zakończył.

Od tamtej pory minęło prawie półtora roku. Iwonka już prawie nie pamięta o tamtym przerażającym zdarzeniu. Na początku budziła się z krzykiem, ale dziś jest już spokojna i radosna. Po wakacjach znowu ruszy do szkoły.

Ale już nie w pojedynkę. Po jej porwaniu wiele się zmieniło. Nikt już nie puszcza dzieci samych. Zawsze idą w grupie i to w towarzystwie kogoś dorosłego. Bo choć nasza wieś nadal jest cicha i spokojna, to nie ma gwarancji, że pewnego dnia znowu nie skręci tu jakiś bydlak…

Eugenia

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama