„Wszystkie moje znajome mają mężów pijaków i nierobów. Różowe okulary spadają dopiero po porodzie. Dlaczego, wy kobiety, robicie to dzieciom?” [LIST DO REDAKCJI]
Całkiem niedawno zdałam sobie sprawę, że niemal wszystkie moje znajome mają mężów pijaków i nierobów. Lub pijaków albo nierobów. Te dziewczyny same o tym mówią wprost. Chyba dlatego, że nie ma sensu udawać, że wszystko jest super. Mówią o ojcach swoich dzieci okropne rzeczy. Zapominając, że... takich mężczyzn na ojców swoich dzieci same sobie wybrały.
Podobno umiem słuchać… Kiedy słucham, nie przerywam, nie oceniam. Ani nie udzielam żadnych złotych rad, bo nie czuję się upoważniona do mówienia: „musisz zrobić to czy tamto”. Ale kiedy tak słucham swoich koleżanek, wzbiera we mnie złość. Na nie. Za to, że na ojców swoich dzieci wybrały takich patałachów. I żadna nie widzi w tym swojej winy.
„Łobuz kocha najbardziej”? Chyba siebie!
Rozumiem, że młoda dziewczyna ma prawo wierzyć w dyrdymały typu „łobuz kocha najbardziej”. Że imprezowi chłopcy, którzy oczywiście są bardzo wrażliwi i mieli trudne dzieciństwo – mogą przyciągać jak magnes. Zwłaszcza gdy są „tak uroczo” zbuntowani i to dlatego nie uczą się, nie biorą pierwszej lepszej pracy albo zwalniają się, bo… mają ku temu 101 powodów.
Moja pierwsza (i oczywiście wielka) miłość to był właśnie taki chłopak. Pił. A kiedy nie pił, to palił trawkę albo grał na automatach. Maturę zdał chyba wyłącznie dzięki swemu urokowi osobistemu (bardziej zależało na tym jego wychowawczyni niż jemu). Tak, był bardzo przystojny. Tak, nigdy się z nim nie nudziłam. Nie, nigdy nie wyobrażałam sobie Wojtka jako dobrego męża. Ani jako ojca.
Kiedy rodzice powiedzieli mu, że nie zamierzają go dłużej utrzymywać, wyjechał za granicę. Dość szybko przestał przyjeżdżać, przestaliśmy się kontaktować, po tych 20 latach mogłabym go nawet nie poznać na ulicy. Przy jego intensywnie alkoholowym stylu życia raczej trudno wymagać, by zachował młodzieńczy wdzięk.
W każdym razie, na podstawie doświadczeń własnych i koleżanek wiem, że „łobuz” kocha najbardziej, ale tylko siebie. Swoją opacznie pojętą wygodę. Alkohol. Pieniądze, ale łatwo zdobyte. Życie na własnych zasadach (bo inni ludzie są głupi).
Dlaczego robicie to własnym dzieciom?
Ci mężczyźni są cały czas tacy sami. To kobietom, najczęściej dopiero po porodzie, spadają różowe okulary. Czar pryska. Z królewicza zostaje tylko… patałach, leń, pijak, zdrajca. Ten sam, w którym jakiś czas temu się zakochały. Mimo że już wtedy miał słabość do: alkoholu, narkotyków, innych kobiet, konfliktów z prawem, łatwych pieniędzy (niepotrzebne skreślić).
Mam wrażenie, że tu nie chodzi o przekonanie, że „on się nie zmieni” w momencie założenia rodziny. Po prostu do tego momentu kobiety nie dadzą sobie wmówić, że z ich facetem cokolwiek jest nie tak. Bo w tych różowych okularach kompletnie tego nie widzą. A wystarczyłoby choć na chwilę je zdjąć i popatrzeć na mężczyznę obiektywnie. Uruchomić wyobraźnię i spróbować sobie szczerze odpowiedzieć na pytanie: jakim będzie ojcem? Czy dziecko będzie go obchodziło? Czy będzie go obchodziło to, że dziecko będzie go potrzebowało? Czy da wam poczucie bezpieczeństwa, dokładając się do utrzymania domu, a nie przepijając większości wypłaty? Co będzie czuło dziecko, słysząc wasze awantury?
Dlaczego robicie to własnym dzieciom?
Narzekasz? Trzeba było wcześniej myśleć
Nie chodzi o to, żeby czekać na księcia z bajki. Wystarczy nie pchać się na siłę do poważnego związku z patologią. Nikt nikomu nie broni randkowania z fajtłapami lub nierobami, ale uważam, że kobiety same sobie powinny zabraniać zakładania rodziny z kimś, kto jest nieodpowiedzialnym egoistą, który nie chce się leczyć, wygodnickim jaśniepanem z tłustymi włosami, itp. Te kobiety cierpią na własne życzenie, ale czym zawiniły ich dzieci? Żeby teraz ich życie wypełniał strach przed ojcem, wstyd za ojca, wstręt do ojca, żal do ojca? Uważam, że tu nie są winni tylko ci, pożal się Boże mężczyźni. Ale i te kobiety, które zakochały się po uszy... Nie narzekajcie na ojców swoich dzieci. Uciekajcie.
Sylwia
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Piszemy też o: