„Za oczernianie brata matka wymierzyła mi potworną karę. Nikt nie uwierzył w to, co zrobił mi Marian”
Byłam małą dziewczynką, gdy on mnie skrzywdził. Jednak nikt mi nie uwierzył, a własna matka wbiła mnie w poczucie winy, odepchnęła. Czego więc chce ode mnie teraz, po kilkunastu latach?
- redakcja mamotoja.pl
iedy na wyświetlaczu domowego telefonu zobaczyłam numer mojego starszego brata, oblał mnie zimny pot. Prawie nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu. Jeśli Witold już dzwonił, to wyłącznie po to, żeby złożyć mi świąteczne albo urodzinowe życzenia. I to zapewne za namową swojej żony, która jak zdarta płyta powtarzała, że rodzina powinna trzymać się razem. Zabawne… We mnie każdy taki telefon, nawet kurtuazyjny, budził wspomnienia, których wolałabym się pozbyć. Musiało minąć parę dni, nim udało mi się dojść do siebie.
Czemu teraz zadzwonił? Nie było teraz żadnej okazji do telefonowania, więc czego chciał? Nie byłam ciekawa. Nie miałam ochoty na rozmowy z nim. Ręka mi drżała, gdy wyłączałam telefon.
– Nie dzwoń, nie odbiorę – powiedziałam na głos.
– Dzwoń sobie do tego gnoja.
Miałam na myśli mojego drugiego starszego brata. Pewnie zapomniałby o moim istnieniu jeszcze szybciej niż Witold, gdyby nie jego młoda żona, która też uważała, że rodzina powinna trzymać się razem. Zabawne, naprawdę cholernie zabawne.
Zajęłam się porządkami, by nie myśleć o tym, że ktoś z rodziny czegoś ode mnie chce, że może zapragnie się spotkać. Na samą myśl przeszły mnie ciarki. Nie martwiłam się tym, że wyłączając telefon, uniemożliwiłam komuś innemu skontaktowanie się ze mną. Pracowałam w domu, nie miałam nikogo bliskiego, znajomych tyko paru i gdyby naprawdę czegoś potrzebowali, napisaliby do mnie na portalu społecznościowym, wysłali maila albo zadzwonili na komórkę – jej numeru nikomu z rodziny nie podałam. Domowy też powinnam zmienić, ale bałam się, że wtedy mogliby mnie zacząć nachodzić. Aż mi się słabo zrobiło i odruchowo sięgnęłam po komórkę, by zadzwonić do Danki.
Danka była moją terapeutką. Pomagała mi uporać się z przeszłością i porządkować ważne dla mnie sprawy. Tak naprawdę tylko jej ufałam. Ale nie mogłam dzwonić do niej za każdym razem, gdy ogarniał mnie strach. Zresztą wiedziałam, co mi powie. Skup się na tym, co zamierzałaś dziś zrobić. Pamiętaj, planowanie, a potem wykonywanie planu. Punkt po punkcie, z pedantyczną dokładnością, bez rozpraszania się innymi sprawami.
Przerwałam sprzątanie, bo wciąż odczuwałam niepokój wywołany telefonem brata. Zmęczona usiadłam w fotelu i przymknęłam oczy. Jak na zawołanie pod moimi powiekami pojawiła się czerwona, spocona twarz Mariana. Usłyszałam jego głos sapiący mi do ucha:
– Szykuj się na wieczór, siostrzyczko.
Nie mogłam tego zapomnieć
Wzdrygnęłam się. Obrzydzenie ścisnęło mnie za gardło, serce przyspieszyło. Zrobiło mi się duszno i cała zaczęłam się trząść, tak samo jak wtedy, kilkanaście lat temu. Otworzyłam oczy i spanikowana rozejrzałam się po pokoju. Dopiero po chwili odetchnęłam z ulgą. To było moje mieszkanie, mój pokój. W solidnych drzwiach miałam aż trzy zamki antywłamaniowe.
– Spokojnie, Milena – powiedziałam na głos i nabrałam głębiej powietrza. – Spokojnie, oddychaj. Nikt tu nie przyjdzie. Tu jesteś bezpieczna.
Jednak strach i wstręt nie odpuszczały. Wróciły dręczące wspomnienia, chociaż próbowałam je stłumić, zepchnąć gdzieś głęboko, by już nigdy więcej się nie pojawiły. Marzyłam o amnezji…
Danka twierdziła, że to nie jest metoda. Trzeba traumę przeżyć jeszcze raz, pogodzić się z nią, uporządkować te emocje. Inaczej wspomnienia ciągle będą wracały, wciąż tak samo bolesne. Pamiętaj o jednym, powtarzała jak mantrę, to nie była twoja wina.
Nie czułam się jednak na siłach, by mierzyć z tym, co mnie zabijało od środka. Na spotkaniu z terapeutką było łatwiej, choćby dlatego, że mogłam wówczas liczyć na jej wsparcie. Teraz jednak byłam sama i jedyne, czego pragnęłam, to schować się i udawać, że mnie nie ma. Wiem, dziecinne reakcje, ale przynosiły ukojenie.
Owinęłam się kocem i wpełzłam pod stolik. Dopiero tutaj zaczęłam się powoli uspokajać. Na tyle, że po jakimś czasie byłam w stanie dokończyć porządki.
– Zrobię sobie dobrą kolację, potem wezmę relaksującą kąpiel – postanowiłam, chowając odkurzacz do szafy. Planowanie na głos miało większą siłę niż w myślach, było jak złożona sobie obietnica.
Dlatego starałam się ze wszystkich sił zrobić to, co zmierzałam. Zdawałam sobie sprawę, że to kolejny mały krok na drodze do wyzwolenia, do normalności. Może kiedy już dokonam tego heroicznego wysiłku i pokonam traumę, uda mi się żyć normalnie? Wychodzić z domu do pracy, rozmawiać ze sprzedawczynią w sklepie, poznać nowych znajomych, spotykać się z nimi. Może nawet stworzę związek i założę rodzinę?
– Jest dobrze, dasz radę – dodawałam sobie otuchy.
Na tyle udało mi się zapanować nad strachem, że wieczorem uruchomiłam telefon domowy. Na wyświetlaczu miałam kilkanaście nieodebranych połączeń. Od braci i ich żon.
Czego oni ode mnie chcą?
Musiało się coś stać. Może… z nią? Skrzywiłam się odruchowo. Zwykle dla ludzi matka jest kimś bardzo bliskim, ukochanym, wspaniałym. Dla mnie mogłaby nie istnieć. Nie chciałam jej znać, nie chciałam pamiętać, że w ogóle miałam matkę.
Zapadł już wieczór, powinnam położyć się spać, by rozpocząć kolejny dzień z nowymi siłami i nowym planem. Powinnam wykonać zadania, które sama sobie wyznaczyłam. Miałam też do zrobienia zlecenie dla pracodawcy.
– Jeśli teraz oddzwonię, na pewno nie zasnę – mruczałam pod nosem. – Cokolwiek się stało, noc tego nie zmieni, czyli że mogę rano zająć się tą sprawą – tłumaczyłam sobie.
Podjęłam decyzję i znowu wyłączyłam telefon. A potem sprawdziłam dokładnie, czy drzwi na pewno są zamknięte, czy zamki działają, i poszłam do kuchni, by wziąć swoją wieczorną porcję lekarstw. Teraz już mogłam położyć się spać. Bez tabletek na pewno bym nie zasnęła.
Obudziłam się rano w doskonałym humorze, który zniknął od razu, gdy tylko przypomniałam sobie, że rodzina mnie ściga. Unikanie konfrontacji nic nie da. Trzeba się dowiedzieć, o co chodzi, bo inaczej nie dadzą mi spokoju.
Faktycznie, nie odpuszczali. Na wyświetlaczu było kilka kolejnych nieodebranych połączeń. Poszłam do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Nie zdążyłam zalać kubka wodą, gdy telefon się rozdzwonił. Zmusiłam się, by go odebrać.
– Milena, no wreszcie! – usłyszałam głos Olgi, żony Witolda. – Mama jest w szpitalu. Trzeba ją odwiedzić i trochę przy niej posiedzieć, pomóc przy jedzeniu, toalecie – wymieniała szybko. – Ja nie mogę, bo pracuję. Rozmawiałam już z Iwoną, ale ona też nie może. Dzwoniliśmy wczoraj, bo robiliśmy małą naradę rodzinną, kto się matką zajmie. Wiadomo, że ojciec jest już na to za stary. Szkoda, że nie odbierałaś i nie przyjechałaś. W każdym razie doszliśmy do wniosku, że ty się powinnaś nią zająć. Jesteś sama, pracujesz w domu, masz dużo wolnego czasu. Najlepiej jedź do mamy od razu, bo ja właśnie wychodzę do pracy, a Iwona ma dzisiaj wizytę u lekarza.
Autentycznie mnie zatkało. Przez długą chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.
– Jesteś tam? – zniecierpliwiła się bratowa.
– Jestem – odparłam.
– No to ci przekazałam, co ustaliliśmy. Ty zajmiesz się mamą. My mamy swoje obowiązki.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, rozłączyła się. Długą chwilę patrzyłam na telefon, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Ja powinnam się nią zająć?! Znowu wyłączyłam telefon. Nie zamierzałam tam jechać. Za żadne skarby.
Dobrze, że tego dnia miałam umówione spotkanie z terapeutką. Gdy tylko znalazłam się w jej gabinecie, zaczęłam gorączkową spowiedź. Nie wiem, czy to za sprawą tego bezczelnego żądania rodziny, ale odblokowałam się wreszcie na tyle, że wyrzuciłam z siebie wszystko, co dręczyło mnie przez lata. Mówiłam, płakałam, krzyczałam, szlochałam, zupełnie jak rozhisteryzowana dziewczynka. I tak się w tamtej chwili czułam. Jak mała, skrzywdzona dziewczynka, obmacywana przez starszego brata, zmuszana do rzeczy, których absolutnie nie powinna robić. Jak tamta dziesięciolatka, której nikt nie wierzył, bo przecież Marian to taki wzorowy uczeń, wygrywa olimpiady, pomaga w domu, udziela się w ośrodku dla niepełnosprawnych. Chodzący ideał. I zboczeniec.
Nie wierzyli mi
Najbardziej broniła Mariana właśnie mama. Miała do mnie okropne pretensje – że niby jestem zazdrosną gówniarą, która próbuje zniszczyć życie własnemu bratu. Tymczasem to oni bez wahania zniszczyli mnie. Doskonale pamiętam lanie, jakie dostałam za gadanie „głupot”.
– Oczerniasz rodzonego brata! – krzyczał ojciec. – Jesteś podła i niewdzięczna!
– Tyle razy zajmował się tobą, bawiliście się razem lalkami, a ty opowiadasz jakieś niestworzone rzeczy! – wrzeszczała matka.
Lanie bolało mniej niż to, że mi nie wierzyła. I że kazała mi go potem przepraszać, przysięgać na Biblię, że nigdy więcej nie będę rozpowiadała tych okropnych rzeczy.
– Wredna kłamczucha! Zazdrośnica! – skandowała i tłukła mnie pasem. – Przynosisz wstyd całej rodzinie!
– To wszystko twoja wina – usłyszałam od Witolda, gdy przyszedł do mnie po awanturze. – Przez ciebie kumple się śmieją, że mam brata pedofila. Widzisz, co narobiłaś? Wiesz, że przez ciebie możemy nie dostać się na studia?
Nikt z rodziny mi nie wierzył, więc uznałam, że tym bardziej nie uwierzy mi ktoś obcy. Poza tym potwornie się wstydziłam. Milczałam więc, co nie znaczy, że miałam spokój. Bracia wyjechali na studia, a matka ciągle mi wypominała, że opowiadałam takie paskudne, wstrętne rzeczy.
Mijały lata. Gdy tylko skończyłam technikum informatyczne, znalazłam pracę i wyprowadziłam się z domu. Miałam sporo szczęścia, bo udało mi się zaczepić w firmie reklamowej, która szukała stażysty. Moje grafiki i pomysły okazały się na tyle dobre, że zatrudniono mnie na stałe, a do tego sfinansowano moje studia.
Zerwałam kontakt z rodziną. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego.
– Proszę – Danka podała mi kolejne chusteczki.
Siedziałam skulona w fotelu i płakałam. Jednak kiedy to wszystko z siebie wyrzuciłam, poczułam się lepiej.
– Najchętniej wykrzyczałabym jej prosto w twarz, jak bardzo jej nienawidzę. Jej i Mariana! – warczałam, pełna gniewu, żalu, goryczy. – Jak bardzo mnie skrzywdzili. Ale nie mam odwagi. Nie chcę tam jechać, nie chcę ich widzieć. I na pewno nie będę się nią zajmować. Ona się mną nie zajęła, więc ja też nie zamierzam!
– Nie musisz – terapeutka spojrzała na mnie uważnie. – Zastanów się jednak, czy wizyta w szpitalu nie byłaby swego rodzaju zakończeniem tego bolesnego etapu twojego życia. Pogodzeniem się z przeszłością, zrozumieniem, że wtedy zrobiłaś, co mogłaś. I nie jesteś niczemu winna. Teraz jako dorosła, samodzielna, niezależna kobieta sama decydujesz o sobie i swoim życiu. Nie musisz się z nią spotykać, racja. Nie dla niej. Ale pomyśl o sobie. Czy za jakiś czas, gdy twoja matka, dajmy na to, umrze, nie uznasz, że brakuje ci tego ostatniego rozliczenia się z przeszłością? Nie będziesz żałowała, że z nią nie porozmawiałaś o tym, co przeżyłaś? Czasu nie cofniemy, ale możemy wykorzystać ten obecny najlepiej, jak się da.
Zamiast godziny spędziłam w gabinecie prawie trzy. Na szczęście byłam tego dnia ostatnią pacjentką Danki. Rozmowa z nią dała mi do myślenia. Miałam całą noc na podjęcie decyzji.
– Dlaczego nie pojechałaś do mamy? – usłyszałam nazajutrz w telefonie pełen pretensji głos Iwony, drugiej bratowej. – Nie wstyd ci? Powinnaś zaopiekować się własną matką. Jak możesz ją tak olewać? Musisz…
– Nic nie muszę – przerwałam jej. – Ale pojadę tam dzisiaj. Tylko nie liczcie, że będę się nią zajmować. Ustalcie między sobą, które weźmie wolne i będzie z nią siedziało. Mnie w to nie mieszajcie – powiedziałam i rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź Iwony.
Pojechałam do szpitala. Czułam, że muszę to zrobić dla własnego spokoju ducha. Nie miałam pojęcia, o czym będę rozmawiać z matką po tylu latach. Kłębiły się we mnie sprzeczne emocji. Weszłam do sali i mimo upływu czasu, mimo że była wyniszczona chorobą, od razu ją poznałam. Po tym spojrzeniu pełnym nagany i wyrzutu.
Zawsze mi to wypominała
Przez całe moje nastoletnie życie nie pozwoliła mi zapomnieć, że jestem wyrodną córką i podłą siostrą, zazdrośnicą, która chciała zniszczyć życie bratu i całej rodzinie.
– Po co przyszłaś? – spytała cicho.
Patrzyłam na nią, zastanawiając się, co powiedzieć. Chyba prawdę. Tak będzie najprościej.
– Dzwoniły Olga i Iwona. Na zebraniu rodzinnym ustalili, że to ja powinnam się tobą zająć. Oni mają ważniejsze sprawy na głowie.
– Nikt nie pokazał się od przedwczoraj – poskarżyła się matka. – Przywieźli mi tylko piżamę, kilka drobiazgów i pojechali.
– Dlaczego nie poprosisz Mariana? – przysunęłam sobie krzesło i usiadłam obok łóżka.
Matka prychnęła.
– A cóż ja obchodzę tego egoistę? Nawet nie wiesz, jaki twój brat zrobił się samolubny – zaczęła narzekać na Mariana, potem na Witolda, na synowe, nawet na ojca. – Dobrze, że jeszcze ciebie mam, córeczko – spojrzała na mnie z nadzieją. I jakoś tak ciepło…
Na moment się zawahałam. Może powinnam zapomnieć, wybaczyć, w końcu to moja matka, może powinnam obiecać, że się nią zajmę… Ale to trwało tylko chwilę.
– Dlaczego mi nie uwierzyłaś? – spytałam cicho. – Kiedy ci powiedziałam o tym, co robi mi Marian?
Nie wiem, na co liczyłam… Ale nic się zmieniło.
– A ty znowu swoje! – matka podniosła głos. – Tyle lat, a ty wciąż to rozgrzebujesz? Na co to komu? Czemu się tak upierasz? Jesteś już dorosła, więc powinnaś mnie zrozumieć… Co twoim zdaniem miałam zrobić?
Ściszyła głos, a ja oniemiałam. Bo jednak coś się zmieniło: po raz pierwszy nie zarzuciła mi kłamstwa.
– Miałam iść na policję? Donieść na syna? Taki skandal zniszczyłby mu życie. Naszą rodzinę też. Może nawet poszedłby do więzienia. Chciałabyś mieć brata kryminalistę? Ludzie by nas wytykali palcami, obgadywali za plecami. Cała rodzina byłaby naznaczona. Minęło już tyle lat, powinnaś zapomnieć. Wybaczyć mu. Młody był, głupi, teraz jest inny, ma rodzinę, nie psuj tego…
Nie mogłam uwierzyć
Pokręciłam głową zszokowana. Więc ona doskonale wiedziała, że mówię prawdę, a jednak to mnie ukarała, to mnie napiętnowała, a nie Mariana. Już nawet nie chciałam dociekać, czy wcześniej coś podejrzewała, ale wolała udawać ślepą. To, czego już się dowiedziałam, wystarczyło. Wreszcie się uwolniłam. Gdzieś w głębi serca wciąż miałam nadzieję, że gdy mi uwierzy, przytuli mnie, pocieszy, przeprosi, a ja wtedy będę mogła jej wybaczyć. Ale ona… dobrze o wszystkim wiedziała! I zamiast mi pomóc, odepchnęła mnie, a potem dyskredytowała cały czas, nie pozwalając zapomnieć, jakiego „grzechu” się dopuściłam. Teraz wreszcie wiem, czemu to robiła. Bała się, że komuś powiem, jakiego zboczeńca wychowała. Była jeszcze gorsza niż Marian.
Gdy nadzieja umarła, poczułam się lżej. Koniec. Zamknęłam ten rozdział raz na zawsze.
– Przyjdź jutro i przynieś mi czystą bieliznę – matka gładko zmieniła temat, tak jakbyśmy wcześniej rozmawiały o pogodzie. – I coś do czytania, i sok pomarańczowy – dodała.
Siedziałam i patrzyłam na nią ni to z ulgą, ni z satysfakcją. Wyzbywając się złudzeń co do niej, pozbyłam się też okropnego, przygniatającego mnie żalu. Nie wiem, czy kiedykolwiek mnie kochała, ale to już nie było ważne. Nie potrzebowałam jej. Już nie. I z całą pewnością nic jej nie byłam winna.
– Nie przyjdę i nie przyniosę – powiedziałam.
– Jak to? – zdziwiła się. – Jestem twoją matką, powinnaś… – zaczęła.
– Jesteś kimś, kto mnie urodził – przerwałam jej. – To wszystko. Dobra, kochająca matka nie postąpiłaby tak jak ty. Pozwoliłaś mnie krzywdzić, a potem mnie zbiłaś i przez lata zadręczałaś, byle tylko prawda się nie wydała. Więc nie mów mi teraz, co powinnam, a czego nie, bo nie masz prawa. A ja nie mam względem ciebie żadnych zobowiązań. Ty też uznałaś, że nie masz obowiązku chronić swojej dziesięcioletniej córki przed synem zboczeńcem. Wybrałaś Mariana, więc niech on ci teraz pomaga. Ciekawe, czy jak zacznie się dobierać do córki i bratanic, też będziesz go tak bronić? Powiedz mi, Witold i Olga naprawdę się nie boją o swoje dziewczynki? Ile mają teraz lat? Siedem i dziewięć? Wszyscy jesteście nienormalni, jeśli myślicie, że on nie stanowi zagrożenia. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Nigdy. No chyba że zostanę powołana na świadka w sprawie o molestowanie moich bratanic przez mojego starszego brata. Wtedy mogą na mnie liczyć, nie zawiodę – powiedziałam. Potem się podniosłam, odstawiłam krzesło na miejsce i wyszłam z sali.
Niech się dowiedzą
W drzwiach minęłam się z Iwoną. Pewnie przyszła tu, by namówić mnie do zmiany zdania w kwestii opieki nad matką. Raczej nie spodziewała się usłyszeć o mrocznej przeszłości swojego męża. Podejrzewam, że dotąd znała wersję o Milenie paranoiczce, o młodszej siostrze, która coś sobie uroiła. Nie wiem, ile usłyszała teraz, ale sądząc po bladej twarzy i przerażonej minie, dość, by zasiać w niej ziarno wątpliwości.
I dobrze. Wcale nie chodziło o zemstę, ale o sprawiedliwość i o dziewczynki. Naprawdę nie chcę, by spotkało je to, co mnie.
Milena
Zobacz też:
- "Gdyby tylko pani K. wiedziała, co będzie dalej, nigdy nie zostawiłaby wózka z małą Basią pod sklepem"
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”