Reklama

Dobrze mi się żyło. Mój warsztat samochodowy nieźle prosperował, pobudowałem się, na samotność też nie narzekałem. Uważałem jednak, że na ożenek jeszcze za wcześnie, a tak po prawdzie, to z żadną nie miałem ochoty wiązać się na dłużej. Matka z ojcem pytali, kiedy zamierzam dać im wnuki, ale nie przejmowałem się ich gadaniem, wreszcie miałem dobry czas i chciałem się nim nacieszyć, bo nie zawsze tak było. W szkole nie byłem pierwszym uczniem, nauczyciele odetchnęli, jak udało mi się dotrzeć do matury i nawet ją zdać, co mnie samego trochę zdziwiło. Nygusem byłem, ale honorowym, tyle że energia mnie roznosiła.

Reklama

Po technikum fach miałem w ręku, świat stał przede mną otworem. Zatrudniłem się w warsztacie samochodowym. A kiedy pojawiła się okazja, żeby iść na swoje, to skorzystałem.

Moim wspólnikiem był jeden z klientów. Mieliśmy mnóstwo entuzjazmu, ale z początku interes szedł jak krew z nosa, kilka lat zajęło nam, żeby umocnić firmę. A jak już się udało, wspólnik się wycofał, musiałem spłacić jego udziały i znowu miałem pod górkę. Piąłem się mozolnie, lata leciały, nawet trochę posiwiałem, chociaż rok mi jeszcze do czterdziestki brakuje. A jak wreszcie mocno stanąłem na nogi, spotkałem Martę.

O nie, nie mam jej numeru…

Pracowała w kafejce, do której wpadałem na późne śniadanie. Od razu wpadła mi w oko. Ładna była i szybko zapamiętała, co najbardziej lubię, podawała mi z uśmiechem, ale umówić się nie chciała. Chodziłem do niej codziennie, nawet po kilka razy, prosiłem o kawę i patrzyłem, jak się zgrabnie uwija. Podobała mi się coraz bardziej, robiłem do niej podchody. Zdawkowo odpowiadała na zaczepki, ale uśmiechała się i czułem, że jak jeszcze trochę się postaram, będzie moja.

Personel kafejki często się zmienia, więc jak raz się okazało, że jej nie ma, wkurzyłem się na siebie. Nie miałem na nią namiarów, więc jeśli odeszła, gdzie ją teraz znajdę?

– Marta wzięła wolne, jej synek zachorował – powiadomiła mnie jej koleżanka.

Zdębiałem. Miała dziecko? Tego się nie spodziewałem, wyglądała tak młodo.

– Sama go wychowuje, Czarek ma dziesięć lat, to już duży chłopak – dołożyła kelnerka z nutką złośliwej satysfakcji. Nikomu w kafejce nie umknęło, że interesuję się Martą.

– Gdzie ona mieszka? – spytałem, starając się nie pokazać, jak bardzo wstrząsnęła mną ta wiadomość.

– Takich informacji nie udzielamy – dziewczyna wydęła usta.

– Rozumiem, ale numer telefonu Marty nie jest zastrzeżony? – spytałem, przesuwając w jej stronę zwinięty banknot.

Zawahała się.

– Tyle chyba mogę dla pana zrobić – nabazgrała kilka cyfr na serwetce.

Wyszedłem przed kafejkę i od razu zadzwoniłem do Marty.

– Sławek, pani najlepszy klient – przedstawiłem się. – Zdobyłem pani numer, bo chcę zapytać, czy mógłbym w czymś pomóc. Mam samochód, jeśli trzeba zawieźć dzieciaka do lekarza, polecam swoje usługi. Jako kierowca nie mam sobie równych.

Zaśmiała się, ale powiedziała, że nie trzeba, poradzi sobie sama, Czarek właściwie nie jest chory, ma tylko trochę kłopotów. Zabrzmiało to niejasno, więc się zainteresowałem, ale Marta nie chciała nic więcej powiedzieć.

Następnego dnia zobaczyłem ją w kafejce

Tym razem nie była sama – ukryty za ekspresem do kawy siedział szczupły chłopaczek. Czarek, bo niby kto inny.

– Synek? – spytałem, odbierając od Marty kawę i wskazując młodego.

Potwierdziła, a chłopak podniósł głowę znad telefonu i spojrzał na mnie. Wyglądał fatalnie, rozcięta warga spuchła, pod okiem wykwitł siniec.

– Kto cię tak załatwił? – spytałem.

Marta szybko, trochę zbyt szybko, odpowiedziała za niego. Spadł w szkole ze schodów, zwykły wypadek.

Czy ona kryje jakiegoś gacha?!

Zabrakło mi tchu. Nie jestem głupi, nieraz słyszałem takie usprawiedliwienia z ust sąsiadki, którą mąż lał równo co sobota, żeby natłuc jej rozumu do głowy. Już wiedziałem, dlaczego Marta nie chciała się ze mną umówić. Miała fagasa, który bił jej syna.

– Nie możesz na to pozwalać – złapałem Martę za nadgarstek, zapominając, że nie jesteśmy po imieniu. – Chłopak wygląda strasznie, nie uwierzę w wypadek na schodach.

Marta rozejrzała się i szepnęła tak, by młody nie słyszał.

– Ja też nie wierzę, ale Czarek upiera się, że tak było. Dziś za nic nie chciał iść do szkoły, dlatego wzięłam go ze sobą.

– Pobili go w szkole? – spytałem nieufnie. Mówiła z przejęciem, jakby szczerze, ale może kłamała, żeby chronić fagasa.

– Na to wygląda. Chciałam dziś porozmawiać z wychowawczynią, dowiedzieć się, co zaszło, ale mam pierwszą zmianę, nie zdążę – szeptała zmartwiona Marta.

Zwierzała mi się jak przyjacielowi, albo ją mocno przycisnęło, albo nie miała nikogo bliskiego.

– Nauczyciele nic ci nie powiedzą, to są sprawy między chłopakami – odszepnąłem.

– Skąd wiesz?

– A jak myślisz? Byłem jednym z nich, wiem, jakie to skomplikowane układy towarzyskie.

– Czarek jest lubiany, ma kolegów – powiedziała obronnym tonem.

Zrobiło mi się jej żal. Ma kolegów! Marta kompletnie nie kumała zasad funkcjonowania szkolnego kotła, w jakim musiał obracać się jej syn.

– Wyjaśniłbym ci to i owo, ale przecież nie tutaj – sapnąłem zniecierpliwiony.

– Umów się w końcu ze mną, ja nie gryzę.

– My nikogo nie potrzebujemy – Czarek przestał udawać, że nie podsłuchuje, i podszedł bliżej.

– No to ciebie także zapraszam – powiedziałem zirytowany ich oporem. – Musimy pogadać.

– Dobra, a o czym? – dał się skusić.

– Się zobaczy – utarłem mu nosa, bo zaczynał mnie wkurzać.

Wróciłem po nich, jak Marta skończyła zmianę. Poszła na zaplecze, żeby się przebrać, a ja skorzystałem z okazji, żeby trochę się dowiedzieć.

– Wujek do was często przychodzi? – spytałem. Musiałem się upewnić, że Marta nikogo nie kryje.

– Czasem, ale niezbyt – odparł ostrożnie Czarek.

No to byłem w domu, przeczucie mnie nie myliło. Marta miała kochanka, oszukała mnie.

– Lubisz go? – drążyłem temat, bo chciałem się upewnić. Dzieci nie potrafią dobrze kłamać, poznam po Czarku, czy mówi prawdę.

– Lubię, ale wolę ciocię. Jest kochana, zawsze coś mi przynosi. Tę komórkę ona mi kupiła – rozgadał się chłopak.

Wreszcie przestał cedzić słówka, tylko że ja od tego zgłupiałem. Myślałem, że dzieciak nazywa wujkiem fagasa, który go pobił, a tymczasem na horyzoncie pojawiła się ukochana ciocia.

Marta, wracając do nas, wychwyciła ostatnie słowa syna i zaśmiała się.

– Czarek uwielbia ciocię Julkę, to żona mojego brata. Marek bardzo mi pomaga, opłacił moje studia i dokłada się do mieszkania. Chce, żebym stanęła na nogi. Nigdy nie odwdzięczę mu się za to, co dla nas robi.

Obraz Marty, który wypieściłem na własny użytek, zafalował i zamazał się. Urocza kelnereczka studiowała i miała plany na przyszłość.

– Już dostałam bęcki od życia, wiem, że muszę polegać wyłącznie na sobie. Nie szukam opiekuna ani księcia, który wybawi mnie z trudnej sytuacji życiowej – obrzuciła mnie dziwnie powłóczystym spojrzeniem. – Studiuję prawo i administrację, nie zawsze będę kelnerką.

– Masz wielkie ambicje – poszliśmy za Czarkiem, który zdążył wybiec na ulicę. – Ja jestem zwyczajnym mechanikiem samochodowym. Czy to dlatego nie chciałaś się ze mną umówić?

– A ja jestem panną z dzieckiem. Nie pasuję do ciebie, zamożnego i szanowanego właściciela warsztatu – powiedziała to zwyczajnie, bez cienia uprzedzenia.

– A tak poważnie, to nie w głowie mi faceci. Muszę się skupić na wytyczonym celu, od tego zależy nasza przyszłość.

– To czemu teraz idziemy razem na lody? – próbowałem ustalić, na czym stoję.

– Polubiłam cię i nie mogłam się oprzeć, nikt nie jest doskonały – roześmiała się.

– No i obiecałeś, że wyjaśnisz mi, jak to jest między chłopakami. Czarek ma kłopoty w szkole a ja nie wiem, jak mu pomóc.

– Dajesz mu kieszonkowe? – spytałem, pozornie bez sensu zmieniając temat.

Marta potwierdziła.

– Wystarcza mu? Nie giną ci przypadkiem drobne pieniądze?

– Czarek nie jest złodziejem! – zaperzyła się nagle. – Pewnie słyszałeś o aferze ze słoikiem, do którego klienci wrzucają napiwki. Owszem, drobne zniknęły, ale on nie miał z tym nic wspólnego, był w kafejce zaledwie chwilę.

Broniła go jak lwica, a ja utwierdziłem się w podejrzeniach. Musiałem jednak sprawdzić, czy mam rację, zanim powiem Marcie, co się dzieje z jej synem. Zamierzałem popatrzeć, czy Czarek nie jest ofiarą starszych chłopaków wymuszających na młodszych haracz, ale mój plan zależał od tego, czy młody pójdzie do szkoły. A on stawił silny opór. Bał się, ale nie chciał się zwierzyć. Widocznie doświadczenie nauczyło go, że dorośli nie są w stanie mu pomóc.

Nieudana interwencja Marty u wychowawczyni tylko go w tym upewniła. Nauczycielka o niczym nie wiedziała i zaleciła spokój oraz rozmowę z dzieckiem.

Zastosowałem się do jej rady, jednakże po swojemu.

– Dorywają cię pod szkołą czy na korytarzu? – spytałem cicho. Dobrze zadane pytanie zawsze trafia w cel, Czarek zdecydował się potwierdzić, że akcja wymuszenia przebiega poza budynkiem.

– Pójdziesz tam, nie możesz chować głowy w piasek, to ich tylko rozzuchwala. Nic się nie bój, będę tuż obok.

– Nic im nie zrobisz, oni nikogo się nie boją – oczy chłopca zaszkliły się łzami.

– A to się jeszcze zobaczy – odparłem.

Złapałem dzieciaka za rękę

Czekałem na niego pod drzewami. Kiedy wyszedł ze szkoły, poszedłem za nim. Za rogiem czekało na Czarka trzech smarkaczy ze starszej klasy. Zatrzymał się przy nich i sięgnął do kieszeni. Szybko podbiegłem.

– To jest karalne wymuszenie, kolego – złapałem jednego za chciwą rękę. – Ojciec wie, że okradasz kolegów?

– Puszczaj, zboku! –zawołał.

Tylko dlatego się wyrwał, że nie trzymałem go zbyt mocno. Był dzieckiem, nie mogłem użyć przemocy.

Uciekli, a Czarek popłakał się, przerażony tym, co zrobiłem. Był pewny, że banda trzech zemści się na nim, ja też nie miałem co do tego wątpliwości. Pokpiłem sprawę. Myślałem, że wystarczy, jak ich złapię na gorącym uczynku, ale nie spodziewałem się takiej bezczelności. Za moich czasów dzieci były znacznie bardziej potulne.

Marta zdenerwowała się, kiedy dowiedziała się o nieudanej interwencji. Uświadomiła mi, że smarkacz mógł mnie oskarżyć o napaść. Wkurzyłem się jeszcze bardziej, to już nie była sprawa Marty i Czarka, tylko moja.

Codziennie podjeżdżałem pod szkołę samochodem, odbierałem Czarka i zawoziłem do mamy. Pilnowaliśmy go jak oka w głowie. Po pracy przychodziłem do nich i oboje z Martą zastanawialiśmy się, jak ochronić chłopca. Przy okazji zapunktowałem u niej tak, że już nie mówiła, jak to nie ma głowy do facetów. Może i nie miała, ale byłem wyjątkiem i doskonale się z tym czułem.

Czarek nie chciał podać nazwisk prześladowców, zdążył już zobaczyć, że ani nauczyciele, ani matka, ani ja nie możemy mu pomóc. Wolał nie donosić, żeby nie pogarszać swojego położenia. Ja jednak nie mogłem zrezygnować. Zadawałem pytania po swojemu, znienacka. Udało się za setnym razem, chłopiec w nerwach nazwał jednego z prześladowców po nazwisku. A ono coś mi mówiło. W moim warsztacie naprawiało auta pół miasta, drugie pół u kumpla, na wylotówce na Szczecin. Sprawdziłem w komputerze faktury za usługi i znalazłem właściwe nazwisko. Ojciec młodocianego chuligana naprawiał kiedyś u mnie samochód. Więcej nie wrócił, więc pewnie przeniósł się do drugiego warsztatu. Zadzwoniłem do kumpla i poprosiłem, żeby odesłał go do mnie, jeśli się u niego pojawi. W zamian obiecałem dowolną przysługę.

– Poważnie? Trzymam cię za słowo – ucieszył się właściciel konkurencyjnego warsztatu. – Chyba mogę ci go dać, jak raz jego rzęch stoi u mnie na kanale.

– Dawaj go, mam z nim do pogadania – ożywiłem się – Powiedz, że tylko ja mam potrzebne części, i w dodatku taniej.

– Fiuu, widzę że bardzo ci zależy – kumpel zaczął się zastanawiać, czy odstąpienie klienta mu się opłaci, bo może chcę z nim ubić interes, który przejdzie mu koło nosa.

– Jego chłopak bije mojego – musiałem wyjawić, o co mi chodzi.

Kumpel od razu stracił zainteresowanie klientem, odstąpił mi go i obiecał, że nie zapomni odebrać należnej przysługi.

Nie byłem dumny z tego szantażu

Ojciec chłopaka dręczącego Czarka przyjechał dość szybko. Osobiście zrobiłem oględziny wozu i podałem kwotę, za jaką podejmę się naprawy. Nie była mała.

– Strasznie drogo – jęknął klient.

– Może dałoby się taniej, nawet po kosztach – powiedziałem w zamyśleniu.

– Po kosztach? – zainteresował się.

– Byłoby wspaniale.

– Jest tylko jeden problem. Pana syn prześladuje mojego chłopaka, Czarek mu na imię. Wymusza haracz, raz nawet pobił go z kolegami.

– Mój syn nie łobuzuje, to pomówienie – zaperzył się tatuś.

– Na własne oczy widziałem, ale nie będę się upierał – powiedziałem zgodnie. – Po kosztach też nie naprawię, jeśli pan z nim nie porozmawia. Chcę, żeby Czarek czuł się w szkole bezpiecznie, to chyba nie tak wiele?

– Ale co ja mogę… – klient wyraźnie zaczął się zastanawiać.

– Niech pan przemyśli moją propozycję – odwróciłem się i wszedłem do kantorka. – Dołożę drugą naprawę gratis, jeśli będę zadowolony z pana interwencji.

– Porozmawiam z synem, ale niczego nie obiecuję – ojciec próbował zachować twarz, ale już wiedziałem, że wygrałem.

Zaszantażowałem go i nie byłem z tego powodu dumny. Wolałbym, żeby szkolny problem potrafili rozwiązać nauczyciele i rodzice, ale skoro tak nie było, musiałem sobie jakoś radzić. Nie powiedziałem Marcie, co zrobiłem. Nie chciałem, żeby Czarek dowiedział się, jak skuteczne bywają metody odległe od obowiązującego prawa i przepisów, które nie były w stanie ochronić ucznia.

Od tej pory syn Marty miał spokój

Mojej dziewczynie spadł kamień z serca, młody poweselał, a ja zacząłem domagać się przeprowadzki do mojego domu. Od jakiegoś czasu pomieszkiwałem z Martą, wprowadziłem się bez uzgadniania, w czasie gdy próbowaliśmy rozwiązać problem Czarka. Przyszedłem i zostałem, co było tak naturalne, jak fakt, że od tej chwili będziemy razem. Spotkałem właściwą kobietę i nic nie mogło mnie od niej odwieść, nawet utyskiwania rodziców, niezadowolonych, że znalazłem sobie dziewczynę z dzieckiem, które będę musiał wychowywać. Nie mogłem już tego słuchać, więc zaprosiłem ich do mieszkanka Marty, które aktualnie było moim domem.

– Trochę tu ciasno – powiedziała mama, rozglądając się.

– Marta nie chce przeprowadzić się do mnie – powiedziałem. – Dlatego gnieciemy się tu we trójkę, a mój dom stoi pusty.

– A to dlaczego? – zdziwił się ojciec.

– Lubię być niezależna – odparła Marta.

Rodzice chyba nie do końca zrozumieli, o czym mówi, ale kiedy wyszło na jaw, że mimo związku ze mną Marta nie zamierza porzucać pracy i zdobywa nowe kwalifikacje, mama zamilkła. Nie wiem, co pomyślała, ale od tej pory już nie mówiła, że Marta jest cwana, bo złapała najlepszą partię w mieście, czyli mnie.

Umiem postawić na swoim, więc namówiłem narzeczoną do zamieszkania w moim domu. Marta skończyła studia i znalazła pracę w urzędzie miasta. Jest najlepszym, co mi się przydarzyło. Żyje nam się wspaniale, idealnie do siebie pasujemy. Mamy tylko jedno dziecko, Czarka, i na razie nie myślimy o powiększeniu rodziny, syn nam wystarczy. W tej sprawie rozumiemy się bez słów i nikomu nie zamierzamy się tłumaczyć z naszej decyzji.

Moim rodzicom trudno było się przyzwyczaić, że znienacka stali się dziadkami dziesięciolatka, ale gdy bliżej poznali Czarka, przestali mówić o wnukach. Chłopak lubi z nimi przebywać, pływają z dziadkiem motorówką po naszej rzece i obaj mają z tego wielką frajdę.

A ja się cieszę, że wreszcie wszystko gładko się toczy. I tylko czasem zastanawiam się, co by się stało, gdyby w naszym życiu pojawił się facet, który nie chciał być tatą Czarka…

Sławomir

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama