Reklama

Kiedyś byłyśmy z Beatą nierozłączne. Pamiętam taki okres dzieciństwa, gdy mówiłyśmy ludziom, że jesteśmy bliźniaczkami. Miałyśmy wtedy siedem, może osiem lat. We wsi wszyscy nas znali, ale czasami udawało nam się nabrać kogoś obcego, na przykład jakieś zabłąkanego letnika, który szukał drogi nad jezioro. Obie byłyśmy niebieskookimi blondynkami, tego samego wzrostu i budowy ciała, więc czemu obcy miałby nam nie uwierzyć? Raz nawet jakaś turystka, która kupowała u mamy mleko i jaja, powiedziała coś miłego o jej córkach.

Reklama

Mama odruchowo pogłaskała po głowie moją młodszą siostrę i coś odpowiedziała, a tamta kobieta stwierdziła, że miała na myśli „te bliźniaczki”. Pamiętam, że mama była wściekła o to, że przedstawiam Beatę jako swoją siostrę, a tę prawdziwą odsuwam i nie chcę się nią zajmować.

Naprawdę nie miałam ochoty. Andżelika była o cztery lata młodsza, więc nie stanowiła żadnego towarzystwa do zabawy. Mama chciała, żebym się nią opiekowała, kiedy ona była zajęta, ale ja miałam ciekawsze rzeczy do robienia z moją przyjaciółką.

Mówcie mi Luna

Nigdy nie pozbędę się poczucia winy. Nawet rozgrzeszenie od księdza, któremu się wyspowiadałam, a także od terapeutki, która powiedziała, że przecież sama wtedy byłam dzieckiem i nie mogłam przewidzieć konsekwencji swoich działań – nie pomogły.

Andżelika zginęła przeze mnie i muszę z tym żyć.

Po śmierci mojej siostry mama nie chciała widywać Beaty w naszym domu. Chodziło o to, że moja przyjaciółka była „współwinną”, chociaż takie słowa nigdy nie padły.

O dziwo, tragedia nas nie rozdzieliła, chociaż nie doszłoby do niej, gdyby nie to, że chciałyśmy spędzać czas tylko z sobą. Nadal bawiłyśmy się u niej na podwórku, bo jej mama była wobec mnie bardzo opiekuńcza, jak zresztą wszyscy dorośli po śmierci Andżeliki.

Kiedy podrosłyśmy, dzieliłyśmy się każdą myślą, pomysłem, potem opinią na temat chłopaków.

W końcu Beata wyjechała do miasta i zamieszkała u chłopaka, którego poznała nad jeziorem w wakacje. Wszyscy myśleli, że taki układ – zamożny młody mężczyzna z miasta i dziewczyna ze wsi – nie potrwa długo, ale pobrali się i urodziła im się córeczka. Oczywiście, przyjaciółka poprosiła, żeby została jej matką chrzestną.

Dali jej na imię Lucyna, ale kiedy tylko mała nauczyła się mówić, zażądała, żeby nazywać ją Luną. Chyba było to imię jakiegoś kucyka z kreskówki i nie było w tym nic dziwnego, ale tak naprawdę to był pierwszy sygnał, że to dziecko nie jest takie jak inne. Luna…? Magiczna rzymska bogini Księżyca, naprawdę?

Luna była dzieckiem niezwykle spokojnym i poważnym. Zawsze skupiona na jakiejś czynności, zupełnie jakby była dorosłą osobą, słuchająca uważnie i wpatrująca się w człowieka wielkimi ciemnymi oczami, momentami wywoływała we mnie poczucie dyskomfortu albo wręcz niepokoju.

Pamiętam, jak kiedyś przyjechałam do Beaty i zostałam z Luną na noc, bo przyjaciółka jechała z mężem na wesele kogoś z rodziny. Dziewczynka miała wtedy może z pół roku. Przyjaciółka powiedziała mi, że mała jest przyzwyczajona do spania w dużym łóżku z rodzicami, więc położyłam ją na środku, zabezpieczyłam licznymi poduszkami, a sama ułożyłam się z boku wielkiego małżeńskiego łoża. Nie wiem, dlaczego w pewnej chwili się obudziłam, bo w pokoju było zupełnie cicho. Światło zapalone w przedpokoju wpadało przez szklane drzwi, więc od razu spojrzałam na dziecko. I poczułam się jak w horrorze.

W środku nocy sześciomiesięczna dziewczynka leżała na łóżku kompletnie wybudzona i patrzyła przed siebie szeroko otwartymi oczami. I się uśmiechała. Wyglądało to tak, jakby z zainteresowaniem przyglądała się czemuś… lub komuś… Później wstydziłam się przed samą sobą, że wystraszyłam się tego obrazka. Za dużo horrorów, naprawdę! Po prostu się obudziła i z jakiejś przyczyny nie płakała, tylko z uśmiechem wpatrywała się w sufit. Normalna sprawa, prawda?

Herbatka z babcią

Kiedy Luna miała cztery latka, znowu wydarzyło się coś dziwnego. Byłam częstym gościem u Beaty i jej męża, zawsze zgadzałam się popilnować ich córeczki, kiedy chcieli wyjechać na dzień czy dwa. Tamtego dnia Luna drzemała po obiedzie w swoim pokoju. Zostawiłam elektroniczną nianię, żeby mogła mnie zawołać, kiedy się obudzi, a sama poszłam poopalać się na balkonie.

W pewnym momencie usłyszałam przez urządzenie głos Luny. Najwyraźniej się obudziła, bo zupełnie rześkim głosem mówiła do kogoś, żeby napił się herbatki. To jeszcze było normalne, więc podniosłam się, żeby do niej iść. I w tym momencie usłyszałam:
– Nie, babciu, nie pij z tej filiżanki. Ta jest Zuzi koali. Zobacz, mam tu twój kubeczek. Sama mówiłaś, że to twój ulubiony.
Luna miała tylko jedną żyjącą babcię – mamę ojca. Pani Dorota, mama Agnieszki, ta, która tak mnie
lubiła, zmarła przed narodzinami małej. O kogo więc chodziło?

Kiedy weszłam do pokoju, dziewczynka bawiła się w herbatkę dla misiów i lalek. Na stoliczku było jednak o jedno nakrycie za dużo; dodatkowo, duży, porcelanowy kubek nie pasował do błękitnej plastikowej zastawy.
– Z kim rozmawiałaś, kochanie? – zapytałam łagodnie i Luna spojrzała na mnie tak, że zrobiło mi się nieswojo.
– Z nikim – odpowiedziała z miną dziecka, które wie, że nie powinno kłamać, ale i tak to robi.
Przełknęłam ślinę i wskazałam na kubek w czerwone różyczki z wyszczerbionym uchem.
– Mogę się napić herbatki z tego kubeczka? – zapytałam, klękając na dywanie obok stoliczka.
– Nie!!! – zaprotestowała głośno dziewczynka, a potem nakazała mi, bym wyszła z pokoju.
Kiedy wychodziłam, na jej buzi malowały się rozterka i smutek.

Musiałam zapytać Beatę o ten kubek. Przeczuwałam odpowiedź, ale musiałam się upewnić.
– Ten w czerwone różyczki? – dopytała przyjaciółka. – Moja mama piła tylko z niego, jak u nas była, strasznie go lubiła, więc go zostawiłam, chociaż jest nadtłuczony. Ostatnio Luna zapytała, czy mamy jakiś kubek w czerwone kwiatki, i jej go dałam… Dlaczego pytasz? Stłukł się?
Nie powiedziałam jej o podsłuchanej przez elektroniczną nianię rozmowie, jaką jej dziecko toczyło z niewidzialną babcią. Zapytałam tylko, czy kiedykolwiek mówiła córce, że babcia piła z tego kubka. Zaprzeczyła.

Kiedy przyjeżdżałam do nich potem, widziałam, że Luna w jakiś sposób się mnie obawiała… Kojarzyło mi się to ze sposobem, w jaki moja młodsza siostra, kiedy była w jej wieku, patrzyła na mnie, ilekroć przyłapałam ją na bawieniu się szminką mamy. Andżelika bardzo bała się, że na nią naskarżę i dostanie burę. Zerkała więc co jakiś czas, czy zamierzam się wygadać, i wyglądało to dokładnie tak samo jak ukradkowe, badawcze spojrzenia Luny.

Co ciekawe, Beata nigdy nie wspomniała o niczym, co by ją zaniepokoiło w zachowaniu córki. Wyglądało na to, że tylko ja coś zauważyłam. I że Luna wiedziała, że ja wiem.

Kiedy dziewczynka miała pięć lat, zaczęłam patrzeć na nią niemalże z bólem. Nie była oczywiście ze mną spokrewniona, ale w jakiś sposób strasznie przypominała mi zmarłą tragicznie siostrzyczkę. Raz nawet zapytałam Beatę, czy ona też to widzi, i zaprzeczyła. A potem, po chwili zastanowienia, dodała:
– Ale cię rozumiem. Wiesz, że ja do dzisiaj się z tym nie uporałam? Byłam tak samo winna jak ty… – wyznała.
– Wiem, że byłyśmy dziećmi, ale jak myślę o tym, co zrobiłyśmy… – przyznałam. – Boże, patrzę na twoją Lunę i myślę o Andżelice, co ona musiała czuć, kiedy ją tam zamknęłyśmy. Była taka mała, chciała się tylko z nami bawić… Byłyśmy takimi głupimi, egoistycznymi gówniarami… Takie małe dziecko…
Beata rozpłakała się, a ja z nią.
Nigdy nikomu nie opowiadam historii Andżeliki. Jeśli byłam z kimś blisko, wspominałam tylko, że kiedyś miałam młodszą siostrę, ale umarła, kiedy miała pięć lat.

Gdzie jest Andżelika?

„Umarła” to takie spokojne, obojętne słowo. Ale moja mała siostrzyczka nie umarła, tylko zginęła tragicznie, upadając z dużej wysokości i spadając na stos cegieł. W jednej chwili żyła i chciała bawić się ze swoją starszą siostrą i jej przyjaciółką, a w następnej połamana wydawała ostatnie tchnienie za stodołą… Nie było łez, w których mogłabym utopić mój potworny żal i poczucie winy, że tak się skończyło dla niej moje uciekanie do Beaty…Bo to ja ją zamknęłam w tej stodole.

Tamtego dnia mama, jak zwykle zresztą, była czymś zajęta, a Andżelika jej przeszkadzała. Tak naprawdę moja biedna siostrzyczka przeszkadzała wszystkim – mamie, tacie, mnie, mojej przyjaciółce… Nikt z nas nie chciał zajmować się żywiołową pięcioletnią dziewczynką, która nieustannie paplała, zadawała pytania i chciała robić wszystko to, co inni.

To było latem, akurat nasza kotka się okociła, miała legowisko w stodole za domem. Oczywiście, jak to dzieciaki, uwielbiałyśmy chodzić do kotków, a kiedy troszkę podrosły, mogłyśmy przesiadywać przy nich i pół dnia.

Właśnie dlatego wpadłam na pomysł, że jeśli zamknę od zewnątrz drzwi stodoły, to będę mieć na jakiś czas „z głowy” siostrę. Przecież będzie bawić się z kotkami – rozumowałam. Uznałam więc, że pewnie nawet nie zauważy, że jest zamknięta, bo kocięta są takie zajmujące, a ja w tym czasie będę mogła się spotkać z Beatą i zająć naszymi sprawami dziesięcioletnich dziewcząt.

Wiedziałam, że Andżelika nie powie mamie, że ją zostawiłam i zamknęłam, bo wciąż pamiętała, jak przyłapałam ją na malowaniu się maminą szminką, ale trzymałam język za zębami. Ze spokojem więc zasunęłam rygiel i pobiegłam przez pole do Beaty. Śmiała się z mojego pomysłu unieszkodliwienia wścibskiej siostrzyczki.

Trochę się zagadałyśmy, robiłyśmy jakieś swoje dziewczyńskie rzeczy, i kiedy przypomniałam sobie, że moja siostra wciąż tkwi zamknięta w stodole, było prawie ciemno. Pobiegłam do stodoły, ale Andżeliki nie było w środku. W domu też nie. Ani nigdzie w obejściu. Znalazłam ją, dopiero kiedy obeszłam stodołę dookoła.

Leżała buzią do dołu na stercie cegieł. Ten widok prześladuje mnie każdego dnia i każdej nocy, ale wiem, że na to zasługuję. Siostra nie żyła już, kiedy próbowałam ją „uratować”. Chcę wierzyć, że zginęła na miejscu, że nie leżała tam sama…

Nie kłamałam w tej sprawie. Do wszystkiego się przyznałam. Obłąkane wycie mamy, kiedy dowiedziała się, że to przeze mnie zginęło jej młodsze dziecko, słyszę w głowie do dziś.

Potem już nic nie było takie samo. Nikt mnie nie ukarał, ale dla mamy przestałam istnieć. Nie to, że mnie nienawidziła, po prostu nie chciała na mnie patrzeć ani do mnie mówić. Większość czasu spędzałam u dziadków po drugiej stronie wsi, w końcu u nich zamieszkałam. Tak było lepiej dla wszystkich.

O jakim panu mówisz?

Mama wybaczyła mi, dopiero kiedy byłam dorosła. Chciała uwolnić mnie od poczucia winy, które wpędziło mnie w depresję i liczne nerwice.
– To była moja rola, żeby się nią zajmować – przyznała. – To ja ją zawiodłam. Była moim dzieckiem. Ty byłaś tylko jej siostrą, sama byłaś mała.
To trochę zmieniło nasze relacje, chociaż pewnych rzeczy nie dało się naprawić, i dzisiaj mam z mamą tylko sporadyczny kontakt.

Nie powiódł się też jej zamysł – nie uwolniłam się od potwornego poczucia, że to ja zabiłam Andżelikę. Ale Beata też musi z tym żyć. Od początku wiedziała, że maluch siedział zamknięty w stodole, i uznała to za świetny pomysł. Nie umie sobie tego wybaczyć. A kiedy została mamą, to musi ciążyć jej jeszcze mocniej. Aż dziwne, że nasza przyjaźń przetrwała ten dramat.

Jednak Beata jest wciąż najbliższą mi osobą i kiedy prosi mnie o pomoc, nigdy nie odmawiam. Niedawno znowu chciała, żebym popilnowała Luny. Wyjeżdżała z mężem na cały weekend.
– Pewnie, z chęcią przyjadę – zadeklarowałam się.

Pięcioletnia Luna mówiła pięknymi, złożonymi zdaniami, czasami używała zaskakujących słów, a jej rodzice twierdzili, że dużo się uczy z telewizji. Dla mnie to było jednak trochę niesamowite, podobnie jak spojrzenie tego dziecka. Luna patrzyła na świat oczami dorosłej osoby, takiej, która o tym świecie wie wiele więcej niż my…

Bawiła się jednak jak każde inne dziecko w jej wieku. Uwielbiała malować, więc wyciągnęłam farby i kartki, a potem siadłyśmy przy pokrytym gazetami kuchennym stole.
– Co namalujesz? – zapytałam, namaczając swój pędzelek.
Dziewczynka przez moment nie odpowiadała, a potem, nie patrząc na mnie, odkręcając tubkę z różową farbką, powiedziała:
– Rozmawiałam z twoją siostrą.
Pędzelek wypadł mi z dłoni, mocząc białą kartkę. Nie byłam w stanie się odezwać.
– Chciała ci powiedzieć, że to nie twoja wina, ale ty jej nie słyszysz. No to przyszła do mnie.
Nadal na mnie nie patrzyła, całkowicie skupiona na odkręcaniu kolejnych tubek i wyciskaniu kolorowych farb na paletę.
– Skąd wiesz, że miałam siostrę? – zapytałam, czepiając się nadziei, że może Beata z jakiejś nieodgadnionej przyczyny ją o tym poinformowała.
– Powiedziała mi – wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste.
– Ona wie, że cię znam. Opowiadała mi o tamtym panu…

Nagle poczułam, że za chwilę wpadnę w obłęd.
– O jakim panu, kochanie…? – zapytałam na bezdechu.
– Tym, który wszedł do stodoły, kiedy bawiła się z kotkami. Nie znała go, to nie był żaden wujek. Widziała, że miał rower, wciągnął go do stodoły. A potem chciał ją złapać. A ona uciekła na górę, tam gdzie było świeże siano, po drabinie. I on też wszedł na drabinę. Powiedziała, że był zły, miał czerwone policzki i mówił, żeby nie uciekała, ale ona wiedziała, że musi. Dlatego wyskoczyła przez okienko.

Czułam swoje ciało, ale nie mogłam nim poruszyć. Przed moimi oczami przewijały się obrazy: stodoła przy drodze nad jezioro, jacyś letnicy i turyści, którzy co jakiś czas tam trafiali, wiecznie otwarta brama na nasze podwórze, przez którą każdy mógł wejść…

To, co mówiła Luna, miało sens i racjonalna część mojego mózgu, która jakimś cudem nie eksplodowała, błyskawicznie zrekonstruowała przebieg wydarzeń tamtego potwornego dnia.

Jeśli jakiś mężczyzna nas obserwował i zobaczył, że wchodzimy do stodoły we dwie, a wyszłam tylko ja, to mógł… skorzystać z okazji… Jeśli był z rowerem, to wciągnięcie go do środka miało sens, żeby nikt nie wiedział o jego obecności. Co chciał zrobić pięciolatce? Boże, to są rzeczy, na które mój umysł się blokuje. Ale Andżelika wyczuła, że to groźny człowiek, i zaczęła uciekać. Na górę, po drabinie.

Prosto pod okienko, z którego wyskoczyła. Ale nie dlatego, że chciała mnie poszukać i dołączyć do zabawy, tylko ponieważ za jej plecami dyszał potwór w ludzkiej skórze…

Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy tak siedziałam, a mój umysł pracował w jakimś dziwnym trybie, w oderwaniu od ciała. Ocknęłam się, gdy ponownie usłyszałam głos Luny.
– Skończyłam – rzuciła i zorientowałam się, że zdążyła namalować całą łąkę kwiatów.

Koszmary zniknęły

Na obrazku nie było żadnej stodoły, małych dziewczynek ani niebezpiecznych zboczeńców. Zwykłe różnokolorowe kwiatki i motylki. Luna patrzyła na mnie, jakby czekała, aż skomentuję jej dzieło. Zupełnie jak gdyby nic do mnie wcześniej nie mówiła, aż zaczęłam się zastanawiać, czy nie miałam jakichś urojeń.
Reszta dnia przebiegła normalnie. Jadłyśmy, oglądałyśmy bajki, trochę jej czytałam. W żaden sposób nie nawiązała do tamtej rozmowy, a ja byłam zbyt przerażona niesamowitością całej tej sprawy, żeby poruszać temat.

Rodzice Luny mieli przyjechać następnego dnia, więc po kąpieli położyłam ją do dużego łóżka, a ona poprosiła, żebym spała z nią.
– Boisz się spać sama? – zapytałam z uśmiechem.
– Ja? – spojrzała na mnie autentycznie zdumiona. – Nie. Ja nie. Ale ty się boisz. Ciągle masz złe sny. Zresztą ja nigdy nie jestem sama.
– A kto jest z tobą? – zapytałam, udając, że to zupełnie normalna konwersacja z pięciolatką.
– No każdy, kto chce – wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste, a potem dodała, patrząc na mnie intensywnie: – Nie mów mamie i tacie. Andzia mówiła, że umiesz dotrzymać tajemnicy. Że nie powiedziałaś waszej mamie o szmince. Dlatego ci powiedziałam. Przysięgnij, ciociu, że nikomu nie powiesz!

Machinalnie złożyłam jej tę obietnicę, myśląc o tym, jak Andżelika nie lubiła swojego imienia, bo trudno się jej wymawiało. Mówiła o sobie Andzia, a mamę to denerwowało, bo uważała takie zdrobnienie za „kaleczenie” imienia, które nadała córce. Dlatego nikt o niej ani do niej tak nie mówił. Tylko ona sama o sobie i wątpiłam, by nawet Beata o tym wiedziała.

Następnego dnia przyjaciółka i jej mąż wrócili i Lucynka rzuciła im się na szyję jak każdy normalny, stęskniony maluch. Wzięłam ją na ręce, żeby się pożegnać, a ona wtuliła się w moją szyję. A potem szepnęła:
– Ciociu, Andzia cię kocha i ci wybaczyła, że ją zostawiłaś samą z kotkami. Będzie pilnować, żebyś nie miała więcej złych snów. Tylko nic nie mów mojej mamie.
A potem, jak gdyby nigdy nic, zeskoczyła na ziemię, powiedziała „pa pa, ciociu” i zaczęła męczyć ojca, żeby jej dał smartfona do pogrania.

Od tamtej pory Luna zawsze zachowuje się przy mnie jak normalne dziecko i czasem sama mam wątpliwości, czy to wszystko nie jest jakimś wielkim urojeniem.

Ale jedno się zmieniło. Każdej nocy śpię spokojnie. Koszmary związane ze śmiercią Andżeliki się skończyły. Kiedy zaś o niej myślę, czuję tylko tęsknotę i miłość.

Agata, 33 lata

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama