„Aldona powiedziała, że potrzebuje wolności i odchodzi. Już tak robiła, tylko że teraz zostawiała także dzieci”
Zdarzało się już, że znikała na dłużej. Mówiła, że musi przewietrzyć głowę, że dusi się w tym rodzinnym ciepełku. Jednak tym razem powiedziała, że już nie wróci, że tak będzie lepiej dla wszystkich…
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy poznałem Aldonę, wiedziałem, że to nie jest materiał na żonę i matkę. A ja zawsze marzyłem o rodzinie. Ale byłem nią zafascynowany i wbrew rozsądkowi zakochałem się w niej do szaleństwa. Dosłownie. Dla niej byłem gotowy popełnić każde szaleństwo…
Wystarczył jeden telefon od niej, żebym biegł na dworzec i jechał z nią nad morze – tylko po to, żeby spędzić noc na plaży i wrócić do domu. Raz zabrała mnie do zoo. Zdziwiłem się, bo była obrończynią zwierząt i gardziła tą instytucją. Zacząłem podejrzewać, co planuje, kiedy tuż przed zamknięciem kazała mi się schować w krzakach.
A gdy zoo opustoszało, próbowała mnie namówić, żebyśmy zaczęli wypuszczać zwierzęta z klatek. Udało mi się ją przekonać, że jak wypuścimy i lwy, i antylopy to może dojść do rzezi.
– No dobra, żartowałam. Ale chciałam sprawdzić, ile jesteś w stanie dla mnie zrobić – Aldona uśmiechnęła się i pociągnęła mnie na trawnik.
Noc była bardzo ciepła. Kochaliśmy się pod rozgwieżdżonym niebem i było magicznie…
Aldona rzuciła studia w połowie trzeciego roku.
– Niczego już się tu nie nauczę – oświadczyła.
Wtedy zostawiła mnie z dnia na dzień po raz pierwszy. „Pojechałam do Indii. Wrócę, ale nie wiem kiedy” – taką kartkę znalazłem na stole kawalerki, którą wynajmowaliśmy.
Wróciła po trzech miesiącach. Opalona, z dredami, w kolorowych szarawarach. Chciałem jej zrobić awanturę, że ani razu nie zadzwoniła ani nie napisała, ale byłem tak szczęśliwy, że ją widzę, że nie umiałem. Przez dwa dni nie wychodziliśmy z łóżka.
– Naładowałam akumulatory i już będę normalna, nie martw się – przekonywała mnie Aldona.
Znalazła pracę w sklepie z indyjskimi towarami. Sprzedawała kadzidełka i szale. Gotowała mi ostre hinduskie potrawy. A ja przekonywałem ją, że powinna się też nauczyć robić rosół.
– Nie będziemy karmić naszych dzieci tymi twoimi wynalazkami – powtarzałem, a ona się tylko śmiała.
Aldona nie chciała tego dziecka
Nasza pierwsza ciąża nie była zaplanowana. Ja byłem zachwycony, Aldona mniej. Płakała. Mówiła o zabiegu.
– Piotrek, ja się nie nadaję na matkę. Nie będę umiała się zająć tym dzieckiem, nie mam cierpliwości, instynktu. Wszyscy będziemy nieszczęśliwi.
Przekonałem ją, że nie ma racji. Że będziemy dobrymi rodzicami. Że jej we wszystkim pomogę.
Zgodziła się. Potem przyznała się, że tylko dlatego, że wiedziała, że ja bardzo chcę być tatą.
– Gdybym ja ci nie urodziła dziecka, zostawiłbyś mnie. A ja cię bardzo kochałam i ciągle kocham…
Wzięliśmy ślub cywilny. Byliśmy na nim tylko my i świadkowie. Moja rodzina długo nie chciała mi tego wybaczyć. Mama zaczęła się do mnie znowu odzywać dopiero wtedy, jak jej przedstawiłem wnuczkę.
– Ojejku, jaka śliczna, ma twoje oczy i nosek – szczebiotała z zachwytu mama. – A gdzie Aldona?
– Odpoczywa – odpowiedziałem wymijająco.
Prawda była taka, że moja żona miała depresję poporodową. Do Ani prawie się nie dotykała. Nie karmiła jej, nie przytulała. To ja kąpałem naszą córkę, przewijałem ją, dawałem butelkę.
Czasem, kiedy Aldona spała, kładłem koło niej małą. Wierzyłem, że w końcu zacznie ją zauważać.
Aldona chodziła na terapię. Z tej depresji w końcu się wydostała. I bardzo starała się być dobrą mamą. Zabierała Anię na długie spacery, bawiła się z nią, gotowała jej nawet rosołek. Ale nieraz widziałem, jak nagle się zawiesza. Widać było, że myślami jest gdzie indziej.
Wtedy wiedziałem, że muszę dać jej trochę wolnego.
– Jedź w góry, odpocznij, przewietrz się. Mama mi pomoże, damy sobie we dwoje radę – wspaniałomyślnie zaproponowałem żonie.
A jej nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Po godzinie już nie było jej w domu.
Ale zawsze wracała. I to stęskniona i za Anią, i za mną. Dni, czasem tygodnie po jej powrocie z takich krótkich eskapad zawsze były najszczęśliwsze. Naprawdę byliśmy wtedy rodziną.
To nie ja wpadłem na pomysł, żebyśmy się postarali o drugie dziecko, tylko Aldona. Bardzo mnie zaskoczyła.
Z początku byłem na nie. Ania miała dopiero trzy latka, jeszcze wymagała dużo opieki. Skąd pewność, że Aldona przy drugim dziecku też nie wpadnie w depresję? A ja sobie sam z dwójką nie poradzę, nawet jeśli pomagać będzie mi rodzina.
– Kochanie, ledwie sobie radzimy z Anią, może zaczekajmy? – próbowałem tłumaczyć żonie.
Ale ona się uparła. Pół roku później oznajmiła, że jest w ciąży. I że jest bardzo szczęśliwa i że ma przeczucie, że tym razem będzie dobrze. Bardzo chciałem jej wierzyć.
I znów gdzieś wyjechała…
Jeszcze w szóstym miesiącu ciąży Aldona promieniała. Razem z Anią biegały po sklepach i kupowały ubranka i zabawki.
Któregoś dnia po powrocie z pracy znalazłem ją skuloną na podłodze.
– Gdzie Ania?
– U sąsiadki – mruknęła cicho.
Usiadłem koło niej i po prostu ją przytuliłem.
– Piotrek, co ja narobiłam. Unieszczęśliwię kolejne dziecko. Przecież dobrze wiemy, że jestem beznadziejną matką. Czemu mi na to pozwoliłeś? – szlochała.
Przekonywałem ją, że Ania nie jest nieszczęśliwa i że wszystko będzie dobrze, że ma po prosu atak paniki, że to normalne. Tylko jak tu przekonać kogoś do czegoś, w co się samemu nie do końca wierzy?
Tej nocy Aldona powiedziała mi, że ten pomysł z drugą ciążą wpadła, żeby samą siebie przekonać, że jest jak inne kobiety.
– Wydawało mi się, że za drugim razem pójdzie mi lepiej. Ale teraz już wiem, że się oszukiwałam.
Aldona zaczęła chodzić na terapię jeszcze przed narodzinami Krzysia. I się udało. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Widziałem, jak cieszyła się macierzyństwem. Karmiła nawet naszego synka piersią. Chodziła z nim na spacery, kąpała go. Ta sielanka trwała zaledwie trzy miesiące…
„Musiałam wyjechać. Dusiłam się. Ale wrócę. Zadzwonię”.
Tym razem rzeczywiście zadzwoniła, po tygodniu.
– Jestem na Helu. Musiałam przewietrzyć głowę. Przepraszam, że tak nagle… Ale znasz mnie.
Tak się cieszyłem, że nic jej nie jest i że dzwoni, że nie umiałem się na nią gniewać, choć nagłe odstawienie synka od piersi nie obyło się bez problemów.
Potem przez kolejne dwa lata żyliśmy w miarę spokojnie. Ania chodziła do przedszkola, Krzyś do żłobka. Aldona pracowała na pół etatu.
W weekendy chodziliśmy do rodziców na obiad i na lody, jeździliśmy na wspólne wakacje pod namiot. Byliśmy normalną rodziną.
Przetrwaliśmy razem pierwszą falę pandemii. Siedzieliśmy wszyscy w domu, bo sklep Aldony, żłobek i przedszkole były zamknięte, a ja pracowałem zdalnie. Czasem było wesoło, czasem wybuchały karczemne awantury. Ale pewnie jak u wszystkich. Z moimi rodzicami się nie widywaliśmy, chodziliśmy im tylko pomachać pod balkonem, bo bardzo się bali, że się zarażą.
Wciąż jednak się bałem, że Aldona nie wytrzyma tej sytuacji. Cały czas bacznie ją obserwowałem.
Tak naprawdę nie byłem zaskoczony
Nadeszło lato i szykowaliśmy się na wyjazd na Mazury. Aldona zachowywała się zupełnie normalnie. Wyciągnęła z piwnicy nasz sprzęt kempingowy i starannie sprawdzała, czy wszystko mamy, czy nic nie zginęło. Nie przyglądałem się zbyt uważnie temu, co robi.
– Hej, Aldi, jedziemy dopiero za tydzień, po co spakowałaś już plecak? Nie przesadzasz z tymi przygotowaniami? – zażartowałem na widok stojących w przedpokoju bagaży.
Dopiero jak spojrzałem na żonę, zrozumiałem, co się dzieje.
– Piotrek, to koniec. Nie dam rady. Na razie wyjeżdżam w Himalaje, taka okazja mi się drugi raz nie przytrafi. Ale ja już do was nie wrócę – powiedziała. – Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Próbowałam, wiesz, jak bardzo. Chciałam być mamą i żoną… Zrobiłam to wszystko dla ciebie. Ale to się nie mogło udać. Powinniśmy byli to dawno zrozumieć. Pożegnaj ode mnie dzieci. Odezwę się po powrocie. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz.
Aldona wzięła plecak i po prostu wyszła. A ja nawet nie drgnąłem. Nie spróbowałem jej zatrzymać, nie zawołałem jej. Zdałem sobie sprawę z tego, że zawsze wiedziałem, że ten dzień kiedyś nastąpi. I że w ogóle nie jestem zaskoczony…
Pojechałem na wakacje z dziećmi sam. Nie umiałem im powiedzieć prawdy. Opowiadałem, że mama pojechała na wyprawę i że wszystko nam opowie, kiedy wróci, ale że to bardzo daleka wyprawa, więc może trochę potrwać.
Jesienią dzieci już rzadko pytały o mamę. Wtedy zadzwoniła. Miałem nadzieję, że po takiej rozłące zmieni zdanie i znowu zamieszkamy razem, jednak nic takiego się nie stało.
– Mieszkam teraz w Bieszczadach, w takiej małej komunie. Żyjemy bez prądu, telewizorów, komórek. Jestem szczęśliwa. Bardzo bym chciała zobaczyć dzieci, ale po co im mieszać w głowie. Zapomną o mnie, tak będzie lepiej.
Aldona dała mi adres, pod który miałem wysłać jej rzeczy. I tyle.
Tak smutnego Bożego Narodzenia jak tamto dawno nie przeżyłem. Spędziłem je tylko z dziećmi. O mamę zapytał tylko Krzyś i to dopiero przed snem.
Pozbierałem się jakoś, wszystko sobie poukładałem. O Aldonie nie myślałem zbyt często.
Kilka razy zadzwoniła, żeby powiedzieć, że u niej wszystko dobrze. O dzieci nawet nie zapytała.
Myślałem, że już pora, bym na nowo ułożył sobie życie, poszedłem nawet na parę randek. Myślałem, że już jestem gotowy. Ale nie byłem.
Trzy miesiące temu przechorowaliśmy w domu COVID. Ja i Ania jesteśmy zaszczepieni, Krzyś jeszcze nie, ale skończyło się na kilku dniach kaszlu i kataru. O chorobie szybko zapomnieliśmy.
Jednak którejś nocy Krzyś przyszedł w nocy do mnie do łóżka.
– Tatusiu, źle się czuję – poskarżył się.
Był rozpalony, miał wysoką gorączkę. Dałem mu Apap. Rano zaczął wymiotować. Dosłownie przelewał mi się przez ręce. Zadzwoniłem do mamy. Chciałem, żeby zawiozła Anię do szkoły.
– A ja zostanę z Krzysiem, to pewnie jakaś grypa żołądkowa – wytłumaczyłem.
Ale mojej mamie zapaliła się w głowie czerwona lampka.
– Piotrek, to mogą być powikłania po koronawirusie. Dużo teraz o tym piszą. Lepiej na zimne dmuchać, jedź z nim do szpitala. Ja się zajmę Anią.
Mama miała rację. Po trwających wiele godzin badaniach usłyszałem, że to PIMS – czyli zespół powikłań po koronawirusie. I to w bardzo ciężkiej postaci. Krzyś miał kłopoty z oddychaniem, jego serce nie pracowało normalnie. Wpadłem w panikę. I pomyślałem, że Aldona powinna tu być. Że pomimo wszystkiego, co mówiła, chciałaby tu być.
Ania krzyczała, że nie chce jej znać
Znalazłem adres, pod który wysyłałem jej rzeczy. A potem w internecie wyszukałem jakiś sklep spożywczy w tej okolicy. Zadzwoniłem.
Miałem szczęście.
– Tak, wiem, o jakiej grupie pan mówi. Mieszkają niedaleko. Jasne, rozumiem. Aldona. Proszę się nie martwić, poszukam jej – powiedziała właścicielka sklepu.
To niesamowite, że po wysłuchaniu mnie po prostu postanowiła pomóc… Muszę pamiętać, żeby kiedyś wysłać jej bukiet kwiatów.
Spałem przy łóżku Krzysia, kiedy Aldona się zjawiła. Poczułem na ramieniu jej dotyk i wiedziałem, że to ona.
– Jestem, możesz iść do domu się wyspać. Pielęgniarka mówiła, że siedzisz tu non stop od 48 godzin. Nie ucieknę, nie bój się. Przecież to jest mój synek.
Uwierzyłem jej. Wiedziałem, że Aldona kocha dzieci, tylko nie umie być ich mamą.
Wróciłem następnego dnia rano. Krzyś siedział na łóżku i grał z Aldoną w karty. Wyglądał dużo lepiej.
– Tatuś, zobacz, kto mnie odwiedził! Pani mamusia – zawołał mój synek.
Zastanawiałem się, czy on już pamięta Aldonę tylko ze zdjęć i filmów, które mu pokazywałem. Miał w końcu tylko dwa lata, gdy odeszła.
– Nie pani mamusia, tylko mamusia – poprawiła go Aldona i się uśmiechnęła.
Wtedy uwierzyłem, że wszystko będzie dobrze.
Po południu do Krzysia przyszła moja mama. Aldonie podała chłodno rękę. Ona jej nie wybaczyła i nigdy nie wybaczy, że nas zostawiła.
– Chcesz pojechać do domu? Wykąpać się, przebrać? Zobaczyć Anię? Odbieram ją ze szkoły o czternastej – zapytałem z nadzieją, że się zgodzi.
Skinęła głową.
Z Anią Aldonie nie poszło jednak tak łatwo.
– Nie chcę cię znać – oznajmiła moja córka na widok matki. – Nie kochasz mnie i ja już nie kocham ciebie. Wynoś się! – zawołała i zamknęła się w swoim pokoju.
Chciałem do niej iść, ale Aldona mnie zatrzymała.
– Muszę to sama załatwić. Teraz. Potem będzie za późno.
Zza zamkniętych drzwi dobiegał mnie przez dłuższą chwilę wrzask Ani. Potem płacz. A potem cisza. Uchyliłem drzwi. Ania siedziała Aldonie na kolanach i coś jej szeptała do ucha. Zostawiłem je.
Wieczorem poszedłem do Krzysia. Aldona została w mieszkaniu z Anią. Miała ją rano odprowadzić do szkoły i przyjść do szpitala, bo lekarze chcieli z nami porozmawiać.
Siedzieliśmy na twardych krzesełkach w gabinecie i czekaliśmy na wieści. Bardzo się denerwowałem. Odruchowo złapałem Aldonę za rękę. Nie cofnęła jej.
– Udało nam się opanować stan zapalny. Krzyś będzie mógł za kilka dni wrócić do domu – powiedział, a ja odetchnąłem. – Ale cały czas będzie musiał być pod opieką kardiologa. Na razie nie możemy do końca stwierdzić, jak duże zmiany wirus spowodował w sercu waszego syna. Ale proszę nie martwić, to są rzeczy, z którymi medycyna świetnie sobie radzi – pocieszył nas lekarz.
Dopiero kiedy odebraliśmy Krzysia ze szpitala, zapytałem Aldonę, czy zostaje.
– Tak. Znalazłam pokój w sąsiednim bloku, u starszej pani.
– Nie musiałaś, przecież możesz wrócić do domu. Mogę spać na kanapie…
– Piotrek, tak będzie lepiej, nie naciskaj. Ale nie martw się. Zaopiekuję się Krzysiem. On potrzebuje teraz mamy.
A może kogoś ma w tych górach?
Aldona, mimo że z nami nie mieszka, i tak spędza całe dnie u nas w domu. Gotuje dzieciom obiady, daje Krzysiowi leki, zabiera go na konsultacje. Odrabia lekcje z Anią. Prowadzi ją na balet. I jest po prostu mamą wzorcową. Jakby próbowała nadrobić ten czas, kiedy jej nie było przy dzieciach.
Gdy wracam z pracy, jemy razem kolację. Kładziemy dzieci spać i Aldona idzie do siebie. Jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby porozmawiać. Ilekroć próbuję, Aldona zaraz mi przerywa i zmienia temat. Nawet nie wiem, czy kogoś w tych Bieszczadach ma. Pewnie tak, dlaczego miałaby być sama? A ja sam nie wiem, co do niej czuję. Cieszę, się że jest. Na pewno ze względu na dzieci. Ale czy chciałbym, żebyśmy znowu byli razem, jak kiedyś? I żebyśmy byli prawdziwą rodziną?
Na razie nie mam nawet pojęcia, czy Aldona zostanie na dłużej. Czy jak tylko okaże się, że Krzyś jest zdrowy, to wróci do siebie. O to też nie mam odwagi jej spytać…
Zastanawiam się też, czy Aldona rozumie, że jak zniknie znowu, to Ania może już sobie z tym nie poradzić. Jest jej mamą, powinna to wiedzieć. Ale nie mam pojęcia, czy Aldona zdaje sobie z tego sprawę. Po tylu latach ciągle jej nie rozgryzłem.
Już niedługo będziemy musieli jednak poważnie porozmawiać, bo za trzy dni idziemy z Krzysiem na badanie serca. Najgorszy scenariusz jest taki, że może być potrzebna operacja, a potem długa rehabilitacja. Najlepszy – że serce pracuje prawidłowo i Krzyś może wrócić do przedszkola i normalnych zajęć.
Cokolwiek się wydarzy – Aldona będzie musiała podjąć decyzję. Czy zostaje z nami, czy wraca w te swoje Bieszczady. Boję się, że zostanie tylko w przypadku, gdy Krzyś będzie potrzebował operacji. A przecież tego mojemu synkowi życzyć nie mogę…
Piotr
Zobacz także:
- „Te biedne dzieci miały tylko siebie, a wredna sąsiadka postanowiła je obsmarować przed innymi. Że niby to zła krew”
- „Odprowadziłam córkę do jej nowej przyjaciółki i wtedy zobaczyłam jej mamę. Znałam ją! Nieomal zniszczyła moje życie”
- „Zosia była naszą rodzinną maskotką. Tak bardzo nie traktowaliśmy jej poważnie, że nie zauważyliśmy, gdy zachorowała. To był dla nas cios”