Reklama

Z żoną rozstałem się siedem lat temu. Po dziewięciu latach małżeństwa Mariola uznała, że nic nas już nie łączy i odmówiła prób ratowania związku. Nie chciała nawet separacji. Żadnych okresów przejściowych i czasu do namysłu. Przyznam, że choć byłem zdruzgotany, to niezaskoczony takim obrotem sprawy. Od jakiegoś czasu czułem, że coraz bardziej oddalamy się od siebie. Pasję do gór i romantyczną miłość wymieniliśmy na kredyt mieszkaniowy, dziecko i obowiązki. Ja marzyłem o licznej rodzinie, żona wolała się rozwijać, zarzucając mi, że przy tak niskich zarobkach mam problem z utrzymaniem i jednego dziecka. Nie zgadzałem się z nią, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mariola zawsze miała oczekiwania finansowe, którym trudno było sprostać.

Reklama

Rozwód dostaliśmy niemal od ręki i równie sprawnie podzieliliśmy prawa opieki nad synkiem oraz majątek. Zostawiłem żonie mieszkanie i wychowanie Łukaszka, uznając, że na tym etapie rozwoju mama jest mu bardziej potrzebna od ojca. I to był mój błąd. Każdego dnia żałuję, że na pytanie sędziego czy chciałbym, aby syn został ze mną, odpowiedziałem przecząco. Dostałem szansę, jaką rzadko otrzymuje się w polskich sądach, i niestety ją zmarnowałem. Nie myślałem jednak, że kiedykolwiek będę miał z tego powodu kłopoty.

Początkowo nic nie zapowiadało kryzysu

Właściwie nasze życie zmieniło się jedynie o tyle, że nie przebywałem na co dzień w domu i nie musiałem spełniać zachcianek żony. Poza tym robiłem wszystko, co do mnie należało: woziłem Łukaszka do szkoły, na zajęcia pozalekcyjne, do dziadków i lekarza, jeśli zaszła taka potrzeba. Co dwa tygodnie zabierałem go do siebie, czyli do mojej skromnie urządzonej kawalerki, i spędzałem z nim tyle czasu, ile tego potrzebował.

Oprócz wpłacanych regularnie alimentów kupowałem mu ubrania, smakołyki i opłacałem wizyty u dentysty. Jeśli w danym miesiącu zarobiłem trochę mniej – od dawna utrzymuję się ze zleceń – to żona brała wydatki na siebie, a potem się rozliczaliśmy. Często odnosiłem wrażenie, że po rozwodzie dogadujemy się znacznie lepiej niż przed nim. Może dlatego, że skupialiśmy się na najważniejszej dla nas sprawie, czyli dobru Łukaszka. W zasadzie po dwóch latach od rozstania uchodziliśmy wśród znajomych za wzór rozwodników.

Sytuacja nie zmieniła się nawet wtedy, gdy Mariola poznała Jacka. Nieco młodszego od nas, bo jesteśmy równolatkami, kawalera na kierowniczym stanowisku. Nie zarabiał może kroci, ale dla niej wystarczająco dużo. Spodobało mi się, że postanowiła poznać nas ze sobą, nim powiedziała o ich związku Łukaszkowi czy swoim rodzicom. Nie będę kłamał, poczułem ukłucie w sercu, kiedy wpatrywała się w Jacka maślanymi oczami, ale bardziej z powodu swojej samotności niż z zazdrości. Spotkanie z nimi natchnęło mnie do zmiany stylu życia.

Od rozwodu swój czas dzieliłem między pracę, syna a mieszkanie, lecz postanowiłem to zmienić. Zacząłem częściej spotykać się z dawnymi znajomymi. Zainteresowałem się bieganiem, zapisałem na amatorskie treningi piłki nożnej, schudłem, zmieniłem sposób odżywania i styl ubierania się. Ani się obejrzałem, a wpadłem w oko Asi, sekretarce w jednej z firm, z którymi współpracowałem. Asia była miłą, uczynną dziewczyną, ale nie miałem pewności, czy nasza znajomość przerodzi się w coś poważniejszego, dlatego zwlekałem z poinformowaniem kogokolwiek z rodziny. Asia taktowanie nie naciskała, ja się zastanawiałem. Być może zbyt długo? Nie mam pojęcia, faktem jest, że podczas jednego z naszych spotkań wpadliśmy na moją byłą żonę.

Wszyscy byliśmy skrępowani nieoczekiwanym spotkaniem, ale postarałem się najlepiej jak umiałem, wybrnąć z sytuacji i zaproponowałem kolację we czworo. Postanowiliśmy się zdzwonić, a ja, nie czekając, aż plotki rozejdą się po mieście, następnego dnia poinformowałem rodziców, że już nie jestem samotnym rozwodnikiem. Obiecałem też Asi, że wkrótce pozna Łukaszka.

Spotkania w asyście pani kurator? Niech tak będzie

Spotkanie z moimi rodzicami, podobnie jak z byłą i jej partnerem, przebiegło w miłej atmosferze, ale Łukaszkowi nie spodobała się ciocia. Nie chciał przywitać się z Asią ani potem z nią bawić. Na jej pytania odpowiadał monosylabami, stale dopominając się mojej uwagi. Nie wiedziałem, jak zachowywał się wobec Jacka, więc postanowiłem nie przejmować się i to samo powiedziałem Asi.

– Na pewno potrzebuje czasu, w końcu rozwód rodziców zmienił całe jego życie – pocieszałem swoją dziewczynę i zarazem sam siebie.

Jednak po kolejnym spotkaniu z Łukaszkiem i Asią zadzwoniłem z prośbą o radę do Marioli. Odebrała cała w skowronkach i próbowała mnie uspokoić, jednocześnie ciągle mnie komplementując. Poczułem się dziwnie, ale puściłem jej słowa mimo uszu. Trudno jednak było nie zauważyć, że od kiedy poznała moją dziewczynę, zrobiła się wobec mnie bardziej serdeczna. Wziąłem to za dobry znak, bo bardziej od zachowania byłej zastanawiała mnie postawa Łukaszka wobec Asi. Coraz częściej zdarzało się, że bywał wobec niej niemiły. Reagował krzykiem na każdą jej próbę nawiązana z nim kontaktu. Raz nawet zamachnął się na Asię, a gdy przywołałem go do porządku, wtulił się we mnie i rozpłakał. Widziałem, że jest zagubiony, więc postanowiłem wyjechać z nim gdzieś na weekend.

Chciałem spędzić z synkiem i dowiedzieć się, co jest grane. Nie zdążyłem, bo ku mojemu zaskoczeniu późnym popołudniem dołączyła do nas Mariola.

– Będzie jak za dawnych lat – uśmiechnęła się, wysiadając z auta na polu namiotowym.

Wściekłem się i nie ukrywałem, że nie tak wyobrażałem sobie te dwa dni. W złości zapytałem byłą, co sądzi o tym jej chłopak i czy on też do nas dołączy, ale ona tylko się rozpłakała. Po godzinie wiedziałem już, że związek Marioli rozpadł się niemal tuż po naszym spotkaniu we czworo. Dla Jacka kobieta z dzieckiem była jedynie chwilową odskocznią, z czym nie potrafiła poradzić sobie zdruzgotana Mariola. Zrobiło mi się jej żal, więc pozwoliłem jej zostać, ale spała w osobnym namiocie, który szczęśliwie wziąłem ze sobą.

Na tym jednak się nie skończyło, bo rano Mariolka zaczęła zachowywać się tak, jakbyśmy byli razem. Nadskakiwała mi, próbowała się do mnie tulić, nie chciała zostawić mnie z synem ani na chwilę. Zachowywała się tak, jakbyśmy byli na randce. Znosiłem jej zaloty do czasu, gdy powiedziała przy Łukaszku, jak to fajnie byłoby znowu być rodziną. Wtedy nie wytrzymałem i kazałem się jej pakować. W odpowiedzi urządziła mi karczemną awanturę. Zaczęła zarzucać Asi pastwienie się nad Łukaszem, a mnie egoizm, groziła, że jeśli nie rozstanę się ze swoją dziewczyną, to ona drastycznie ograniczy mi kontakty z synem.

Przyznam, że zaniemówiłem z wrażenia, bo w najgorszych snach nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Niestety, Mariola wcieliła swoje słowa w życie. Wspólnie ze swoimi rodzicami zaczęła utrudniać mi spotkania z dzieckiem. Zamykała przede mną drzwi, gdy przyjeżdżałem zabrać Łukaszka do siebie, wymyślała u niego dziwne choroby, niedyspozycje i jakieś nieprawdopodobne napady lęku przed kontaktem ze mną. Przysyłała swoich rodziców pod szkołę, żeby zabierali wnuka, zanim ja zdążyłem po niego przyjechać.

Słyszałem płacz syna i serce pękało mi z żalu

Gdy postanowiłem działać i złożyłem skargę do sądu na jej zachowanie, odpowiedziała mi pozwem o… znęcanie się psychiczne nad dzieckiem. Znalazła jakąś psycholog, która nawet bez spotkania ze mną oceniła, że Łukasz jest przeze mnie manipulowany i zastraszany. Gdy odwiedziłem tę panią, próbując jej wytłumaczyć, że za nocne moczenie się syna i jego stany lękowe odpowiadania matka, i to jej manipulacjom powinna uważnie się przyjrzeć, kobieta… wezwała policję. Dlatego ja także zacząłem wzywać funkcjonariuszy, kiedy żona nie chciała wydać mi synka. Za zamkniętym drzwiami słyszałem jego płacz i serce pękało mi z żalu. Policjanci wzruszali jedynie bezradnie ramionami.

Czasami udawało im się wymusić wydanie mi dziecka, ale z reguły woleli się nie angażować. Szczęśliwie zawsze miałem po swojej stronie Asię. W tym roku mijają trzy lata mojej wojny o dziecko. Sąd niby nie przychylił się do próśb mojej byłej o ograniczenie mi praw do syna lub nawet całkowite ich pozbawienie, ale też nie wpłynął na zmianę postępowania Marioli, jakby był bezradny wobec jej kłamstw. W zamian przydzielił nam kuratora, który ma mi towarzyszyć podczas spotkań z synem.

Z jednej strony, podobno ma mnie pilnować, żebym nie zrobił chłopcu krzywdy, z drugiej, daje mi gwarancję, że w ogóle dojdzie do naszego spotkania. Pani kurator widzi, jak dziecko jest nastawiane przeciwko mnie, i za każdym razem skrzętnie to odnotowuje, ale też, podobnie jak sąd, nie może zapanować nad Mariolą. Po prostu matce wolno wszystko. Nawet kłamać.

Damian, 39 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Harowałam jak wół, a 11-letni syn zastąpił mnie w domu. Nie chodził do szkoły, bo zajmował się siostrą i gotował obiady”
  • „W domu czułam się jak w cyrku. Miałam ochotę uciec od płaczących dzieci, zamknąć się w łazience i przeczekać najgorsze”
  • „Rodzice zajmowali się mną z obowiązku, nie z serca. Nawet mojego syna matka traktowała jak niechcianego wnuka”
Reklama
Reklama
Reklama