„Mam dwie rodziny. Jedną w Hiszpanii, drugą w Polsce i z żadnej nie zrezygnuję. Kocham moją żonę, dzieci i kochankę”
„Kocham żonę i córkę. Jednak kiedyś pojechałem do Hiszpanii i tam kogoś poznałem. Potem Rosita urodziła mi Lucasa. Ich też kocham. W chwilach kryzysu myślę sobie, że dużo gorsze są domy, w których jest przemoc czy alkohol. Moim obu rodzinom miłości nie brakuje”.
- redakcja mamotoja.pl
Moja historia wcale nie jest taka znów nadzwyczajna. Wiem, że niektórzy faceci mają kochanki i dzieci z tych związków. Ale choć ja mam żonę i córkę w jednym związku, a także ukochaną kobietę i syna w drugim – nieformalnym, to nie mogę myśleć o sobie jako o tym, który „zdradza żonę z kochanką”. W moim wypadku sprawa jest bardziej skomplikowana, ponieważ… kocham je obie. Nie tylko obie kobiety: Annę i Rositę. Również obie rodziny, które z nimi tworzę. Moja 8-letnia córeczka Wiktoria jest mi nie mniej bliska niż niespełna dwuletni Lucas.
Spotkałem ją na imprezie firmowej
Jak to się wszystko zaczęło? I kiedy? Trudno powiedzieć, bo impulsem, który popchnął mnie w ramiona Rosity, nie było oziębienie uczuć, ale – paradoksalnie – straszna tęsknota za żoną. Najpierw to była tylko fizyczna fascynacja. Nie mogę zaprzeczyć – fakt, że z żoną widywałem się tak rzadko i w związku z tym byłem po prostu seksualnie wygłodzony, nie był bez znaczenia. Lecz potem odkryłem w Rosicie wspaniałą towarzyszkę życia – prawdziwego przyjaciela, po prostu dobrego człowieka.
I tak od czterech lat moje życie upływa na kursowaniu pomiędzy Madrytem a Warszawą, gdzie mieści się centrala mojej firmy. Obowiązki służbowe często zmuszają mnie do pozostania w Hiszpanii nawet kilka miesięcy. Potem na jakiś czas wracam do Polski. Pierwszy rok był bardzo trudny, nie potrafiłem przyzwyczaić się do długiej rozłąki z żoną. Ona nie mogła do mnie przyjeżdżać, bo raz, że pracuje, dwa – nasza córeczka była wtedy już w przedszkolu. Anna odwiedzała mnie więc w Madrycie rzadko. Drugi rok był już znacznie łatwiejszy, poznałem wiele osób z firmy. Z kilkoma nawet się zaprzyjaźniłem.
Rositę spotkałem na imprezie firmowej. Było głośno, tłoczno i wesoło. W pewnym momencie zderzyłem się z niosącą stertę kanapek Sonią, naszą tłumaczką. Pomagała jej jakaś wysoka, młoda kobieta.
– Nic nie szkodzi, nie szkodzi – śmiała się Sonia, kiedy, przepraszając, pomagałem im zbierać kanapki. – Musisz poznać Piotra – zwróciła się do dziewczyny. – A to Rosita – powiedziała, obracając się do mnie. – Będzie mnie zastępować przez trzy tygodnie, bo idę na urlop. Rosita ma polskie korzenie i uwielbia fotografię – dodała z uśmiechem, bo wszyscy w firmie wiedzieli, że fotografia to moja pasja.
– Bardzo mi miło – bąknąłem pod nosem, ściskając podaną mi drobną dłoń.
Na moment nasze spojrzenia się spotkały i poczułem, jak krew uderza mi do głowy. Była taka piękna! Naturalne blond włosy i błękitne jak niebo oczy... Trzy tygodnie szybko minęły… Spotykaliśmy się codziennie. Rosita jest tłumaczem języka polskiego i angielskiego. Do czasu zastępstwa za Sonię zajmowała się dorywczo tłumaczeniem, na stałe pracując jako nauczycielka angielskiego w szkole.
Któregoś dnia po pracy, gdy wracałem metrem do mojego służbowego mieszkania, zobaczyłem, że jedziemy w tym samym przedziale. Wysiadła na mojej stacji. Szła przede mną, niosąc dwie ciężkie torby z zakupami. Dogoniłem ją i zaproponowałem, że poniosę jej siatki.
– Ojej, wy, Polacy jesteście tacy szarmanccy, dziękuję – powiedziała z uśmiechem i nawet się zaczerwieniła.
– A co to za kłopot? – odparlem. – Mieszkasz tutaj?
Od razu znaleźliśmy nić porozumienia
Kiedy mi podała adres, okazało się, że mieszkamy w blokach naprzeciwko. Wniosłem jej zakupy do domu. Zaprosiła mnie na herbatę. Tak nam się dobrze rozmawiało, że zostałem na obiad, a właściwie kolację. Pożegnaliśmy się chyba dopiero przed północą.
– Przepraszam, że tak się zasiedziałem – tłumaczyłem się niezdarnie. – Następnym razem to ja zapraszam na obiad. Jeżeli nie masz żadnych planów, nawet w tę sobotę. Podobno świetny ze mnie kucharz! – przechwalałem się, trochę nadrabiając miną.
Rosita nie miała żadnych planów. Okazało się, że jest rozwiedziona, zajmuje się głównie pracą, prowadzi samotne życie.
Sobotni obiad też przeciągnął się do późnych godzin wieczornych. Było tak, jakbym znów miał 16 lat i umówił się na randkę z piękną koleżanką z klasy. Gadaliśmy o naszych pasjach (ani słowa o firmie i pracy!). Oboje pasjonujemy się fotografią, to już wiedziałem. Okazało się też, że lubimy podobne filmy i muzykę. Zanim poszła na studia językowe, kilka lat uczyła się w szkole muzycznej.
– Uwielbiam Chopina – powiedziała. – Kiedy słucham jego muzyki, często płaczę. Bardzo mnie wzrusza. Ostatnie dwa lata niewiele wychodzę z domu – zaczęła się zwierzać. – Po rozwodzie długo dochodziłam do siebie. Kiedyś prowadziłam bardziej towarzyskie życie: koncerty, kino, teatr. Teraz właściwie w wolnym czasie ograniczam się do fotografowania. To mnie odpręża. Wyjeżdżam wcześnie rano poza miasto i robię zdjęcia małych wioseczek, kościołów.
– To może wybierzemy się kiedyś razem za miasto porobić zdjęcia? Pokażesz mi te swoje magiczne miejsca! – zaproponowałem.
– Jasne. Kiedy? – zapytała.
– Ot, chociażby jutro – powiedziałem i umówiliśmy się.
Rano wyjechaliśmy moim autem. Gdy dotarliśmy na miejsce, zagrzmiało i rozpętała się burza.
– No to po zdjęciach! – powiedziałem rozczarowany.
Cóż było robić? Wróciliśmy do miasta. Na osłodę poszliśmy na obiad do miłej restauracji. Po burzy szybko się rozpogodziło, a że był piękny lipcowy wieczór, zostaliśmy na mieście do późna. Odwiedziliśmy klub jazzowy. Grali obłędnie, zamarudziliśmy tam do północy. Nie wróciłem do mojego mieszkania. Tamtą noc spędziłem u Rosity. Tak to się zaczęło.
Początkowo miało być tylko przygodą. Ona w żadnym razie nie zamierzała rozbijać mojej rodziny, lecz była bardzo samotna. Ja się w ogóle nie zastanawiałem. Wydawało mi się, że nikomu to nie zaszkodzi. Ani przez chwilę nie pomyślałem, że mógłbym zostawić żonę. Jednak stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Czasem tak dobrze mi było z Rositą, że zacząłem się zastanawiać nad rozwodem z Anną – strasznie się czułem, okłamując ją. Lecz kiedy wracałem do Polski, za każdym razem uświadamiałem sobie, że moja rodzina w Warszawie jest mi niezbędna. Nie mógłbym się ich wyrzec. I nie zniósłbym, gdyby one wyrzekły się mnie...
Choć z Anną byliśmy już 10 lat razem, nadal bardzo mnie pociągała. Bałem się, że żona wyczyta w mojej twarzy, że coś przed nią ukrywam. Ale ona była po prostu szczęśliwa, że już ma mnie w domu. Postanawiałem wtedy, że z Iriną koniec.
Lecz gdy wracałem do Madrytu i próbowałem zerwać, okazywało się, że to mnie przerasta. Spotykaliśmy się co wieczór – u niej albo u mnie. Rosita nie pracowała już w naszej firmie, wróciła do szkoły. I tak to trwało jakiś czas, aż przed trzema laty nastał 6 grudnia. Były właśnie mikołajki. Obchodziliśmy je w firmie polskim zwyczajem, obdarowując się upominkami. Kiedy spotkaliśmy się na kolacji, zobaczyłem, że Rosita jest blada. Głos jej drżał.
– Muszę ci coś powiedzieć, Piotr – zaczęła niepewnie.
– Słucham cię, kochana moja – uśmiechnąłem się do niej.
– Mam dla ciebie niespodziankę – zaczęła niepewnie. – A właściwie to niespodzianka dla nas obojga, chociaż wcale nie wiem, czy ci się spodoba…
Poczułem lekki niepokój. O co jej może chodzić? Chce zerwać? Widziałem, że zbiera siły. I nagle wyrzuciła z siebie:
– Jestem w ciąży.
Zanim zdołałem cokolwiek z siebie wydusić, dodała:
– I mówię to od razu: nawet jeśli mnie zostawisz, i tak urodzę to dziecko.
Zapadła cisza. Siedziałem na kanapie jak osłupiały.
– Przecież brałaś pigułkę…
– Tak, ale miałam dolegliwości żołądkowe. Wymiotowałam. Widocznie któraś dawka pigułki nie wchłonęła się w całości. Tak mi tłumaczył lekarz, u którego byłam. Nie zamierzałam cię oszukać, Piotr, ani złapać na dziecko. Wierz mi, proszę.
– Nie zostawię cię – powiedziałem i dotrzymałem słowa.
Kiedy rodził się nasz synek, byłem przy porodzie. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jakim cudem są narodziny, i żałowałem, że 8 lat wcześniej nie mogłem być przy Annie, kiedy rodziła się nasza córeczka. Resztki wątpliwości, jakie miałem przed narodzinami Lucasa, rozwiały się, kiedy położna dała mi go do potrzymania. Wtedy postanowiłem sobie, że nigdy go nie zawiodę. I że… nie zawiodę też mojej córki ani żony. W tamtym momencie mojego życia wydało mi się, że musi być na to jakiś sposób. Nie unieszczęśliwić nikogo z tych czworga najbliższych mi ludzi: Anny, Wiktorii, Rosity i Lucasa.
Będę bardzo dbać o moje obie rodziny
Zastanawiam się, czy całkowita szczerość zawsze jest najlepszym wyjściem. Gdybym o wszystkim powiedział Annie, bardzo by cierpiała. Rosita zgadza się na taki układ. Wie, że ona i Lucas będą mnie widywać przez kilka miesięcy w roku. Powiedziała, że nie zamierza kontaktować się z moją rodziną w Polsce. Wiem, że i Anna, i Rosita bardzo mnie kochają. Ja też je kocham. Jestem odpowiedzialny za szczęście obojga dzieci, za ich wychowanie. Jednak bardzo boję się konfrontacji, bo wiem, że nic dobrego by z tego nie wynikło. W chwilach kryzysu myślę sobie, że dużo gorzej jest ludziom w rodzinach, w których występuje przemoc czy alkohol, w których brakuje miłości. Moim obu rodzinom miłości nie brakuje.
Piotr, 35 lat
Czytaj także:
- „Moja siostra straciła ciążę. Nie doszłoby do tego, gdyby mąż pomógł jej na czas”
- „Prawie zdradziłem żonę, ale to jej wina. Po porodzie przestała o siebie dbać, ciągle spała i straciła na mnie ochotę”
- „Po 2 latach starań o dziecko mój brat usłyszał wyrok... Był bezpłodny. Żona go zostawiła, bo uznała, że jest bezużyteczny”