Mój mąż przywiózł Basię ze szkoły i powiedział:

Reklama

– Ona dzisiaj jest jakaś niewyraźna… Chyba jej nie wezmę na trening.

– Co się dzieje? Ma gorączkę? – zapytałam.

– Nie, nie wydaje mi się. Ale jest jakaś taka osowiała, smutna… Pytałem, czy coś ją boli, ale mówi, że nie.

– Pójdę do niej, zobaczę.

Zobacz także

Weszłam do pokoju córki. Leżała na łóżku i czytała jedną ze swoich ulubionych książek.

– Co się dzieje? Wszystko w porządku? – zapytałam.

– Tak, a co?

– Tata mówi, że jakoś dziwnie się zachowujesz. Coś ci dolega?

– Zmęczona jestem…

– Chcesz iść na trening?

– Nie, dzisiaj na pewno nie.

Rozejrzałam się. Wszędzie pełno było plakatów karate. Na krześle wisiało kimono, a w sportowej torbie leżały rękawice do boksowania. Na biurku stała figurka japońskiego wojownika. To była największa pasja naszej córki – sztuki walki.

Mąż zapisał ją na treningi karate, gdy skończyła pięć lat. Chciał, żeby nabrała wigoru, wzmocniła się psychicznie i nauczyła bronić. Postanowił, że wychowa ją na energiczną, niezależną kobietę, która będzie potrafiła decydować o swoim losie i nie da się zamknąć w czterech ścianach. Dlatego też ciągle jej powtarzał, że dziewczynki wcale nie są gorsze od chłopców, że mogą robić w życiu, co tylko chcą. Tłumaczył, że jeśli zapragnie, może polecieć w kosmos, podbijać świat. Może spełniać swoje marzenia. Karate miało dać jej siłę, by w to uwierzyła.

– Co się dzieje? Przecież wiesz, że mamie możesz powiedzieć wszystko… – zachęcałam ją.

– Nic mi nie jest. Chcę poleżeć…

Jeszcze raz sprawdziłam jej czoło, popatrzyłam w oczy i wyszłam. Coś było nie tak, ale nie chodziło o zdrowie.

Basia pobiła kolegę? Przecież to niemożliwe

Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Po godzinie przyszedł e-mail ze szkoły. Wychowawczyni pisała do nas, że Basia wdała się na przerwie w bójkę. Chciała, żebyśmy następnego dnia przyszli do niej wyjaśnić sprawę. Nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. Nasze dziecko trenowało karate, ale nie bywało agresywne. Basia dobrze wiedziała, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Trenerzy wyjaśnili jej, że treningi zobowiązują ją do szczególnej ostrożności w tej kwestii. Pokazałam e-maila mężowi i poszliśmy oboje do pokoju naszego dziecka. Basia się rozpłakała, gdy tylko powiedzieliśmy jej o wiadomości od pani.

– Nie płacz, kochanie, tylko opowiedz nam, co się stało. Przecież nie przyszliśmy na ciebie krzyczeć. Chcemy się dowiedzieć, o co poszło i czy naprawdę się biłaś.

– Nie biłam się!

– To dlaczego pani pisze o bójce?

– Ja tylko pchnęłam jednego chłopaka, a on się wywrócił. Znaczy trochę go jeszcze podcięłam nogą…

– Ale dlaczego?

– Bo bił mojego kolegę. Chciałam go bronić.

Basia zaczęła opowiadać. Dowiedzieliśmy się, że w szkole jest chłopak, który wykorzystuje słabszych. Zabiera im pieniądze, słodycze, a czasem wyżywa się na tych, którzy nie potrafią się bronić. Właśnie dziś uwziął się na kolegę Basi, z którego wszyscy się śmieją i któremu dokuczają, gdy tylko panie nie widzą.

Basia powiedziała, że ten łobuz, Jacek, chciał temu drugiemu chłopcu ściągnąć spodnie. Właśnie wtedy wkroczyło nasze dziecko. Basia jest wysoką i postawną dziewczynką. Warunki fizyczne i hart ducha wyrobiony na karate powodują, że nie ma problemu z odnajdywaniem się w sytuacjach konfliktowych. Już wiele razy widzieliśmy, jak stawia się łobuzom w swoim wieku. Nigdy jednak się nie biła. Zazwyczaj wystarczała zdecydowana postawa.

– Ale on nie chciał odejść. Odpychał mnie i śmiał się, że jestem „durna baba” – powiedziała Basia.

– Kotku, ale nie można się bić! To jest najgorsze rozwiązanie. Trzeba było iść z tym do pani.

– Tyle by to trwało, że on zdążyłby już ściągnął te spodnie Emilowi. A ja nie lubię skarżyć…

– Więc uznałaś, że lepiej będzie pobić Jacka? – spytałam.

– Nie pobiłam go. Przecież mówię, że tylko go popchnęłam, żeby się odczepił od Emila.

– No i co wtedy?

– On się przewrócił, zaczął krzyczeć i przyszła pani. Nawrzeszczała na nas wszystkich. Ale to nie jest najgorsze. Ten Emil, no wiecie… ten, którego broniłam, się na mnie obraził!

– Ale dlaczego?

– Bo wszyscy się potem z niego śmiali. Nabijali się, że broni go dziewczyna… Że sam jest gorszy niż baba!

– Co to niby ma znaczyć „gorszy niż baba”? – obruszył się mąż.

– No tak wołali. Ja już nie chcę wracać do szkoły… – rozpłakała się Basia.

Uspokoiliśmy ją z mężem na tyle, na ile to było możliwe, i poszliśmy porozmawiać. Trudno było zdecydować, co z nią począć. Karać ją czy rozgrzeszyć? Jak jej to wszystko wytłumaczyć, żeby następnym razem nie wpadła w tarapaty, a jednocześnie dalej stawała w obronie słabszych? No i co zrobić z reakcją Emila? Z tym, że obraził się na Basię? I jak wytłumaczyć jej drwiny kolegów? Męża zajmowały szczególnie te kwestie. Był bardzo na to wyczulony. Zawsze powtarzał Basi, że dziewczynki wcale nie są gorsze od chłopców.

– Nie mogę w to uwierzyć! Szlag mnie trafia. Dziewczyny do garów, a chłopaki do wojska, do samolotów. Co za świat! Przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek. A tu już od dziecka takie przekonanie, że kobieta to wstyd i obciach. Że to mężczyzna musi być bohaterem! – złościł się. – Nawet ten, którego broniła, się nadąsał. Tobie się to mieści w głowie?

– Już jakiś czas jestem kobietą, więc wiem, jak jest – ironizowałam.

Bo tak właśnie było. Przez całe życie czułam, że męski świat uznaje mnie za gorszą. Że powinnam siedzieć cicho, godzić się z tym, że mniej zarabiam, i poddać się woli męża. Dużo facetów tak uważało. Na szczęście mój mąż taki nie był. Zależało mu, żeby nasza córka była szczęśliwa, żeby rozwinęła skrzydła. Miał nadzieję, że świat się powoli zmienia. Że takie stereotypy odchodzą do lamusa. A tu okazało się, że wcale nie.

Mogli okazać choć trochę wdzięczności

Nazajutrz wybraliśmy się do szkoły na spotkanie z wychowawczynią. Opowiedziała, jak cała sprawa wyglądała z jej perspektywy, a rodzice obu chłopców coraz bardziej się denerwowali. Do tego stopnia, że nauczycielka musiała ich w końcu przywołać do porządku. Gdy już udało się jej zapanować nad całą sytuacją, poprosiła, żebyśmy porozmawiali z dziećmi w domu i wyjaśnili całe zajście tak, by uciąć konflikt.

Największe pretensje miała jednak do rodziców Jacka. Na koniec spotkania poprosiła ich, żeby jeszcze chwilę zostali, by pomówić z nimi na osobności. Nam i rodzicom Emila podziękowała za przyjście. Wyszliśmy z nimi na korytarz i wtedy doznaliśmy szoku. Usłyszeliśmy coś, czego po dorosłych ludziach byśmy się nie spodziewali.

– Miejmy nadzieję, że ten Jacek się uspokoi. Basia mówiła, że niezłe z niego ziółko – zagadnęłam.

– No, Emil też na niego narzekał – odpowiedział jego ojciec. – Ja mam jednak do państwa jeszcze jedną prośbę… – zaczął.

– Słucham, w czym możemy pomóc? – odpowiedziałam z uśmiechem, bo spodziewałam się, że poproszą nas, żeby Basia zaopiekowała się Emilem, bardziej się z nim zaprzyjaźniła. Ale on nie to miał na myśli. Chodziło o coś zupełnie innego.

– Proszę porozmawiać z córką, żeby nie wtrącała się w życie szkolne naszego syna, dobrze? – wypalił tata Emila.

– Jak to? Nie rozumiem…

– To chyba oczywiste. Niech nie wychodzi przed szereg. Emil nosi spodnie i musi sam się nauczyć, jak sobie radzić z takimi łobuzami jak Jacek. Ostatnie, co mu potrzebne, to żeby broniła go dziewczyna.

– Ale w czym to przeszkadza, proszę pana!? – zdumiałam się.

– Jak to w czym? Przecież to wstyd! Cała klasa się z niego śmieje! My go, proszę pani, próbujemy wychować na mężczyznę. A co to za facet, który zasłania się babą?

– Babą!?

– Proszę mnie nie łapać za słowa! Chodzi mi o to, żeby go nie broniła. On sobie da radę.

– Pan chyba żartuje!

– Nie widzę w tym nic śmiesznego. Państwo nie macie syna, to nie rozumiecie.

– Mamy córkę! Co to za różnica według pana?! – mąż podniósł głos.

– Jest pan facetem, więc powinien pan zrozumieć. Do widzenia!

Nie było sensu się z nimi wykłócać. Machnęliśmy na nich ręką, zacisnęliśmy zęby i poszliśmy do domu. Basia czekała na nas cała w nerwach. Wyjaśniliśmy jej kolejny raz, że dobrze zrobiła, broniąc kolegi, ale też zabroniliśmy wdawać się w kolejne bójki. Poprosiliśmy ją również, żeby więcej Emila nie broniła. Gdy zapytała, dlaczego, powiedzieliśmy jej, że nie chcemy, żeby znów miała kłopoty. Trochę to było niekonsekwentne, ale jak inaczej mogliśmy jej tę prośbę wytłumaczyć? Nawet nam ciężko było zrozumieć rodziców Emila…

Iwona, 35 lat

Czytaj także:

  • „Wszyscy myśleli, że Amelka jest z wpadki, a ja to zaplanowałam. Chciałam, żeby ktoś zrobił mi dziecko, bo byłam samotna”
  • „Starsza córka krzyczała, że nie chce młodszej siostry. Zastałam ją, jak wynosi niemowlaka na balkon!”
  • „Grzegorz zmuszał mnie do 3. ciąży, a ja miałam dość macierzyństwa. Nie dam ponownie wpakować się w pieluchy”
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama