Reklama

Zawsze uważałam, że Grzegorz nie jest odpowiednim mężczyzną dla mojej córki. Jednak nie bardzo wiedziałam, dlaczego mam takie przekonanie. Bo na oko był idealny – dobry, uprzejmy, inteligentny, przystojny. Dobrze Anię traktował. Do nas, jej rodziców, podchodził z szacunkiem. No i był całkiem zaradny, nawet mój mąż twierdził, że chłopak do czegoś dojdzie.

Reklama

Dopiero w dniu, kiedy Ania przyszła do mnie i powiedziała: „Grześ ode mnie odszedł”, a ja zobaczyłam jej martwe oczy, w błysku olśnienia zrozumiałam: on jej nie kochał. Serce matki przeczuwało tę tragedię nawet wtedy, kiedy była jedynie jedną z możliwych linii przyszłości.

Czy Grzegorz zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę Ani nie kocha? A może wiedział, że moja córka jest tylko chwilową przystanią w czasie samotności i czekania na tę jedyną. Nie wiem. Wiem, że gdy patrzyłam na pozbawioną nadziei twarz mojej córki, nienawidziłam go tak bardzo, że brakowało mi oddechu. Gdybym tylko mogła dorwać go w swoje ręce…

Ale nie mogłam.

– Powiedział, że zakochał się i przeprowadza do Torunia, gdzie ona mieszka.

Ania mówiła głosem kompletnie wypranym z emocji, z energii. Po tym poznałam, że jej serce jest otwartą raną. Przytuliłam ją do siebie. Mocno.

– Nie był ciebie wart – wyszeptałam. – Nie był wart twojej miłości.

Niemal mi się wyrwała z ramion.

– Nie mów tak – krzyknęła. Drżała.

– W tym problem, że to ja nie jestem warta jego miłości. Dlatego przestał mnie kochać.

– On nigdy cię nie kochał – odkrzyknęłam, już do jej pleców, kiedy wybiegała z mieszkania. – A ty jesteś warta najlepszych – dokończyłam już sama do siebie.

Ania była dziewczyną wrażliwą, emocjonalną, a jednocześnie stałą w uczuciach. Co z jednej strony było zaletą, a z drugiej przekleństwem. Mijały miesiące, lata, a ona wciąż kochała Grzegorza. Wiedziałam o tym, mimo że niewtajemniczeni mogliby sądzić, że pogodziła się z sytuacją i zapomniała.

Pogodzić się może i pogodziła, rozsądna była. Ale z pewnością nie zapomniała. Ja i mąż mieliśmy nadzieję, że jednak pewnego dnia tak się stanie. Spotka innego mężczyznę, zakocha się. Nawet jej w tym próbowaliśmy pomóc, ale ona tylko się złościła, kiedy orientowała się, że gość na obiedzie czy przyjęciu tak naprawdę jest randką w ciemno.

Pewnego dnia, jakieś siedem lat po odejściu Grzegorza, przyszła do nas na świeżo upieczone ciasto. Mieszkała już w tedy w mieszkaniu po babci. Rzuciła się na szarlotkę, jakby miesiąc nie jadła. Przyjrzałam się jej uważnie – była nieco wymizerowana.

– Czy ty się dobrze odżywiasz? – spytałam zaniepokojona. – Nie wyglądasz kwitnąco.

– Rzygałam jak kot każdego ranka przez miesiąc – wyjaśniła, kiedy przełknęła kęs ciasta. – Ale wreszcie przeszło. Teraz jestem ciągle głodna. Pewnie będę tyć.

Powiedziała to z jakimś radosnym oczekiwaniem. I nie musiała mówić nic więcej.

Poczułam ekscytację. Wreszcie będzie normalnie!

– Z kim? I dlaczego nic nie wiem? Kiedy go nam przedstawisz? Aniu, to cudownie – klasnęłam w dłonie. – Poczekaj, jak ojciec się dowie. Będzie skakał pod sufit. Nie może się doczekać wnuków.

Oczywiście w głowie roiło mi się od pytań typu: kiedy ślub, kim on jest itp., ale postanowiłam z nimi poczekać. Ciąża była ważniejsza. Poza tym, przyzwyczaiłam się już, że w tych czasach wiele wydarzeń idzie w odwrotnej kolejności niż kiedyś. I nic na to nie poradzisz.

Ania widelczykiem zbierała z talerza okruszki szarlotki, nie patrząc mi w oczy. Wtedy zrozumiałam, że jest całkiem inaczej, niż założyłam. Zacisnęłam dłonie w pięści i poczułam falę strachu. Tylko jak to powiedzieć, by nie użyć tego strasznego słowa na g.

– Ktoś… to znaczy… nie chciałaś tego? Aniu, córeczko – mój głos drżał.

Ania spojrzała na mnie z nagłym przestrachem. Chwyciła mnie za dłoń.

– Nie, mamuś, nic złego się nie stało. Chciałam tego. Wszystko w porządku. Rany, przepraszam, nie pomyślałam, że akurat gwałt przyjdzie ci do głowy. Po prostu… Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć.

To było dziecko Grzegorza. Jego żona (tak, miał żonę!) nie mogła donosić ciąży, miała już cztery poronienia, więc Ania postanowiła im pomóc i użyczyć swojej macicy dla zapłodnionego zarodka. Była surogatką.

Poczułam się zdradzona przez Anię! Jak ona mogła?!

Nie mogłam tego zrozumieć na kilku poziomach. Ogólnie rzecz ujmując, poczułam się zdradzona. Ania nie powiedziała mi, że utrzymuje kontakt z byłym chłopakiem. Tym, który ją wykorzystał i porzucił. Przecież wiedziała, co o tym myślę! Po drugie, dlaczego nie poradziła się mnie? No tak, bo mi już nie ufała i wiedząc, że będę przeciw, po prostu milczała. To też zdrada, prawda?

No i na koniec – nosiła w sobie dziecko mężczyzny, którego nienawidziłam. Ta myśl była tak odpychająca, że straciłam nad sobą panowanie, nakrzyczałam na córkę i powiedziałam słowa, których potem żałowałam:

– Wiedziałaś, że ja i ojciec będziemy temu przeciwni. Wystąpiłaś przeciw nam.

– To nie miało z wami nic wspólnego. To moje życie, jestem dorosła…

– No to ponieś tego konsekwencje.

Ania patrzyła przez długą chwilę, jakby szukając we mnie słabego punktu, miejsca, szczeliny, przez które mogłaby się przebić, bym zrozumiała.

– To była moja miłość, mamuś – powiedziała. – Moje cierpienie. Moja decyzja. Jeśli jej nie uszanujesz, to znaczy, że twoja miłość nie jest prawdziwa.

Czułam w sobie twardy mur, który nie dopuszczał myśli o przebaczeniu czy zrozumieniu. Nawet gdybym chciała powiedzieć coś innego, wycofać te słowa, obrócić w żart czy w łzy, mur nie pozwalał. Ania chyba dostrzegła go w moich oczach, kiwnęła głową, wstała od stołu i wyszła z mieszkania.

Nie widziałam jej przez kolejne osiem miesięcy. Nie dlatego, że nie chciałam. Byłam gotowa przeprosić za moje głupie, okrutne słowa, totalnie nieprzemyślane, wypowiedziane w chwili emocji. Ale mąż miał inne zdanie:

– Dlaczego to rodzice mają błagać dziecko, by im przebaczyło? W końcu nie zrobiłaś nic złego. To ona ukrywała przed tobą prawdę. To ona ma cię przeprosić. Taka jest kolej rzeczy – stwierdził.

Nie wybaczała łatwo i nie zapominała. Miała to po mnie

Ale ja wiedziałam, że Ania nie przyjdzie pierwsza. Na pewno nie, kiedy była w ciąży. Jak wspomniałam, była bardzo stała w uczuciach, więc trzeba było z nią bardzo uważać. Nie wybaczała łatwo. Nie zapominała. Cóż… ten mur we mnie? Chyba przeszedł na nią z genami. Mąż czasami podjeżdżał pod dom Ani i obserwował ją z daleka. Robił zdjęcia.

– Jest coraz grubsza – raportował – ale wygląda zdrowo.

– To już dziewiąty miesiąc – powiedziałam, oglądając zdjęcia. – Myślisz, że potem ją odzyskamy?

Mąż patrzył na zdjęcie Ani ze smutkiem.

– Nie wiem. Zawsze byłem dumny, że nie jest jak chorągiewka na wietrze. Ale każdy kij ma dwa końce.

Kilka dni później Ania zmarła w czasie porodu. Dostała sepsy, nie dało się jej uratować. Dziecko pojawiło się na świecie dzięki cesarskiemu cięciu. Kiedy patrzyłam na nie przez szybę porodówki – maleńką dziewczynkę o błękitnych oczach – przypomniałam sobie taką samą chwilę, kiedy patrzyłam na Anię trzydzieści lat wcześniej. Chciało mi się krzyczeć.

Ktoś stanął obok mnie.

– Bardzo mi przykro, pani Hanno – usłyszałam głos, którego miałam nadzieję nigdy już nie usłyszeć. – Gdybym mógł, cofnąłbym czas. Ale nikt się tego nie spodziewał. Jeszcze dziś rano, gdy odwoziłem ją do szpitala, była zdrowa i pogodna.

Patrzyłam na Grzegorza i czułam ściskającą mi krtań nienawiść. To był mężczyzna, który najpierw unieszczęśliwił moją córkę, a potem ją zabił. I to wszystko z egoizmu, bo tak chciał. Bo tak mu było wygodnie. Przyznaję – straciłam panowanie nad sobą i rzuciłam się na niego z pazurami. Niewiele zdziałałam – on był wysoki, postawny, a ja dość drobna. Mąż oderwał mnie od Grzegorza, utulił, bo płakałam już wtedy strasznie. Przez szloch słyszałam, jak mówi do zabójcy naszego dziecka, by zszedł mu z oczu. I usłyszałam odpowiedź:

– Jestem tu, by być z moim dzieckiem. Nie może mi pan tego zabronić.

Wiedziałam, że mąż obawia się przyszłości

Te słowa obijały się w mojej głowie przez kilka kolejnych godzin, i wreszcie zrozumiałam, o co chodzi. Powiedziałam mężowi:

– Nie damy mu dziecka. Jest nasze. Za naszą Anię.

Mąż skrzywił się.

– Jest jego biologicznym ojcem, a dawczynią jajeczka jest jego żona. To nie było dziecko Ani. Ona je tylko urodziła.

Mężczyźni.

– Przez dziewięć miesięcy nosiła je w swoim ciele – zaczęłam tępakowi tłumaczyć.

– Czuła, jak rośnie. Karmiła go swoją krwią, oddychało jej powietrzem. Jego ciało budowało się za sprawą składników odżywczych pobieranych z jej ciała. Czuła je przy sobie w dzień i w nocy. Pierwsze kopnięcia, pierwszy ruch główką. Puszczała mu muzykę, głaskała go poprzez brzuch. Ta mała dziewczynka czuła bicie serca naszej córki. Słyszała jej głos, a nie głos tamtej baby, która odebrała Ani jej miłość. A potem Ania umarła, dając jej życie. Jak myślisz, kto jest prawdziwą matką tego dziecka?

Mąż patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma, jakbym mu objawiła prawdę o stworzeniu świata.

– A poza tym – kontynuowałam – według prawa prawdziwą matką jest kobieta, która dziecko urodziła, niezależnie od genów. A my jesteśmy jej rodzicami, czyli najbliższymi krewnymi. Grzegorz nawet nie jest jej mężem. Jak myślisz, komu sąd odda dziecko? – zawiesiłam głos.

– Chcesz iść do sądu? – mąż nie był przekonany do tego pomysłu. – Wychować? Nie jesteśmy młodzi…

Pochyliłam się i spojrzałam pacanowi prosto w oczy.

– On zabił naszą córkę. Chcesz, by osiągnął swój cel? My nie mamy naszego jedynego dziecka. A on ma mieć swoje?

Ten argument męża przekonał.

Zaczęła się batalia.

Wystąpiliśmy do sądu o przyznanie praw do naszej wnuczki. Grzegorz przedstawił umowę, którą podpisał z Anią o przekazaniu dziecka po narodzinach. Pani sędzia, która dostała tę sprawę, powiedziała, że z czymś takim się nie spotkała, i musi się zastanowić, zebrać ekspertyzy. Rozprawa została wyznaczona za trzy miesiące.

– Do tego czasu dziecko zostanie przekazane opiece społecznej – zadecydowała.

– Dlaczego? – spytałam. – Przecież lepiej będzie, jeśli my się nim przez ten czas zaopiekujemy. Jesteśmy dziadkami, najbliższą rodziną zmarłej matki.

– A ja jestem biologicznym ojcem i dziecko powinno być u mnie – rzucił się Grzegorz.

Pani sędzia walnęła młotkiem w stół.

– No właśnie dlatego – wskazała na nas wszystkich. – Nie wiem, jaka będzie decyzja, i jeśli okaże się, że niekorzystna dla strony opiekującej się tymczasowo dzieckiem, to nie będzie sprawiedliwe.

Cóż, to było logiczne. Spojrzałam na męża, i oboje zgodziliśmy się, że tak będzie najlepiej

Wróciliśmy do domu. W oczekiwaniu na decyzję sądu, postanowiłam jeden z pokoi przerobić na pokój dziecinny. Byłam pewna, że prawo stanie po naszej stronie.

Następnego dnia dostaliśmy zaskakujący telefon, że ze względu na wycofanie się Grzegorza i jego żony ze sporu, dziecko będzie z nami i możemy je odebrać ze szpitala pod koniec tygodnia.

– Wiedziałam, że tak będzie – powiedziałam z satysfakcją. – Cokolwiek by o nim nie mówić, nie jest głupi. Wie, że nie miał szans.

Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do szpitala zobaczyć wnuczkę.

Mąż był spięty, małomówny. Jakby walczył z jakimiś myślami. Wiedziałam, że obawia się przyszłości. Nie byliśmy młodzi, a dziecko jest wymagające.

– Damy radę – powiedziałam. – Kiedyś daliśmy radę, i teraz damy.

Pozwolono nam wziąć małą Anię na ręce. Była taka słodka. Wykapana matka. Czułam, że istnienie tego maleństwa w jakiś sposób zasklepia dziurę w moim sercu, która powstała, gdy dowiedziałam się, że nie mam już córeczki. Podałam dziecko mężowi. Wziął je delikatnie, zapatrzył się, a potem powiedział cicho:

– Miałem dzisiaj sen. Przyszła do mnie Ania. Powiedziała, że nie umie do ciebie dotrzeć, bo masz w sobie mur i nie słyszysz jej wołania. A ona błaga cię, byś oddała dziecko Grzegorzowi. Nosiła je w sobie przez dziewięć miesięcy z całą miłością do mężczyzny, którego nigdy nie przestanie kochać. Podjęła tę decyzję, i to była jej decyzja, i nikt, nawet jej matka, nie ma nic do tego. Mówiła, że bardzo nas kocha, ciebie i mnie, i cierpiała, kiedy ją odepchnęłaś. Ale to była twoja decyzja, i ona nie mogła jej zmienić. Powiedziała, że dziecko będzie szczęśliwsze z rodzicami, którzy z miłości do niego oddali je nam. I że nie każdego stać na takie poświęcenie.

Otarłam zalane łzami policzki i wysmarkałam nos.

– Prawie ci uwierzyłam – powiedziałam. – Ale to na końcu? Jak można z miłości oddać dziecko?

– Tak powiedziała – upierał się mąż.

– I naprawdę mi się śniła.

Jemu nigdy nic się nie śniło. Po prostu bał się wychowania dziecka, i tyle..

Grzegorz rozłączył się, a moje serce oszalało…

Ale słowa o murze, który blokuje dostęp Ani do mnie zapadły mi w pamięć. Dwa dni później nie wytrzymałam i zadzwoniłam do Grzegorza.

– Dlaczego oddałeś nam dziecko? – spytałam wprost.

Milczał chwilę, zanim odpowiedział. Nawet przez telefon czułam jego smutek.

– Znając nasze sądy, sprawa się by przeciągnęła, może do pół roku. I przez ten czas, najważniejszy w rozwoju dziecka, nasza córeczka byłaby wśród obcych ludzi. Pozbawiona miłości rodziców. To naznaczyłoby jej całe życie. To już wolę ją wam oddać. Byleby była szczęśliwa.

Rozłączył się. Serce biło mi mocno.

I wtedy usłyszałam szept tuż przy uchu: To była moja miłość. Moje cierpienie. Moja decyzja. Jeśli jej nie uszanujesz, to znaczy, że twoja miłość nie jest prawdziwa.

Oddaliśmy dziecko Grzegorzowi i jego żonie. A ja czekam na sen, w którym pojawi się moja Ania.

Hanna

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama