„Dlaczego uważacie, że jesteście super, bo mówicie do dzieci tylko po angielsku?" [LIST DO REDAKCJI]
Wiem, że w macierzyństwie pojawiają się różne trendy. Ale są rzeczy, których nie jestem w stanie zrozumieć. Chyba że mnie przekonacie, że mówienie do dzieci tylko po angielsku jest modne, bo jest mądre i dobre dla dzieci.
- redakcja mamotoja.pl
„No… chcemy, że znali język” – wyjaśniła mi koleżanka, która zwraca się do swoich dzieci (8 i 3 lata) wyłącznie po angielsku. Jej mąż też. Między sobą rozmawiają po polsku – do dzieci po polsku nie mówią ani słowa. Choć oboje są Polakami z dziada pradziada, oboje pochodzą spod Warszawy, prowadzą rodzinną firmę.
Oh my God…
Starszy syn chodzi do dwujęzycznej podstawówki, młodszy – do dwujęzycznego przedszkola. W domu – tak jak pisałam, rodzice do nich mówią po angielsku, między sobą po polsku. Kiedy idą w gości – tak jak np. do nas w ostatni weekend – obowiązuje ta sama zasada. Po jakiemu dzieci mówią w sklepie, u lekarza, u logopedy, na lekcjach języka polskiego - nie wiem.
Na początku mnie to nie raziło. Wiedziałam, że Paula i Kamil odkąd mają dzieci, nie odzywają się do nich po polsku. Uznałam, że to nieszkodliwe snobstwo i nie moja sprawa. Ale podczas ostatniego spotkania stwierdziłam jednak, że ci chłopcy najczęściej mówią: „yyy”, „eee” i… dziwnie to wszystko brzmi. W dodatku doszło do komiczno-idiotycznej sytuacji, że w pewnej chwili sama nie wiedziałam, jak zapytać się tych chłopców, czy mają ochotę na jabłecznik – czy po polsku, czy po angielsku?
Zapytałam ze śmiechem Pauli, a ona na to poważnie, że wolałaby angielski…
I po chwili usłyszałam, sztucznie brzmiące: „Oh, my darling, stop!” do młodszego syna, który próbował nalać sobie soku do szklaneczki.
W ogóle wszystko to brzmi sztucznie. Rozmawiamy sobie, podchodzi któryś syn i nagle zaczyna się ten angielski cyrk albo raczej Monty Pyton…
Coraz więcej takich europejskich matek
Paulę poznałam przez wspólnych znajomych, jeszcze zanim pozakładałyśmy rodziny. Była normalną dziewczyną. Odkąd urodziła pierwsze dziecko – coraz trudniej mi się z nią dogadać i widujemy się coraz rzadziej. Pomysł z ostatnim spotkaniem był słaby, teraz to wiem.
Rozmawiałam o tym z naszą wspólną znajomą i dla niej też jest to dziwne, ale powiedziała, że teraz coraz więcej jest takich matek i że może i w tym szaleństwie jest metoda.
Może i jest, choć po dzieciach Pauli akurat tego nie widać (nie słychać)?
Przecież te dzieci mają w głowie bigos… Przecież wiedzą, że to, co się dzieje w ich domu, jest dziwne. Czy nie? Podczas zabawy z naszymi córkami praktycznie się nie odzywały (choć w gruncie rzeczy cała czwórka bawiła się wspaniale w układanie toru przeszkód w ogrodzie).
Ale o co tu chodzi? Żeby wychować młode pokolenie obywateli świata? Wyróżnić się? Uchodzić za super matkę? Matkę światłą? Matkę-Europejkę? Czy nie za zbyt wysoką cenę pozbawienia dzieci możliwości rozmowy z rodzicami w rodzimym języku?
Lidka
Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Zobacz też: