Reklama

Chciałam mieć dzieci, odkąd pamiętam, najlepiej dwoje, chłopca i dziewczynkę. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło być inaczej. Wyszłam za Jarka, który podzielał moje marzenia, wszystko układało się idealnie. Spieraliśmy się tylko o imiona, jakie damy dzieciom, ale to było nieważne, rozmowy niosły z sobą radość oczekiwania. Byłam wprost stworzona do macierzyństwa, nie mogłam się doczekać, kiedy zostanę mamą. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi, pewni, że wszystko, co zaplanowaliśmy, nam się uda. Czy to była pycha, za którą zostaliśmy ukarani, czy też Pan Bóg miał wobec nas inne plany?

Reklama

Minął rok, potem drugi, a my wciąż byliśmy tylko we dwoje. Jarek miał więcej cierpliwości, to ja zaczęłam się bać, że nigdy nie zostanę mamą.

– Badania nie wykazały żadnych odchyleń od normy, oboje państwo jesteście zdrowi i możecie mieć dzieci – oznajmił lekarz, do którego poszliśmy po poradę.

– To dlaczego nie zachodzę w ciążę? – spytałam.

– Minęły dopiero dwa lata, czasem trzeba poczekać na dziecko – powiedział doktor. – Powtarzam, wszystko jest w porządku, proszę się nie niepokoić.

Nie przekonał mnie, nie wyjaśnił, dlaczego młoda, zdrowa kobieta, jaką byłam, nie może mieć dzieci. Co ze mną było nie tak?

Zalecił, byśmy wypoczęli

Po kolejnych dwóch latach bezowocnych prób nawet Jarek stracił przyrodzony spokój. Chodziliśmy po lekarzach, powtórzyliśmy wszystkie badania i nic. Byliśmy zdrowi, płodni, ale nie było nam dane powiększyć rodziny. Tak bardzo chciałam wziąć na ręce własnego maluszka, przytulić go, otoczyć opieką! Nie mogłam patrzeć na szczęśliwe, pchające wózki kobiety, zazdrościłam każdej z całego serca. Dlaczego one mogły urodzić dziecko, a ja nie?

– Za bardzo się pani spina, czasem nadmierna chęć posiadania dziecka tworzy psychiczną blokadę uniemożliwiającą zajście w ciążę. To często się zdarza – powiedział kolejny lekarz, piastujący godność profesorską. – Proszę przestać myśleć o prokreacji, zająć umysł czym innym. Mentalnie już jest pani matką, może to jest przyczyną. Wyjedźcie gdzieś, zmieńcie otoczenie i codzienną rutynę, oderwijcie się od obsesyjnych myśli o dziecku. Bawcie się, śmiejcie, wypoczywajcie i nie starajcie się o upragnioną ciążę. Wszystko przyjdzie we właściwym momencie.

Jak bardzo miał rację! Ale o tym wtedy nie wiedzieliśmy.

Dokładnie wypełniliśmy zalecenia, wykupiliśmy wycieczkę do egzotycznego kraju, chcieliśmy wyjechać jak najdalej, żeby oderwać się od codzienności. Obiecałam sobie i Jarkowi, że zrobię wszystko, co trzeba, nawet jeśli nie będę miała na to ochoty.

Wakacje były cudowne. To był nasz drugi, znacznie atrakcyjniejszy od pierwszego, miesiąc miodowy. Wróciliśmy wyluzowani, roześmiani i opaleni. Miałam cichą nadzieję, że kuracja zalecona przez profesora się powiodła, więc kiedy miesiąc później okazało się, że nadal nie jestem w ciąży, byłam zrozpaczona. Jarek mnie pocieszał, ale on też był załamany, chociaż starał się to przede mną ukrywać.

– Jeśli nie będziemy mieli dzieci, to trudno – powiedział, chcąc mnie pocieszyć. – Możemy być szczęśliwi we dwoje.

Nie mogłam usłyszeć nic gorszego. Jeśli tak mówił, to znaczy, że stracił nadzieję. A ja tak bardzo chciałam mieć dziecko, być mamą…

Kolejne lata przyniosły wzloty i upadki, miotałam się od nadziei do kompletnego załamania. Czterdzieste urodziny wydały mi się podzwonnym marzeń o macierzyństwie.

– Kochanie, dość tego. Zadręczasz się, nie mogę na to patrzeć – powiedział Jarek. – Chciałbym zostać ojcem, ale jeszcze bardziej zależy mi na tobie. Boję się o ciebie, odpuśćmy sobie marzenia o ciąży.

– Nie dane nam było zostać rodzicami – powiedziałam smutno.

– Dlaczego?

– Są inne możliwości. Myślałem o adopcji – powiedział wolno Jarek.

– Ale…

– Zastanów się nad tym, wiem, że mogłabyś pokochać maluszka.

– Oczywiście, ale…

Zaskoczył mnie. Miałam wątpliwości, jednak im dłużej myślałam o propozycji Jarka, tym bardziej wydawała mi się ona realna, z czasem nawet upragniona. Pomyślałam, że wezmę w ramiona niemowlę i od razu poczuję, że jest moje. Na pewno tak będzie, byłam tak spragniona macierzyństwa…

Poddaliśmy się procedurze adopcyjnej, na koniec przedstawiono nam Kacpra. Nie był maluszkiem, o jakim myślałam, tylko szczupłym siedmiolatkiem o wielkich, jakby przestraszonych oczach. Zawahałam się. Przecież wyobraziłam sobie niemowlę, pieluszki, wózek, ale kiedy zobaczyłam Kacpra, od razu wiedziałam, że jest mój. Coś mnie do niego pociągnęło, jakbym odnalazła zaginionego syna.

– On nie jest dzieckiem bez przeszłości, wiele pamięta – powiedziała pani psycholog. – Wychowywał się u babci, matkę widywał okazjonalnie, kiedy miała alkoholowy przypływ czułości rodzicielskiej, ojca nie zna. Jego babcia umarła w domu, pogotowie zabrało chłopca do izby dziecka, skąd trafił do placówki opiekuńczej. Wiele przeszedł. Wie, że babci już nie ma, ale długo czekał na mamę. Niewiele o niej mówi, mam wrażenie, że się jej boi, ale trudno coś z niego wyciągnąć. Jest nad wiek poważny, waży słowa. Zamknął się w sobie.

Jarek spojrzał na mnie, ale mnie nic nie przerażało. Chciałam jak najprędzej zabrać chłopca do domu.

– Ta kobieta zrzekła się praw do dziecka, dzięki czemu Kacper zyskał szansę na prawdziwy dom. Ale nie będzie łatwo, on musi wam zaufać, poczuć, że wreszcie jest bezpieczny.

– Postaramy się o to, długo na niego czekaliśmy – powiedziałam.

Pierwsze spotkanie z Kacprem zdawało się zadawać kłam słowom pani psycholog. Chłopiec natychmiast do nas przylgnął, od razu powiedział, że chce z nami iść do domu. Byłam tym zdziwiona, ale wyjaśniono mi, że to marzenie wszystkich maluchów w domu dziecka, trudności pojawią się później.

Wystraszył się, że będę zła

Po wstępnych wizytach i zapoznawaniu się mogliśmy wreszcie zabrać go do siebie. Kacper był tak grzeczny, cichy i spokojny, że wydało mi się to nienaturalne. Tajemnica wyjaśniła się, gdy synek niechcący zbił kubek i zalał podłogę sokiem.

– Ja nie chciałem, naprawdę – stał w kuchni jak słupek, przerażony, jakby zrobił coś strasznego.

Kucnęłam przy nim i objęłam go. Jego drobne ciałko drżało.

– Kochanie, to tylko mały wypadek, nie denerwuj się, ten kubek nie był tego wart – tłumaczyłam, kołysząc go w ramionach.

– Już będę grzeczny, obiecuję – pochlipywał cicho.

Nie płakał jak dziecko, tylko jak ciężko doświadczony dorosły człowiek. Zaczęło do mnie docierać, że z Kacprem dzieje się coś niedobrego. Chciałam się dowiedzieć co.

Nie wiem, co miała na myśli pani psycholog, mówiąc, że zamknął się w sobie, bo mnie udało się z niego wszystko wyciągnąć. Powoli, cierpliwie wypytywałam, starając się wczuć w jego sytuację. Wyznał, że od starszych dzieci dowiedział się, że jak nie będzie grzeczny, to nowi rodzice odeślą go do placówki opiekuńczej.

– To bzdura, synku – powiedziałam stanowczo. – Długo na ciebie czekaliśmy, już straciliśmy nadzieję, że cię odnajdziemy. Teraz, kiedy jesteś z nami, spełniły się nasze marzenia. Zostaniesz z nami na zawsze, choćbyś potłukł wszystkie kubki i talerze.

– Naprawdę? – dziecko oderwało się ode mnie i obserwowało moją twarz.

– Bardzo naprawdę – wytarłam mu buzię mokrą od łez. – Kubki można kupić nowe, synka mam tylko jednego.

Chyba mi uwierzył, bo od tej pory zaczął zachowywać się swobodnie. Mieszkanie wypełniło się tupotem dziecięcych nóżek i wesołymi okrzykami. Okazało się, że niby zamknięty w sobie Kacper jest bardzo gadatliwy i lubi zadawać bez przerwy pytania, milkł tylko po to, by zaczerpnąć powietrza.

Płakał w mokrym łóżku

Mieliśmy z nim pełne ręce roboty, ale byliśmy szczęśliwi, on też wydawał się zadowolony. Zapisaliśmy go do szkoły, okazało się, że musi trochę nadgonić, co nie wydawało nam się problemem. Kacper był chyba innego zdania, o czym przekonałam się, kiedy zaczął moczyć łóżko. Taka reakcja na pewno miała związek z podjęciem szkolnego wyzwania, ale było jeszcze coś. Uruchomiły się zapomniane traumy.

Kiedy obudził się, nie przyszedł do nas jak zwykle, tylko został w mokrym łóżku.

– Nie martw się, zaraz posprzątam – pocieszyłam go.

Siedział, obejmując podwinięte nogi ramionkami, i lekko się kołysał. Nagle zapytał.

– Ona tu nie przyjdzie?

– Kto?

– Mama. Ta pierwsza – dodał dla ścisłości. – Ona nie lubiła, jak się zsikałem. Babcia nie mówiła jej tego, to była nasza tajemnica.

Nie byłam pewna, czy Kacper tęskni za matką czy też jej się boi, ale zaraz się dowiedziałam.

– Ona uderzyła babcię tu – pokazał policzek. – Jak przyjdzie, uderzy ciebie.

– Nie przyjdzie – powiedziałam z mocą.

– Na pewno?

– Obiecała to panu sędziemu – tylko tak umiałam wyjaśnić mu zrzeczenie się praw rodzicielskich.

– To dobrze – uspokoił się Kacper i wreszcie wyszedł z łóżka.

Moczył się przez kilka kolejnych miesięcy, ale kiedy upewnił się, że mama i tata są na zawsze, przestał. Był rezolutnym, słodkim chłopcem, pokochaliśmy go jak własnego syna. Najbardziej cieszyłam się, zgoła niepedagogicznie, kiedy rozrabiał, bo to świadczyło o tym, jak bardzo czuje się swobodnie. O to właśnie chodziło. Oboje z Jarkiem byliśmy szczęśliwi, patrząc na naszego synka.

Kacper rósł jak na drożdżach, przysparzał kłopotów, radości, trochę chorował, nauczył się kilku brzydkich słów, które przyniósł ze szkoły, zwyczajnie, jak to dziecko. Był nasz i tylko to się liczyło.

Dwa lata później wydarzyło się coś nieoczekiwanego.

– Chyba jestem w ciąży – powiedziałam zdumiona do Jarka. – Przecież to niemożliwe, mam czterdzieści dwa lata, do tej pory nie mogłam, a teraz… Dziwne to.

Lekarz potwierdził, że będziemy mieli dziecko. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Jarek przyjął ten fakt z radością, ale naturalnie.

– Będziemy mieli dzidziusia – oznajmił któregoś dnia Kacprowi.

– A ja? – spytał natychmiast synek.

Ścisnęło mi się serce, ale Jarek zachował spokój.

– Co, ty? Brata będziesz miał albo siostrę, normalka. Nie pytam, czy się cieszysz, bo wiem, co czujesz, sam jestem trochę zaskoczony.

– To ja bym wolał brata – wybrał sobie Kacper uspokojony postawą taty.

Niestety, nie wszystko poszło tak gładko. Nowina postawiła w stan gotowości moją mamę, która najpierw się ucieszyła, później wszystko przemyślała i postanowiła podzielić się ze mną wnioskami.

– Będziecie mieli teraz własne dziecko – powiedziała. – A Kacper? Słyszałam, że w wyjątkowych wypadkach można rozwiązać adopcję. Lubię tego chłopca, ale zastanów się, czy nie jest to właśnie taka wyjątkowa sytuacja?

Natychmiast przymknęłam drzwi i nie bacząc na nic, powiedziałam jej, co myślę. Kacper jest naszym synem i nawet gdybym urodziła pięcioraczki, nadal nim będzie, nic tego nie zmieni.

– Jest także twoim wnukiem, bardzo cię kocha – powiedziałam surowo.

Mama poczerwieniała na twarzy.

– Ja tylko… Nie chciałam nic złego, wiesz, że dałabym się za was pokroić.

– Nie wracajmy do tego, tej rozmowy nie było – powiedziałam.

Ale zło już się stało. Dzieci mają duże uszy, nic się przed nimi nie ukryje. Kacper usłyszał, co mówi babcia, ale nie pokazał niczego po sobie, dowiedzieliśmy się o tym znacznie później.

Pierwsze sygnały dobiegły ze szkoły. Synek stał się rozkojarzony, opuścił się w nauce, a nawet zaczął łobuzować z kolegami. Kiedy pobił się z jednym z nich, wychowawczyni wezwała nas na rozmowę. Byliśmy zdziwieni, bo Kacper w domu był idealnie grzeczny, ucichł i chętnie wykonywał wszelkie polecenia. Znów starał się zasłużyć na naszą miłość, ale my tego nie zauważyliśmy. Dopiero kiedy wybił szybę sąsiadce z parteru, spadły nam klapki z oczu.

Myślał, że go teraz oddamy

Pani Malicka była osobą nieskłonną do pobłażliwego patrzenia na takie wybryki. Przyszła do nas z awanturą.

– Zrobił to specjalnie! Akurat stałam za firanką, widziałam, jak rzuca kamieniem – krzyczała. – Należy mu się lanie!

Jarek natychmiast stanął murem za synem.

– Nie będzie pani o tym decydowała, to nasze dziecko i my go wychowujemy. Chętnie poniosę odpowiedzialność, za szybę zapłacę, Kacper przyjdzie z przeprosinami, ale później. Proszę dać nam trochę czasu na rozmowę.

Zamknął jej drzwi przed nosem.

Poszłam do pokoju synka. Jak mnie zobaczył, rzucił się mi na szyję i zaczął płakać.

– Wiem, że ci przykro, synu, na pewno nie chciałeś wybić tej szyby.

– Chciałem – szepnął prawdomównie, mocząc mi szyję łzami.

– Dlaczego? Nie lubisz sąsiadki?

– Chciałem wam zrobić na złość za to, że chcecie mnie oddać do domu dziecka.

– Kto ci tak powiedział? Kacper, spójrz na mnie. To nieprawda.

– Babcia mówiła.

No tak, tego mogłam się spodziewać. Dzieci zawsze płacą za błędy dorosłych.

– Kochanie, jesteś naszym synkiem, a synków nikomu się nie oddaje. Za bardzo byśmy za tobą tęsknili.

– Ale będziecie mieli własne dziecko.

– Ty też jesteś nasz własny, kochamy cię. Będziesz starszym bratem, poza tym nic się nie zmieni.

Kacper chwilę przetrawiał usłyszaną wiadomość, a mnie było wstyd za wszystkich dorosłych, którzy wciąż go zawodzili. Czy on kiedykolwiek odzyska poczucie bezpieczeństwa?

– Tata powiedział, że jestem waszym dzieckiem, bronił mnie przed tą babą – powiedział nagle.

– Mówił prawdę, jesteś naszym dzieckiem. Nieładnie jest nazywać panią Malicką babą – ukryłam uśmiech. – Krzyczała, bo była zdenerwowana, że wybiłeś jej szybę.

– Będę musiał ją przeprosić? – upewnił się Kacper. – Powiem jej, dlaczego to zrobiłem.

– Lepiej nie, ona tego nie zrozumie – powiedziałam szybko, przestraszona wizją osiedlowych plotek. – Wystarczy, że obiecasz poprawę, a tata wezwie szklarza, który wprawi szybę.

– Dobrze – przytulił ciepły i mokry od łez nosek do mojej twarzy.

Tak bardzo chciałam ochronić go przed całym złem tego świata! Jeśli miłość może zdziałać cuda, to tak się właśnie stało. Kacper już nigdy nie mówił o tym, że zostanie oddany. Podejrzewam, że nic go tak nie przekonało jak spontaniczna postawa Jarka, który rozmawiając z panią Malicką, zachowywał się, jakby chronił swoje młode lwiątko, niezależnie od tego, czy było winne czy też nie. Stanął murem za synem, a to musiało być dla Kacpra coś nowego, tym bardziej że jednak wybił tę szybę z premedytacją.

Dziś nasz syn jest wyższy ode mnie, niedługo przegoni wzrostem tatę. Ma czternaście lat i jest dobrym, choć nie zawsze cierpliwym starszym bratem. Spełniło się jego życzenie, urodziłam chłopca, ma na imię Karol i jest wpatrzony w Kacpra jak w obraz. Najchętniej robiłby wszystko to co on. Czasem zastanawiam się, czy starszy syn odzyskał poczucie bezpieczeństwa, czy opuściły go wątpliwości, że jest kochany i potrzebny. Mam taką nadzieję, zrobiliśmy wszystko, by tak się stało. Kochamy go i on o tym wie.

Małgorzata

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama