Reklama

Właściwie to nie chcieliśmy mieć z Andrzejem dzieci. Mąż jest ode mnie starszy, ma dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa. Starszy syn był już na studiach, młodszy właśnie przygotowywał się do matury.

Reklama

– Ja już jestem za stary na nieprzespane noce i cały ten stres – powtarzał Andrzej, a ja w sumie też nigdy nie pragnęłam być matką.

Może byłam samolubna, nie wiem. W każdym razie myślałam raczej o własnych przyjemnościach, nie o wychowywaniu maluchów. Byliśmy z Andrzejem szczęśliwi we dwoje. Mieliśmy piękny dom z dużym ogrodem, dwa samochody, stać nas było na luksusowe wakacje. Oboje pracowaliśmy, a wolny czas spędzaliśmy na spotkaniach ze znajomymi, wyjściach do kina i teatru. Nic nas nie ograniczało i wcale nie pragnęliśmy żadnych ograniczeń, ani dodatkowych obowiązków. Czasami zapraszaliśmy w niedzielę synów Andrzeja, z którymi oboje mieliśmy dobry kontakt.

A teraz nagle te dwie kreski na teście. Jak to mogło się stać? Przecież brałam tabletki. Czyżbym zapomniała? Tak czy inaczej, zaszłam w ciążę. Nie mogłam się zdecydować, czy powiedzieć Andrzejowi, czy najpierw iść do lekarza. Najpierw lekarz, może jednak test się pomylił – zdecydowałam.

– Jest pani w ciąży, gratuluję – oznajmiła pani doktor z szerokim uśmiechem. – To szósty tydzień.

Pierwszą osobą, której powiedziałam o ciąży, była moja przyjaciółka. Nie mogłam się zdobyć na to, żeby przyznać się Andrzejowi. Mamie też wolałam nie mówić, ona natychmiast podzieliłaby się wspaniałą nowiną ze wszystkimi sąsiadkami.

– Co ja mam teraz zrobić? – chlipałam w kuchni u Gośki.

– Nie mam pojęcia, dlaczego beczysz – Gosia patrzyła na mnie z dziwną miną. – Powinnaś się raczej cieszyć.

– Z czego ja mam się cieszyć? Przecież Andrzej nie chce dziecka. Mówi, że pewnie niedługo zostanie dziadkiem.

– A tam dziadkiem – Gośka wzruszyła ramionami. – Przecież on nie ma jeszcze pięćdziesięciu lat!

– Ma czterdzieści pięć…

– No, widzisz, młody jeszcze jest.

– Ale dziecka nie chce.

– A ty? – Gośka przyjrzała mi się uważnie – Wciąż podkreślasz, on nie chce, on nie chce. A czego ty chcesz?

– Ja właściwie też nie chciałam… – skrzywiłam się – ale teraz sama nie wiem. Skoro już jest, niech będzie. Przecież nie usunę.

– Powiedz Andrzejowi, nie ma co odwlekać – zdecydowanie stwierdziła Gośka. – Może on myśli tak jak ty.

Naprawdę nie jesteś zły? Nie kłam, to niemożliwe

Jeszcze przez kilka dni odkładałam rozmowę z mężem. Bałam się tej chwili, bałam się jego reakcji. Nie miałam pojęcia, co zrobię, kiedy okaże się, że mój mąż jest zły i niezadowolony. Czułam się dobrze, nie miałam ani zawrotów głowy, ani nie wymiotowałam, mogłam więc zwlekać z poinformowaniem męża. No ale nie mogłam w nieskończoność udawać, że ciąży nie ma.

– Andrzej, muszę ci coś powiedzieć – oznajmiłam mężowi wieczorem.

Musiałam mieć zmieniony głos, bo spojrzał na mnie zaniepokojony.

– Stało się coś, kochanie?

– Jestem w ciąży.

– Jesteś co? – wykrztusił.

– W ciąży jestem, a nie co! – krzyknęłam i rozpłakałam się gwałtownie.

Andrzej bardzo długo milczał. Siedział na łóżku i oglądał swoje ręce.

– No, powiedz coś – szepnęłam.

– Nie wiem co – usłyszałam w odpowiedzi. – Sama dobrze wiesz, że właściwie nie chciałem dziecka. Chłopaki są już prawie dorośli. Jeszcze trochę i Robert może będzie chciał się żenić. Ale teraz? Sam nie wiem. No… wygląda na to, że będę znowu tatusiem – szepnął z niedowierzaniem.

– Nie jesteś zły?

– Zły? Skąd, nigdy w życiu – przytulił mnie mocno – wiesz, chyba się cieszę.

Na kolejną wizytę do lekarza poszliśmy razem. Andrzej był ciut speszony.

– Dwadzieścia lat temu, jak Ewelina była w ciąży, mężczyźni nie chodzili z żonami do ginekologa – próbował mi wyjaśnić.

Pani doktor miała bardzo skupioną minę, kiedy robiła mi usg, wydawało mi się, że za bardzo. Coraz bardziej się bałam, że za moment usłyszę jakąś złą wiadomość, że z moją ciążą jest coś nie tak, a teraz nagle poczułam, że bardzo pragnę tego dziecka, że bardzo chcę, żeby było śliczne, nasze, zdrowe, żeby nic mu się nie stało, żeby po prostu było. W końcu jednak pani doktor odwróciła się do nas z uśmiechem.

– Mam dla państwa dobrą wiadomość – powiedziała. – Wszystko jest w porządku, ciąża rozwija się prawidłowo. No i – dodała po chwili z uśmiechem – będą państwo mieli bliźniaki.

Spojrzeliśmy po sobie z Andrzejem. W szeroko otwartych oczach mojego męża widniało takie zdziwienie, jakby usłyszał, że urodzę pięcioraczki.

– Jak to? – wykrztusił. – Bliźniaki?

– Normalnie – roześmiała się lekarka. – Biją dwa serduszka, jest dwoje dzieci.

– Ale jak to? – wykrztusiłam. – U mnie w rodzinie nigdy nie było bliźniaków.

– Zawsze jest ten pierwszy raz – stwierdziła cicho pani doktor.

Zauważyła, że wcale nie jesteśmy zachwyceni

– A moja babcia miała siostrę bliźniaczkę – odezwał się Andrzej.

Wyszliśmy z gabinetu w milczeniu. Przez całą drogę do domu żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Dopiero w swojej kuchni usiadłam przy stole i rozpłakałam się.

– Nie płacz, kochanie, proszę – Andrzej pogłaskał mnie po głowie. – Nie płacz, jakoś damy sobie radę.

– Ale bliźniaki? – zapytałam identycznie jak on w gabinecie. – Ja nie chcę. Ty masz pojęcie, co to będzie? To jest dwoje niemowlaków. Karmienie, przewijanie, kąpanie, przebieranie… – wymieniałam. – Kto temu da radę? A moja praca? A ja sama? – płakałam, płakałam, aż w końcu zasnęłam na kanapie w salonie.

Od tego czasu czułam się tak, jakbym miała depresję. Tak jak dotychczas nie miałam żadnych dolegliwości, tak teraz raptem wydawało mi się, że mam wszystkie. Najnormalniej w świecie nie chciałam tych bliźniaków, bałam się podwójnych obowiązków, bałam się dwojga dzieci. Andrzej na wszelkie możliwe sposoby usiłował mnie pocieszać, podnosić na duchu. Zachowywał się tak, jakby nagle zaczął się cieszyć, że będzie miał dwoje malutkich dzieci, ale ta jego radość jeszcze bardziej wpędzała mnie w czarne myśli.

– Dziecko, ty nie możesz tak się zamartwiać, te wszystkie twoje złe humory odbiją się na dzieciach – moja mama, kiedy dowiedziała się, że zostanie podwójną babcią, była cała w skowronkach. – Ty musisz o nich teraz myśleć – powtarzała mi uparcie, a ja zastanawiałam się, dlaczego nikt nie myśli o mnie.

Nikt się nie martwi, że kiedy dzieci już przyjdą na świat, to ja będę miała tylko obowiązki, obowiązki i obowiązki. Cała zamienię się w jeden wielki obowiązek. A ja tak nie chciałam. Większość ciąży spędziłam na zwolnieniu lekarskim. Nie nadawałam się do chodzenia do pracy, do niczego się właściwie nie nadawałam.

– Ciąża rozwija się idealnie – powtarzała przy każdej wizycie pani doktor. – Tylko niech się pani tak bardzo nie martwi, pani Joasiu, bo urodzi pani bardzo smutne dzieci.

A mnie było właściwie wszystko jedno. Nawet kompletowanie wyprawki nie poprawiło mi nastroju. Większość rzeczy kupił sam Andrzej przy niewielkiej pomocy mojej mamy. Ja miałam wrażenie, że nic nie chcę, na niczym mi nie zależy. Do samego końca ciąży nie wiedziałam, czy będę miała dwóch chłopców, dwie dziewczynki, czy może parkę. Pani doktor za każdym razem powtarzała, że dzieci tak się układają, że nic nie widać. Andrzej śmiał się, że on ma już synów, więc muszą być córeczki.

– Dwie księżniczki – mówił – z blond lokami jak ich mamusia.

Na świat przyszli jednak Dominik i Dorotka

I wtedy nagle jakby się we mnie coś przełamało. Patrzyłam na dwa malutkie zawiniątka i czułam taką ogromną radość, że je mam, że już są ze mną, zdrowe, całe i śliczne. Raptem przestałam się zastanawiać, jak dam sobie radę. Oboje mieli ciemne oczka i ciemne włoski jak Andrzej.

– No i gdzie twoja blond księżniczka? – śmiałam się i po raz pierwszy od bardzo dawna czułam się szczęśliwa.

– No cóż, będę miał ciemnowłosą księżniczkę – odpowiadał.

Przez pierwsze dni po powrocie ze szpitala opiekowała się nami moja mama. Andrzej, co prawda, twierdził, że jest to zupełnie niepotrzebne, że on sam da sobie radę, ale mama tak pragnęła zająć się wnukami. Nie mogliśmy jej tego odmówić. Ja zresztą czułam się bezpieczniej, kiedy była. Szybko jednak zapragnęłam zostać sama z dziećmi, a właściwie sama ze swoją rodziną. Obowiązki, których jeszcze tak niedawno bardzo się bałam, właściwie sprawiały mi przyjemność. Andrzej zajmował się dziećmi jak wyszkolony pan niania.

– Nawet nie myślałam, że tak potrafisz. Nawet ci ręce nie drżą jak mi – dziwiłam się, kiedy sprawnie i zręcznie kąpał dzieciaki.

– Dużo zajmowałem się kiedyś chłopakami – odparł. – Ewelina szybko wróciła do pracy. Poza tym, wiesz, nie należała do matek Polek.

Synowie Andrzeja dłuższy czas krzywili się na wiadomość o mojej ciąży, szczególnie młodszy Witek nie krył niezadowolenia.

– To normalnie wstyd mieć takie małe rodzeństwo – powtarzał uparcie. – Człowiek już dorosły, a tu ojciec raptem taki numer mu wykręca.

Teraz, kiedy dzieci były już na świecie, nagle zmienił zdanie.

– Fajne są takie maluchy – cieszył się, leżąc z dziećmi na dywanie. – Wszystkiego was nauczę – obiecywał im.– Tylko szybko nauczcie się chodzić.

One tak szybko rosną… Jak dla mnie – zbyt szybko

Nie twierdzę, że łatwo było zajmować się dwoma niemowlakami naraz. Kto tego nie przeżył, nie ma pojęcia jak to wygląda. Karmiłam Dorotkę, to zaczynał płakać Dominik. Jednemu zmieniałam pieluchę, drugie wrzeszczało w łóżeczku. Przez pierwsze miesiące żyłam jak w kołowrocie, chodziłam niewyspana, wiecznie zmęczona, z nieumytymi włosami, a przecież miałam panią, która gotowała obiady i sprzątała mieszkanie. Poza tym Andrzej bardzo mi pomagał.

Zastanawiałam się, jak radzą sobie matki bez niczyjej pomocy. Wydawało mi się to niemożliwe, choć zdawałam sobie sprawę, że jest takich wiele. W sumie, dopiero kiedy dzieciaki zaczęły siadać, gdy tak naprawdę zainteresowały się zabawkami, miałam chwilę oddechu. Już nie trzeba było ich w kółko karmić i przewijać, już chociaż przez krótki czas zajmowały się same sobą. Były coraz wspanialsze, coraz rozkoszniejsze, coraz bardziej kochane. Nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez nich, pomimo całego zmęczenia i braku czasu dla siebie.

Teraz dzieci były dla mnie najważniejsze. Dorotka pierwsza zaczęła chodzić, w wieku jedenastu miesięcy biegała już całkiem sprawnie. Dominikowi zajęło to więcej czasu, ale kiedy siostra chodziła na dwóch nogach, on nie ustępował jej, poruszając się na czworaka. Nasza córka zresztą większość rzeczy robiła szybciej i sprawniej od brata. Z tej dwójki to ona była osobą decydującą i narzucającą swoją wolę. Dominik słuchał siostry we wszystkim, często bardziej niż nas, rodziców.

– Ona od małego rośnie na księżniczkę – wytykałam mężowi. – Niedługo my nie będziemy mieli nic do gadania.

– Bo ona jest moją księżniczką – przytakiwał spokojnie Andrzej.

Fakt, synów ma trzech, Dorotkę jedną. Chwilami obawiałam się, czy to uwielbienie tatusia wyjdzie jej na dobre.

Nie chciałam wysyłać dzieci do przedszkola w wieku trzech lat, uważałam, że są za małe, że powinny jeszcze trochę czasu spędzić z mamą.

– No co ty, Joasiu, a twoja ukochana praca? – pytał Andrzej.

– Praca nie ucieknie – odpowiadałam.

Gdyby trzy lata temu ktoś powiedział mi, że tak właśnie będę myślała, sama bym mu nie uwierzyła. Zmieniłam się. Już nie ja jestem dla siebie najważniejsza – teraz liczą się przede wszystkim moje dwa małe skarby, moje szczęścia. Najlepiej czuję się w domu, bawiąc się z dziećmi i spędzając z nimi czas.

Niedawno maluchy skończyły pięć lat. Poszły do przedszkola, a ja wróciłam do pracy. Andrzej przekonał mnie, że to też jest ważne. One powinny mieć kontakt z innymi dziećmi, a ja muszę realizować się w pracy. Dorotka nadal jest księżniczką tatusia i opiekunką braciszka. Dominik robi zawsze to, co zdecyduje siostra. Chyba dla niego też jest księżniczką. A ja nie pamiętam już, jak żyłam bez dzieci. I zaczynam się martwić, co będzie, kiedy urosną i nie będą potrzebowały mojej opieki.

Joanna, 39 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Dziecko było naszym nieosiągalnym marzeniem. Nie przypuszczałam, że >>mamusią
  • „Nasz synek miał raka. Mąż był dla mnie wielkim wsparciem, a jednak odeszłam. Za bardzo przypominał mi Piotrusia”
  • „Moi biologiczni rodzice oddali mnie do adopcji. Nie chcieli rezygnować z luksusowego życia”
Reklama
Reklama
Reklama