„Gdy po 7 latach starań zaszłam w ciążę, teściowa mi nie uwierzyła. Uznała, że zmyślam i udaję, bo za dobrze wyglądam”
„Powinnaś wreszcie schudnąć!” – wypaliła teściowa. Nawet się nie zdenerwowałam. Ta głupia baba nie musi wiedzieć, dlaczego tak bardzo przytyłam.
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy kupiliśmy z Marcinem wymarzone mieszkanie, byliśmy w siódmym niebie. Szukaliśmy go dość długo, bo chociaż mieszkań na rynku jest teraz w bród, to nie chcieliśmy zamieszkać w czymś zwanym szumnie przez dewelopera „Zielona Dolina”, albo „Lawendowe pole”, gdzie lawendę znajdzie się najwyżej w woreczkach zapachowych zawieszonych w szafie.
Nam zależało na czymś naprawdę klimatycznym, w końcu mieliśmy się uwikłać w niemały kredyt na trzydzieści lat. Chcieliśmy mieć rozkładowe mieszkanie z dużym tarasem, a może nawet niewielkim ogródeczkiem, jeśli byłoby na parterze. Szukaliśmy, jeździliśmy, oglądaliśmy. W końcu się jednak udało. Piękne mieszkanie po generalnym remoncie kupiliśmy od małżeństwa, które odziedziczyło po jakiejś ciotce domek pod miastem.
Teściowej nigdy nic się nie podoba
Szczęśliwi podpisaliśmy umowę i właściwie od razu mogliśmy się wprowadzić. Naszą starą kawalerkę natychmiast wynajęliśmy, ciesząc się, że w ten sposób przynajmniej w części będziemy mieli co miesiąc na ratę kredytu. Szczęśliwi, zaprosiliśmy na obiad rodziców Marcina.
Liczyłam na to, że im się spodoba nasze mieszkanie i pochwalą nasz wybór. I tutaj się nie zawiodłam. Moja teściowa rozejrzała się po wszystkich kątach, a potem nagle wypaliła:
– Nie rozumiem, po co wam tyle pokoi. Przecież nie możecie mieć dzieci.
Kiedy to usłyszałam, krew natychmiast uderzyła mi do głowy. Poczułam, że robi mi się słabo.
Marcin to zauważył i rzucił w moją stronę niespokojne spojrzenie.
– Przynieść ci wody? – zapytał.
Może raczej powinieneś utemperować swoją mamusię, zamiast poić mnie wodą jak wielbłąda – pomyślałam ze złością.
Ale zaraz tego pożałowałam. Mój mąż przecież nie był winien temu, jaką ma matkę. Tym bardziej że także cierpiał przez jej rozmaite uwagi i pomysły.
Już dawno stwierdziliśmy, że nie warto na nie reagować, bo moja teściowa była niereformowalna. Nie tylko nie rozumiała, co robi złego, ale i nie zamierzała przestać.
– Dziękuję, przejdzie samo. To tylko ciśnienie – powiedziałam do Marcina.
Co za bezczelna baba!
– Bo ty powinnaś wreszcie schudnąć, moja droga, tobyś się tak fatalnie nie czuła! Ja przez całe życie byłam szczupła i nigdy nie miałam problemów z ciśnieniem – teściowa nie darowała sobie komentarza.
Wiele razy wypominała mi już to, że od naszego ślubu bardzo przytyłam. Nie zamierzałam się jej tłumaczyć, że to efekt kuracji hormonalnej, którą prowadziłam pod okiem lekarza. Przecież bardzo chcieliśmy zostać z Marcinem rodzicami i faktycznie mieliśmy z tym problem. To była dla nas wielka tragedia, ale nie poddawaliśmy się.
Przełknęłam uwagę matki Marcina o swojej tuszy i poszłam do kuchni, aby przygotować deser. Kiedy wróciłam do salonu, teściowa, pochylając się do mojego męża, mówiła:
– A co zamierzasz zrobić ze swoją kawalerką? Może zapiszesz ją Danielkowi? To byłby taki piękny gest dla chrześniaka na dziesiąte urodziny. Pamiętasz, że są już za miesiąc?
– Pamiętam – stwierdził Marcin, zaciskając zęby. – Ale sądzę, że dam Danielkowi jednak skromniejszy prezent.
– A to niby dlaczego? Przecież tej kawalerki do grobu ze sobą nie zabierzesz! A kto będzie po tobie dziedziczył, jak nie siostrzeniec, skoro nie masz dzieci?
Zagotowało się we mnie, aż zaczęły mi się trząść ręce. Filiżanki, które ustawiłam na tacy, zadźwięczały jak dzwonki.
– Tylko nie upuść! To chyba zabytkowy serwis – upomniała mnie natychmiast teściowa.
– Tak, jest mój, dostałam go po babci. I kawalerka także jest moja. Po babci. Nie wiem zatem, dlaczego mama planuje podarować ją Danielkowi. Ja przecież także mam siostrę, a ona ma dwoje dzieci. Zresztą w tej chwili żadne z nas nie zamierza jeszcze umierać, w najbliższym czasie.
– A bo to wiadomo? – wzruszyła ramionami teściowa.
– Trzeba się zawczasu ubezpieczyć. I tak sobie pomyślałam, że Danielek powinien od was coś dostać. On jest taki biedny… – rozczuliła się nad swoim wnukiem.
Potem zaczęła się rozwodzić nad tym, jaki ten ojciec Daniela jest niedobry, bo porzucił jego matkę, gdy była w ciąży, i słuch po nim zaginął.
– Podobno wyjechał gdzieś za granicę, drań!
– No, skoro drań, to dziecku chyba lepiej bez niego – próbował podsumować Marcin.
– Cóż, zawsze to ojciec – westchnęła teściowa. – A teraz biedne dziecko żadnego nie ma. Dlatego uważam że powinieneś mu trochę ojcować, synu. I dlatego ta kawalerka…
– Jest wynajęta i tak zostanie. A poza tym moja żona ma rację; mieszkanie było jej jeszcze przed ślubem i nic mi do niego – uciął dyskusję mój mąż.
Teściowa posłusznie zamilkła, ale z jej wzroku wywnioskowałam, że nie jest zadowolona z takiego obrotu sprawy. Byłam pewna, że jeszcze wróci do tej dyskusji.
Od lat staramy się o dziecko
– Mieszkanie na dziesiąte urodziny! To co będę musiał podarować mu na osiemnaste, zdaniem mojej matki? – zżymał się Marcin po wyjściu swoich rodziców.
Ja leżałam z kompresem na czole, bo gorzej się poczułam. Te uwagi o tym, że nigdy nie będziemy mieli dziecka, jednak mnie dobiły tak, że aż cała się trzęsłam. Od siedmiu lat walczyliśmy o ciążę i nic z tego nie wychodziło. Moja rodzina wspierała nas z całych sił, ale nie rodzina męża.
– Nie bierz tego do siebie, skarbie. To dlatego, że dla mojej matki ja prawie nie istniałem. Zawsze jej oczkiem w głowie była moja siostra. To Klara była nadzwyczajna, bardzo uzdolniona i śliczna. Zdaniem matki miała szansę zrobić wielką karierę, gdyby tylko poszła na studia, zamiast jeszcze przed maturą zajść w ciążę.
Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Klary jako osoby robiącej jakąkolwiek karierę. Dla mnie od zawsze była tylko pustą, roszczeniową kobietą, która tylko patrzyła, aby się jak najmniej narobić, a wyciągnąć zewsząd pieniądze tylko dlatego, że jest samotną matką.
A przecież nikt jej nie kazał mieć dziecka z draniem, który od początku nie rokował na ojca.
Natomiast to, jak teściowa traktowała Marcina, bardzo mnie bolało. Wyraźnie solą w oku było jej to, że syn nieźle sobie radzi. Nasze kłopoty z ciążą były jej bardzo na rękę, bo wreszcie mogła powiedzieć swoim koleżankom: O proszę, córka dała mi pięknego wnuka! Nie to co syn, nieudacznik!
Dobrze, że nie wiedziała, że szykujemy się do zabiegu udrożnienia moich jajowodów. Po kolejnych badaniach, które przeszłam, lekarz zaczął podejrzewać, że to jajniki mogą być przyczyną niepłodności. Wiedzieliśmy z Marcinem, że to nasza ostatnia szansa na zajście w ciążę w naturalny sposób, i jeśli się nie uda, to będziemy musieli podjąć decyzję o in vitro.
Już o tym oboje rozmawialiśmy, bo mamy wiele wątpliwości natury moralnej. Jesteśmy przecież katolikami. Ale doszliśmy do wniosku, że chęć posiadana dziecka jest w nas silniejsza, i skoro kościół przyjął taką postawę wobec zbawiennej dla nas metody, to trudno. Jednak się na in vitro zdecydujemy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie to nas kosztowało sporo pieniędzy. Nie dzieliliśmy się więc na razie pomysłem z nikim, a już na pewno nie z teściową, która w zeszłym roku, gdy na jednym z rodzinnych spotkań padły słowa o in vitro, wypaliła:
– No, chyba nie zamierzacie strzelić takiej głupoty za tak wielkie pieniądze! I żeby to jeszcze było pewne, że w ten sposób zajdzie się w ciążę. Ale to loteria. Już lepiej taką sumę przeznaczyć na dziecko, które już jest na świecie…
Na przykład na Danielka – podpowiedziałam jej w myślach.
– Choćby na Danielka – dokończyła zgodnie z moim przewidywaniem.
– Mama wybaczy, ale swoje pieniądze będę wydawała na to, na co chcę. Jak zechcę, to je nawet spalę! – rzuciłam, zanim ugryzłam się w język.
Teściowa się zapowietrzyła, a potem słyszałam, jak klaruje mojemu mężowi na ucho, że jestem niepoważna i nieodpowiedzialna.
– Czy ktoś taki w ogóle powinien zostać matką? – kręciła głową, a we mnie dosłownie się gotowało.
Jeszcze trochę, a bym ją wyrzuciła z domu. Powstrzymał mnie widok wyrazu twarzy Marcina. Widziałam, jaki jest nieszczęśliwy, i postanowiłam nie robić afery.
W końcu nie od dzisiaj wiem, że ona jest głupia, i tyle! – pomyślałam.
W końcu nam się udało!
Dwa dni przed wizytą kwalifikującą do udrożnienia jajowodów jak zwykle zrobiłam test ciążowy. Tego zawsze wymagał mój ginekolog. Ile ja tych testów zrobiłam przez ostanie kilka lat! Naprawdę powinnam była kupować je w aptece hurtowo. Oczywiście, na wszystkich pojawiała się jedna kreska informująca o braku ciąży, więc i teraz – przyzwyczajona do tego – ledwo rzuciłam okiem na test. Już miałam go wyrzucić do śmieci, gdy…
O matko! To niemożliwe!
A nawet gdybyśmy chcieli adoptować? To coś złego?!
Na teście jak wół widniały dwie kreski. Poszłam z plastikową płytką do pokoju, gdzie Marcin oglądał film.
– Ile kresek widzisz? – zapytałam go. Spojrzał i aż się poderwał z fotela.
– Będziemy rodzicami? – wyszeptał.
Pokiwałam głową i obojgu nam jednocześnie łzy stanęły w oczach.
Sądziłam, że kiedy zajdę w ciążę, to będę skakała do góry z radości, a tutaj zaczęły się nerwy o jej utrzymanie. Postanowiliśmy na razie nic nikomu nie mówić, żeby nie zapeszyć. Mnie lekarz przede wszystkim nakazał schudnięcie, bo z badań wyszło mi zagrożenie cukrzycą ciążową. No to chudłam. Spodnie zamiast robić się na mnie za ciasne, robiły się za duże z miesiąca na miesiąc. Kiedy byłam w piątym miesiącu zdrowej ciąży, okazało się, że zgubiłam siedem kilo.
– Świetnie wyglądasz – usłyszałam nawet komplement od teściowej.
– To pewnie dlatego, że zostanę mamą – wypaliłam w końcu, bo dłużej nie mogłam wytrzymać.
Teściowa spojrzała na mnie.
– Jesteś w ciąży? Kiedy się o tym dowiedzieliście? – popatrzyła na Marcina. – Wczoraj?
– Nie, pięć miesięcy temu – odparł zgodnie z prawdą.
Jego matka oniemiała.
– Żarty się was trzymają – stwierdziła.
– Nie żarty, zaczął się właśnie szósty miesiąc ciąży – stwierdziłam z uśmiechem, bo zaczęło mnie to bawić.
– Co ty opowiadasz? Przecież wcale nie wyglądasz! A poza tym w ciąży się tyje, a nie chudnie! – wykrzyknęła.
– No i nie robicie żadnych przygotowań, nie widzę wyprawki… Gdzie wózek, łóżeczko dla dziecka?
– Jeszcze jest na to wszystko czas – mitygowałam ją. – Poza tym, co będę wybierała, skoro dwie moje siostry mają małe dzieci. Prawie wszystko dostaniemy po moich siostrzeńcach.
Teściowa jednak nie wydawała się przekonana. Pożegnała się z nami szybko. Spojrzałam na męża.
– Czuję, że będzie z tego jakaś afera.
No i była. Teściowa rozpowiedziała po rodzinie, że z Marcinem uroiliśmy jakąś ciążę, a tak naprawdę to pewnie mamy zamiar adoptować dziecko.
– Nie wiem, po co utrzymywać cudze, skoro w rodzinie są już dzieci, które wymagają uwagi! – piekliła się w rozmowach z krewnymi i znajomymi.
Na razie nas jeszcze to bawi, ale nie mam w sumie pojęcia, czy zdołamy ją przekonać do tego, że naprawdę jestem w ciąży, skoro ona wszystko wie lepiej. A nie zamierzam tej kobiety zapraszać na salę porodową, aby udowodnić, że zostanę matką w sposób naturalny, a nie przez adopcję.
Alicja
Zobacz także:
- „Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”
- „Zaszłam w ciążę tuż przed studiami. Kocham swoje dziecko, ale jest mi żal straconych szans i marzeń"
- „Lekarz powiedział, że jestem bezpłodna. Gdy zdecydowałam się na adopcję, stał się cud i... zaszłam w ciążę”