Reklama

Pamiętam, jakby to było dzisiaj… Stałem nad szpitalnym łóżeczkiem, w którym leżał noworodek, i nie mogłem pozbierać myśli. Moja córeczka! Taka mała i krucha. „Nie za mała przypadkiem?” – zaniepokoiłem się nagle i była to pierwsza rozsądna myśl, jaka nawiedziła moją skołowaną głowę. I ta czerwona twarzyczka! Może z tego wyrośnie?

Reklama

Nagle poczułem wyrzuty sumienia. Na pewno czegoś nie dopilnowałem! Miałem wspomagać Kasię przy porodzie, tak jak uczyliśmy się w szkole rodzenia. Wszystko szło doskonale, dopóki akcja nie nabrała tempa. Ogromne emocje, krzyk żony, zapach środków dezynfekcyjnych – na to nie byłem przygotowany.

Nie jestem szczególnie wrażliwy, ale to, co działo się na sali porodowej, wyraźnie mnie przerosło. Starałem się zignorować dziwny słodki smak, który poczułem w ustach, nie okazałem słabości nawet wtedy, gdy zakręciło mi się w głowie… Obudziłem się w szpitalnym łóżku sam, nie licząc gderającej pielęgniarki.

To normalne, że ona jest taka czerwona? I mała?

– Nie powie jeden z drugim, że mu słabo, a potem bęc – i leży. Trzeba go wynosić, a ciężki jak kłoda. Gdyby mężczyźni musieli rodzić dzieci, ludzkość już dawno by wymarła. No i jak – lepiej panu? – zwróciła się do mnie bez cienia litości w głosie.

– Czy ja zemdlałem?

– A jakże, nie pan pierwszy! I to na samym początku! Nie doczekał pan nawet porządnych bólów partych. Nic wielkiego się nie działo, a pan już zrezygnował! Żona musiała zostać – dodała pielęgniarka dowcipnie.

– Nie mogła panem się zająć…

– I co? – spytałem.

– Niech pan się pozbiera, bo tatusiem pan jest! Nie pora się wylegiwać! Żonę trzeba uściskać, córkę przytulić, i w ogóle do roboty się wziąć!

Myślałem o słowach energicznej pielęgniarki, stojąc nad łóżeczkiem dziecka. Nagle obleciał mnie strach. Jestem, a raczej jesteśmy, od teraz odpowiedzialni za małego człowieczka, jego zdrowie, życie, przyszłe wybory. Czy potrafimy temu sprostać?

– Weź ją na ręce – dobiegł mnie cichy głos żony. – Musicie się poznać.

Pochyliłem się niepewnie nad pomarszczonym zawiniątkiem. Właśnie zbierałem siły, żeby dotknąć noworodka, kiedy za moimi plecami zakotłowało się.

– Sto lat dla mamy i córki! Gratulacje! – moi rodzice oraz brat z żoną weszli do niewielkiego pokoju.

– Jestem twoją babcią – mama pochyliła się nad dzieckiem i pewnym chwytem wzięła je na ręce.

Potem odwróciła się i ciach – znienacka podała mi córkę.

– Ucz się, synku – poinstruowała mnie. – To nic trudnego.

Trzymałem tłumoczek, jakby był ze szkła. Napuchnięte oczka dziecka były szczelnie zamknięte, przez czerwone powieki prześwitywały błękitne żyłki. Nie zdążyłem nic więcej zaobserwować, bo nagle mała otworzyła oczy i spojrzała na mnie.

Ciemnogranatowe tęczówki były jak górskie jeziora, głębokie i tajemnicze, poczułem, że dziecko dociera wzrokiem do mojego serca.

Dotknąłem lekko zaciśniętej piąstki, a córka z niespodziewaną siłą złapała mnie za palec. Zalała mnie fala czułości. Już nie widziałem braków w urodzie malutkiej, nie patrzyłem na nią oczami, lecz sercem. Nagle zyskałem głębokie przekonanie, że trzymam na rękach najpiękniejszą dziewczynkę na świecie, mój skarb.

– No dobra, daj przytulić malutką – świeżo upieczona babcia wyciągnęła ręce po dziecko.

Powodowany nieznanym impulsem odsunąłem się od własnej matki, a nawet, podobno, spojrzałem na nią nieprzychylnie.

Odczuwałem niepokój

Nagle ukochana rodzina przemieniła się w moich oczach w ziejących zarazkami osobników zagrażających zdrowiu córeczki. Byłem gotów osłonić dziecko własnym ciałem przed całym światem.

– Brat mi zwariował – bezbłędnie zinterpretował moje zachowanie Jarek. – Ma poporodowy syndrom obrony potomstwa jak tygrysica, strach podejść. A mdłości ciążowych nie miał przypadkiem? – kwiknął radośnie w stronę Kasi. – Bo słyszałem, że poród pozbawił go świadomości.

– Zostawcie go w spokoju – zażądała słabym głosem żona, dodając mi otuchy wzrokiem.

– Niech się przyzwyczaja – Jarek nie dawał za wygraną. – Teraz córeczka, ale następny będzie syn!

Obolała po dwunastogodzinnym porodzie Kasia zabiła szwagra wzrokiem i zwróciła się do mnie.

– Podaj małą, nakarmię ją.

Położyłem moją księżniczkę w ramionach matki. Tak było dobrze, tu było jej miejsce. Stanąłem w rozkroku, zasłaniając dziewczyny przed resztą świata, a w szczególności moim młodszym bratem.

Rodzina pożegnała się z nami, dziwnie chichocząc. Nikt już na szczęście nie próbował dotykać mojej córki. Była zupełnie bezpieczna, zresztą zamierzałem o to zadbać również w przyszłości.

Zacząłem od wypucowania na błysk naszego niewielkiego mieszkania

Osobiście wysterylizowałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Obicie kanapy nie najlepiej zniosło te zabiegi, ale przynajmniej zyskałem pewność, że przygotowałem wszystko na przyjęcie powracającej ze szpitala Kasi z dzieckiem. Wziąłem zaległy urlop, żeby zostać z nimi w domu, i wszystko mieć na oku.

Zawiadomiłem też dzwoniących z gratulacjami rodzinę i znajomych, że w najbliższym czasie nie przyjmujemy wizyt ze względu na dobro córki. Naraziłem się przez to własnej matce, która uznała, że zwariowałem.

– Myślisz, że my z jakąś zarazą byśmy przyszli?! – oburzyła się.

Nie przejąłem się zbytnio. Najważniejsza była moja księżniczka, principessa – jak nazywałem ją w myślach.

– Przecież nie możesz o niej mówić jak o włoskiej infantce, Ania to bardzo ładne imię – awanturowała się Kasia, ledwie nadążając za mną w drodze do samochodu.

Wziąłem dobre tempo, starając się osłonić nosidełko z dzieckiem przed słońcem i wiatrem. Chciałem jak najszybciej ukryć swój skarb w zacisznym wnętrzu wozu. Żona doceniła mnie dopiero w domu. Szczególne wrażenie wywarło na niej wyposażenie dziecięcego kącika. Przewijak, podgrzewacz do butelek z piciem, gryzaki – wszystko było na medal, gotowe do użytku i oczywiście świeżo wysterylizowane. Żadna bakteria nie miała szans się tam uchować!

Precz z łapami! Z daleka też dobrze widać

W nocy spałem czujnym snem. Obudziłem się akurat w momencie, gdy córeczka zaczęła się kręcić i kwękać. Podałem ją Kasi, a po karmieniu fachowo trzymałem w pionie, dopóki dziecku się nie odbiło. Potem położyłem śpiącą księżniczkę do łóżeczka i tak już było każdej nocy. Ania nie miała kiedy zapłakać – tata stał na straży jej potrzeb.

Kasia śmiała się, że prowadzę racjonalny, bezstresowy chów niemowlęcia. Twierdziła też, że obudził się we mnie instynkt macierzyński, a raczej tacierzyński. Nie przeszkadzały mi jej przyjazne docinki. Może nie spałem zbyt wiele, ale w zamian dostawałem coś, co dodawało mi skrzydeł – niesamowitą więź z moim dzieckiem. Przysiągłbym, że już po kilku dniach Ania poznawała mnie, a nawet raz się uśmiechnęła.

Żona twierdziła, że to stanowczo za wcześnie, ale ja wiedziałem swoje. Nawet rozmawialiśmy. Ja mówiłem, a Ania gugała i śliniła się radośnie. Rozumieliśmy się doskonale.

W końcu okrzepłem w roli ojca i byłem gotów na konfrontację z rodziną i przyjaciółmi. Kasia odetchnęła z ulgą i rozpoczęła się seria wizyt. Wszyscy chcieli obejrzeć Anię. Proszę bardzo, niech oglądają, ale na moich warunkach. Nie wypuszczałem córki z objęć. Kasia czyniła honory domu, a ja pokazywałem dziecko. Z daleka. Też dobrze widać. Tak przynajmniej wyjaśniłem żonie, która szeptem przywoływała mnie w kuchni do porządku, żądając udostępnienia małej chociaż babci.

O dziwo, ta nieprzejednana postawa wcale nie spowodowała rodzinnych niesnasek. Babcie i ciotki wybuchały śmiechem, widząc, jak wycofuję córkę z zasięgu ich kochających rąk.

– Przejdzie tatuśkowi – oznajmiła teściowa pobłażliwie. – Wszystko wróci do normy, nie bój się, Kasiu, nie będzie małej wiecznie pilnował.

– No, ale co będzie za kilkanaście lat, kiedy w życiu jego córki pojawią się chłopcy, nie chcę o tym nawet myśleć! – dodała moja mama. – A swoją drogą, kto by pomyślał, że z niego taki opiekun! Jak sobie przypomnę, jak łobuzował z kolegami…

„Mama ma rację – pomyślałem, stwierdzając jednocześnie konieczność przewinięcia małej. – Raczej nie zapowiadałem się na wykwalifikowaną nianię niemowlęcia. A tu proszę! – odrzuciłem brudną pieluszkę i wyciągnąłem świeżą. – Prawdziwy mężczyzna wszystko potrafi!”.

Jej pierwszy uśmiech, pierwszy krok w nieznane…

Następne miesiące potwierdziły tę tezę. Opiekowałem się córką, jakbym nigdy nic innego nie robił, a moja księżniczka rosła jak na drożdżach, codziennie zachwycając nas nowymi umiejętnościami. Pierwszy uśmiech, pierwszy krok w nieznane, pierwszy atak złości i tupanie nóżką…

Kiedy Ania podrosła, stało się jasne, że w pełni zasługuje na miano „córeczki tatusia”. Stałem się centrum jej małego świata i byłem z tego bardzo dumny. Moja córka święcie wierzyła, że „tatuś wszystko może”, a żona zaczęła w żartach nazywać mnie superbohaterem. Tak awansowałem na Supermena! A wszystko zaczęło się od omdlenia na sali porodowej…

– Tata! – do pokoju jak burza wpadła moja księżniczka i wdrapała mi się na kolana. – Patrz!

Tu Ania zademonstrowała szczerbaty uśmiech, jednocześnie podsuwając mi pod nos rączkę trzymającą samotny mleczny ząb.

– Wypadł! Sam! – entuzjazmowała się. – Przyjdzie dziś do mnie wróżka zębuszka? – spytała, patrząc spod rozwichrzonej grzywki. – U wszystkich koleżanek już była, tylko u mnie jeszcze nie. Ale dziś przyjdzie?

Przytuliłem do siebie moją szczerbatą księżniczkę mocno, najmocniej. „Niechby spróbowała nie przyjść – pomyślałem rozbawiony. – Miałaby wtedy ze mną do czynienia!”.

Tadeusz, 28 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Narzeczony chciał zrobić ze mnie inkubator. Zmuszał mnie do ciąży, mimo że nigdy nie chciałam być matką"
  • „Syn przyjaciółki zakochał się w mojej córce. Odrzuciła go i wyśmiewała. Wpadł w anoreksję"
  • „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
Reklama
Reklama
Reklama