„Gdy urodziła się moja córka, wszędzie widziałem zagrożenie. Musiałem ją chronić. Nie pozwalałem nawet jej dotknąć”
„Swoją ojcowską karierę zacząłem niezbyt fortunnie, przez co przegapiłem narodziny Ani. Ale teraz nie umknie mi nic z życia córeczki. Wszyscy śmiali się, że obudził się we mnie instynkt macierzyński, a ja po prostu kochałem moją małą księżniczkę”.
- redakcja mamotoja.pl
Pamiętam, jakby to było dzisiaj… Stałem nad szpitalnym łóżeczkiem, w którym leżał noworodek, i nie mogłem pozbierać myśli. Moja córeczka! Taka mała i krucha. „Nie za mała przypadkiem?” – zaniepokoiłem się nagle i była to pierwsza rozsądna myśl, jaka nawiedziła moją skołowaną głowę. I ta czerwona twarzyczka! Może z tego wyrośnie?
Nagle poczułem wyrzuty sumienia. Na pewno czegoś nie dopilnowałem! Miałem wspomagać Kasię przy porodzie, tak jak uczyliśmy się w szkole rodzenia. Wszystko szło doskonale, dopóki akcja nie nabrała tempa. Ogromne emocje, krzyk żony, zapach środków dezynfekcyjnych – na to nie byłem przygotowany.
Nie jestem szczególnie wrażliwy, ale to, co działo się na sali porodowej, wyraźnie mnie przerosło. Starałem się zignorować dziwny słodki smak, który poczułem w ustach, nie okazałem słabości nawet wtedy, gdy zakręciło mi się w głowie… Obudziłem się w szpitalnym łóżku sam, nie licząc gderającej pielęgniarki.
To normalne, że ona jest taka czerwona? I mała?
– Nie powie jeden z drugim, że mu słabo, a potem bęc – i leży. Trzeba go wynosić, a ciężki jak kłoda. Gdyby mężczyźni musieli rodzić dzieci, ludzkość już dawno by wymarła. No i jak – lepiej panu? – zwróciła się do mnie bez cienia litości w głosie.
– Czy ja zemdlałem?
– A jakże, nie pan pierwszy! I to na samym początku! Nie doczekał pan nawet porządnych bólów partych. Nic wielkiego się nie działo, a pan już zrezygnował! Żona musiała zostać – dodała pielęgniarka dowcipnie.
– Nie mogła panem się zająć…
– I co? – spytałem.
– Niech pan się pozbiera, bo tatusiem pan jest! Nie pora się wylegiwać! Żonę trzeba uściskać, córkę przytulić, i w ogóle do roboty się wziąć!
Myślałem o słowach energicznej pielęgniarki, stojąc nad łóżeczkiem dziecka. Nagle obleciał mnie strach. Jestem, a raczej jesteśmy, od teraz odpowiedzialni za małego człowieczka, jego zdrowie, życie, przyszłe wybory. Czy potrafimy temu sprostać?
– Weź ją na ręce – dobiegł mnie cichy głos żony. – Musicie się poznać.
Pochyliłem się niepewnie nad pomarszczonym zawiniątkiem. Właśnie zbierałem siły, żeby dotknąć noworodka, kiedy za moimi plecami zakotłowało się.
– Sto lat dla mamy i córki! Gratulacje! – moi rodzice oraz brat z żoną weszli do niewielkiego pokoju.
– Jestem twoją babcią – mama pochyliła się nad dzieckiem i pewnym chwytem wzięła je na ręce.
Potem odwróciła się i ciach – znienacka podała mi córkę.
– Ucz się, synku – poinstruowała mnie. – To nic trudnego.
Trzymałem tłumoczek, jakby był ze szkła. Napuchnięte oczka dziecka były szczelnie zamknięte, przez czerwone powieki prześwitywały błękitne żyłki. Nie zdążyłem nic więcej zaobserwować, bo nagle mała otworzyła oczy i spojrzała na mnie.
Ciemnogranatowe tęczówki były jak górskie jeziora, głębokie i tajemnicze, poczułem, że dziecko dociera wzrokiem do mojego serca.
Dotknąłem lekko zaciśniętej piąstki, a córka z niespodziewaną siłą złapała mnie za palec. Zalała mnie fala czułości. Już nie widziałem braków w urodzie malutkiej, nie patrzyłem na nią oczami, lecz sercem. Nagle zyskałem głębokie przekonanie, że trzymam na rękach najpiękniejszą dziewczynkę na świecie, mój skarb.
– No dobra, daj przytulić malutką – świeżo upieczona babcia wyciągnęła ręce po dziecko.
Powodowany nieznanym impulsem odsunąłem się od własnej matki, a nawet, podobno, spojrzałem na nią nieprzychylnie.
Odczuwałem niepokój
Nagle ukochana rodzina przemieniła się w moich oczach w ziejących zarazkami osobników zagrażających zdrowiu córeczki. Byłem gotów osłonić dziecko własnym ciałem przed całym światem.
– Brat mi zwariował – bezbłędnie zinterpretował moje zachowanie Jarek. – Ma poporodowy syndrom obrony potomstwa jak tygrysica, strach podejść. A mdłości ciążowych nie miał przypadkiem? – kwiknął radośnie w stronę Kasi. – Bo słyszałem, że poród pozbawił go świadomości.
– Zostawcie go w spokoju – zażądała słabym głosem żona, dodając mi otuchy wzrokiem.
– Niech się przyzwyczaja – Jarek nie dawał za wygraną. – Teraz córeczka, ale następny będzie syn!
Obolała po dwunastogodzinnym porodzie Kasia zabiła szwagra wzrokiem i zwróciła się do mnie.
– Podaj małą, nakarmię ją.
Położyłem moją księżniczkę w ramionach matki. Tak było dobrze, tu było jej miejsce. Stanąłem w rozkroku, zasłaniając dziewczyny przed resztą świata, a w szczególności moim młodszym bratem.
Rodzina pożegnała się z nami, dziwnie chichocząc. Nikt już na szczęście nie próbował dotykać mojej córki. Była zupełnie bezpieczna, zresztą zamierzałem o to zadbać również w przyszłości.
Zacząłem od wypucowania na błysk naszego niewielkiego mieszkania
Osobiście wysterylizowałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Obicie kanapy nie najlepiej zniosło te zabiegi, ale przynajmniej zyskałem pewność, że przygotowałem wszystko na przyjęcie powracającej ze szpitala Kasi z dzieckiem. Wziąłem zaległy urlop, żeby zostać z nimi w domu, i wszystko mieć na oku.
Zawiadomiłem też dzwoniących z gratulacjami rodzinę i znajomych, że w najbliższym czasie nie przyjmujemy wizyt ze względu na dobro córki. Naraziłem się przez to własnej matce, która uznała, że zwariowałem.
– Myślisz, że my z jakąś zarazą byśmy przyszli?! – oburzyła się.
Nie przejąłem się zbytnio. Najważniejsza była moja księżniczka, principessa – jak nazywałem ją w myślach.
– Przecież nie możesz o niej mówić jak o włoskiej infantce, Ania to bardzo ładne imię – awanturowała się Kasia, ledwie nadążając za mną w drodze do samochodu.
Wziąłem dobre tempo, starając się osłonić nosidełko z dzieckiem przed słońcem i wiatrem. Chciałem jak najszybciej ukryć swój skarb w zacisznym wnętrzu wozu. Żona doceniła mnie dopiero w domu. Szczególne wrażenie wywarło na niej wyposażenie dziecięcego kącika. Przewijak, podgrzewacz do butelek z piciem, gryzaki – wszystko było na medal, gotowe do użytku i oczywiście świeżo wysterylizowane. Żadna bakteria nie miała szans się tam uchować!
Precz z łapami! Z daleka też dobrze widać
W nocy spałem czujnym snem. Obudziłem się akurat w momencie, gdy córeczka zaczęła się kręcić i kwękać. Podałem ją Kasi, a po karmieniu fachowo trzymałem w pionie, dopóki dziecku się nie odbiło. Potem położyłem śpiącą księżniczkę do łóżeczka i tak już było każdej nocy. Ania nie miała kiedy zapłakać – tata stał na straży jej potrzeb.
Kasia śmiała się, że prowadzę racjonalny, bezstresowy chów niemowlęcia. Twierdziła też, że obudził się we mnie instynkt macierzyński, a raczej tacierzyński. Nie przeszkadzały mi jej przyjazne docinki. Może nie spałem zbyt wiele, ale w zamian dostawałem coś, co dodawało mi skrzydeł – niesamowitą więź z moim dzieckiem. Przysiągłbym, że już po kilku dniach Ania poznawała mnie, a nawet raz się uśmiechnęła.
Żona twierdziła, że to stanowczo za wcześnie, ale ja wiedziałem swoje. Nawet rozmawialiśmy. Ja mówiłem, a Ania gugała i śliniła się radośnie. Rozumieliśmy się doskonale.
W końcu okrzepłem w roli ojca i byłem gotów na konfrontację z rodziną i przyjaciółmi. Kasia odetchnęła z ulgą i rozpoczęła się seria wizyt. Wszyscy chcieli obejrzeć Anię. Proszę bardzo, niech oglądają, ale na moich warunkach. Nie wypuszczałem córki z objęć. Kasia czyniła honory domu, a ja pokazywałem dziecko. Z daleka. Też dobrze widać. Tak przynajmniej wyjaśniłem żonie, która szeptem przywoływała mnie w kuchni do porządku, żądając udostępnienia małej chociaż babci.
O dziwo, ta nieprzejednana postawa wcale nie spowodowała rodzinnych niesnasek. Babcie i ciotki wybuchały śmiechem, widząc, jak wycofuję córkę z zasięgu ich kochających rąk.
– Przejdzie tatuśkowi – oznajmiła teściowa pobłażliwie. – Wszystko wróci do normy, nie bój się, Kasiu, nie będzie małej wiecznie pilnował.
– No, ale co będzie za kilkanaście lat, kiedy w życiu jego córki pojawią się chłopcy, nie chcę o tym nawet myśleć! – dodała moja mama. – A swoją drogą, kto by pomyślał, że z niego taki opiekun! Jak sobie przypomnę, jak łobuzował z kolegami…
„Mama ma rację – pomyślałem, stwierdzając jednocześnie konieczność przewinięcia małej. – Raczej nie zapowiadałem się na wykwalifikowaną nianię niemowlęcia. A tu proszę! – odrzuciłem brudną pieluszkę i wyciągnąłem świeżą. – Prawdziwy mężczyzna wszystko potrafi!”.
Jej pierwszy uśmiech, pierwszy krok w nieznane…
Następne miesiące potwierdziły tę tezę. Opiekowałem się córką, jakbym nigdy nic innego nie robił, a moja księżniczka rosła jak na drożdżach, codziennie zachwycając nas nowymi umiejętnościami. Pierwszy uśmiech, pierwszy krok w nieznane, pierwszy atak złości i tupanie nóżką…
Kiedy Ania podrosła, stało się jasne, że w pełni zasługuje na miano „córeczki tatusia”. Stałem się centrum jej małego świata i byłem z tego bardzo dumny. Moja córka święcie wierzyła, że „tatuś wszystko może”, a żona zaczęła w żartach nazywać mnie superbohaterem. Tak awansowałem na Supermena! A wszystko zaczęło się od omdlenia na sali porodowej…
– Tata! – do pokoju jak burza wpadła moja księżniczka i wdrapała mi się na kolana. – Patrz!
Tu Ania zademonstrowała szczerbaty uśmiech, jednocześnie podsuwając mi pod nos rączkę trzymającą samotny mleczny ząb.
– Wypadł! Sam! – entuzjazmowała się. – Przyjdzie dziś do mnie wróżka zębuszka? – spytała, patrząc spod rozwichrzonej grzywki. – U wszystkich koleżanek już była, tylko u mnie jeszcze nie. Ale dziś przyjdzie?
Przytuliłem do siebie moją szczerbatą księżniczkę mocno, najmocniej. „Niechby spróbowała nie przyjść – pomyślałem rozbawiony. – Miałaby wtedy ze mną do czynienia!”.
Tadeusz, 28 lat
Czytaj także:
- „Narzeczony chciał zrobić ze mnie inkubator. Zmuszał mnie do ciąży, mimo że nigdy nie chciałam być matką"
- „Syn przyjaciółki zakochał się w mojej córce. Odrzuciła go i wyśmiewała. Wpadł w anoreksję"
- „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"