„Haruję na dwa etaty – w pracy i w domu – a mąż ciągle narzeka, że nie ma ze mnie pożytku. Wyśmiał mnie, gdy powiedziałam, że potrzebuję odpoczynku”
Zadowolona wyciągałam klucze z torebki, ciesząc się wizją błogiego czasu tylko dla siebie. Tamtego dnia w pracy mieliśmy awarię prądu i mogłam wyjść do domu dwie godziny wcześniej. W mieszkaniu nie będzie jeszcze Marcina ani dziewczynek… A to oznaczało, że wreszcie będę mogła w spokoju napić się kawy, a może nawet dłużej posiedzieć w wannie. Oj tak, rozmarzyłam się. Mnóstwo piany, cicha muzyczka z komórki i książka. Tego mi właśnie trzeba.
- redakcja mamotoja.pl
Żadnych krzyków i przepychanek o lalkę czy misia. Żadnego gderania Marcina, że nie ma obiadu. Usiadłam w fotelu, by przez moment napawać się słodkim nieróbstwem. Niestety, nie trwało to długo…
– Oddaj moją lalkę!
– Nie! Jest moja!
– A ty jesteś głupia!
– Sama jesteś głupia!
– Mamo, powiedz jej coś! – krzyknęły jednocześnie, stając w drzwiach.
I tyle, jeśli chodzi o święty spokój – pomyślałam zrezygnowana.
– Marcin, co wy tu robicie? – zapytałam męża, chwilo ignorując kłótnię córek.
– Jak to co? Nie pamiętasz? Dziewczynki nie miały dziś lekcji, były z klasą w kinie.
Faktycznie. Jak mogłam zapomnieć? Kilka dni temu sama dawałam bliźniaczkom pieniądze na składkę. Nie dane mi było dłużej zastanawiać się nad powodem mojego roztargnienia, bo dziewczynki na dobre zaczęły się sprzeczać i wyrywać sobie lalkę. Niedawno skończyły osiem lat i coraz mocniej rysowały się różnice charakteru między nimi. Hania była wrażliwa i uparta, a Julka żywiołowa i pyskata.
Czy ja nie mam prawa być zmęczona?
– Uspokójcie się wreszcie, głowa mi pęka! – krzyknęłam. – Ani chwili spokoju w tym domu!
– Czemu się na nie drzesz? – wtrącił się Marcin, po czym ostentacyjnie rozejrzał się po salonie. – Jak na wcześniejszy powrót do domu to niewiele zrobiłaś, więc od czego niby cię ta głowa boli? – zakpił.
Jak zwykle widział tylko to, co chciał widzieć. Nieodkurzony dywan i rozrzucone ubrania. Zapomniał, że wczoraj po pracy odrabiałam z dziewczynkami lekcje, ugotowałam spaghetti na dziś i wyprasowałam stertę ubrań. Miałam serdecznie dość bycia praczką, sprzątaczką, nauczycielką i kucharką w jednym.
Marcin w ogóle mi nie pomagał, czasem z łaski zabrał dziewczyny na zakupy lub do kina, ale to były sporadyczne przypadki. Jakby mógł, przeniósłby się do pracy na stałe. Dom od dawna traktował jak hotel, a mnie jak panią z hotelowej obsługi. W łóżku było podobnie – ożenił się ze zwykłą, normalną kobietą, a oczekiwał gwiazdki porno. Miałam mieć fantazję, być śmiała, zakładać koronki, podwiązki i niebotyczne szpiki, by go podniecać. Nie przyszło mu do głowy, że ostatnie, o czym myślę wieczorem, to dziki seks. Byłam przemęczona i sfrustrowana, więc zamiast łóżkowych harców wybierałam sen, a to potęgowało irytację Marcina. Zarzucał mi, że kogoś mam.
– Pewnie to ktoś z pracy, przyznaj się. To niemożliwe, żebyś w ogóle nie miała ochoty – powtarzał za każdym razem, gdy „bolała mnie głowa”.
– Miałabym, gdybym nie musiała tyrać na dwa etaty: w pracy i w domu – odgryzałam się, co zostawiał bez komentarza.
Mama mnie przekonywała, że Marcin jest zaradny i z dobrego domu
Musiałam przewietrzyć głowę. Wyszłam na taras i bezmyślnie gapiłam się na spadające na chodnik krople deszczu. Po raz kolejny boleśnie uświadomiłam sobie, że moje małżeństwo było pomyłką. Dziewczynki kochałam nad życie, choć ostatnio były nieznośne, ale męża nie mogłam już znieść. Wyszłam za Marcina na ostatnim roku studiów. Klasyczna wpadka i szybki ślub. Do końca miałam wątpliwości, czy dobrze robię, idąc z nim do ołtarza. Może lepiej być samotną matką niż żoną z przymusu?
Finalnie przekonało mnie USG i informacja, że urodzę nie jedno dziecko, a dwoje.
– Z dwójką sobie sama nie poradzisz, a chłopak jest zaradny i z dobrego domu. Niczego ci nie zabraknie – przekonywała mnie mama.
Pod względem finansowym, materialnym miała rację. Marcin bardzo dbał, żebyśmy żyli na poziomie, mieli ładnie urządzone mieszkanie, dobry samochód, wyjeżdżali na wakacje do pięknych miejsc. Nie czepiał się wydatków na ubrania, fryzjera, kosmetyczkę. Nieskromnie mogę powiedzieć, że wśród znajomych mi kobiet byłam jedną z bardziej zadbanych. Rasowa babka, z klasą, tak o mnie mówiono. Tylko że to była jednie fasada. Komuś, kto patrzył z boku na moje życie, mogło się wydawać, że jestem szczęśliwa, w czepku urodzona. Miałam apartament w centrum miasta, dobre auto, pracę, którą lubiłam, śliczne, zdrowe dzieci i zaradnego męża. To, czego jeszcze chciałam, skoro na pozór miałam wszystko?
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Możesz wpaść? – poprosiłam płaczliwym głosem.
– Coś się stało?
– To, co zawsze… – wychlipałam. Łzy już płynęły. Znak, że byłam wyczerpana nie tylko fizycznie.
– Dziś nie dam rady, bo Wojtuś ząbkuje i strasznie płacze, ale jutro widzimy się wszystkie u Anki. Mam nadzieję, że pamiętasz?
Cholera, o tym też zapomniałam. Nic dziwnego, skoro ostatnio tyle miałam na głowie.
– Długo jeszcze będziesz rozmawiać przez ten telefon? Dziewczynki chcą jeść – Marcin zajrzał na balkon. Jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy. Przez chwilę przyglądał mi się zdezorientowany. – Płakałaś? – zapytał zdziwiony. – Coś się stało? Coś z rodzicami? Czy chora jesteś? A może ktoś nas oszukał? Straciliśmy oszczędności? – zasypał mnie pytaniami.
– Stało się. Chyba już cię nie kocham – powiedziałam cicho, czując, jak z moich barków spada ogromny ciężar.
Marcin lekceważąco machnął ręką.
– Nie bredź. Miałaś zły dzień i sama nie wiesz, co mówisz. Zresztą ciągle ci źle. Chyba od tego dobrobytu, na który haruję jak wół.
Znowu on, on i on! Odpuściłabym, nie lubiłam się kłócić, ale…
– Chcę odpocząć, nie mogę już tak dłużej. Myślałam nad wyjazdem na kilka dni. Sama. Bez ciebie i bez dziewczynek – podkreśliłam.
– Za to pewnie z jakimś gachem, co?!
Obraził się na mnie, a ja tylko wyraziłam swoje wątpliwości
Powinna mi pochlebiać ta jego zazdrość, ale zrobiło mi się przykro. Odkąd byliśmy małżeństwem, nie dałam mu nigdy żadnych powodów do zazdrości. Na jego prośbę-żądanie zrezygnowałam nawet z kontaktu z moją pierwszą, szkolną miłością. Byłam jak chomik kręcący się w kołowrotku. Dom, praca, dzieci – i tak w kółko. Niby skąd miałabym brać czas na flirty, skoro Marcin wymagał ode mnie perfekcji?
Tamtego wieczoru nie rozmawiałam już z mężem. Miał mi za złe, że wypowiedziałam swoje wątpliwości na głos. Następnego dnia po pracy odebrałam dziewczynki ze szkoły i pojechałam z nimi do Anki. Moja przyjaciółka miała córkę w podobnym wieku, więc dziewczyny chętnie się razem bawiły. Wkrótce dołączyła do nas Magda.
– Teraz to problem Pawła – rzuciła lekko, gdy zapytałam, czy młody nadal marudzi. – Niech się małżonek wprawia, ja też potrzebuję chwili dla siebie. A u ciebie? Nic się nie zmieniło?
Wzruszyłam ramionami, bo jedno słowo i bym się rozbeczała.
Mimo wszystko tamten wieczór upłynął nam bardzo miło. Dziewczynki grzecznie się bawiły, my miałyśmy czas poplotkować. Magda i Anka przekonywały mnie, żebym w następnym miesiącu wybrała się z nimi na weekend do Barcelony.
– Marcin w życiu mnie nie puści…
– Sama się puścisz! – zaśmiała się Magda. – Ja mam małe dziecko, a mimo to raz w miesiącu mogę nocować, gdzie chcę. Taką mam umowę z Pawłem. Każde z nas czasem potrzebuje resetu.
– To już nie te czasy, gdy mężczyzna był panem i władcą. Zresztą ty też zarabiasz, mógłby cię bardziej docenić – wtórowała jej Anka.
W tonie jej głosu wyczuwałam nutkę żalu. Anka do dziś miała mi za złe, że rozstałam się z jej bratem. Karol był moją pierwszą miłością i gdyby nie zamarzyło mu się latać po całym świecie, być może bylibyśmy nadal razem. Ale nie wierzyłam w związki na odległość albo typu „marynarskiego”, choć bez wątpienia Karol był moją bratnią duszą, czego nie mogłam powiedzieć o Marcinie. Znajomość z nim miała wypełnić pustkę w moim sercu. Wmówiłam sobie to uczucie, by po latach zrozumieć, że takiej dziury nie da się załatać.
Mogłam się spodziewać, że mąż mnie wyśmieje…
Żadne z nas nie ułożyło sobie życia tak, jak chciało. Ja tkwiłam w nieszczęśliwym małżeństwie, a Karol po każdym kolejnym rejsie, w którym siadał za sterami samolotu, wracał do pustego domu. Kiedy zaszłam w ciążę, oboje zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasza miłość jest niemożliwa i na zmianę decyzji jest już za późno. Ech…
Otrząsnęłam się z bolesnych wspomnień.
– Wiecie co, zamawiajcie te bilety, lecę z wami! – zdecydowałam w jednej chwili.
Tamtego dnia postanowiłam coś zmienić. Koniec z rolą wiecznie umęczonej matki i żony. Potrzebowałam odrobiny wolności. Wieczorem chłodno oznajmiłam Marcinowi, że lecę z dziewczynami na weekend do Hiszpanii.
– Jesteś niepoważna – usłyszałam w odpowiedzi.
– Przeciwnie. Aha, i jeszcze jedno, albo dzielimy obowiązki, albo zatrudniam pomoc domową.
Wyśmiał mnie.
Mogłam się tego spodziewać, ale dla mnie zaczęła się właśnie rewolucja. Nie wiem, ile czasu będę z nim walczyć i z jakimi efektami. Nie jestem gotowa na rozwód, jeszcze nie wiem, czy go chcę, nie mam też sił na podział majątku i szarpanie się z nim o alimenty i opiekę nad dziećmi. Co ważniejsze, dziewczynki są za małe, rozwód rodziców zniszczyłby ich poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, zachwiałby ich światem. Nie mogę im tego zrobić,
Ale na pewno mogę przestać słuchać we wszystkim męża. Dość harowania ponad siły, żeby „mucha nie siadała”. Niech przewraca się o swoje brudne gatki i skarpetki. Może to czegoś go nauczy? Może oprzytomnieje i zrozumie, że zasługuję na wdzięczność i szacunek?
Założyłam też osobne konto oszczędnościowe, tak na wszelki wypadek. Nigdy więcej nie będę całkowicie zależna od mężczyzny i tego samego nauczę swoje córki.
Karolina, lat 32
Zobacz także:
- „Byliśmy zgranym małżeństwem, dopóki nie pojawiła się ta podła żmija. Uwiodła mi męża, w dodatku przez nią mogliśmy stracić firmę”
- „Gdy przyłapałam narzeczonego z innym mężczyzną, byłam już w ciąży. Jego matka wiedziała, że mnie okłamywał”
- „Wróciłam wcześniej od rodziców i przyłapałam męża z kochanką. Dla niego rzuciłam karierę, a on tak mi się odpłaca?”