Reklama

Doszło do tego, że musiałam hamować się, by nie wyręczać dziecka we wszystkim i nie walczyć na noże z każdym, kto śmiał Pawła krytykować, łącznie z nauczycielami.

Reklama

Trudno być konsekwentnym wychowawcą, kiedy nie ma pod ręką osoby, która mogłaby zweryfikować nasze decyzje lub choćby od czasu do czasu przejąć pałeczkę.

Kiedy w końcu udało mi się wypracować zadowalający model, syn zaczął oglądać się za dziewczynami i zdałam sobie sprawę z tego, że wkrótce go stracę, bo najprawdopodobniej szykuje się, by wyfrunąć z rodzinnego gniazda.

Nie zamierzałam walczyć z wiatrakami

Natura rządzi się swoimi prawami i stawanie im w poprzek nikogo jeszcze nie uszczęśliwiło. Wpadłam na pomysł, żeby uprzedzić fakty i w dniu, kiedy Paweł skończył studia, podarowałam mu odziedziczone po bezdzietnej ciotce mieszkanie w śródmieściu.
– Pozbywasz się mnie, mamo? – zapytał, kiedy w końcu odzyskał mowę. – Masz dość niańczenia starego chłopa? – zapytał.

Spojrzałam na niego, ale nie drwił. Najwyraźniej nie miał pojęcia, ile kosztował mnie ten krok. Nawet zrobiło mi się głupio i zapewniłam, że wciąż może wpadać na obiady i przywozić pranie.
– Nie ma mowy – zaprotestował.
– Przynajmniej z praniem – poprawił się. – Bo na obiady chciałbym przyjeżdżać, szczególnie te niedzielne.

Odkąd Paweł zaczął pracować, nasze kontakty rozluźniły się. Nie miałam żalu, bo samej nie chciałoby mi się po robocie gnać na drugi koniec miasta. Nawet na tym skorzystałam, zapisując się w końcu bez wyrzutów sumienia na naukę hiszpańskiego.

Pierwszą dziewczyną, którą mi przedstawił syn, była Mariola. Starałam się być do niej pozytywnie nastawiona, ale nie wyglądało to dobrze. Nie dało się jej odmówić urody i wdzięku, ale wydawała się całkowicie pozbawiona ambicji. Na wzmiankę o pracy, machała tylko ręką, za to często wspominała o dzieciach, jak to je kocha, jak marzy, by je mieć. Jej stuprocentowe przekonanie, że jedynym celem kobiety w moim wieku są wnuki, wydawało się nieco uwłaczające. Do tego na każdą okazję dostawałam od niej w prezencie książkę kucharską!

Potem u boku Pawła pojawiła się Justyna i po raz pierwszy pomyślałam, że może żadna wybranka syna mi się nie spodoba, bo jestem wzorcową kandydatką na patologiczną teściową.

Ta z kolei była rozegzaltowana i infantylna. Potrafiła się rozpłakać, słysząc czołówkę filmu w telewizji, a potem analizować to przez pół godziny. Lubię uczuciowe osoby, lecz nie powinny wysysać całego tlenu z pomieszczenia!

Wreszcie zjawiła się Alina

Gdy Paweł w końcu przedstawił mi Alinę, gotowa byłam błagać go, by przestał szukać dalej. Wysoka, postawna, piękne włosy. Od razu widać, geny idealne! Do tego wykształcona, z własną firmą. To nie kobieta, której jedynym kapitałem jest uroda i spuści z tonu zaraz po ślubie!

Nawet się martwiłam, czy mój Paweł jej nie rozczaruje, ale na szczęście poznała się na chłopaku i rok później byli już po ślubie. Sama impreza była cudowna. Pierwszy raz miałam okazję zweryfikować profesjonalizm synowej i muszę przyznać, że nigdy dotąd nie widziałam tak doskonale zorganizowanego przyjęcia weselnego.

Pierwsze rysy na ideale pojawiły się, gdy zapytałam, kiedy mogę spodziewać się wnuków. Nie, żebym kogokolwiek nękała. Przeszłam na emeryturę, rozmawialiśmy na temat mojego wolnego czasu i zadeklarowałam chęć opieki nad potencjalnym potomkiem syna.
– Bez przesady – powiedziała Alina. Wstała od stołu i wyszła na balkon.
– Nie pali się, mamo – syn położył dłoń na mojej. – Chcemy się urządzić, zmienić mieszkanie. Pożyć trochę.
– Aha – powiedziałam, bo nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.
– Sama wiesz – uśmiechnął się. – Nic nie miałaś z życia, odkąd się urodziłem.
– Tak bym tego nie określiła…

Nic nie miałam z życia?! Boże, co on plecie? – pomyślałam tylko. Jak można porównywać te dwie sytuacje. Ja straciłam męża, którego kochałam, a oni są razem. Skoro w pojedynkę można góry przenosić, to co dopiero we dwoje?
– Byle bym dożyła – mruknęłam.

A potem Lucuś

Zmienili mieszkanie, Paweł poszedł na studia podyplomowe, ja zdałam egzamin państwowy z hiszpańskiego i zaczęłam dorabiać na emeryturze jako tłumaczka. I nagle okazało się, że Alina jest w ciąży, a potem urodził się Lucuś. Zdrowy jak rydz, a śliczny jak z obrazka!

Synowa wydawała się taka szczęśliwa! Pomyślałam, że wycofa się z wcześniejszych deklaracji i pójdzie na wychowawczy, ale po czterech miesiącach postanowiła wrócić do pracy.
– Nie za wcześnie? – martwiłam się.
– Mamo, przedsiębiorcy to najciężej pracująca grupa ludzi – wzruszył ramionami Paweł. – Sama wiesz, że dziecko to skarbonka, nie możemy sobie pozwolić na to, by żyć tylko z mojej pensji. Poza tym firma Aliny bazuje na renomie i kontaktach. Ona nie może na zbyt długo zniknąć.
– To co będzie z Lucusiem? – zapytałam, martwiąc się o wnuczka.
– Pójdę teraz na wychowawczy, a potem zatrudnimy nianię – oświadczył. – Tak zaplanowaliśmy – dodał.
– Nianię? Przecież ja mogę zająć się dzieckiem… – powiedziałam.

Miałam czas, a odkąd młodzi zmienili mieszkanie również dobry dojazd. Chyba lepiej, żeby maluszkiem zajmowała się babcia niż obca kobieta, prawda?

Czułam, że dla Aliny nie jest to wcale oczywiste. Pewnie wolałaby płacić i dyktować warunki. Cóż, złożyłam im propozycję. Decyzja należała do nich.

Następne dwa lata były najpiękniejsze w moim życiu. Znów miałam obok siebie małego chłopczyka, z którym mogłam przeżywać jego pierwszą wyprawę do lasu, tuptanie w kałużach czy obserwować z nim sikorki, przylatujące do karmnika na balkonie. Może już nie miałam tyle siły, co przy Pawle, ale ta opieka nie była obciążająca, bo trwała tylko kilka godzin dziennie.

Mogłam się wysypiać, spotykać z ludźmi i nie do mnie należały decyzje w razie choroby, które zawsze stanowią koszmar samotnego rodzica.

Kiedy się okazało, że nie zostanie obniżony wiek rozpoczęcia szkoły, odetchnęłam z ulgą. Zapytałam syna i synową, co sądzą o zapisaniu młodego na naukę pływania? Na razie mogłabym chodzić z nim na mały basen, żeby przywykł, a od czwartego roku życia przeszedłby pod opiekę trenera.
– Pomysł super – powiedziała Alicja. – Ale od września Lucuś idzie do przedszkola…
– Już zdecydowaliście?
– Wiem, mamo, że wam razem dobrze, ale mały musi się socjalizować – wyjaśnił syn. – Poznać inne dzieci, nauczyć się funkcjonować w grupie.
– W szkole na to będzie już za późno – dorzuciła synowa. – Wtedy będzie musiał się uczyć. Nie chcemy przecież, żeby odstawał, prawda?

To nie jest tak, że ja Aliny nie lubię, po prostu ciężko mi ją zrozumieć. Wydaje się… pozbawiona uczuć. Ale może to ja rozczulam się tam, gdzie należy kierować się pragmatyzmem?

Od początku września Lucuś chodzi do przedszkola i chyba nawet mu się tam podoba, bo kiedy już się spotykamy, potrafi godzinami opowiadać o innych dzieciach i paniach. Ostatnio przy niedzielnym obiedzie wnuk opowiadał o pasowaniu na przedszkolaka.
– Przyjdziesz mamusiu, prawda?
– Ja albo tatuś, kochanie – powiedziała Alina. – Wiesz, że musimy pracować.
– Wy też będziecie ślubować – zaśmiał się. – Pani tak powiedziała!
– We wrześniu pasowanie i jubileusz przedszkola, a w październiku dzień edukacji! – sarknęła Alina, gdy mały poszedł oglądać bajkę. – Potem pewnie jasełka – żachnęła się. – Czy oni myślą, że rodzice nie pracują?!
– Jeszcze andrzejki w międzyczasie – przewrócił oczami Paweł. – A wszystko w godzinach pracy!

Mój syn też już się taki nieczuły zrobił, że mu żal się wyrwać, by zobaczyć jedyne dziecko na scenie? On pracuje w banku, Alina organizuje wesela, a traktują robotę z takim nabożeństwem, jakby ratowali ludzkie życie! Czuję, że w końcu nie wytrzymam i przywołam ich do porządku. Lucuś ich potrzebuje! Przecież to on jest tutaj najważniejszy!

Jadwiga

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama