„Matka porzuciła mnie i rozdzieliła z siostrą bliźniaczką. Odnalazłam ją, chciała wyciągnąć ode mnie alimenty”
„Od początku była niezadowolona, że nas urodziła. Narzekała, że podwójne nieszczęście, że nie ma czasu i pieniędzy na dwójkę bachorów. Ja byłam słabsza od mojej siostry bliźniaczki. Dlatego postanowiła mnie zostawić”.
- redakcja mamotoja.pl
O tym, że jestem adoptowana, wiedziałam od zawsze. Rodzice nigdy nie ukrywali przede mną tego faktu. W sumie nawet nie wiem, jak i kiedy mi o tym powiedzieli. Chyba jakoś tak naturalnie od zawsze swobodnie o tym rozmawiali, bo nie pamiętam konkretnego momentu.
Choć nie są moimi biologicznymi rodzicami, kochałam ich całym sercem i nie czułam potrzeby, by dociekać prawdy o moich genach. Wiedziałam, że zostałam porzucona w szpitalu i trafiłam do mojego obecnego domu, kiedy miałam zaledwie jedenaście tygodni. Ta wiedza mi wystarczyła. Czasem tylko pytałam mamę i tatę, dlaczego nie mam rodzeństwa.
– Kochanie, dobrze wiesz, że nie mogliśmy z tatą mieć dzieci. Długo się staraliśmy, ale kiedy lekarze ostatecznie odebrali nam nadzieję, pomyśleliśmy o adopcji. Te wszystkie procedury, papierologia i cała ta przepychanka były okropne! Niby tyle dzieci czeka w domach dziecka na rodziców, a jak przychodzi co do czego, to robią mnóstwo trudności. Ja wiem, że tak musi być, dla bezpieczeństwa, ale zniechęciło nas to strasznie. I kiedy wreszcie dostaliśmy ciebie, nie chcieliśmy się już użerać z urzędami, tylko w pełni cieszyć tobą… – wyjaśniła mi mama.
Kiedy byłam mała, brak rodzeństwa aż tak bardzo mi nie doskwierał. W przedszkolu i podstawówce czasem robiło mi się przykro – że koleżanki zawsze mają z kim się pobawić, a ja nie. W gimnazjum i liceum odczuwałam brak starszego rodzeństwa – starszy brat oznaczał możliwość poznania jego kolegów i przeżycia pierwszej miłości; starszej siostrze z kolei można było podbierać kosmetyki czy ciuchy. A ja byłam zawsze sama.
Na szczęście miałam bratnią duszę. Basia była moją przyjaciółką już od podstawówki. To właśnie ona kiedyś powiedziała:
– A skąd ty właściwie wiesz, że nie masz starszego brata? Albo siostry? Młodszej? Może ta twoja biologiczna mama nie tylko Ciebie porzuciła?
To dało mi do myślenia
Moi rodzice byli cudowni i dla mnie prawdziwi, dlatego nie chciałam szukać innych. Jednak brat czy siostra… To już zupełnie inna kwestia. Przecież oni nie byliby niczemu winni. Może też nie mieli pojęcia o moim istnieniu? O ile jakieś rodzeństwo w ogóle było…
Przez pewien czas biłam się z myślami. Zastanawiałam się, czy jest sens rozdrapywać rany? Czy powinnam szukać prawdy o sobie? Prawdy, która mogłaby okazać się trudna i bolesna? Krótko po moich osiemnastych urodzinach postanowiłam porozmawiać z rodzicami.
– Córeczko, jeśli naprawdę chcesz dowiedzieć się prawdy, to my ci w tym pomożemy – powiedział ojciec i mocno mnie przytulił.
Byłam im taka wdzięczna! Mama powiedziała mi, że w sumie wiedzą niewiele więcej ponad to, co ja już wiem. Zostałam porzucona w szpitalu, trafiłam do ośrodka opiekuńczego, skąd od razu po nich zadzwonili i po zakończeniu procesu adopcyjnego zabrali mnie do domu. Najpierw szperaliśmy trochę w internecie, w weekend wybraliśmy się do szpitala, w którym mnie zostawiono, i do ośrodka, do którego później trafiłam. Wszędzie oczywiście odbijaliśmy się od ściany – tajemnica, procedury, przepisy… Niewiele informacji udało nam się uzyskać.
Postanowiłam jednak się nie poddawać i po kilku dniach jeszcze raz wrócić do szpitala. Skoro tam się urodziłam, ktoś musiał przyjąć moją matkę, poród, musiały być jakieś akta, karty, cokolwiek! Musiałam znaleźć kogoś, kto zechce mi pomóc.
Siedziałam na korytarzu, kiedy zobaczyłam salową. Wyglądała na staruszkę, ale nadal była pełna energii i uśmiechnięta. Nie wiem dlaczego, ale po prostu poczułam, że ona mi pomoże, że to ją muszę zapytać.
– Przepraszam, ja… Nazywam się Aneta Brendel i mam takie głupie pytanie… Nawet nie wiem, jak zacząć…. – zaczęłam, a potem opowiedziałam jej wszystko, co wiem.
Kobieta usiadła, patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, a w końcu powiedziała:
– Pamiętam cię, moje dziecko. Pamiętam tę sprawę. To był jedyny przypadek, żeby ktoś zostawił dziecko w naszym szpitalu, było o tym bardzo głośno…
Umówiłyśmy się, że poczekam w parku przed szpitalem, aż skończy pracę. Trzy godziny wlekły mi się w nieskończoność, jakby minęły co najmniej trzy dni! Kiedy wreszcie doczekałam się przyjścia sympatycznej starszej pani, czułam się jak dziecko przed Bożym Narodzeniem. Jakbym za chwilę miała dostać wymarzony prezent! Kobieta jeszcze kilka razy upewniła się, czy na pewno chcę poznać prawdę, a potem wyrzuciła z siebie jednym tchem:
– Intuicja cię nie zwiodła. Masz rodzeństwo, z tego, co pamiętam, to na pewno dwie siostry. Starszą i młodszą. Młodszą o kilka minut…
Poczułam, jak robi mi się gorąco. „Siostry, dwie siostry!” – w głowie mi się kotłowało. „Mam starszą siostrę! I młodszą!” W tym momencie zrozumiałam sens słów kobiety.
– Czyli że… Mam siostrę bliźniaczkę…? – spytałam.
Potwierdziła. A potem opowiedziała mi wszystko, co pamiętała i wiedziała. Moja matka podobno pochodziła z nieciekawego środowiska. Nie wiedziała, a przynajmniej twierdziła, że nie wie, kto jest naszym ojcem. W ogóle nikt do niej nie przychodził i nie odwiedzał jej w szpitalu, poza kilkuletnią dziewczynką, która zjawiła się, by zobaczyć siostrzyczki.
– Kasia? Basia? Nie pamięta dokładnie, ale jakoś tak miała na imię. Wyglądała na jakieś 10 lat. Była śliczna, ale strasznie zaniedbana i smutna – opowiadała kobieta.
Udawała, że mnie nigdy nie było…
Nasza matka od początku była niezadowolona, że nas urodziła. Narzekała, że podwójne nieszczęście, że nie ma czasu ani pieniędzy na dwójkę bachorów. Ja byłam nieco słabsza od mojej siostry bliźniaczki. Dlatego postanowiła mnie zostawić w szpitalu. Tak po prostu, jakbym była zepsutą zabawką…
Nie mogłam powstrzymać łez. Poczułam się strasznie. Jak matka może w ogóle zrobić coś takiego? Jak można zostawić swoje dziecko, bez najmniejszych wyrzutów?
– Ta starsza dziewczynka wróciła po kilku dniach. Pytała, czy to prawda, że miała tylko jedną siostrzyczkę, bo przecież wcześniej widziała dwie. Co mieliśmy robić? Żal nam jej było, ale była tylko dzieckiem. Nie powiedzieliśmy jej prawdy.
Moja matka udawała, że mnie nie było. Wymazała mnie całkowicie ze swojego życia. Jak nic nieznaczący epizod… Długo rozmawiałam ze starszą panią, odpowiadała na moje pytania, przytulała, pocieszała. Obiecała też, że spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej.
W domu rodzice również mnie pocieszali. Zszokowało mnie jednak, że mimo wszystko próbowali bronić mojej biologicznej matki.
– Dziecko, nie możesz jej oceniać. Może nie miała wyjścia? Nie znamy jej, ani jej sytuacji. Pamiętaj, że jeśli chcesz kogoś osądzić, najpierw załóż jego buty i przejdź chociaż kilka kilometrów – powiedziała moja mama.
Przyznałam jej rację.
Powoli docierało do mnie to, czego się dowiedziałam. Miałam rodzeństwo, miałam bliźniaczkę! Kogoś mi tak bliskiego! „Ciekawe, czy też woli góry od morza?” – zastanawiałam się. „I czy lubi rocka? Czy ma, tak jak ja, długie blond włosy? Niebieskie oczy? Ucieszyłaby się z naszego spotkania? Czy nie chce mnie znać?”. Tysiące pytań, wątpliwości…
Ustalenie adresu i nazwiska mojej biologicznej mamy trwało niecały tydzień. Kolejne dwa zabrało mi dojrzewanie do konfrontacji.
Do dziś pamiętam tę sobotę, kiedy z samego rana wsiadłam z rodzicami do samochodu i pojechaliśmy na północ. Od poznania moich krewnych dzieliło mnie tylko 180 kilometrów. Ta odległość była niczym, w porównaniu do ponad osiemnastu lat, które nas dzieliły…
Denerwowałam się tak bardzo, że kilka razy musieliśmy się zatrzymywać, ponieważ robiło mi się słabo.
– Córeczko, w każdej chwili możemy zawrócić. Sama zdecyduj, czy tego chcesz – pytali rodzice.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, moim oczom ukazał się dość duży, ale zaniedbany dom z ogromnym ogrodem. Wysiadłam z samochodu i strach obleciał mnie jeszcze bardziej. Co miałam zrobić? Podejść, zapukać i powiedzieć: „Cześć, jestem Aneta i jestem twoją córką”?. Nie miałam nawet pewności, czy ta kobieta nadal tu mieszka, czy mnie rozpozna, czy będzie chciała ze mną rozmawiać…
Stałam tak i rozmyślałam, kiedy drzwi domu otworzyły się i stanęła w nich jakaś kobieta. Na oko mogła mieć koło 50 lat.
– O co chodzi? Czego tak tu węszą i węszą od kilku minut? Guza szukają? Bo spuszczę Azora! – powiedziała wściekłym tonem.
Poczułam dławiącą suchość w gardle. „Czy to właśnie jest moja mama? Czy tak wygląda nasze pierwsze spotkanie?”. Nie wiedziałam, jak się zachować. Na szczęście w porę zareagował mój tata.
– Dzień dobry, nazywam się Marek Brendel. Szukamy pani Marii Jakubowskiej, podobno mieszka pod tym adresem. Dobrze trafiliśmy?
– Może dobrze, a może nie. Czego chcą? Mówią albo do widzenia. – odburknęła kobieta.
W tym samym momencie drzwi za nią się otworzyły i zobaczyłam… siebie. Dziewczyna miała wprawdzie krótsze włosy, ich odcień też był nieco ciemniejszy. Ale poza tym wyglądałyśmy niemal identycznie.
Odruchowo zasłoniłam usta dłonią, dziewczyna zareagowała podobnie. Kobieta wtedy chyba zrozumiała, co się dzieje, bo zrobiła się blada.
– Niech już jadą. My tu kłopotów nie chcemy. A obcy to zawsze kłopoty. Wynocha! – zaczęła nagle krzyczeć zdenerwowana.
Próbowała też zamknąć drzwi, ale dziewczyna sprytnie ją ominęła i podeszła do furtki. Stałyśmy jak zaczarowane, patrząc sobie w oczy. Kobieta chyba zrozumiała, że nie ma odwrotu, że nie jest w stanie ukryć prawdy. Zresztą, kiedy zobaczyłam moją siostrę, wiedziałam, że nie zostawię tak tej sprawy, że muszę dowiedzieć się, czy miała świadomość mojego istnienia.
Nasza rozmowa była długa i trudna. Weronika wiedziała, że miała bliźniaczkę. Powiedziała jej o tym Kasia, nasza starsza o osiem lat siostra. Obie były jednak przekonane, że nie żyję. Poza nimi nie miałam już rodzeństwa. Obie nadal mieszkały z mamą. Klepały biedę, czuły się jednak odpowiedzialne za mamę, a ta sprytnie to wykorzystywała. Przez lata owijała je sobie wokół palca i manipulowała nimi, pozbawiając własnego zdania. Okazało się jednak, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Kolejne dni szykowały dla mnie wiele przykrych niespodzianek.
Jak dobrze, że ta kobieta mnie porzuciła!
Moja „mama” najpierw oskarżyła mnie, że zjawiłam się tylko po majątek i że nie ma zamiaru oddawać jakiemuś „obcemu bachorowi” swojej ojcowskiej ziemi. Kiedy uspokoiłam ją, że niczego od niej nie chcę i niczego mi nie brakuje, zmieniła taktykę. Zaczęła zastanawiać się, czy jej, jako matce, nie należą się przypadkiem ode mnie jakieś alimenty.
Zaszantażowała mnie nawet, że jeśli nie zgodzę się płacić jej co miesiąc określonej kwoty, albo jednorazowo nie dam większej sumy, to poda mnie do sądu. Dziękowałam Bogu, że ta kobieta zostawiła mnie w szpitalu i że trafiłam do cudownych ludzi. Jednocześnie czułam żal i jakby wyrzuty sumienia, że moje siostry nie miały tyle szczęścia…
Od tych wydarzeń minął niecały rok. Cały czas próbujemy lepiej się poznać z Kasią i Weroniką. Nie da się nadrobić straconych lat, ale teraz staramy się korzystać z każdej chwili. To niesamowite, jak wiele nas łączy. Wraz z moimi rodzicami chcemy też pomóc moim siostrom wyplątać się z tej toksycznej relacji, jaka łączy je z matką. Nie jest to jednak takie proste.
Z kobietą, która mnie urodziła, nie utrzymuję żadnych kontaktów. Nie czuję takiej potrzeby, zresztą ona też nie interesuje się mną. Mimo wszystko nie żałuję, że postanowiłam poznać swoją przeszłość. Zyskałam nie tylko dwie cudowne siostry, ale też jeszcze bardziej doceniłam moich rodziców i to, jak wielkie mam szczęście, że to oni mnie wychowywali.
Aneta, 19 lat
Czytaj także:
- „Wyrzuciłam go z domu bo demoralizował brata. Podjęłam radykalne kroki, by ratować młodszego syna przed starszym”
- „Nauczyciele nie reagowali na dręczenie mojego syna przez kolegę z klasy”
- „Chciałam uchronić chora córkę przez złem, ale nie dałam rady. Ten podły drań wykorzystał jej zaufanie i bardzo ją zranił”