„Mąż wyjechał za granicę i założył tam nową rodzinę. By wykarmić i ubrać synka, zaczęłam kraść. Zapłaciłam za to najwyższą cenę”
Niech ludzie myślą o mnie, co chcą. Nie dbam o to! Wszystko robiłam z myślą o dziecku. Chciałam, żeby mój syn miał to, czego zapragnie…
- redakcja mamotoja.pl
W portmonetce miałam przegródkę zapinaną na mocny zamek. Tam chowałam kartki żywnościowe. Tak się porobiło, że one stały się najważniejsze. Lepiej zgubić pół pensji niż ten kartonik podzielony na kwadraciki: cukier, alkohol, mięso, mleko…
Ekspedientki strasznie oszukują. Jak nie masz oczu dookoła głowy, wytną więcej, niż należy, i żadna awantura nie pomoże! Nikt się za człowiekiem nie ujmie. Ludzie w kolejce są skonani i wściekli, tylko czekają, żeby się dopchać do lady i nie w głowie im sprawiedliwość…
Każdy walczy o swoje!
W zeszłym tygodniu byłam już czwarta do kupowania. Chciałam z pół kilograma parówek i kawałek wołowiny, ale ci przede mną też brali parówki, więc została mi paskudna mortadela w papierowym, grubym flaku i jakiś ochłap wieprzowy, w którym było więcej łoju i żył niż mięsa. Ale wzięłam… Potem usiadłam na murku przed sklepem i rozpłakałam się jak dziecko! Tyle stania i kartki zmarnowane!
Jeszcze bardziej się rozryczałam, kiedy sobie przypomniałam, jak mój sześciolatek zobaczywszy kiedyś mortadelę aż podskoczył i zawołał:
– Mama, jak fajnie, szyna jest, szyna…
Biedne dziecko nawet nie pamięta, jak smakuje prawdziwa szynka! Na ostatnie święta wielkanocne prawie nic na stole nie było, taka byłam bez życia!
– Córcia – pocieszała mnie moja mama – nie rozpaczaj tak. On wróci. Zmądrzeje, zatęskni i wróci…
Ale ja wiedziałam, że wszystko między nami skończone!
Mój mąż od czterech lat pracował w Szwecji. Wyjechał cudem, ale legalnie i na początku pisał bardzo często, a raz w tygodniu dzwonił. Specjalnie biegłam na pocztę, żeby go usłyszeć.
Mijały miesiące, on telefonował coraz rzadziej, a kiedy już zadzwonił, to te nasze rozmowy były nijakie, bez uczucia, drętwe… Nawet moje opowieści o synku go nudziły.
– Do rzeczy – mówił. – To kosztuje majątek! Masz coś ważnego? Jeśli nie, to kończymy.
A ja miałam same ważne sprawy do przekazania. Że synek bardzo płakał po szczepieniu, że w sklepach pustki, że proszek do prania zostawia piasek w miednicy i wypala dziury w delikatniejszych tkaninach.
– Pewnie pomyślał, że chcę, aby mi przysłał lepszy w paczce – żaliłam się mamie.
– I bardzo dobrze – wściekała się moja mama. – Powinien wiedzieć, że ty nie masz podstawowych rzeczy dla dzieciaka! Co z niego za ojciec?!
Założył nową rodzinę
Przez te lata tylko dwa razy dostałam paczkę. Raz wielką, bogatą, z kosmetykami, ubraniem i jedzeniem, a drugi raz – tylko zabawki dla dziecka, ale jakieś nieprzemyślane, jakby nie wiedział, ile syn ma lat! Wtedy poczułam, że jest źle!
Pieniądze mąż przysyłał regularnie. Niedużo, ale kiedy ich zabrakło, natychmiast to odczułam.
– Straciłem robotę – tłumaczył. – Na razie musisz sobie sama radzić, ja mam długi, muszę je spłacać… Tutaj też nie ma kokosów, a pieniądze z nieba nie spadają!
W końcu przestał się w ogóle odzywać.
Wtedy już wiedziałam od znajomych, że związał się z jakąś Polką, która też pojechała za chlebem, i że podobno spodziewają się dziecka.
Wyszłam za mąż zaraz po szkole, bo byłam w ciąży. Daniel był moim pierwszym mężczyzną. Miał już żonę, ale się rozwiedli. Nie mieli dzieci. Między nami było dwanaście lat różnicy.
Nasz synek miał rok i dwa miesiące, kiedy jego tatuś wyjechał. Skończył cztery lata, kiedy przestały przychodzić pieniądze.
Było mi ciężko. Miałam kartki na siebie i syna, ale i tak jadłam tylko to, co udało mi się wystać w kolejkach. Mój przydział na wódkę i papierosy zamieniałam na słodycze albo proszek i mydło.
Kiedy tak ryczałam, przed sklepem zatrzymał się dostawczakiem jakiś facet, wyskoczył z szoferki i zapytał, czemu płaczę? Zaraz go obstąpiły kolejkowe babki, żeby dowiedzieć się, co przywiózł i czy warto stać. Kiedy im powiedział, że ma na pace białą, półtłustą krajankę, śmietanę, konserwy i prawdziwą czekoladę, po chwili nie było już ani jednej…
– Niech pani nie odchodzi – zarządził. – Zdam towar i wracam. Pogadamy…
Miał bystre oczy i miły uśmiech. „Co mi szkodzi – pomyślałam. – Poczekam”.
Synka mogłam odebrać z przedszkola do szesnastej trzydzieści, a była dopiero czternasta. Wsiadłam więc z tym facetem do żuka i pojechaliśmy porozwozić resztę towaru po innych sklepach. Po drodze opowiedziałam mu całe swoje życie…
W końcu mój los się odmienił
Nie nawijał, że zakochał się we mnie od pierwszego spojrzenia. Powiedział, że szkoda, żeby taka fajna babka się marnowała, i że on mi pomoże.
– Ptasiego mleka ci nie zabraknie! Mam wszędzie znajomości. Ja temu to, on mi za to tamto… I kręci się karuzela.
– Ale to nie będzie bezinteresownie?
– W tych czasach wszystko jest interesem – roześmiał się. – Nawet miłość.
– A kto mówi o miłości?
– Widzisz, jaka jesteś mądra – ucieszył się. – Miłość to trudna sprawa. Na kartki jej nie dostaniesz.
– Ale za kartki już tak?
– Za kartki możliwe, że jest dostępna w jakichś delikatesach. Zobaczy się…
I zaczął się drugi etap mojego życia.
Zupełnie nowy.
Mój synek był nareszcie dobrze odżywiany, ładnie ubrany, miał fajne zabawki. Miał wszystko, o czym zamarzył… Zagraniczne gumy do żucia, słodycze, koszulki z kolorowymi nadrukami, prawdziwe sportowe buty!
Moje akcje poszły w górę wśród znajomych, bo mogłam wszystko załatwić: pralkę automatyczną, komplet mebli, dywan, telewizor… Wszystko… Jeśli się miało do czegoś dojście, to coś zamieniało się na inny towar reglamentowany, potem jeszcze na inny i… można było spokojnie żyć z pośrednictwa.
Zmądrzałam. Od każdej transakcji pobierałam opłatę. Pięć, dziesięć procent sklepowej ceny. Ludzie się godzili z pocałowaniem ręki, bo lepsze to niż stanie w kilometrowych kolejkach, awantury, bójki, i to bez gwarancji, że jak wreszcie towar dowiozą, to dla nich starczy. Każdym zarobionym w ten sposób groszem dzieliłam się po równo z moim kochankiem. I tak mi się opłacało!...
Nareszcie odetchnęłam. Odkładałam kasę na czarną godzinę. Nie kłułam ludzi w oczy swoim dobrobytem, bo pełno było donosicieli i łatwo było o wpadkę. Tyle tylko, że synkowi niczego nie brakowało, a kiedy zachorowała moja mama, miałam pieniądze na łapówki dla lekarzy, na opłacanie pielęgniarek i sprowadzanie leków.
Zaczęłam tracić wszystko
Niestety, nic nie pomogło…
Po śmierci mamy wszystko, co dobre, skończyło się. Nagle…
Jakby ktoś zły czar na mnie rzucił. Wszystko się wydało.
Wiele osób aresztowano za kradzieże i spekulacje, mnie też. Były duże wyroki, mój kierowca dostał piętnaście lat, ja za współudział tylko trzy, bo wzięto pod uwagę, że miałam małe dziecko i nie byłam wcześniej karana.
Mój synek był wtedy w drugiej klasie podstawówki.
Wzięto by go do domu dziecka, gdyby nie wrócił mój mąż. On zajął się synem, choć miał już drugą rodzinę i córkę z nowego związku. Byłam mu za to wdzięczna, choć podczas widzenia wyzwał mnie od dziwki sprzedajnej, co dla kilograma mięcha pójdzie z każdym!
Darł się tak, że aż strażniczka wzięła mnie w obronę i mu zagroziła, że wstrzyma zgodę na odwiedziny. Ale to akurat nie było potrzebne, bo do końca mojego wyroku już się nie pokazał. Dziecka też nie przywiózł, choć pisałam list za listem i błagałam.
Podczas mojej odsiadki mąż wystąpił o rozwód i ograniczenie władzy rodzicielskiej.
Kiedy wyszłam, nie miałam nic.
Nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby starać się o wymeldowanie męża, kiedy był za granicą, więc teraz on żył tam z drugą żoną i dwójką dzieci. W kwaterunku mi powiedzieli, że mogę starać się o lokal zastępczy, ale szans nie mam właściwie żadnych.
Pokoik z kuchnią po mamie w innym mieście już dawno przejął tamten kwaterunek, więc naprawdę nie miałam się gdzie podziać.
Ale najbardziej bolesne było spotkanie z synem.
Czekałam na niego przed domem. Bawił się z kolegami na podwórku, ale nagle mnie poznał… Zatrzymał się. Podbiegł do mnie. Mocno przytuliłam go do siebie.
Bardzo wyrósł. Był chudy, ale zgrabny, silny. Od razu zauważyłam, że ma porządne spodnie, kupowane za bony w peweksie i czystą koszulkę.
Matczynym okiem poznałam, że ktoś dba o niego. To dało się zauważyć po uszach, włosach, paznokciach… Poczułam wdzięczność do tamtej kobiety, bo nie miałam wątpliwości, że to jej zasługa.
– Mamo – powiedział mój syn, kiedy zwolniłam uścisk. – Mamo, nie przychodź tutaj. Mnie jest dobrze. Ty myśl o sobie.
– Nie chcesz być ze mną, synku?
– Jak dorosnę, to do ciebie wrócę. Teraz nie chcę.
– A czemu?
– Bo znowu pójdziesz do więzienia przeze mnie!
– Co ty gadasz? Jak to, przez ciebie?
– Będziesz chciała mi dawać, co najlepsze i się zaraz w coś wpakujesz. Tak mi ciotka mówiła…
– Ta żona ojca, znaczy się?...
– Tak. Ona ma rację. Jest dla mnie dobra. Nawet ją lubię. Nie mam krzywdy. Ojciec dobrze zarabia, kupują mi co chcę, a u ciebie byłoby biednie. Nawet na wakacje do Bułgarii jeździmy!
Tak go przekabacili!
Byłam jeszcze młoda, tylko papiery miałam schrzanione i kiepski start do każdej roboty, bo z niepełną maturą i po wyroku nie było łatwo o pracę.
Więc wzięłam, co było. Zaczęłam sprzątać wagony kolejowe, jako pracownik porządkowy na dworcu PKP. Najpierw pomieszkiwałam w klitce bez okna przy kasach biletowych, bo kierowniczka poczekalni zlitowała się nade mną, a po pierwszej pensji wynajęłam pokój przy rodzinie. Tak dotrwałam do wiosny 1988 roku…
Syna widywałam rzadko. Zawsze to ja przyjeżdżałam pod jego szkołę albo pod dom. Cieszył się na mój widok, ale miał mało czasu i wiecznie się gdzieś spieszył. W końcu mi powiedział, że ojciec chce się ze mną zobaczyć w ważnej sprawie.
Bez żadnych wstępów mój były mąż oświadczył, że mam podpisać zgodę na wyjazd syna za granicę.
– Dostałem tam robotę. To jest dla niego szansa, rozumiesz? W tym kraju nic dobrego nas nie czeka. Zmarnujesz mu życie, jeśli staniesz okoniem.
– Zwariowałeś? Mam się wyrzec własnego dziecka?
– Nie wyrzec, tylko mu pomóc! Ja wyjadę czy z nim, czy bez niego… to postanowione. A ty, gdzie go wtedy weźmiesz?
Z czego utrzymasz dorastającego chłopaka przyzwyczajonego do wygodnego życia?
Jaką przyszłość mu zgotujesz? A przede wszystkim, co ty o nim wiesz?
– To przez ciebie nic nie wiem! Zabrałeś mi go przecież.
– Zabrałem, bo siedziałaś w pierdlu… Miał być w sierocińcu? Tam byłoby mu lepiej?
Było jeszcze kilka takich rozmów. Wreszcie ustąpiłam i podpisałam, co chciał.
Przed wyjazdem mój syn pierwszy raz był u mnie. Rozglądał się po marnym pokoju, patrzył na stare radio, na polówkę zasłaną kocem i widać było, jak się utwierdza w przekonaniu, że lepiej mu u ojca, że nie chce tak żyć, jak ja, że się cieszy z wyjazdu do lepszego, bogatszego świata. Rozumiałam go… Nie miałam żalu.
Kartki od niego zaczęły przychodzić regularnie dopiero w wolnej Polsce. Pocztówki z różnych stron świata!
Wszystkie odkładałam na kupkę do szuflady, obok starej portmonetki, z jednym niewykorzystanym kartonikiem schowanym w przegródce. Z kartką żywnościową, od której wszystko się zaczęło…
Czy jeszcze kiedyś go zobaczę?
Tak się rozpoczął trzeci etap mojego życia. Pewnie już ostatni…
Jestem sama. Nadal pracuję na kolei, tylko mieszkam w służbowym lokalu, bo dostałam go za nienaganną robotę i wysługę lat. Prawda jest taka, że tego mojego mieszkania nikt nie chciał, bo jest małe, ciemne i głośne, od turkotu i gwizdu przejeżdżających pociągów. Ale mnie wystarcza.
Syna nie widziałam od jego wyjazdu z Polski. Nadal dostaję od niego pocztówki. Wiem, że się ożenił i że mam wnuka, ale nie wiem, czy i kiedy go zobaczę?
Tych kartek od syna mam już cały stos. Czasami je przeglądam i myślę, że coś w tym jest, że mi się tak ułożyło – od kartki się zaczęło i na kartkach skończyło. Taki papierowy los, takie szczęście z celulozy…
Mój kierowca odsiedział, co trzeba było i mnie odnalazł. Chciał znów być ze mną.
Ale ja nie chciałam… To, co mam, dla mnie samej wystarczy. Gdyby trzeba było dla dziecka, to co innego. Wtedy bym jeszcze raz poszła pod prąd…
Weronika
Zobacz także:
- „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
- „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
- „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”