„Mąż w domu palcem nie kiwnął, więc go pogoniłam. Powiem wam, jak teraz wygląda moje życie” [LIST DO REDAKCJI]
Trafił mi się niestety fatalny egzemplarz i tak - widziały gały, co brały. Nie zaprzeczam, że miałam klapki na oczach. Moje małżeństwo zamieniło się jednak w prawdziwe piekło, kiedy urodziłam pierwsze dziecko.
- redakcja mamotoja.pl
Na początku oczywiście było pięknie. Byłam zakochana, jak mi się wydawało – z wzajemnością. Od razu zaznaczę, że mój były obecnie mąż to w sumie poczciwy człowiek. Tylko że to, co mi zgotował, dyskwalifikuje go całkowicie jako męża i ojca.
Myślał, że ma służącą
Jak to zwykle bywa, przegapiłam pierwsze sygnały. Zbierałam z podłogi jego brudne skarpetki, gotowałam obiadki, nadskakiwałam. Mój błąd. Ale przyznacie mi, drogie kobiety, że normalny facet w takiej sytuacji powinien powiedzieć 'Stop, sam ogarnę swoje brudy, ugotuję, gdy trzeba, posprzątam, nie mam dwóch lewych rąk, nie jesteś służbą, odpocznij'. Pracowaliśmy zawodowo oboje, tak samo potrzebowaliśmy relaksu i czasu dla siebie. Miał go tylko on, ja tyrałam na dwa etaty – w pracy i w domu.
Ale to jeszcze nic. Prawdziwe schody zaczęły się, kiedy urodziłam Antosię. To już przestały być dwa etaty w moim wykonaniu, zaczęłam harować na trzech albo i czterech. Dziecko, dom, potem i praca zawodowa, bo wróciłam od razu po macierzyńskiem. W sumie nie miałam wyjścia, bo szanowny mężuś nie raczył postarać się o coś bardziej dochodowego. Musiałam więc martwić się nawet o to, co włożymy do garnka i za co opłacimy mieszkanie.
A w domu? Ja z mopem, ja przy kuchni, ja z dzieckiem do lekarza, ja do przedszkola. Opłacałam rachunki, pilnowałam terminów, robiłam zakupy, naprawiałam cieknący kran i zepsuty zawias.
Nie wytrzymałam tak długo. Pewnego dnia mąż siedział przed telewizorem i czekał na obiad. Więc usiadłam obok niego i czekaliśmy razem. To był początek zmian, coś we mnie pękło.
Nie ogarnął się, nie działały prośby i groźby. Wystąpiłam o rozwód, chociaż bardzo się bałam. W sumie teraz to nie wiem, czego, przecież i tak sama wszystko ogarniałam.
Powiem wam, jak teraz wygląda moje życie. Mam tyle samo obowiązków, tyle samo pracy, ale mimo tego jest mi... lżej. Nie mam dodatkowego obciążenia w postaci męża nieroba, który tylko dokładał mi stresu. Sama za wszystko odpowiadam, sama robię, ale nie obsługuję już dodatkowego, dorosłego 'dziecka'.
Poza tym, drogie mamy, chcę wam przekazać, że czuję się świetnie, bo wreszcie zadbałam o siebie. Jestem wobec siebie uczciwa, nie udaję – tak jak kiedyś – że jest dobrze, chociaż było źle. Tylko tak można odnaleźć szczęście. Nie warto męczyć się 'dla dobra dziecka'. Dobrem dziecka jest wasze dobro.
Ada
Od Redakcji: Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.
Zobacz też: