Reklama

Gdy kilka miesięcy temu mój sześcioletni synek Olek oświadczył, że po wakacjach chce iść do szkoły, nie potraktowałam tego poważnie. Myślałam, że to tylko chwilowa zachcianka spowodowana jakimiś rozmowami z panią i kolegami w przedszkolu. I że szybko o niej zapomni. Jednak on wciąż wracał do tematu.

Reklama

– Do przedszkola chodzą maluchy. Ja już jestem duży – powtarzał.

Ale ja wcale nie byłam o tym przekonana. Uważałam, że synek jeszcze nie dorósł do roli pierwszoklasisty. Kiedy więc przyszedł czas na podjęcie decyzji, czy posłać go do szkoły już teraz, czy poczekać jeszcze rok, byłam za tym drugim rozwiązaniem. Nie chciałam skracać mu beztroskiego dzieciństwa. Żywiołem sześciolatka jest przecież ruch, bieganie, skakanie, zabawa, a nie siedzenie w ławce przez 45 minut. Niestety, reszta rodziny, czyli mój mąż Maciek, teściowie, a nawet moja mama mnie przegłosowali. Twierdzili, że nie ma na co czekać, że Oluś czyta, pisze i liczy dużo lepiej niż inne dzieci w jego wieku, jest inteligentny, niezwykle uzdolniony manualnie, spostrzegawczy, ma bardzo dobrą pamięć. I że w przedszkolu będzie się tylko nudził i cofał w rozwoju.

Tak naciskali, że w końcu się zgodziłam

Zwłaszcza że trudno mi było zbić te argumenty, bo synek rzeczywiście jest małym geniuszem, a mężowi jakimś cudem udało się go zapisać do szkoły świetnie ponoć przygotowanej do pracy z tak małymi dziećmi. Wiem, bo sprawdzałam opinie w internecie. Przez dłuższy czas wydawało mi się, że podjęłam słuszną decyzję. Ale ostatnio ogarnęły mnie wątpliwości. Wszystko zaczęło się, gdy po raz pierwszy poszłam z synkiem na dzień otwarty w szkole. Chciałam żeby oswoił się z nowym miejscem, pokazać mu, gdzie się będzie uczył.

Gdy weszliśmy na spotkanie, dość szybko zorientowałam się, że zdecydowana większość dzieci w klasie to siedmiolatki. Sześciolatków było tylko trzech i to sporo wyższych i potężniejszych od mojego synka. Oluś ma po mnie drobną budowę i osiłkiem raczej nie będzie. Tak mnie to przeraziło, że postanowiłam porozmawiać o tym z mężem.

– Ta szkoła to chyba nie była dobra decyzja. Olek wyglądał przy innych dzieciach jak krasnal. Boję się, że dzieci będą go popychać, wyśmiewać się z niego. Nie chcę, by stała mu się jakaś krzywda – mówiłam.

Ale Maciek miał inne zdanie.

– Nie przesadzaj. Nasz syn wielkoludem może nie jest, ale nieśmiałkiem i ciapą też nie. Nieźle dogaduje się z kolegami na podwórku, nawet tymi starszymi. Dlaczego więc w szkole miałoby być inaczej?

– Ale tych zna od dawna, a tam wejdzie w nowe środowisko. Będzie mu trudno – nie ustępowałam.

– Początki zawsze są trudne. Dla każdego, i to niezależnie od tego, ile ma się lat. Nie martw się, poradzi sobie – odparł i wsadził nos w laptopa, dając mi do zrozumienia, że nie widzi żadnego problemu

Jestem matką, a nie mam nic do powiedzenia?!

Zazdrościłam mu tego spokoju. Ja byłam od niego daleka. Myślałam o swoim synku. Olek jest co prawda świetnie rozwinięty intelektualnie, ale jak większość sześciolatków ma kłopoty z kontrolowaniem emocji. Nie radzi sobie z niepowodzeniami, buntuje się w odpowiedzi na krytykę, jak mu się coś nie spodoba, bywa agresywny. W domu czy na podwórku potrafię nad tym zapanować, przywołać go do porządku, uspokoić, w razie czego obronić. Ale w szkole mnie przecież nie będzie. I co wtedy? Do głowy przychodziły mi najczarniejsze scenariusze.

Kiedy więc kilka dni później dostałam wiadomość, że dzieci mogą przyjść do szkoły na coś w rodzaju próbnych lekcji, natychmiast posłałam tam synka. Miałam nadzieję, że to rozwieje przynajmniej część moich wątpliwości. Olek spędził w szkole pół dnia. Gdy go odebrałam, natychmiast wzięłam go na spytki.

– No i jak ci się podobało?

– Było fajnie – odparł cicho.

– Na pewno? Nikt cię nie nie zaczepiał? – patrzyłam mu w oczy, bo odpowiedział jakoś bez entuzjazmu.

– No tak… Tylko jeden chłopak powiedział, że jestem maluchem i pewnie noszę pieluchę.

– Powiedziałeś mu, że to nieprawda?

– Tak. I jeszcze go popchnąłem.

– Słucham? Przecież ci mówiłam, że tak nie można.

– Wiem, ale on się śmiał. No to dostał – naburmuszył się.

– I co?

– Poleciał na skargę do pani. I ona mnie wezwała i powiedziała, że nie wolno popychać innych dzieci. Wszystko było na mnie. A to przecież on zaczął, nie ja. To niesprawiedliwe – naburmuszył się.

Byłam zdruzgotana. Spełniły się moje obawy

Natychmiast pobiegłam z tym do męża. Gdy usłyszał, w czym rzecz, tylko się roześmiał.

– I bardzo dobrze, że przyłożył temu dzieciakowi. Przynajmniej będzie wiedział, że Olek nie daje sobie w kaszę dmuchać.

– Zwariowałeś? Tamten chłopak poleciał tylko na skargę. Ale co będzie, jak inne dziecko mu odda?

– A tam, zaraz odda. To tylko takie dziecięce przepychanki. Nic niezwykłego – machnął ręką.

– Jasne, jak zwykle nie widzisz problemu. Dostrzeżesz go dopiero wtedy, gdy Olek wróci do domu z rozkwaszonym nosem, w podartej kurtce. Ale wiedz, mój drogi, że ja że nie zamierzam do tego dopuścić – zdenerwowałam się.

– To znaczy?

– To znaczy, że moim zdaniem nasz syn powinien zostać jeszcze przez rok w przedszkolu. I zostanie – odparłam z mocą i wyszłam do kuchni, dając mężowi do zrozumienia, że dyskusję uważam za zakończoną.

Niestety, mąż nie przyjął do wiadomości mojej decyzji. Stwierdził, że klamka już zapadła i nie ma sensu niczego zmieniać. Reszta rodziny też jest po jego stronie. Twierdzą, że powinnam wspierać dziecko na szkolnej drodze życia, a nie panikować i robić z igły widły. Miałam nadzieję, że chociaż Olek po tym przykrym incydencie straci entuzjazm do szkoły, ale nie. Nadal uparcie twierdzi, że nie chce już być przedszkolakiem. Co mam robić? Nadal obstawać przy swoim czy jednak się poddać?

Marzena, 34 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Wszyscy myśleli, że Amelka jest z wpadki, a ja to zaplanowałam. Chciałam, żeby ktoś zrobił mi dziecko, bo byłam samotna”
  • „Starsza córka krzyczała, że nie chce młodszej siostry. Zastałam ją, jak wynosi niemowlaka na balkon!”
  • „Grzegorz zmuszał mnie do 3. ciąży, a ja miałam dość macierzyństwa. Nie dam ponownie wpakować się w pieluchy”
Reklama
Reklama
Reklama