„Moja siostrzenica to diabeł wcielony! Nie idzie jej opanować, a na dodatek zeswatała mnie z nieznajomym facetem”
– Dzień dobry, jestem Robert – przedstawił się, stając przede mną. – Nowy znajomy Poli. Właśnie powiedziała mi, że pani zdaniem, grzeszę urodą, że tak powiem. Bardzo dziękuję za komplement.
- redakcja mamotoja.pl
Film może nie był jakiś superwciągający, jednak dziesięć esemesów od mojej siostry skutecznie mnie rozproszyło. Ostatni brzmiał: „Oddzwoń, błagam!”. No więc wyszłam z kina i oddzwoniłam.
Odebrała Pola, moja siostrzenica.
– Cześć, ciocia! – zawołała radośnie. – Jutro do ciebie przychodzę, ale super! Pójdziemy na lody?
Tym sposobem dowiedziałam się, po co siostra tak wydzwaniała. Moje przypuszczenia potwierdziły się minutę później.
– Tak, muszę rano jechać do Poznania, a Pola kończy lekcje o dwunastej piętnaście. Możesz ją odebrać i przechować do wieczora? Błagam!
Westchnęłam ciężko i zwyczajowo wygłosiłam krótką przemowę o tym, że to, iż pracuję w domu, nie oznacza, że mam całe dnie wolne.
– Tak, ja wiem… przepraszam, naprawdę… – Joasia potulnie przyjęła reprymendę. – Ale dasz jej farby, jakąś kartkę i po prostu będzie malowała z tobą. Proszę…
Zgrzytnęłam zębami. Moje farby to nie były plakatówki z papierniczego za dwanaście złotych! Materiały, na których pracowałam, kosztowały setki złotych i na pewno nie zamierzałam dać ich do wypaćkania nadmiernie pobudzonej siedmiolatce!
Oczywiście zgodziłam się zaopiekować siostrzenicą
Postanowiłam tylko, że tym razem nie przekroczy nawet progu mojej pracowni malarskiej. Ostatnio przewróciła butelkę z terpentyną i zaczęła dotykać niewyschniętego obrazu olejnego. Ten dzieciak to była chodząca katastrofa!
– Cześć, ciocia! – „katastrofa” skoczyła mi na szyję następnego dnia, kiedy przyszłam ją odebrać ze szkoły. – Ale się cieszę, że dzisiaj będę u ciebie! To moja ciocia! Jest malarką! Prawdziwą! – pochwaliła się trzem przechodzącym koleżankom. – Maluje obrazy! Namaluje mój portret!
Zbyłam jej słowa uśmiechem i czym prędzej zabrałam ją do cukierni.
– Ciocia, a kiedy znowu będziesz mieć wystawę? A kiedy w końcu namalujesz mój portret? A co teraz malujesz? A dlaczego nie masz chłopaka? Czy wszystkie malarki nie mają chłopaków? Mama mówi, że trzeba ci kogoś znaleźć, bo dziczejesz w tej swojej norze! Czy będę mogła zobaczyć twoje obrazy? Zrobiłaś ostatnio jakąś rzeźbę? Ej, ciocia, dlaczego się zatrzymujemy?
Dopiero ostatnie pytanie wybiło mnie z gniewnego stuporu, w jaki wpadłam, słysząc, co wygaduje o mnie przy swoim dziecku moja siostrzyczka. Ja dziczeję?! Mnie trzeba znaleźć chłopaka?! No, litości! Po kilkunastu sekundach jednak doszłam do wniosku, że może naprawdę Joasia się o mnie martwi. Jestem od niej o trzy lata starsza, a nie mam męża ani partnera, o dzieciach nie wspominając. I rzeczywiście, całe dnie, a nieraz tygodnie, spędzam zamknięta w domu, żywiąc się jedzeniem na telefon i malując po czternaście godzin na dobę. Może i faktycznie to podchodziło pod „zdziczenie”…
W cukierni była kolejka. Na szczęście spotkałam w niej Irmę, przyjaciółkę z liceum plastycznego. Czasem spotykałyśmy się na wystawach i gadałyśmy o tym, że życie malarki jednak jest ciężkie i samotne. Rozmawiałyśmy też o facetach, szczególnie tych młodych i fajnych, którzy przechodzili pod ścianami i kontemplowali zawieszone na nich obrazy. Irma znała Polę, bo wiele razy zabierałam młodą na plenery do parku, kiedy jeszcze jeździła w wózku.
– Ale urosła – stwierdziła przyjaciółka. – Kurczę, kiedy my będziemy mieć dzieci, Kocia?
– Najpierw przydałby się jakiś facet – mruknęłam, nie bacząc na to, że Pola stoi obok.
Chyba ciągle traktowałam ją jak malucha, który nie rozumie nic z tego, o czym rozmawiają dorośli.
– O, a propos… – nagle się wyprostowałam i poprawiłam włosy. – Czy ty widzisz to, co ja? Ale przystojniak!
– Tamten blondyn z brodą? Łał, faktycznie, ciacho – Irma przyznała mi rację, również ignorując strzyżącą uszami Polę. – Powinnaś go zagadać. O, siada przy stoliku, no idź, zrób coś, skoro ci się podoba!
– Oszalałaś! – prychnęłam, a potem szybko zmieniłam temat.
Kolejka była długa i Pola wyraźnie się nudziła. W końcu zapytała, czy może pójść obejrzeć ciastka z bliska. Pozwoliłam jej. I dziesięć sekund później tego pożałowałam. Jak mogłam zapomnieć, że Pola to mały potwór? Miała tysiąc pomysłów na minutę i żadnych hamulców!
Uprzytomniłam to sobie, kiedy – niczym w zwolnionym tempie – zobaczyłam, jak moja siostrzenica podbiega do mężczyzny, którego przed chwilą nazwałam przy niej „przystojniakiem” i coś do niego mówi. Poczułam, że krew odpływa mi z policzków, a sekundę później wypełnia je ze zdwojoną siłą. O nieba, ten facet spojrzał na mnie z wyraźnym zaciekawieniem i pomachał w naszą stronę…
– Rany! – spanikowałam. – Ona mu coś powiedziała! Uduszę tego dzieciaka! – syknęłam, próbując schować się za Irmę, która jednak wyraźnie się ode mnie odsuwała. – O nie! Idzie tu! Boże, ona go tu prowadzi!
Faktycznie, przystojny nieznajomy szedł właśnie w naszą stronę, poprzedzany przez podskakującą Polę.
– Dzień dobry, jestem Robert – przedstawił się, stając przede mną. – Nowy znajomy Poli. Właśnie powiedziała mi, że pani zdaniem, grzeszę urodą, że tak powiem. Bardzo dziękuję za komplement.
Myślałam, że zapadnę się pod ziemię!
Korciło mnie, żeby zapytać, czy o zdziczeniu i siedzeniu całymi dniami w norze też mu powiedziała, ale czułam się zbyt upokorzona, by wydusić z siebie cokolwiek inteligentniejszego niż „yyyaaayyy”. Na szczęście Robert uratował sytuację, opowiadając jak jego własny bratanek kilka razy narobił mu wstydu przy ludziach. Przy trzeciej anegdotce szczerze się uśmiałam. Właśnie wtedy przyszła nasza kolej na kupowanie lodów i kolejny kwadrans spędziłyśmy przy stoliku razem z nowym znajomym.
Kiedy skończyłam moją „Wiosenną Fantazję”, a Pola pochłonęła cztery gałki z bitą śmietaną i posypką, Robert zapytał, czy dałabym się namówić na kolejne spotkanie, może tym razem dłuższe i raczej sam na sam.
– Nie samymi lodami człowiek żyje – zażartował. – Możemy wypić kawę.
Nie miałam szans, by odmówić, bo z jednej strony szczypała mnie w udo Irma, a siedząca z drugiej Pola energicznie kiwała głową. Byłam pewna, że jeśli zacznę się wymawiać, mały potwór natychmiast wyskoczy z tekstem o norze, dziczeniu oraz opinią jej matki, że trzeba mi znaleźć faceta. Wolałam się zgodzić na randkę. Umówiliśmy się na kolejną sobotę. Robert zapytał, gdzie chcę iść, a ja odpowiedziałam spontanicznie:
– Gdziekolwiek, byle z dala od dzieci! To małe potwory!
Roześmiał się i przypomniał, że gdyby nie jeden z tych potworów, w ogóle byśmy się nie poznali. Spotkanie udało się fantastycznie i zdecydowaliśmy się z Robertem to powtórzyć. Niejeden raz zresztą. Czuję się przy nim lekko i swobodnie, mam wrażenie, że nadajemy na tej samej fali. Może to dlatego, że zaliczyłam już w jego obecności największe upokorzenie w życiu i teraz może być tylko lepiej.
A może przyczyną jest to, że Asia miała trochę racji i faktycznie nieco zdziczałam, nie wychylając nosa z domu. Robert natomiast ma najwyraźniej niesamowity talent do oswajania takich dzikusek jak ja. W każdym razie to Poli i jej niepokornej naturze zawdzięczam to, że umawiam się ze świetnym facetem. W ramach podziękowań namalowałam jej portret, o który tyle nudziła.
– Fajny – uznała. – Pokażę go Robertowi, jak z nim do nas przyjdziesz.
– Yyy… a kto powiedział, że kiedykolwiek go do was przyprowadzę, co? – zdziwiłam się.
– Mama – odpowiedziała poważnie. – Babcia, dziadek i wujek Kuba. Wszyscy czekają, żeby poznać twojego chłopaka, ciocia!
No tak, zapomniałam, z kim mam do czynienia. Pola musiała już całej rodzinie opowiedzieć o tej historii z cukierni i w dodatku nazwała Roberta moim chłopakiem! Ale jakoś nie umiem się na nią złościć. Bo jej wizja bardzo mi się podoba.
Dorota, 33 lata
Czytaj także:
- „Moja żona usunęła ciążę za moimi plecami. Marzyłem o dziecku, nie mogłem dłużej z nią być”
- „Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”
- „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”