„Miałam oddać szpik swojemu siostrzeńcowi, kiedy… zaszłam w ciążę. Musiałam dokonać przerażającego wyboru”
To były najtrudniejsze dni w moim życiu. W jednej minucie byłam pewna, że muszę ratować Jacusia. A zaraz potem słyszałam w głowie głos mojego dziecka szepczący: „mamusiu”.
- redakcja mamotoja.pl
Oddać szpik mojemu ukochanemu pięcioletniemu siostrzeńcowi? Nie miałam żadnych wątpliwości, że chcę to zrobić i zrobię! Ale potem wszystko się zmieniło.
Kiedy dowiedziałam się, że mój pięcioletni siostrzeniec ma białaczkę, nie mogłam w to uwierzyć. No bo jak to? To śliczne kochane dziecko jest chore? I nie daj Boże, śmiertelnie?
Uwielbiałam Jacusia, odkąd się tylko urodził
Moja siostra po cesarskim cięciu dość długo dochodziła do siebie i to ja często zajmowałam się niemowlakiem. Zabierałam go na spacery i nie bałam się go kąpać, w przeciwieństwie do jego taty. Szwagier zawsze się przed tym wzbraniał, twierdząc, że jest zbyt niezgrabny i ma za duże ręce. Fakt, jest postury raczej niedźwiedziowatej. Byłam więc z Jacusiem zżyta jak z własnym dzieckiem.
Myślę, że to, co do niego czuję, to miłość prawie macierzyńska. I nigdy bym nie sądziła, że kiedyś los postawi mnie przed trudnym wyborem – czy mam przedłożyć uczucie do Jacusia ponad miłość do… własnego dziecka? Białaczka siostrzeńca była wielkim dramatem dla nas wszystkich.
To urocze dziecko ginęło na naszych oczach
Oczywiście, lekarze natychmiast zalecili chemię. Zapewnili rodziców Jacusia, że od czasu wynalezienia nowych leków chemioterapia jest naprawdę skuteczna i pozwala doprowadzić do takiego etapu, kiedy będzie można u pacjenta zrobić przeszczep szpiku.
Badaniu pod kątem zgodności naszego szpiku ze szpikiem Jacusia poddaliśmy się wszyscy, całą rodziną. W pewnym sensie poczułam się dumna, kiedy u mnie wyszła najwyższa, prawie stuprocentowa. Miałam lepszą zgodność z siostrzeńcem niż jego biologiczni rodzice!
– Czy będzie pani gotowa na przeszczep, kiedy nadejdzie pora? – zapytał mnie lekarz.
– Oczywiście! – odparłam natychmiast.
Byłam tego pewna i gdyby ktokolwiek mi wtedy powiedział, że zajdą okoliczności, przez które zmienię swoją decyzję, nie uwierzyłabym mu. A jednak życie często nas zaskakuje.
Po kilku miesiącach leczenia chemią uzyskano u Jacusia całkowitą remisję i wtedy lekarze uznali, że czas na przeszczep. Byłam poinformowana o procedurze, wiedziałam, co mnie czeka. Do wyboru były dwie metody pozyskania szpiku – tradycyjna, w której komórki macierzyste pobiera się z kości miednicy i nowsza, w której wydziela się je z krwi.
Wybrałam tę drugą metodę, bo wydawała się mniej bolesna. Wiedziałam jednak, że zanim dojdzie do przeszczepu, będę musiała przejść kurs robienia sobie zastrzyków, gdyż konieczne jest przyjmowanie przez cztery dni, co dwanaście godzin leku, który zmusi mój organizm do zwiększonej produkcji komórek macierzystych.
Kiedy nadeszła „godzina zero”, byłam gotowa i świadoma podjętej decyzji
Cieszyłam się, że w ten sposób mogę pomóc siostrze i jej rodzinie, a także, że w żyłach Jacusia popłynie w tym momencie… moja krew. Jeszcze tylko pozostało mi jedno badanie krwi sprawdzające, czy do mojego organizmu nie przyplątała się ostatnio jakaś choroba. Nie sądziłam, by mogło wypaść źle, bo czułam się świetnie. Dlatego byłam zaskoczona tym, że… lekarz w sprawie mojego szpiku dał odpowiedź odmowną!
– Ale dlaczego? – nie mogłam powstrzymać łez. – Co mi jest?
– Jest pani w ciąży! – usłyszałam wtedy.
W pierwszym momencie z ulgi aż się roześmiałam. Ale zaraz potem przyszła refleksja. Skoro tak, to nie mogłam teraz być dawcą, bo najpierw musiałabym urodzić dziecko, a potem poczekać, aż mój organizm się zregeneruje po połogu. A co to oznaczało dla Jacusia?
– Mamy jeszcze jednego dawcę. Z Francji. Ma zgodność tkankową z dzieckiem prawie identyczną jak pani. Będzie dobrze – zapewniono mnie.
Odetchnęłam z ulgą. O trzecim tygodniu ciąży, w którym byłam, powiedziałam od razu mężowi.
Razem z zapewnieniem, że to nie zaszkodzi mojemu siostrzeńcowi. Cieszył się jak wariat!
Reszcie rodziny także musiałam powiedzieć.
Jak inaczej mogłabym bowiem usprawiedliwić to, że nie zostałam dawcą?
– Kochanie… Naprawdę się cieszę – powiedziała mi siostra i wiedziałam, z jakim przyszło jej to trudem.
Niemal słyszałam jej myśli: „Czy przez to dziecko, które ma się urodzić, mój syn będzie musiał umrzeć?”. Wierzyłam w to, że nie. Był przecież jeszcze inny dawca...Był…
Szkopuł w tym, że na kilka dni przed operacją się wycofał. Dawca szpiku nie musi podawać powodu, dla którego rezygnuje. Wystarczy tylko zwyczajne „nie”. Kto może wiedzieć, dlaczego ten akurat to zrobił? Może wolał pojechać na narty? Miał w firmie ważny projekt do zrobienia, nie mógł wziąć urlopu? Zakochał się i zapomniał o bożym świecie? Mogłabym znaleźć tysiące odpowiedzi i być może jedna z nich byłaby prawdziwa.
Faktem jest, że swoją odmową skazał dziecko na śmierć
Tylko które dziecko? Mojego siostrzeńca, czy to, które nosiłam w swoim łonie? Tak, stanęłam przed takim wyborem i wiedziałam o tym doskonale, chociaż przecież nikt nie postawił sprawy na ostrzu noża. Ale czułam, jak wokół mnie gęstnieje atmosfera i biłam się z myślami…
Gdyby jeszcze kilka dni wcześniej ktoś zapytał mnie, czy trzytygodniowy embrion to dziecko, roześmiałabym mu się w twarz.
– To tylko zarodek! Mikroskopijna galaretka! – wykrzyknęłabym.
Ja, teoretyczna zwolenniczka aborcji. Ale teraz ta moja galaretka już miała wybrane imiona… Aleksander albo Marysia.
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, w myślach zaplanowałam całe jego życie
Mojego dziecka. Tylko że w moich snach miało twarz Jacusia, bo innej nie umiałam sobie wyobrazić. Jacusia, dziecka droższego mi niż wszystkie inne. Dotychczas. Parzyłam na mojego męża i wiedziałam, że on także bił się z myślami.
– Czy to jest pewne, że Jacuś nie wytrzyma tych kilkunastu miesięcy? – zapytał mnie z nadzieją w głosie.
– Lekarze twierdzą, że tak – odparłam.
Musieliśmy szybko podjąć tę decyzję. To były najtrudniejsze dni w moim życiu. W jednej minucie byłam pewna, że muszę ratować Jacusia. A zaraz potem słyszałam w głowie głos mojego dziecka szepczący: mamusiu! Jestem wdzięczna losowi, że wybrał za mnie.
Kilka dni po odmowie Francuza poroniłam. Wkrótce potem, gdy mój organizm wrócił do formy, oddałam swój szpik Jacusiowi. Wszystko poszło dobrze i, jak powiedzieli mi siostra ze szwagrem, zasłużyłam sobie na ich dozgonną wdzięczność. Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co bym zrobiła, gdybym jednak nie poroniła…
Kilka miesięcy po oddaniu szpiku znów zaszłam w ciążę i ta, jak to określił doktor, była silna jak tur! Bez komplikacji urodziłam Aleksandra. Dziś mój syn chodzi do przedszkola, a Jacuś do czwartej klasy. Jest zdrowy. Rak dał za wygraną, a ja jeszcze bardziej czuję się tak, jakbym miała dwóch synów. I dziękuję Bogu, że pozwolił żyć im obu.
Karolina, lat 30
Czytaj także:
- „Nikoś urodził się w 26. tygodniu ciąży. Lekarze zapytali, czy chcemy go ratować. Jak matka może podjąć taką decyzję?”
- „Wnuczek znalazł moją walizkę z >>zabawkami
- „Rodzice nazywają mnie wyrodną matką, bo chodzę na imprezy. A ja godzę życie towarzyskie z macierzyństwem”