„Mój 14-letni syn na zielonej szkole był świadkiem samobójstwa. Nauczyciele, zamiast mu pomóc, obarczyli go winą"
„Jeśli ta kobieta uważa się za pedagoga, to ja mogę być kosmonautką. Prawdziwy pedagog nigdy nie zrzuci własnej winy na podopiecznego. Nasze dzieci były przesłuchiwane przez policję. Bez wsparcia psychologa, bez zawiadomienia rodziców. Przecież one będą miały traumę do końca życia".
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy nasz czternastoletni syn wyjechał ze swoją klasą na zieloną szkołę, wykorzystałam te kilka dni do zrobienia porządków w domu. Nie martwiłam się wcale tym, że Jasiek nie dzwoni, bo to dla niego zupełnie normalne. Nastoletni chłopcy na co dzień niechętnie rozmawiają z rodzicami, to już taki wiek. A kiedy na jakiś czas wyrwą się spod kurateli dorosłych, zupełnie zapominają o domu. Wiedziałam zresztą, że mojemu dziecku na pewno nie dzieje się krzywda. W zeszłym roku był na zielonej szkole w tym samym pensjonacie i wrócił zachwycony.
Kiedy więc pojechałam po niego na dworzec kolejowy, byłam pewna, że zobaczę zadowoloną minę. Tymczasem Jasiek wysiadł z pociągu dziwnie ponury. Co gorsza, jego wychowawczyni wyglądała tak, jakby była obrażona na cały świat. Widząc to, nawet do niej zagadałam życzliwie.
– Pani Moniko, czy coś się stało?
Zaniepokojona podejrzewałam bowiem, że może któreś z dzieci z klasy Jaśka coś przeskrobało na wyjeździe. Albo, nie daj Boże, podpadł jej właśnie mój syn. Ale wychowawczyni zapewniła mnie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, tylko zwyczajnie źle się czuje, bo jest zmęczona po tym wyjeździe.
W sumie nie dziwiłam się jej. Tydzień z gromadą nastolatków, 24 godziny na dobę…
To, że Jasiek w samochodzie nie był rozmowny, wcale mnie nie zdziwiło. Nigdy nie należał do wesołków.
– Chcesz coś zjeść? – zapytałam go, kiedy dotarliśmy do domu.
– Nie jestem głodny – odburknął tak, że aż mąż podniósł wzrok znad gazety, ale widząc, jak syn chowa głowę w ramiona i człapie do swojego pokoju, odpuścił sobie komentarz.
Pewnie doszedł do tego samego wniosku co ja, że Jasiek jest rozdrażniony ze zmęczenia, i tyle.
Rany boskie, mów! Nasz syn chciał się zabić?!
Tymczasem minął może kwadrans, a syn wyszedł i usiadł w przedpokoju na niewielkim stołeczku, po czym zaczął czyścić swoje buty. W życiu wcześniej nie widziałam, aby to robił, zawsze czekał, aż mnie diabli wezmą, że ma je takie ubłocone, i sama mu je wypastuję. Popatrzyłam więc na to ze zdumieniem, mąż także. A potem skrzywieniem ust dał mi znać, że się tym zajmie. Zniknęłam w kuchni, uznając, że faktycznie dobrze będzie, jeśli sobie pogadają – jak ojciec z synem, facet z facetem.
Dość długo żaden z nich nie wychodził, aż się zaczęłam niepokoić.
Dopiero po jakiejś godzinie w kuchni pojawił się Adam.
– Słuchaj, musimy porozmawiać – powiedział z poważną miną.
– A Jasiek? – zaniepokoiłam się, aż mi szklanka z rąk wypadła.
– Poszedł spać – oświadczył mąż ku mojemu zaskoczeniu.
Nasz syn przecież do tej pory nigdy nie kładł się w ciągu dnia, a było wczesne popołudnie!
– Na zielonej szkole miała miejsce próba samobójcza – zaczął mąż.
Aż usiadłam z wrażenia.
A potem gwałtownie się poderwałam ze stołka.
– Jasiek?! Rany boskie! – wychrypiałam zduszonym głosem.
– Nie, to nie był nasz syn, tylko jego kolega, Paweł. Ale Jasiek także jest w to wszystko mocno zamieszany.
Znałam Pawła. Był cichy i delikatny. Nie rozrabiał nigdy jak inni chłopcy, wolał siedzieć gdzieś w kącie z książką albo nawet podręcznikiem. Mimo to był lubiany w klasie, bo zawsze pomagał słabszym w nauce, jeśli tylko tego potrzebowali. Wiem, że mój syn także odpisywał od niego prace domowe, ilekroć zapomniał lub gdy nie chciało mu się odrobić, co się, niestety, zdarzało.
– Tak mu dokuczali, że tego nie wytrzymał? – zapytałam.
Nie mieściło mi się to w głowie!
– Nie. Chodzi o nieszczęśliwą miłość – wyjaśnił mi Adam.
Jasiek zachował się bardzo dojrzale, tak uważam
Okazało się, że Pawełek w ubiegłym roku zakochał się w córce właściciela pensjonatu, tego, w którym i teraz mieszkali. Przez rok tłumił w sobie to uczucie, a kiedy pojechał ponownie ze swoją klasą w to samo miejsce, jego miłość wybuchła na nowo. Zwierzył się z niej Jaśkowi. A nasz syn poradził koledze, aby wyznał swoje uczucie tej dziewczynie.
„Może ty jej się także podobasz? Nie będziesz tego wiedział, dopóki jej nie zapytasz” – stwierdził Jasiek.
Rada była w sumie logiczna i płynęła prosto z serca. Jasiek jednak nie przewidział zupełnie – bo niby, jak miałby to przewidzieć, skoro jest jeszcze dzieckiem – że Paweł kompletnie się załamie, kiedy ta dziewczynka powie mu, że do niego nic nie czuje.
A tak właśnie powiedziała. Nie wiadomo, czy dlatego, że Paweł nie zrobił na niej żadnego wrażenia, czy też ze wstydu i zaskoczenia – ona jest o rok młodsza od chłopców. Grunt, że kolega Jaśka kompletnie się po tym załamał i… próbował popełnić samobójstwo. Zamknął się sam w pokoju i połknął sześć tabletek. Dobrze, że miał ich tylko tyle, jeden niepełny listek! Jestem farmaceutką z wykształcenia i wiem, że leki zażywane w nadmiarze od razu rozwalają wątrobę. Wtedy nawet po natychmiastowym płukaniu żołądka niedoszłego samobójcę czeka w najlepszym razie przeszczep, a w najgorszym – śmierć.
Paweł po połknięciu tabletek nieco się opamiętał – wyszedł z pokoju i powiedział kolegom o tym, co zrobił. Oni natychmiast zaalarmowali wychowawczynię.
Pani Monika w tym momencie spanikowała. Zadzwoniła do dyrektorki szkoły z pytaniem, co ma zrobić. Ta oczywiście kazała jej natychmiast wezwać pogotowie i policję.
I tak kilka dni temu, w połowie zielonej szkoły, nasze dzieci były świadkami tego, jak ich śmiertelnie bladego kolegę pielęgniarze pakują na noszach do karetki. Resztę klasy zaczęli przesłuchiwać policjanci. Bez wsparcia psychologa, bez zawiadomienia rodziców. A przecież przepisy mówią, że nie wolno przesłuchiwać nieletniego bez wiedzy i zgody jego opiekunów!
Jakby tego było mało, po wszystkim wychowawczyni zawołała do siebie naszego syna i oskarżyła go o to, że to z jego winy Paweł chciał popełnić samobójstwo! Powiedziała Jaśkowi, że gdyby nie jego „głupia rada”, to pewnie by do niczego nie doszło.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz ja mogę mieć kłopoty, bo was nie dopilnowałam? – zapytała brutalnie czternastolatka, wbijając go natychmiast w poczucie winy.
Słuchałam relacji mojego męża coraz bardziej oniemiała
W głowie mi się bowiem nie mieściło, jak dorosła osoba, wychowawczyni i pedagog w jednej osobie mogła się tak zachować? I jakim prawem policja przesłuchiwała moje dziecko bez mojej wiedzy i zgody? Przecież wymagana w takich wypadkach jest obecność rodziców! To do lekarza Jasiek nie może pójść sam, kiedy ma katar, a przesłuchiwany być może? Przecież jemu po tym wydarzeniu trauma może pozostać do końca życia!
Postanowiłam, że na pewno tego tak nie zostawię! Na drugi dzień już rano byłam u dyrektorki szkoły.
– Ale przecież nic się nie stało. Po pierwsze, to był tylko apap, chłopiec się wygłupiał, chcąc zwrócić na siebie uwagę. A poza tym wszystko dobrze się skończyło. Przeszedł płukanie żołądka… To go zniechęci do takich cyrków na długo – usłyszałam od niej, ku swojemu zdumieniu.
A mój Jasiek i jego poczucie winy, wywołane przez wychowawczynię? Przecież ona jako nauczyciel i pedagog powinna raczej chronić dzieci przez przykrymi konsekwencjami, a nie jeszcze je potęgować?!
– Pani Monika była po prostu zdenerwowana, dlatego tak postąpiła. Ja się jej wcale nie dziwię, musi jej pani wybaczyć – powiedziała dyrektorka.
A ja się jej dziwię i wybaczyć nie zamierzam! Dlatego sprawę już oddaliśmy z mężem w ręce kuratorium. Do czasu jej wyjaśnienia wychowawczyni naszego syna została zawieszona w prawach nauczyciela. W tym momencie dyrektorce nie pozostało po prostu nic innego, jak zareagować właśnie w taki sposób…
Natomiast ja i mój mąż zastanawiamy się, czy nie przenieść Jaśka do innej szkoły. Bez względu bowiem na to, jak się sprawy potoczą, nie chcemy, aby cierpiał z powodu jakichś uwag ze strony uczniów czy nauczycieli. Szkoła bowiem podzieliła się na dwa obozy – jedni są przeciwko nam, a inni sekundują naszym działaniom. W tym wszystkim ciężko odnaleźć się naszemu nastoletniemu synowi, który i tak z powodu próby samobójczej swojego przyjaciela jest już pod opieką psychologa.
Lidia, 44 lata
Czytaj także:
- „Mam dziecko z mężem siostry, ale nikt o tym nie wie. Prawda wyszła a jaw, gdy córka zachorowała na białaczkę"
- „Miałam gorący romans z księdzem. Uwiódł mnie, rozkochał, a gdy zaszłam w ciąże, zmusił do aborcji"
- „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”