„Moja córka całymi dniami gra w gry pełne przemocy i spędza czas z chłopakami. Nie wiem, co się stało z moją księżniczką”
„Moja córka zamiast księżniczką, jest wojowniczką. Całe dnie spędza przed komputerem grając w jakieś magiczne gry. Zamiast sukienek, wybiera t-shirty i bojówki, a jej przyjaciółmi są sami chłopcy. To mąż wytłumaczył mi, że granie w gry to teraz e-sport i nasza córka jest świetną zawodniczką".
- redakcja mamotoja.pl
Moment, w którym orientujesz się, że twoja ukochana księżniczka dorosła i stała się kobietą, jest trudny dla każdej matki. Ale kiedy „księżniczka” zamiast sukienki nosi bojówki i T-shirty, a dnie spędza na waleniu w przyciski na klawiaturze oraz krzyczeniu do mikrofonu komputera, zaczynasz się zastanawiać, czy aby na pewno wypuszczasz spod skrzydeł odpowiednio ułożoną kobietę.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu
Zauważyłam, że Iza spędza coraz więcej czasu przy komputerze. Zwykle włączała go na parę minut, żeby sprawdzić skrzynkę mailową czy wyszukać przepis na ciastka. Teraz swojej aktywności w internecie poświęcała po kilka godzin dziennie.
Chodziło o jedną z tych gier online, popularnych wśród młodzieży. Gracze łączą się w drużyny i walczą z innymi drużynami w jakiejś magicznej krainie. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, ale z drugiej strony wiem, że przecież każde pokolenie ma swoje trendy i zabawy. Do dziś pamiętam, jak za moich młodych czasów biegało się za płytami winylowymi, nawet kompletnie nieznanych zespołów. Uznałam więc, że to taka nowa moda, okres przejściowy, i nie zaprzątałam sobie tym głowy.
Iza zmieniała się jednak coraz bardziej. Już prawie nie widywałam jej w spódniczkach, podczas wizyty u fryzjera kazała sobie wygolić niemal pół głowy, co wygląda dziwacznie, bo resztę włosów ma do połowy pleców. Co gorsza, ilekroć ktoś ją odwiedzał w domu, byli to wyłącznie chłopcy. Bladzi od siedzenia przed ekranem, głośni i opowiadający o tych samych dziwactwach co ona. Tacy, którzy z miejsca przypominali mi o tym, dlaczego od zawsze chciałam mieć córkę. Dlaczego kupowałam jej różowe śpioszki, a do zabawy lalki i pluszowe jednorożce. Dlaczego chciałam, żeby Iza pozostała moją małą księżniczką.
Córeczko, zajmij się czymś pożytecznym, co?
Wielokrotnie próbowałam ją przekonać, żeby znalazła sobie inne zajęcie.
– Pamiętasz, jak dobrze ci szło robienie na drutach? – mówiłam na przykład w czasie obiadu, bo tylko wtedy można było ją złapać bez słuchawek na uszach. – Kiedyś zrobiłaś szaliki dla całej rodziny. Może w tym roku dorobiłabyś rękawiczki? Co ty na to?
– Nie mam czasu, mamo – odpowiadała, rozgrzebując ziemniaki. – Zaraz zaczynamy mecz.
– Mecz nie ucieknie…
– Ucieknie, bo jest o dziewiętnastej – Iza przewracała oczami. – Ostatnio spadliśmy w rankingu, musimy poprawić średnią – dodawała takim tonem, jakbym to ja była winna porażkom jej drużyny.
Po czym wstawała od stołu, zamykała się w swoim pokoju i na tym się kończyło. Każda kolejna dyskusja przypominała poprzednią, niezależnie od tego, czy mówiłam jej o robótkach ręcznych, pieczeniu ciasteczek czy o keyboardzie, na którym kiedyś potrafiła całkiem nieźle grać. Iza wydawała się zdeterminowana, by dalej zdobywać swoje wirtualne medale. A argument, że jeśli dalej będzie marnować życie przed ekranem, nigdy nie znajdzie chłopaka, zbywała ledwie prychnięciem. Ponoć chłopcy teraz lubią, kiedy dziewczyny grają w necie. Zważywszy na to, ilu kolegów się wokół niej kręciło, chyba miała rację, niestety.
Próbowałam przekonać męża, żeby on wyperswadował naszej córce te brednie – zwłaszcza że w przyszłym roku miała zdawać maturę i musiała poprawić oceny. Ale Tadeusz zawsze żywo interesował się nowinkami technicznymi na świecie i nie widział nic złego w hobby Izy.
– To się nazywa e-sport – wyjaśnił mi tym samym tonem, jakim lubił raczyć niedouczonych pracowników w swojej firmie budowlanej. – Teraz gry to nie tylko rozrywka, kotku. To całkiem nowa dyscyplina. Niech Iza próbuje, jak chce. To tak, jakby nagle zaczęła biegać przez płotki albo skakać w dal. Zabroniłabyś jej wtedy?
Z czymś takim w żaden sposób nie mogłam dyskutować. Nie potrafiłam jednak pogodzić się z sytuacją. Oczywiście mogłabym znaleźć jakiś pretekst i dać Izie szlaban na komputer oraz internet, ale nigdy nie potrafiłam się zmusić do takich podstępów. Mój ojciec był milicjantem i wpoił mi, że karać należy tylko winnych; i to adekwatnie do przestępstwa.
W związku z tym Iza dalej spędzała każdą wolną chwilę na graniu, w domu nadal wybuchały kłótnie o najdrobniejsze rzeczy, a ja czułam się tak, jakby moja mała księżniczka coraz bardziej się ode mnie oddalała.
Traciłam kontakt z córką i nie mogłam nic na to poradzić…
Nadszedł styczeń, a atmosfera w domu wcale się nie polepszyła. Iza ostentacyjnie planowała wyjazd do Płocka na turniej, w którym brała udział jej drużyna, więc prawie nie widywałam córki, nawet gdy była w domu. Zaraz po weekendzie, podczas którego miały się odbyć owe zawody, zaczynały się ferie zimowe, więc nie mogłam się sprzeciwić, nawet gdybym się uparła. Zwłaszcza że Iza utrzymała średnią ocen na poziomie 4,0 – czyli bez widocznego spadku formy.
Tadeusz widział, że sprawa gryzie mnie coraz mocniej, i postanowił działać. Jego rozwiązanie polegało na tym, że kupił nam obojgu wejściówki dla widzów. Uznał, że pojedziemy na zawody, by wesprzeć córkę. Kiedy o tym usłyszałam, miałam ochotę go rozszarpać. Uśmiech Izy przekonał mnie jednak, że może powinniśmy to zrobić razem, jako rodzina. Chciałam być blisko mojego dziecka. Nawet jeśli oznaczało to konieczność zanurzenia się w świecie, którego w żaden sposób nie rozumiałam.
W sobotę rano wsiedliśmy do auta i po trzech godzinach jazdy dotarliśmy na miejsce. Hala turniejowa wyglądała w sumie tak, jak to sobie wyobrażałam. Mnóstwo stanowisk komputerowych i ekranów na ścianach, młodzi ludzie przebrani za ulubione postacie z gier, a także cały szpaler handlarzy.
Zaskoczyła mnie jednak sama liczba zgromadzonych osób. Na moje oko na zawody przybyło dobrze ponad pięćset osób. I to nie tylko nastolatków. Wielu z dorosłych musiało być rodzicami jak my, ale przy stoiskach kręcili się również czterdziestoparolatkowie w koszulkach z logami gier czy nawet w pełnych przebraniach. Był to dziwny obrazek, zwłaszcza gdy pomyślałam, że niektórzy mogą pracować na poważnych stanowiskach, w bankach albo sądach.
Zauważyłam również, że Iza miała rację. Na zawody przyjechało co najmniej tyle samo dziewcząt co chłopców. Wyglądało na to, że ani płeć, ani wiek nie grają w wypadku tych spędów żadnej roli.
Nieco oszołomiona pozwoliłam mężowi poprowadzić się przez halę. W centrum znajdowała się główna „arena” ze stanowiskami dla uczestników turnieju oraz podwieszonymi u sufitu ekranami. Poruszały się na nich jakieś postacie, walczyły ze sobą i rzucały zaklęcia. Niewiele z tego rozumiałam – po prostu kolory i błyski. Wkrótce przyszła kolej na Izę.
Obie drużyny zebrały owacje i rozpoczął się mecz.
– Patrz na tamten ekran – podpowiedział mi Tadeusz. – To jest nasza Iza, ta z dużym mieczem. Zaczyna się!
Nie odpowiedziałam. Obserwowałam z rosnącym podziwem, jak prowadzona przez moją córkę postać rozbija wrogie siły – sprawnie i szybko. Jej drużyna przeszła przez eliminacje i bez większego problemu dostała się do ścisłego finału. Iza stukała w przyciski, krzyczała do mikrofonu zupełnie jak w domu, a ja nie mogłam się nadziwić temu, jak dobrze jej idzie.
Wciąż nie rozumiałam zasad, ale wcale nie musiałam. Dostrzegłam bowiem nagle coś innego. Coś, co wstrząsnęło mną do głębi. Myliłam się. Moja córka nigdy, nawet na ekranie komputera, nie była księżniczką. Była wojowniczką. I nie było w tym absolutnie nic złego.
Zanim nadszedł czas na finał, krzyczałam i kibicowałam razem z innymi. Ostatecznie drużyna Izy przegrała ostatni mecz, ale za drugie miejsce i tak dostali nagrodę finansową do podziału oraz całą masę gadżetów. Po wszystkim przytuliłam córkę i powiedziałam, że jestem z niej dumna. I wcale nie kłamałam.
Od tego czasu minęło zaledwie parę tygodni, ale w naszym domu wiele się zmieniło. Ustaliłam z Izą, że jak odrobi lekcje zaraz po powrocie ze szkoły, może trenować swój „e-sport” tak długo, jak tylko chce – byleby tylko kładła się przed północą i jadła posiłki z całą rodziną. Planujemy też kolejny wspólny wyjazd na zawody. Tym razem będę kibicować mojej córce od początku i całym sercem.
Może Iza nie jest już moją małą księżniczką, ale najważniejsze, że jest sobą, i dobrze się z tym czuje. A przecież dla matki nie ma większej radości niż szczęśliwe dziecko.
Sabina, 45 lat
Czytaj także:
- „Przez teściową przestałam cieszyć się z ciąży. Wierzyła w przesądy i szantażem zmusiła mnie do ich przestrzegania"
- „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”
- „Powiedziała, że jedzie do koleżanki. Była w Czechach i usunęła moje dziecko, o którym nawet mi nie powiedziała”