Reklama

Nasz jedynak wymarzył sobie zawód lotnika, więc wyjechał do szkoły z internatem. Myślałam, że go tam dopilnują, ochronią…

Reklama

Michaś od rana siedział przy kuchennym stole, gdzie było najlepsze światło, i kreślił rysunki techniczne, a mąż naprawiał kran w łazience, podśpiewując stary szlagier Stonesów. W którymś momencie zorientowałam się, że nucimy go wszyscy troje, i roześmiałam się…

Zapomniałam już, jak fajnie może być w domu, gdy jesteśmy razem!

Na co dzień mój ślubny stawia szklarnie w Holandii, a syn uczy się w szkole z internatem i przyjeżdża raz w miesiącu na weekend. Siedzę sama jak palec, nawet zaczęłam brać nadgodziny w pracy, żeby mieć więcej kontaktu z ludźmi i nie zdziczeć.

– Dobrze, że istnieją święta - szepnął mąż, szukając śrubokrętu w szufladzie. – No nie?

– Pewnie, że tak! – zmierzwiłam mu siwiejące włosy.

Potem Michał wstał, przeciągnął się, aż mu kości zatrzeszczały, i zaproponował, że zrobi wszystkim herbaty z cytryną. Tak się rozpędził, że nakroił jeszcze na talerz makowca i babki. „Kiedy z umorusanego smyka wyrósł taki zaradny i przystojny facet?” – zadałam sobie pytanie i nagle poczułam się wzruszona.

Radkowi chyba przyszła podobna myśl do głowy, bo odłożył narzędzia i zaproponował, żebyśmy się gdzieś wybrali.

Może na basen? Ze mnie akurat kiepski był towarzysz z okazji comiesięcznej dolegliwości, więc przekonałam ich, żeby pojechali sami. Już miałam się położyć, gdy przypomniałam sobie o stercie rzeczy do prania i zeszłam do sutereny. Zaczęłam segregować ciuchy kolorami, sprawdzać, czy nic nie zostało w kieszeniach, i nagle…

Zachciało mi się robić pranie w święta

Z wrażenia aż usiadłam na zimnej posadzce. Siedziałam tak chyba z kwadrans, wpatrując się w woreczek strunowy, który razem ze zużytą chustką, scyzorykiem i dwoma spinaczami wypadł z dżinsów syna.

– No i o co, babo głupia, zabierasz się do prania w święta! – mruknęłam wreszcie i wzięłam do ręki nieszczęsną torebkę.

Nawet ładnie to pachniało, z pewnością lepiej niż tytoń, z którego Radek skręcał sobie papierosy w cięższych czasach.

Bardzo niewinnie.

– Pozory mylą, Baśka – skonstatowałam pod nosem. – To narkotyki, a narkotyki to śmierć.

Tyle kasy i wyrzeczeń, bo synkowi zachciało się być lotnikiem i musi się uczyć z dala od domu! I teraz co? Faktycznie prawdziwy z niego amator odlotów, tyle że zupełnie innego rodzaju!

„Co to za szkoła w ogóle?! – utyskiwałam w myślach. – Prawie wojskowa, a dzieciaki stamtąd jakieś świństwa przywożą!”.

Szok powoli mijał i zaczęła docierać do mnie groza sytuacji: co teraz będzie? Trzeba znaleźć Michałowi jakiś odwyk, sami sobie z tym nie poradzimy. Ja sama muszę znaleźć ośrodek, bo przecież Radka praktycznie nie ma.

Tylko co ze szkołą? Jest prawie koniec semestru. Wywalą chłopaka jak nic, niedługo przed maturą. Wystarczy, że się dowiedzą.

Akurat zdążyłam wrócić na górę i się rozbeczeć, kiedy do domu powrócił mąż. Sam.

– Gdzie Michał? – skoczyłam na niego. – Gdzie polazł? Z kim? Kiedy ma zamiar wrócić?

Radek zmarszczył brwi, popatrzył na mnie zdziwiony.

– Co ci jest, Baśka? Podrzuciłem go do Matyldy, bo dzwoniła, jak wracaliśmy z basenu. To już dorosły facet, może się chyba spotkać ze swoją dziewczyną?

– Dorosły! – parsknęłam mu w nos. – Jak cholera!

No nie, Radek niczym się nie przejmuje I pokazałam mężowi woreczek z narkotykiem. Radek wziął go do rąk, otworzył i powąchał, a potem stwierdził, że to marihuana, chyba nawet całkiem niezła.

Po prostu mnie zamurowało, a potem wydarłam się na niego, no bo jakże to – czy gra w tym domu rolę ojca, czy eksperta?!

– Już na tyle stałeś się światowym człowiekiem, że cię nie obchodzi, że twój syn się stacza?! – zakończyłam swoją tyradę.

– Basieńko, nie przesadzaj

– Radek mnie przytulił, poklepał po plecach. – W niektórych krajach traktuje się to jak lekarstwo.

Też mi pociecha! Morfinę też, a zabija. Lekarstwo, jak nazwa wskazuje, powinno być zalecone przez lekarza, a nie przez smarkacza palone dla frajdy!

Radek zaparzył mi herbaty i zaczął tłumaczyć, że odkąd pracuje w Holandii, zmienił zdanie na temat narkotyków, przynajmniej tych miękkich.

– Czy wiesz, że w Amsterdamie istnieją całkiem legalnie tak zwane coffee shopy, gdzie można wejść, kupić i zapalić jointa?

Aż mną zatrzęsło ze złości

– Mama miała rację, ten Zachód jest zgniły do szczętu! Poza tym, co mnie to wszystko obchodzi? W Chinach są palarnie opium, a Indianie jedzą halucynogenne grzyby, sama widziałam na Discovery! I co z tego?

– Baśka, do licha, weź się zastanów – zdenerwował się wreszcie mąż. – Skoro rząd europejskiego państwa coś legalizuje, to chyba nie jest trucizną, tak?

– Jasne! A czy to przypadkiem nie w Holandii zalegalizowali eutanazję? Trochę coś takiego chyba szkodzi zdrowiu, co? – rzuciłam, choć przyznaję, argument był średnio trafiony.

Nasza dyskusja do niczego nie prowadziła. Nie chodziło przecież o to, żeby sobie udowodnić, kto jest mądrzejszy, tylko o opracowanie programu pomocy dla Michała. Zanim chłopak nieodwracalnie obróci swoje życie w ruinę i zgliszcza.

Tyle że Radek zachowywał się, jakbyśmy przyłapali syna na popijaniu piwka w piwnicy!

On nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji!

Załóżmy nawet, że to paskudztwo faktycznie nie zabija, ale na pewno jest pierwszym stopniem na drodze do uzależnienia. Za jakiś czas przestanie Michałowi wystarczać i zacznie sobie coś wkłuwać. Rzuci szkołę, zacznie kraść…

– Uważaj, bo jeżeli zaczniesz rozmowę z młodym w tym tonie, to od razu uzna, że nie masz o niczym pojęcia, i przestanie cię słuchać – podsumował moje czarne wizje mąż.

– W jakim tonie? Nawet jeśli taki skręt nie jest groźniejszy niż alkohol, to chociaż można wypić kielicha na imprezie, chadzanie z flaszką jest już niepokojące, prawda? – nakręciłam się. – Może to jakoś uzależnia? Albo Michał ma problemy, o których nie wiemy, i musi mieć pod ręką coś, co go wyluzuje? Co my właściwie wiemy o jego życiu teraz?

Mój syn w więzieniu? Za odrobinę zielska?!

– Mnie martwi co innego – zaskoczył mnie Radek. – Jak go policja z tym złapie, to pójdzie siedzieć, wiesz o tym?

– Nie przesadzajmy… Władze walczą z mafią i dilerami, a nie z lekkomyślnymi nastolatkami! - niepewnie wyraziłam nadzieję.

Mąż jednak stwierdził z przekonaniem, że już taka torebeczka wystarczy, aby sprawa trafiła do prokuratora. Ten niby może ją oddalić, ale podobno to się prawie nie zdarza… I jakbym zamiast oglądać programy o dalekich podróżach, obejrzała czasem informacje, sama bym wiedziała. To gorący temat, wszyscy mówią, że ustawa jest idiotyczna, godzi w tych, którzy ponoszą najmniejszą winę.

Rany boskie, mój jedyny syn w więzieniu?! Z mordercami, złodziejami i Bóg wie z kim jeszcze?! Za takie coś?!

Aż mi ulżyło, kiedy Michał zadzwonił, że zostaje na noc u Matyldy, bo przecież musimy z Radkiem opracować wspólny front. Tylko co powiedzieć synowi, żeby nas posłuchał?

Barbara, 43 lata

Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama