„Moja 16-letnia wnuczka będzie mamą. Zięć wpadł w furię, stwierdził, że to moja wina. Nie był nawet przy narodzinach wnuka"
„Okazało się, że moja niespełna 16-letnia wnuczka naprawdę jest w ciąży. Jak można sobie wyobrazić, była przerażona, rozbita psychicznie i myślała o ucieczce z domu. Jej ojciec tylko pogarszał sytuację. Wyzywał ją od najgorszych, milczał i nie pojawił się na narodzinach własnego wnuka".
- redakcja mamotoja.pl
Babuniu, gdzie jesteś? – tamtego dnia głos mojej starszej wnuczki drżał niemal jak moje ręce, którymi wygrzebałam komórkę z przepastnej torby na zakupy.
– Na ulicy, wracam z bazarku, a co się stało? – zapytałam.
Eliza rzadko do mnie dzwoniła, wolała wpaść po szkole.
– Babciu, przyjdź szybko – jej głos przeszedł w łkanie. – Siedzę pod twoją klatką…
Pomimo siedemdziesiątki na karku potrafię całkiem żwawo maszerować, więc już po dziesięciu minutach dostrzegłam sylwetkę wnuczki skulonej na krawężniku. Przed nią stał wielki szkolny plecak na kółkach wypchany chyba toną książek i zeszytów.
Zobacz także
Znowu uderzył mnie kontrast między dziecinnymi, różowymi i błękitnymi motylkami na nim nadrukowanymi a niemal dorosłą twarzą wnuczki. Pomimo niecałych szesnastu lat miała już ufarbowane na rudo włosy i wyraźny makijaż postarzający ją o dobre dziesięć lat.
„Gdzie te czasy, gdy do szkoły chodziło się w mundurku, a za pomalowane paznokcie można było zostać zawieszoną w prawach ucznia?” – pomyślałam.
– Babcia! – Eliza poderwała się i przez moment wyglądała jak mała dziewczynka ucieszona widokiem Świętego Mikołaja.
No, z tym zastrzeżeniem, że małym dziewczynkom nie spływają po buziach smugi tuszu. Zabrałam ją na górę, dałam gorącej herbaty i sernik. Uznałam, że ma jakieś problemy w szkole. Wnuczka była wtedy w pierwszej klasie liceum; wiedziałam, że trudno jej wejść w nowe środowisko i przywyknąć do nowych wymagań. Moja córka, Lidka, jeszcze we wrześniu skarżyła się, że Eliza ma problemy z matematyką, a co gorsza, klasa jej nie akceptuje.
– Rano ze stresu zawsze boli ją brzuch – relacjonowała mi córka. – Mówi, że wszyscy z niej szydzą, bo jest pulchna.
Eliza rzeczywiście była, jak to się mówiło za moich czasów, grubej kości. Według Lidki miała kilkukilogramową nadwagę, co w czasach, gdy modna jest kilkunastokilogramowa niedowaga, mogło być powodem do kompleksów i prześladowań przez rówieśników.
– Kłopoty w szkole? – zagadnęłam Elizę, kiedy przełknęła ostatni kawałek ciasta.
Na sekundę z jej rysów zniknęło napięcie, lecz zaraz jej szczęki zacisnęły się i na twarz powrócił ten przerażony wyraz, z jakim mnie powitała.
Boże mój, nie! To nie może być prawda!
– Babciu, musisz mi pomóc – skupiła na mnie wzrok, choć widziałam, że nie ma ochoty patrzeć mi w oczy. – Ja… ja chyba mam problem.
– Jakiego rodzaju problem? – spytałam, bo coś w jej minie podpowiadało mi, że nie chodzi o jedynkę z matematyki.
– Myślę, że jestem w ciąży – wypaliła, a ja poczułam, że podłoga pode mną faluje.
– Co?! Jak to w ciąży?!
Zadałam jeszcze wiele oczywistych pytań, nim dotarł do mnie sens tych słów. Eliza rozpłakała się już przy trzecim albo czwartym. Wyciągnęłam z niej, że domniemanym ojcem dziecka jest chłopak z jej klasy, ale nikt nie ma pojęcia, że w ogóle coś między nimi było.
Po prostu ten Marek od początku nie brał udziału w ogólnoklasowym wyśmiewaniu się z Elizy, nie nazywał jej wielorybem, więc czuła dla niego wdzięczność, którą pomyliła z zakochaniem. Chłopak, choć może przyzwoitszy niż jego bezmyślnie okrutni koledzy, szybko się zorientował, że może coś od niej uzyskać. No i uzyskał to któregoś razu…
Po szkole zabrał Elizę do mieszkania wujka pod pozorem pomocy przy matematyce.
– Ale nie jesteś jeszcze pewna? – uczepiłam się słówka „chyba” w chaotycznie opowiedzianym zakończeniu całej tej banalnej historii.
Wnuczka pokręciła głową i potarła policzki, znowu rozmazując sobie tusz, choć myślałam, że wcześniej spłynął cały.
– Zrobiłam dzisiaj w szkole test, ale na instrukcji jest napisane, że czasem może dać fałszywy wynik, więc trzeba go powtórzyć po kilku dniach. Babciu, co ja powiem rodzicom?
Cóż, to był problem. Maks, mój zięć, był ojcem dość surowym, niedopuszczającym niczyjej racji prócz swojej. Taki domowy despota reagujący na wszelkie problemy krzykiem i furią. Lidka z kolei wiecznie się o wszystko zamartwiała i obwiniała cały świat, że jej życie nie jest takie, jak sobie wymarzyła.
Eliza miała jeszcze siostrę, dziesięcioletnią Emilkę, uczennicę szkoły muzycznej, wzór wszelkich zalet i oczko w głowie obojga rodziców.
Kazałam Elizie się uspokoić i powtórzyć test następnego oraz kolejnego dnia. Wciąż miałam nadzieję, że to pomyłka.
Niestety, okazało się, że moja niespełna 16-letnia wnuczka naprawdę jest w ciąży. Jak można sobie wyobrazić, była przerażona, rozbita psychicznie i myślała o ucieczce z domu.
Śmiertelnie bała się reakcji ojca, kuliła się na samą myśl o tym, co powie matka. Obiecałam, że będę przy niej, gdy będzie im o wszystkim mówić. Powiedzenie Markowi o tym, że będzie tatusiem, Eliza zostawiła sobie na koniec.
Teraz zrozumiałam, co czuła wnuczka
W niedzielę przyszłam do córki na obiad. Po deserze wysłaliśmy Emilkę do ćwiczenia gam na pianinie, a blada jak ściana Eliza, ściskając mnie pod stołem za rękę aż do bólu, powiedziała rodzicom, że jest w ciąży.
– Co ty bredzisz, do cholery? – tym razem Maks nie zareagował wrzaskiem, tylko cichym, groźnym warkotem. – To jakiś pieprzony żart, k....? – zaczął kląć. – Ja p.....lę!
– Niestety, to nie jest żart. To fakt, Eliza będzie miała dziecko – wtrąciłam, żeby wybić go z rytmu. – Dla nas wszystkich to szok, ale musimy jakoś…
W tym momencie cała agresja zięcia skupiła się na mnie. Wyminął szarą na twarzy żonę i stanął nade mną w rozkroku, krzycząc, że to moja wina, bo rozpuściłam mu córkę. Był czerwony na twarzy, grdyka mu podskakiwała i bałam się, że za chwilę uderzy mnie albo Elizę.
– Ta mała dziwka się puszczała, a ja mam mieć problem z bękartem?! – w kącikach jego wąskich ust pojawiły się kropelki śliny. – Jakbyś jej nie kupowała tego całego gówna i nie wmawiała, że taka z niej zasrana księżniczka, to gówniara by wiedziała, co wolno, a czego nie wolno!
Domyśliłam się, że ma na myśli tych kilka bluzek kupionych dla Elizy w ciucholandzie, i markowe dżinsy, które dałam jej z okazji świetnych wyników na świadectwie z gimnazjum.
– Jak to w ogóle możliwe, że ktoś taki jak ona zdołał się puścić? – Maks skierował swój gniew bezpośrednio na córkę
i zrobiło się jeszcze groźniej.
Nagle zrozumiałam, dlaczego moja nieszczęsna wnuczka pozwoliła temu chłopcu na tak wiele. On jeden nie nazywał jej grubasem. Biedna dziewczyna słyszała to od wszystkich: i od własnego ojca, i od koleżanek z klasy. Kiedy więc młody mężczyzna okazał jej zainteresowanie, pewnie powiedział, że jest ładna i jeszcze parę innych nic niekosztujących komplementów, oddała się mu z wdzięczności i szczęścia, bo zaakceptował jej ciało.
Wiedziałam jednak, że po wszystkim ów Marek udawał, że nic się nie stało, aby broń Boże, nikt nie posądził go o to, że „poleciał na wieloryba”. Wolał zranić i odepchnąć dziewczynę, która oddała mu dziewictwo, niż narazić się na docinki kolegów.
Oczywiście Maks w końcu i to wyciągnął z rozdygotanej córki. Przez kilka chwil jego wściekłość koncentrowała się na obcym chłopaku, ale potem wrócił do wyzywania Elizy.
– Może będzie lepiej, jeśli Eliza zostanie u mnie przez kilka dni – przerwałam w końcu agresywny słowotok zięcia. – Wszyscy musimy oswoić się z tą sytuacją, a taki stres nie służy dziecku.
Dopiero wtedy chyba do wszystkich, łącznie ze mną, dotarło, że tu nie chodzi tylko o Elizę, Marka i naszą rodzinę, ale że jest też dziecko w jej łonie. Dziecko, które niczemu nie jest winne, i na pewno nie zasługuje na to, by jego powołanie na świat spotykało się z taką falą wściekłości.
Maks w końcu wyszedł z domu, trzaskając drzwiami, a Lidka powiedziała podsłuchującej Emilce, że będzie mieć siostrzeńca, po czym uciekła z płaczem do kuchni. Kazałam Elizie zabrać trochę ubrań oraz wszystkie zeszyty i podręczniki i poszłyśmy do autobusu.
Kolejny tydzień nie był łatwy
Wnuczka ciągle płakała i nie mogła na niczym się skupić. Powiedziała o ciąży Markowi, a ten swoim rodzicom. Oboje zachowali zimną krew – powiadomili Lidkę i Maksa, że po potwierdzeniu ojcostwa testami DNA będą łożyć na wnuka. Dla dobra młodych na razie niczego nie zdradzono nauczycielom ani pozostałym uczniom.
– To chyba jedyny raz w życiu, kiedy się cieszę, że jestem gruba – powiedziała, pociągając nosem, Eliza. – Nikt nie pomyśli, że jestem w ciąży, wszyscy po prostu dalej będą się śmiali z mojej tuszy… – to było stwierdzenie gorzkie i zarazem pełne nadziei.
Maks się wreszcie uspokoił i stanął na wysokości zadania: zaczął pracować nad najlepszym rozwiązaniem sytuacji.
– Dziecko urodzi się w sierpniu – powiedziała Lidka. – Eliza musi zdać do drugiej klasy, potem zobaczymy. Ale najlepiej by było utrzymać jej stan w tajemnicy tak długo, jak się da.
Eliza wróciła do domu, choć ojciec nadal się do niej nie odzywał. To było przykre, lecz mogłam go zrozumieć. Doceniłam jednak to, że nie krzyczy i nie stresuje już córki. Po prostu zamknął się w sobie i przeżywał trudną sytuację „po męsku”.
– Jak właściwie udało ci się go przekonać, żeby jej odpuścił? – zapytałam córkę.
– To nie ja, tylko teściowa go ustawiła do pionu – Lidka rzadko się ostatnio uśmiechała, ale tym razem niemal się zaśmiała. –
W kilku ostrych słowach przypomniała mu, że sama urodziła go, kiedy miała siedemnaście lat. Powiedziała, że jeśli jeszcze raz nazwie Elizę puszczalską, to potraktuje to tak, jakby obraził osobiście ją. Wiesz, Maks bardzo liczy się
z matką, więc odpuścił. Tym bardziej że teściowa jeszcze kilka razy mu przypomniała, że w czasach, kiedy ona nosiła go
w brzuchu, aborcja ze względu na „trudne warunki życiowe kobiety” była legalna i dostępna od ręki, a jednak jego dziadkowie nawet jej tego nie zasugerowali.
Maks, chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że miał szczęście, bo urodził się w kochającej rodzinie, mimo że był dzieckiem z nastoletniej ciąży.
– A jak ona się czuje? – zapytałam jeszcze, mając oczywiście na myśli wnuczkę.
– Całkiem dobrze – przyznała córka z bladym uśmiechem. – Poranne mdłości jej przeszły, nie puchnie ani nic. W szkole o jej stanie wie tylko wychowawczyni. Musieliśmy jej powiedzieć, żeby zabroniła dzieciakom prześladowania Elizy. Mają zresztą teraz dużo sprawdzianów, więc przestali na nią zwracać uwagę.
To będzie naprawdę piękny Dzień Babci
Wkrótce dowiedziałam się, że wnuczka urodzi synka.
„Prawnuczek – pomyślałam.– Będę mieć prawnuka!”.
Dzień rozwiązania nadszedł w połowie sierpnia zeszłego roku. Maciuś urodził się zdrowy i silny, Eliza spisała się świetnie, była naprawdę dzielna. Kiedy przyjechałam do szpitala, były tam już Lidka z Emilką i matka Maksa. Wszystkie cztery zakochałyśmy się w malutkim od pierwszego wejrzenia. Smutne było jedynie to, że Maksymilian nie przyszedł poznać swojego wnuka.
– Dojrzeje – powiedziała jego matka, głaszcząc naszego prawnusia po malusieńkiej piąstce. – Wiem, że do tego dojrzeje.
Następnego dnia, gdy wyszłam ze szpitala, zobaczyłam w holu znajomą sylwetkę.
– Maks? – podeszłam do zięcia. – Przyjechałeś!
– Siedzę tu od dwóch godzin – wyznał, ściskając w ręce pakunek w papierze w pieski. – Nie wiem, jak tam wejść… co powiedzieć… co zrobić… Ale przecież to mój wnuk.
– Po prostu wejdź i powiedz młodej mamie, że urodziła piękne dziecko, tak zazwyczaj się robi – powiedziałam łagodnie.
– Chyba tak zrobię – zaczął wstawać. – Jestem dziadkiem! – spojrzał na mnie, jakby dopiero co to odkrył. – Jestem prawdziwym dziadkiem!
– Na pewno będziesz miał świetny kontakt z wnukiem – powiedziałam, bo naprawdę tak uważałam. – Mały będzie się wychowywał bez ojca, więc to ty staniesz się jego wzorcem mężczyzny. Będziesz fantastycznym dziadkiem, jestem pewna!
Mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi i poszedł do windy. Wiedziałam jednak, że moje słowa wiele dla niego znaczyły. Wiedziałam też, że mam rację. Czasami wielki problem potrafi zamienić się w wielkie szczęście, a dziecko zawsze wnosi w życie radość. Eliza to nie pierwsza nastoletnia mama na świecie, lecz nie jest sama…
21 stycznia, w Dzień Babci, mój prawnuczek skończy pięć miesięcy. To śliczny, zdrowy chłopaczek, rozwija się wspaniale. Jego mama jest bardzo dzielna – wychowuje synka i uczy się w liceum wieczorowym. Po porodzie bardzo zeszczuplała, co znacznie poprawiło jej samopoczucie. A ja? Pękam z dumy!
Władysława, 65 lat
Czytaj także
- „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
- „Ojciec bił mnie odkąd pamiętam. Całą złość trzymałam w sobie, aż coś we mnie pękło i... uderzyłam 4-letnią córkę"
- „Poszłam z dziećmi do lekarza. On nie miał pojęcia, że właśnie widzi swoją biologiczną córkę..